• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
1 2 Dalej »
[8 kwietnia 1972] Podziemne Ścieżki, Robert & Stanley

[8 kwietnia 1972] Podziemne Ścieżki, Robert & Stanley
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#1
19.11.2023, 19:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 10:41 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Sesja rozliczona w osiągnięciu Badacz Tajemnic przez Roberta Mulcibera.
Rozliczono - Stanley Borgin - osiągnięcie Badacz tajemnic I

8 kwietnia 1972
Sklep Mulciberów, Podziemne Ścieżki
Luke Stanley, I am your father - Robert & Stanley


Potrzebował dłuższej chwili, aby być w stanie zareagować na informacje, która mogła w znacznym stopniu namieszać w jego życiu. Odkąd otrzymał list, minęły już dwa tygodnie. W tym czasie przeczytał go co najmniej kilkukrotnie. Za każdym razem wracał do jego treści w towarzystwie swojej ulubionej whisky i cygara, zastanawiając się nad tym, w jaki sposób należało do tego podejść. Miał wszak poukładane życie. I nie wyglądało na to, aby miało się w nim znaleźć miejsce dla syna.

Zwłaszcza syna pełnoletniego i... nieślubnego.

Odkąd poruszył ten temat z Chesterem - nie planował takiego obrotu spraw, na ogół preferując jednak samodzielnie zajmować się kwestiami prywatnymi - był znacznie bardziej świadomy tego, że czas uciekał. Jeśli chciał się tym zająć, powinien zrobić to prędzej niż później. Im dłużej będzie zwlekać, tym mniejsza szansa na to, że zdoła to wszystko poukładać tak, aby mogli na tym zyskać. Odnieść korzyść.

Nie przypadkowo pojawia się tutaj liczba mnoga.

Będąc w posiadaniu danych, które pozwalały na nawiązanie kontaktu, wreszcie zdecydował się napisać list. Nie była to wiadomość szczególnie długa. Wylewna. Po prostu poprosił o spotkanie, proponując kilka terminów. Dokładniej mówiąc - trzy. Wybór padł ostatecznie na 9 kwietnia, godzinę wczesnowieczorną.

Zdając sobie sprawę z tego, że o spotkaniu powinno wiedzieć jak najmniej osób, zdecydował aby odbyło się w Podziemnych Ścieżkach - w należących do Mulciberów sklepie, na którego tyłach posiadał skromny gabinet. Nie było to miejsce, do którego zwykł zapraszać ludzi, ale czasami człowiek zmuszony był sięgać po inne opcje. Ta zaś nie wydawała się stanowić najgorszej spośród wszystkich możliwych.

Na miejscu pojawił się z odpowiednim wyprzedzeniem. Podróżując przy pomocy świstoklika, wyjątkowo zdołał uniknąć nudności, które często towarzyszyły mu podczas przemieszczania się z użyciem magii. Najczęściej pojawiały się po teleportacji. Zapalił świece, które zapewniły nieco światła. Uporządkował papiery. Opróżnił popielnicę, w której wciąż znajdywały się pozostałości z ostatniego pobytu w tym miejscu. Mającego miejsce najpewniej jakoś na początku marca. Następnie zwolnił wcześniej pracownika. Chłopak zdawał się być całkiem zadowolony z perspektywy wcześniejszego powrotu do domu, choć w pierwszym momencie na Roberta spoglądał z całkiem sporym niedowierzaniem. Mulciber kojarzył mu się bowiem prędzej z koniecznością zostawania po godzinach niż czymś odwrotnym. Nie był typem człowieka, z którym dało się dogadać.

Będąc jedyną osobą, która znajdywała się w sklepie, zadbał o to, aby na drzwiach wejściowych pojawiła się wywieszka informująca o jego wcześniejszym zamknięciu. Nie zamierzał zajmować się obsługą ewentualnych gości. To nie było jego zadaniem. Wszak nie bez przyczyny na nazwisko miał Mulciber zamiast chociażby Weasley lub coś podobnego. Następnie znalazł dla siebie zajęcie. Było nim typowo Robertowe dopilnowanie, aby każdy spośród wystawionych na regałach przedmiotów, został odpowiednio wyeksponowany. Ustawione miały być równiutko. Jeden obok drugiego. Zachowując pomiędzy każdym kolejnym odpowiednie odległości. Do tego doszło odpowiednie posortowanie, zgodnie ze specyfiką. Wszystko to bez użycia różdżki, jednego choćby machnięcia nią.

W takich właśnie okolicznościach doszło do ich pierwszego spotkania. Ojca z synem. Kiedy dzwonek zamontowany przy drzwiach poinformował o pojawieniu się Stanleya, z zapakowaną świecą stał przed jednym z regałów. Czytał etykietę, szukając dla niej odpowiedniej lokalizacji. Zajęty porządkami, kompletnie stracił poczucie czasu. Dało się z łatwością zaobserwować, że całkowicie go to pochłonęło.

Ile czasu minęło, nim zarejestrował pojawienie się gościa? Na pewno była to nieco dłuższa chwila. Nie czuł się jednak z tym jakoś niezręcznie, ani nic podobnego. Odwrócił się w kierunku drzwi wejściowych. Obrzucił Stanleya uważnym spojrzeniem.

