Czerwiec wydawał się być nieco bardziej spokojny od maja dla mieszkańców Doliny. Mugole, którzy tak licznie się tu pojawiali ledwie dwa tygodnie temu, gdzieś przepadli. Miejsce powoli wracało do swojego spokojnego rytmu. Odpowiadało to Samuelowi, który nie przywykł do tego, że ciągle się ktoś kręcił w okolicy ich domu. Brakowało mu spokoju, którego potrzebował podczas tworzenia swoich wynalazków.
Większości jego kursantów udało się zdać egzamin na teleportację, co było dla niego powodem do dumy. Jedna z niewielu rzeczy, która wyszła mu w życiu. Utwierdzało go to w tym, że zajmował się dokładnie tym, w czym był najlepszy. Znalazło się kilu poprawkowiczów, ale wiadomo, niektóre osoby potrzebowały zdecydowanie więcej czasu na opanowanie niektórych umiejętności. Nie zamierzał się poddawać, na pewno uda im się przestać gubić kończyny podczas tej prostej czynności.
Carrow obudził się wcześnie rano, jak miał w zwyczaju. Zszedł do kuchni, w której zaparzył sobie kawę. Promienie słońca przyjemnie przebijały się przez szyby zwiastując kolejny, czerwcowy dzień. Lubił lato. Dni był długie, mógł więcej pracować. Pojawiały się chęci na tworzenie nowych wynalazków.
Kiedy jego czarna kawa była gotowa, wyszedł na podwórko. Przyjemność sprawiało mu zjedzenie śniadania (wypicia kawy i zapalenia papierosa) na świeżym powietrzu. Był to taki jego rytuał przed tym, jak zaszywał się w warsztacie.
Wsadził sobie peta do ust, nie zdążył jednak go odpalić. Drzewo, które rosło tu niemal od zawsze zaczęło kłaść się na ziemię. Ziemia pękała, pojawiała się w niej wielka szczelina. Na całe szczęście ich chatka nie znajdowała się na torze lotu tego drzewa. Położyło się z hukiem tuż obok domu. Fajka wypadła mu z ust i tak stał sobie i spoglądał na to, co się właśnie wydarzyło nie do końca wiedząc jak to skomentować.