- Zaraz przejdziemy do gabinetu. - zrezygnował z przywitania się. Nie zapytał mężczyzny o imię, ani nic innego. Z góry założył, że był tym, na którego czekał. Albo może... wcześniej znalazł chwilę na to, aby czegokolwiek się o nim dowiedzieć? Niezależnie od tego jak miały się sprawy, wydawał się pewny tego, iż ma racje. W jego głosie nie dało się wychwycić choćby nutki zawahania.

Wrócił do poprzedniego zajęcia. W kilka chwil udało mu się znaleźć właściwą półkę, na której umieścił przedmiot. Upewnił się, że wszystko było na niej ustawione we właściwy sposób.

- W gabinecie będziesz mógł skorzystać z wieszaka. Niestety nikt nas tutaj nie obsłuży, ale to zawsze mniej par oczu i uszu. - wreszcie wypowiedział kolejne słowa, dając przy tym znać gestem, iż może udać się za nim.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#2
19.11.2023, 21:17  ✶  

Od śmierci Anne minęło dobre półtora roku, a może trochę nawet więcej. Prawdę mówiąc to Stanley został na tym świecie sam, biorąc pod uwagę najbliższą rodzinę - rodzeństwa nie miał, matka nie żyła, a ojciec... no właśnie, ojciec - żył i chciał chyba nawiązać kontakt. A może to był tylko jakiś nieśmieszny żart? Ktoś się czegoś dowiedział i postanowił teraz powysyłać głupie listy, które mogły budzić nadzieję? Borgin spędził długie godziny na rozmyślaniu odnośnie tego listu zanim postanowił na niego odpisać i ustalić pewne szczegóły z niejakim "Robertem".

Tylko co Stanley wiedział o swoim ojcu? Niewiele - w sumie to tylko imię oraz fakt, że ten był rówieśnikiem jego rodzicielki. Jakiekolwiek próby dowiedzenia się czegokolwiek więcej, spełzły na niczym. Anne nie chciała nic mówić, a on nie chciał pytać o to dziadka czy innych członków rodziny. Nawet śmierć matki nie spowodowała, że udałoby mu się odnaleźć coś więcej - zupełnie jakby był tematem taboo. To jednak nie sprawiło, że całkowicie porzucił próby odnalezienia tajemniczego Roberta. Widząc niechęć wśród najbliższych, postanowił szukać na własną rękę, co niestety nie przyniosło zamierzonego efektu. Kilka osób wyciągało do niego pomocną dłoń, oferując swoją pomoc w poszukiwaniach ale odmawiał - chciał dokonać tego sam.

W końcu nadszedł ten dzień. Dzień w którym mieli się spotkać i porozmawiać. Borgin nie wiedział nawet czego powinien się spodziewać. Czy powinien coś przynieść? Jak się zachować? A przede wszystkim - jak się odezwać? Tato, ojcze, Robercie, a może proszę pana? To była jedna, wielka niewiadoma. Rzecz do której nikt nikogo nigdy nie przygotowywał w życiu. W takim wypadku nie pozostawało nic innego jak pójście na żywioł, aby dowiedzieć się co i jak.

Mimo tych ustaleń, nadal miał jakieś opory. To było przecież jak zburzenie całego aktualnego ładu, który panował w jego życiu. Pojawienie się niespodziewanego aktora. Pewna niespodzianka - tylko nie wiedział jeszcze czy dobra czy może zła. Nie zwlekał. Zapalił papierosa w mieszkaniu i zaczął się przygotowywać, wszak nie chciał się spóźnić. Stanley ubrał się w standardowy dla siebie sposób - długa koszula, spodnie w kant i galowe buty. A to wszystko zwieńczone czarnym płaszczem. Będzie dobrze dodał sobie otuchy i z tą myślą wyruszył pod podany adres, kierując swojego kroki w kierunku Nokturnu.

Po krótkiej wyprawie, dotarł na miejsce. Z ulicy Horyzontalnej nie było w końcu aż tak daleko. Sklep? Zamknięte? podrapał się po brodzie i mimo wszystko pociągnął za klamkę, a drzwi się otworzyły. Rozległ się dźwięk, a Borgin rozejrzał się po pomieszczeniu. Mógłby przysiąc, że panowała tutaj głucha cisza, jakby nikogo tutaj nie było ale był. Jedna osoba stała przy jednej z półek i coś tam grzebała - Dzień dobry? - odezwał się, próbując ostrzec tamtego mężczyznę, że wszedł do środka. Już nawet mniejsza o to, że zdradził go dźwięk, który rozległ się w momencie przekroczenia progu tego przybytku.

A więc to ty jesteś Robert... pomyślał, kiwając na zgodę odnośnie planu przejścia do gabinetu. Czekając na dalszy rozwój wydarzeń, zrobił kilka kroków do przodu, stając mniej więcej na środku pomieszczenia. Przypatrywał się z zainteresowaniem jak układa rzeczy na półce - Rozumiem - odparł, kierując się za swoim ojcem? Nadal ciężko mu to przechodziło przez myśl, a co dopiero przez usta.

W ciszy wędrował za Robertem i kiedy tylko znaleźli się w gabinecie, skorzystał z wieszaka tak jak jak zostało mu to zaproponowane. Nie omieszkał również wyciągnąć paczki papierosów z wewnętrznej kieszeni, ponieważ czuł, że teraz tego potrzebuje do szczęścia. Do opanowania się - Można tu palić? - zapytał, wyciągając paczkę w kierunku swojego rozmówcy i niejako oczekując odpowiedzi lub jej braku... ale wtedy to oznaczało zgodę.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#3
20.11.2023, 21:42  ✶  

Pomimo podejmowanych prób, Stanley nie zdołał samodzielnie odkryć tożsamości ojca. Zamiast tego zdołał natomiast zwrócić na siebie uwagę pewnej osoby, będącej w stanie połączyć ze sobą poszczególne kropki. Choć ze strony pracownika Ministerstwa Magii młody Borgin nie usłyszał niczego konkretnego, to właśnie jemu zawdzięczał to, iż w ciągu kilku kolejnych dni, trafił do jego rąk list podpisany przez Roberta Mulcibera. Poinformował starego znajomego o sytuacji, która miała miejsce.

Nie bez powodu relacja łącząca przed laty Anne i Roberta, stała się czymś na kształt tematu tabu. Młodej Borgin nie spotkało ze strony Mulcibera nic dobrego. Manipulowana przez młodego wówczas chłopaka, była bardziej zabawką, niż kimś, dla kogo mogła znaczyć coś więcej. W pewnym momencie doszło pomiędzy nimi do zdarzenia, w wyniku którego relacja przestała istnieć.

Obydwoje, Anna i Robert, przestali być obecni w swoich życiach.

Ułożyli je sobie na nowo.

Przez następne lata, kontakty pomiędzy Mulciberami i Borginami były znikome. Robert i Anna nie wchodzili sobie w drogę. Nie odczuwali potrzeby spotkania się. Rozmowy. Omówienia czegokolwiek. Robert poświęcił się pierw pracy w Ministerstwie Magii, później rodzinnym interesom oraz Czarnemu Panu. Nie stał się człowiekiem szczególnie oddanym bliskim, choć rodzinę założył. Być może zgodnie z tym, czego spodziewała się Anne - nie stał się kimś, kto mógłby być dla Stanleya ojcem.

Wzorem. Prawdziwym wsparciem.

Jaką role przyjdzie mu odegrać w życiu syna?

Czy będzie stanowił więcej niż tylko jeden, krótki epizod?

Zanim ruszył do gabinetu, machnął różdżką w kierunku drzwi prowadzących do sklepu. Na wszelki wypadek. Zawsze wszak istniała szansa, że pomimo wywieszonej informacji, jakiś klient postanowi wejść do sklepu. Tym sposobem Robert upewnił się, że mieli zapewniony święty spokój. Nic nie powinno zakłócić ich spotkania.

Do gabinetu prowadził niedługi korytarz. Sklep nie był duży, ale miał wydzielonych kilka pomieszczeń. W tym jedno służące najpewniej za niewielki magazyn. Tak można było założyć, bo i na zapoznanie się z każdym z nich nie było teraz czasu. W pomieszczeniu, do którego zmierzali, oczywiście znajdywał się wspomniany wcześniej wieszak. Znajdywał się na nim płaszcz stanowiący własność Mulcibera. Elegancki, dobrej jakości, choć zarazem dało się dostrzec, że nie najnowszy. Poza tym biurko. Fotele. Szafka. Jakiś regał. Wiszący na ścianie obraz? Jakoś tak nie do końca pasujący do wnętrza. Niezbyt wyszukanego. Ale też czego można było się spodziewać na Nokturnie?

- Nie krępuj się. - odpowiedział na zadane pytanie, gestem wskazując na znajdującą się na biurku popielniczkę. Papierosy mu nie przeszkadzały, choć sam preferował cygara. Znacznie chętniej po nie sięgał, nie zwracając uwagi na to, o ile były droższe. - Ze swojej strony mogę zaproponować jeszcze alkohol. - dodał, składając standardową propozycje. Nie posiadał tutaj co prawda niczego bardziej wyszukanego, ale na czarną godzinę zawsze coś się znalazło.

Nie śpieszył się z posadzeniem własnych czterech liter na fotelu. podszedł do szafki, napełniając jedną z tamtejszych szklanek. Alkoholu nie było dużo. Ledwie na kilka łyków. Choć sięgał po niego często, to praktycznie zawsze były to ilości wręcz śladowe. Bardziej dla smaku niż odczucia płynących zeń efektów.

Rozluźnienia.

Przyjemnego szumu w głowie.

Zdawał sobie sprawę z tego, że to mogło okazać się zgubne. Trzeba było wyznaczyć sobie pewne granice, a następnie się ich trzymać.

- Od czego powinniśmy zacząć? - zapytał? Jeszcze nie teraz. Nie o to. Prędzej zastanawiał się na głos. Niby miał czas aby się do wszystkiego przygotować, ale to nie tak, że takie sytuacje zdarzają mu się codziennie. Nie posiada tłumu córek i synów z nieprawego łoża. W zasadzie to jeszcze do niedawna był pewien, że na swoje nieszczęście, posiada jedyne dziecko. Córkę, której nie mógł przekazać nazwiska.

Niestety Stanley nie stanowił w żadnym razie rozwiązania tego problemu.

- Długo próbowałeś odnaleźć ojca? - wreszcie postanowił zacząć od tej kwestii. Nieprzypadkowo z jego ust padło słowo ojca zamiast mnie. Z jednej strony nadal było to dla niego poniekąd abstrakcyjne. Z drugiej za zasadne uważał zachowanie pewnego dystansu. Ustalenie granic. Obydwaj powinni być względem siebie ostrożni.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#4
23.11.2023, 00:23  ✶  

Może to właśnie sprawiło, że był takim tematem tabu? Niby istniał, ale kiedy tylko była o nim wzmianka to temat był od razu zmieniany. I tak właśnie "on", Robert, stał się najpewniej synonimem zawiedzenia w słowniku Anne. Niby odszedł, niby zniknął ale zostawił coś po sobie, a raczej kogoś - bo ciężko nazywać dziecko przedmiotem, chociaż część osób mogłaby bez trudu taką narrację przedstawić. Kiedy do niej dotarło, że to przeminęło, a tak naprawdę nie istniało nigdy i Mulcibera już nie było, nie zamierzała dzielić się informacją o ich wspólnym potomku - ukryła tą wiedzę z pewnych sobie znanych powodów. Bała się o siebie? O Stanleya? O to, że znowu da się okręcić wokół palca? Nie wiadomo.

Młoda Borgin nie miała jednak innej opcji jak zająć się swoją pociechą, która z biegiem latał zaczynała zadawać coraz więcej niewygodnych pytań, drążyć temat, szperać, szukać prawdy. Może gdyby ojcem nie był Robert, a ktoś inny, to wspomniałaby mu o tym fakcie, a tak to go skrzętnie ukrywała, ewidentnie nie chcąc, aby się kiedykolwiek spotkali. Los był jednak przezorny i chciał inaczej.

Pomyśleć jednak, że rozwiązanie tej zagadki, tego tajemniczego "Roberta", było na wyciągnięcie ręki. A nawet jeżeli nie rozwiązanie to osoba, która znała szczegóły, fakty - coś się orientowała w temacie. Chester Rookwood, czyli osoba, która otoczyła młodego Borgina fachową pomocą, pomagając mu stawiać pierwsze kroki w Ministerstwie Magii oraz na kursie Aurorskim... ale Stanley nie wiedział, że jego mentor coś wiedział - może to lepiej? Tak to mógłby poczuć się zawiedziony? Oszukany? Czuć się po prostu źle, że przez tyle długich lat nic mu nie wspomniał o tym.

Otrzymał zgodę - mógł zapalić. Poczuł ulgę na samą myśl, że będzie w stanie to zrobić, a bardzo tego potrzebował w tym momencie. Wyciągnął jednego papierosa i włożył sobie do ust, by po chwili odpalić go metalową zapalniczką. Twoja strata, że nie chcesz Zaciągnął się, a następnie został otoczony przyjemną falą nikotyny, która tylko przypominała o uzależnieniu - Odrobinka alkoholu nigdy nie zaszkodziła - stwierdził. Nie mieli przecież zaraz urządzać tutaj jakiejś libacji, a po prostu trochę się rozluźnić, wszak Stanley czuł się trochę nieswojo i dziwnie. Nadal nie był pewien jak powinien się zachowywać.

Z jednej strony powinien był się cieszyć, a z drugiej czuł się jak na jakiejś rozmowie o pracę... w najgorszym odłamie Ministerstwa. Westchnął i zasiadł na krześle, rozkoszując się swoją używką. Bacznie obserwował Roberta, nadal mając z tyłu głowy jakiś czarny scenariusz, który mówił, że to wszystko to jakiś wielki żart albo pułapka.

Od początku? korciło tak odpowiedzieć ale tego nie zrobił. W zasadzie to była najlepsza opcja, ponieważ nie wiedział nic. Jakakolwiek informacja była na wagę złota - nawet jeżeli nie była prawdziwa. Borgin znał jednak swoją matkę i część rzeczy był w stanie zweryfikować. Ale rzeczy o ojcu? Żadnych ze stanem swojej wiedzy.

- Umm... - zamyślił się na moment, stukając palcami w spierzchnięte usta - Kilka lat? Pytałem, szukałem, drążyłem...? Ale bez żadnych sukcesów - przyznał, strzepując popiół do popielniczki - Jakoś do października 1970... - zawahał się na krótko - Aż do śmierci mamy - dodał jak jakiś automat, który był pozbawiony emocji. Nadal był to jakiś ciężki temat z którym nie bardzo sobie radził albo nawet nie chciał sobie poradzić. Zastygł wzrokiem na popiele, wchodząc na jakiejś zwolnione obroty.

- Powiesz mi coś więcej o sobie? - zapytał po chwili, zaciągając się papierosem, który ponownie go ożywił - Cokolwiek? W zasadzie to ja nic nie wiem... W domu nigdy nie było o Tobie słowa. Nie było żadnych dokumentów. Niczego... Wiem tyle, że nazywasz się Robert - wyjaśnił jak to wyglądało z jego perspektywy, a następnie przetarł wolną dłonią swoją twarz by po chwili spojrzeć na ojca. To naprawdę Ty... I chyba w tym momencie próbował się doszukać jakiś wspólnych cech do niego... Czegokolwiek co pozwoliłoby mu się jakoś przywiązać, zrozumieć.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#5
23.11.2023, 21:44  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.01.2024, 12:38 przez Robert Mulciber.)  

Robert nie był szczególnie zaskoczony, kiedy podczas ostatniego spotkania usłyszał, że Chester był świadomy związków jego i Stanleya. Łączącej ich krwi. Czuł natomiast rozczarowanie płynące z tego, że tego rodzaju informacji Rookwood nie zdecydował się przekazać mu wcześniej. Pozostawił dla siebie. Obydwoje działali wszak w jednej organizacji. Interesował ich jej rozwój. Gdyby zająć się w tym momencie szacowaniem ryzyka, pojawienie się na planszy osoby Stanleya, można było uznać za dość duże zagrożenie. Był blisko z ludźmi, którzy dla Śmierciożerców nie pozostawali nieistotnymi. Wręcz przeciwnie. Nie były to co prawda powiązania, których Borgin z pewnością był świadomy, ale... mogły wywołać kryzys. Zwłaszcza gdyby coś potoczyło się w niewłaściwy sposób.

Tego ostatniego nigdy nie dało się wykluczyć.

Stawiając na biurku dwie szklanice z raczej śladową ilością whisky, Robert zajął miejsce w swoim fotelu. Pozę przyjął dość sztywną. W myślach starał się jednak upominać samego siebie, kontrolować to, w jaki sposób odnosi się do syna. Prawdopodobnie całość można było zrzucić na karb niecodziennej sytuacji.

Po części było to nawet prawdziwe.

- Nie słyszałem o śmierci Anne. - zareagował na słowa Stanleya. Z jego ust nie padły jednak żadne słowa otuchy. Nie wspomniał nic o tym, że to dla Borgina musiała być spora strata. Może powinien był podejść do tego w inny sposób? Nawet jeśli, to odpowiedni moment na właściwą reakcje zdążył już przeminąć.

Unosząc ku górze szklankę z alkoholem, nie śpieszył się z udzieleniem odpowiedzi na zadane przez Stanleya pytanie. Pierw upił łyk whisky. Dało mu to kilka sekund na pozbieranie myśli. Zdawał sobie sprawę, że musi mu coś powiedzieć; coś Stanleyowi dać. Zarazem nie był jednak kimś, kto zwykł się dzielić z innymi informacjami na swój temat.

- Oczywiście. - wreszcie przytaknął, odstawiając szklankę na stół. Następnie ułożył wokół niej obydwie swoje dłonie. - Nie wiem ile zdążyłeś się już sam dowiedzieć. - zaczął, świadom tego, że podając swoje dane w liście, dał Stanleyowi możliwość pewnego przygotowania się do tego spotkania. Nie był co prawda człowiekiem szeroko znanym, ale w pewnych kręgach z pewnością był nadal pamiętany. Choćby w Ministerstwie Magii, gdzie przez pracował przez dobrych kilka lat. - Całe życie mieszkałem w Londynie. Mam dwie siostry, starszą i młodszą. Brata bliźniaka. Żoną i córkę. Młodszą od Ciebie. - starał się zadbać o to, aby w tonie jego głosu dało się wychwycić coś jakby... odrobinę ciepła? Nie było to jednak proste. Na to aby zarzucić pewne ograniczenia, przez długie lata pozwalał sobie przede wszystkim przy jednej osobie. Tej jednak przede wszystkim... ufał. Byłby w stanie powierzyć własne życie. Względem Stanleya nie odczuwał niczego podobnego. - Odpowiadam za handel świecami i kadzidłami, ale tego zapewne się domyślasz. Posiadamy kilka sklepów. Kiedyś pracowałem w Ministerstwie Magii, ale to dawne dzieje. - nie zamierzał zagłębiać się w to, że przecież jeszcze na początku lat 60, to właśnie do rodziny Mulciber należało najważniejsze słowo w Departamencie Tajemnic. To nie był moment odpowiedni do przedstawiania historii rodziny oraz jej osiągnąć. Wątpliwe, aby kiedyś taki miał nastąpić.

Przynajmniej sam Robert się czegoś takiego nie spodziewał.

Odchylił się w swoim fotelu nieco do tyłu. Spoglądał przez moment na sufit, który niewątpliwie wymagał odmalowania. Niewiele lepiej od niego prezentował się zresztą cały ten gabinet, a nawet i sklep...

- Twoją mamę poznałem jeszcze w Hogwarcie. To była krótka znajomość. Szybko dobiegła końca. Nie było nam po prostu po drodze. - wreszcie przeszedł też do tego tematu, gładko kłamiąc na temat tego, jak miały się sprawy z Anne. Tylko czy Stanley mu uwierzył? - Później nie mieliśmy kontaktu. Do niedawna też nie wiedziałem o tym, że ma syna. - dodał. Kolejny raz zamiast mamy, pojawiło się słowo ma. Jakby Anne była jedynym rodzicem również w sensie biologicznym. Nie tylko w kontekście tego, kto Stanleya wychował. Kto był przy nim kiedy uczył się chodzić. Wypowiadał pierwsze słowa. Miał gorączkę. Odnosił pierwsze sukcesy i porażki.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#6
04.12.2023, 23:36  ✶  

Stanley pokiwał tylko głową na słowa Roberta. Skąd miał niby wiedzieć, że nie żyła? Sama Anne miała się przed nim objawić i zaprosić na własny pogrzeb? Albo może powinna napisać list, który miał przekazać ktoś z rodziny? Druga opcja może i mogłoby przejść pod jednym warunkiem - musiałaby wiedzieć, że jej dni są już policzone i tak naprawdę nie zostało ich jakoś dużo.

Borgin oczekiwał na cokolwiek. Na chociażby mały strzępek informacji. Fakt - otrzymał jakieś dane o nim ale niczego nie sprawdzał. Nikogo nie pytał. Nigdzie nie szperał. Wolał dowiedzieć się tego wprost od niego samego. Może bał się, że to co się dowie, a później to co usłyszy to będą dwie całkowicie różne historie? Takie, które nie trzymają się siebie wzajemnie?

- Nic. W zasadzie to nic - odparł zgodnie z prawdą. Teraz się jednak zastanawiał czy nie powinien był tego zrobić? Może lepsze było zweryfikowanie jakiś informacji? Upewnienie się, że źródło danych jest wiarygodne? Niestety było już za późno. Nie mógł przecież przeprosić i wyjść, aby wrócić za kilka godzin czy dni, kiedy udałoby mu się zebrać jakiś trop odnośnie Roberta. Nie było na to czasu, a kości zostały już zresztą rzucone.

Pokiwał głową na pierwszą dawkę informacji. Stanley czuł się trochę jak narkoman, który otrzymuje porcję swojego "leku". Oczywiście łaknął go więcej - chciał dowiedzieć się jeszcze większej ilości rzeczy. W ten sposób miał nadzieję na połączenie pewnych kropek, może zrozumienie niektórych rzeczy. Brat bliźniak? Córka? zastanawiał się w myślach, wsłuchując się w kolejne słowa. To znaczyło tylko jedno - miał siostrę. Czy mógł ją kiedyś spotkać? Całkowicie przypadkiem? Może zamienić kilka słów? A może się w ogóle znali? Bardzo dużo niewiadomych... ale na rozwikłanie ich, przyjdzie jeszcze czas.

- W Ministerstwie? - ożywił się nieco - Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów? - zapytał z nieukrywaną ciekawością. Mógł nawet zabrzmieć trochę jak dziecko, któremu ofiarowało się cukierka - Lukratywny to biznes? Dziadek na bieżąco jakieś zamawiał. Wiem też, że inna część rodziny robiła tak samo - przyznał, odnosząc się do Degenhardtów i kuzynki Persephony, która sama prowadziła swoją działalność w okolicy. I robiła to pod nazwiskiem swojej matki - Borgin.

Stanley wziął łyka ze szklanki ale raczej, aby lekko nawilżyć usta, a nie się konkretniej napisać. W końcu i tak nie bardzo było czego - Nie było po drodze... Rozumiem... - stwierdził. Starał się brzmieć jak najbardziej pewnie, chociaż ciężko to było osiągnąć. Borgin nie był idealnym synem, ciężko było go nawet pewnie nazwać dobrym ale nadal była to jego mama. Osoba, która go wychowała i opiekowała się nim od samego początku. Ktoś kto go nie zostawił, a mógł - Żadna ze stron nie próbowała? Nie chciała? - zapytał, chcąc wyrwać jeszcze rąbek tajemnicy odnośnie tej sprawy. Czuł, że to jest jego jedyna szansa na to - Ano... Mac... Ma... - zawahał się przez moment, ewidentnie chcąc to ubrać jakoś inaczej w słowa. Ciężko się jednak było nie zgodzić, że to Anne miała syna.

Odpalił świeżego papierosa, przejeżdżając dłonią po swoim zaroście - Mam... znaczy Anne... - poprawił się szybko, wszak nie wiedział jak powinien mówić przy Robercie o swojej rodzicielce - Nie mówiła Ci nic? Dosłownie N-I-C? Nie wspomniała o niczym? - wbił swój wzrok w rozmówcę, zaciagając się fajką - Ty pewnie wiesz więcej na mój temat... Skoro wiedziałeś jak się ze mną skontaktować. Sam to odkryłeś? Czy ktoś mi powiedział? Wspomniał? - westchnął. W głosie Stanleya nie było żadnej złości ani nic z tych rzeczy... A przynajmniej na razie nie było.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#7
09.12.2023, 19:09  ✶  

Utrzymywał z Borginami relacje przede wszystkim biznesowe. Owszem, zdarzało mu się odwiedzać rodzinną posiadłość należącą do bliskich Stanleya, ale za każdym razem wszystko kończyło się na spotkaniu mającym miejsce w gabinecie. Nikomu nie zależało na tym, aby znajomość rozszerzyć, aby obydwie rodziny mocniej ze sobą związać. Być może wynikało to po części z tego, iż interesów nie powinno się przecież łączyć z przyjemnościami.

Robert zawsze starał się tego unikać.

Z tego też względu nie był na bieżąco z tym, jak miały się sprawy u Borginów. Zmieniać tego rzecz jasna nie zamierzał.

Słysząc, że Stanley na jego temat nie zdołał się dowiedzieć niczego szczególnego, był zadowolony. Znaczyło to tyle, że ludzie, którzy go znali, trzymali język za zębami. Właśnie tego oczekiwał. Odpowiadało mu, że jego nazwisko, a nawet imię, nie gościły zbyt często na ustach czarodziejów. Zapewniało mu to pewną anonimowość. Zwiększało też poczucie bezpieczeństwa. Chroniło nie tylko jego osobę, ale też organizacje, której od lat pozostawał wierny.

Podając kolejne informacje na swój temat, starał się ostrożnie dobierać słowa. Nie chciał zdradzić zbyt wiele. Nie chciał powiedzieć czegoś, o czym Stanley nie powinien był wiedzieć. Zwłaszcza w tym momencie - zanim Robert zdołał ocenić na ile będzie mógł młodemu Borginowi zaufać. Bo, że nie będzie to zaufanie pełne, zdawał sobie sprawę od samego początku. Takim obdarzył w całym swoim życiu tylko jedną osobę.

- Niestety nie. - zaprzeczył, widząc jak Stanley się ożywił, zainteresował tą kwestią. Przez myśl mu przyszło, że warto byłoby to jakoś wykorzystać. - Byłem przez chwilę szefem Komnaty Badań Sekretów Mózgu w Departamencie Tajemnic. - wytłumaczył, zanim przeszedł do kolejnej kwestii. Chciał dodać coś, co być może pozwolić Stanleyowi poczuć, że byli rodziną; że coś go z Mulciberami łączyło. - Mój brat, Richard, swego czasu składał jednak papiery do brygady, chciał też odbyć szkolenie aurorskie. Z pewnych względów niestety nie było mu dane tego zrobić w kraju. - nie zamierzał tłumaczyć przyczyn jakie stały za tym, iż Richard w kraju odpowiednich uprawnień nie zdobył. Nie widział takiej potrzeby. - Aczkolwiek aurorem ostatecznie został w Norwegii. - zakończył, informując o pozytywnym zakończeniu tej historii.

A przynajmniej pozytywnym w jakiejś części.

Nieco więcej czasu zajęło mu udzielenie odpowiedzi na temat biznesu, który prowadził. Miał kłamać? Miał wszystko jakoś... ubarwić? Podkoloryzować? Gabinet oraz ogólny stan sklepu mówiły przecież całkiem sporo. Co też można było uznać za zastanawiające, skoro świece i kadzidła wykorzystywane było często. Popyt na tego typu towary raczej nie mógł być niewielki.

- Powiedzmy, że staramy się wszystko rozwijać. Wymaga to jednak ciągłych nakładów finansowych. Wierzę jednak, że za jakiś czas zdołamy osiągnąć założone cele. - odpowiedź dość dyplomatyczna. Czy dla Stanleya będzie wystarczająca? W końcu jak duże miało to znaczenie?

No i na końcu znów temat Anne. Ten najmniej komfortowy. Najmniej wygodny. Tutaj Robert musiał zachować największą ostrożność. Pewnych kwestii poruszać nie powinien. Nawet nie zamierzał tego robić. Mogłyby ich, jego i Stanleya, poróżnić. To zaś nie było mu na rękę.

Słuchając kolejnych pytań, wątpliwości Stanleya, pozwolił sobie upić kolejny łyk alkoholu. A później następny. I jeszcze jeden. Wreszcie udało mu się ułożyć względnie sensowną odpowiedź w głowie.

- Wydaje mi się, że nasza znajomość nie skończyła się w taki sposób, w jaki... - spojrzenie przeniósł na niemalże pustą szklankę. - ...nie tak, jak Twoja mama oczekiwała. - to o czym mówił, stanowiło całkiem spore niedopowiedzenie. - Mogła mieć mi pewne rzeczy za złe, a jak wiadomo, ludzie potrafią niekiedy całkiem długo chować urazę. - oczywiście stroną, która miała tę urazę chować, zgodnie z przyjętą narracją, miałaby być Anne. Możliwe, że nieco skrzywdzona. Może odrzucona przez mężczyznę, od którego oczekiwała czegoś więcej? Robert pozostawił tutaj sporo miejsca na interpretacje. Nie powiedział niczego wprost. Bardziej konkretnie.

Pozwolił sobie przywołać na twarz uśmiech, który gościł na jego obliczu ledwie chwilę. Zaraz po tym pokręcił głową. Przecząco.

- Niestety. Pewne rzeczy Anne zachowała dla siebie. Może gdyby sprawy potoczyły się inaczej... - tutaj jakby się zawahał? - ...mogę jedynie przeprosić, że wszystko wyglądało w ten sposób. To po części moja wina.

I pomyśleć, że słowo przepraszam nie było przez niego wypowiadane zbyt często. Zabrzmiało przecież tak naturalnie.

Podczas, gdy Stanley odpalał kolejnego papierosa, Robert dolał nieco alkoholu do swojej szklanki. Chłopakowi whisky również nie poskąpił, jeśli wyraził zainteresowanie. Spojrzał w jego kierunku, czekając na reakcje.

- W zasadzie nie wiem na Twój temat zbyt dużo. Zwyczajnie udało Ci się przypadkiem trafić z pytaniami na mój temat do naszego wspólnego znajomego. - wyjaśnił. Nie zamierzał przyznawać się do tego, iż na temat Stanleya odbył ostatnimi czasy całkiem długą rozmowę z Chesterem; że Rookwood dostarczył mu na jego temat całkiem sporo informacji. Do tej znajomości przyznawać się nie zamierzał. Tak samo jak i do tego, co podczas tej rozmowy padło.

Do deklaracji usunięcia Stanleya z planszy, gdyby przypadkiem okazał się być niewygodnym dla nich pionkiem.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#8
10.12.2023, 23:43  ✶  

Szef Komnaty Badań Sekretów Mózgu w Departamencie Tajemnic? To brzmiało dobrze, wręcz bardzo dobrze - Nieźle - przyznał. Gdyby Stanley tylko wiedział wcześniej to by dopiero mógłby się chwalić, że jego ojciec był jakimś wielkim szychom w Ministerstwie. Jeszcze gdyby to było za czasów szkolnych go już w ogóle - szacun na dzielni - Nie chciałeś tak... Nie wiem, ramię w ramie z bratem pójść do Brygady? - zapytał - Hmm... będę musiał się przyjrzeć, zobaczyć. Może będę mógł jakoś pomóc albo coś doradzić - zaoferował się od razu, bez zawahania. Może i było to trochę naiwne z jego strony ale teraz nie zwracał na to uwagi. Miał ważniejsze rzeczy do zrobienia.

- Rozumiem - odparł odnośnie kwestii związanej ze sklepem - A nie wolałbyś wrócić do Ministerstwa? - rzucił w eter. Pracowanie na własny rachunek było jak najbardziej w porządku i okej, ale nie zapewniało stabilności w tych dziwnych czasach, a ministerstwo to właśnie robiło - ciepła posadka, 8 godzin i pensja do dziesiątego. Tak można było żyć i całą wieczność. Fakt, w większości może nie były to kokosy, ale zawsze coś. Lepsze to niż siedzieć i marudzić na własny los.

W tej całej rozmowie to chyba część odnośnie relacji Roberta z Anne była dla Stanleya najciekawsza... chociaż z jednej strony jej się też najbardziej obawiał w tym wszystkim. Najbardziej żałował, że nie był w stanie skonfrontować tych słów z drugą stroną, co by poznać obydwie wersje wydarzeń.

- Hmm... - rzucił sobie pod nosem w zastanowieniu. Borgin starał się odnaleźć jakich elementów w zachowaniu swojej matki, które mogły świadczyć o takim zachowaniu. Ciężko jednak było odszukać taki moment, wszak każdy wspomnienie o "tacie", było zaraz zakopywane pod dywan - To prawda. Niektórzy potrafią bardzo długo chować uraza... - zgodził się z lekkim wzruszeniem ramion. W tym wypadku trzeba było być prawdziwym ignorantem, aby nie przyznać mu racji. Nawet jeżeli nie potrafił odnaleźć takiego zachowania u Anne, te słowa idealnie pasowały do innych osób, jeżeli nie ogółu społeczeństwa w którym przyszło im żyć.

Czyli nic mu nie wspomniała. Nie podzieliła się tą nowiną... tego akurat nie rozumiał i nie potrafił usprawiedliwić własnej rodzicielki. Stanley uważał, że tę wiadomość powinna mu była przekazać, powiadomić aby zdawał sobie z tego sprawę - nawet jeżeli nie chciała dalej utrzymywać z nim kontaktu.

- Nie no... ja urazy nie chowam - odpowiedział od razu kiedy tylko Robert przeprosił - Czasami bywało trudno... może momentami sobie ze mną nie radziła albo miała już dość... Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, prawda? - wytłumaczył. Nie mógł go przecież winić za coś o czym nie wiedział. Wierzył, a może wręcz chciał wierzyć, że postąpiłby inaczej gdyby wiedział o pewnych faktach. Pojawiało się tylko pytanie - na ile była to wizja, którą wykreował sobie sam Stanley, a na ile mogła być to prawda?

Borgin kiwnął głową, podsuwając szklankę po jeszcze odrobinę alkoholu. Co by jednak nie mówić, rozmawiało mu się przyjemnie, zupełnie jakby siedział na jakimś wykładzie. Tym razem jednak był najpilniejszym studentem, który chciał jak najwięcej zapamiętać, co było jednak sporym zaskoczeniem w jego przypadku.

Zaciągnął się papierosem - Nie wiem co takiego ciekawego mógłbym powiedzieć na swój temat - przyznał, przejeżdżając dłonią po szklance - Może coś konkretnego chcesz się dowiedzieć? - zapytał, pozwalając sobie na mały łyk napitku - I... w zasadzie, co to za wspólny znajomy? - dodał, wpatrując się w twarz Roberta. To była bardzo interesującą sprawa, ponieważ nie sadził, że będą mieli jakieś wspólne znajomości. Z jednej strony nie odrzucał takiej możliwości ale nie zdawał sobie sprawy, że tak właśnie było.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#9
12.12.2023, 21:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.12.2023, 16:33 przez Robert Mulciber.)  

Był dumny ze swoich osiągnięć, a zarazem rozczarowany tym, że z powodu decyzji podjętej przez ojca, nie było mu dane zajść wyżej. Wierzył, że gdyby sprawy ułożyły się inaczej, mógłby przedstawić teraz bardziej imponujący życiorys. Miał przecież wszystko, co było potrzebne, aby osiągnąć sukces wewnątrz Departamentu Tajemnic.

- Dziękuje. - odpowiedział na słowa Stanleya. - Nie sądzę, żebym miał sprawdzić się w szeregach brygady. Poza tym, przede mną i bratem stawiane były pewne wymagania. Kariera w Departamencie Tajemnic była istotna dla mojego ojca. On sam pełnił tutaj wysoką funkcję. - wyjaśnił to wszystko nieco bardziej szczegółowo. Niestety, nie był w stanie na tej płaszczyźnie budować swojej relacji z synem. Pod tym kątem niewiele łączyło go ze Stanleyem.

Kwestią do ustalania pozostawało to, w czym byli do siebie podobni.

O ile byli w czymkolwiek.

Zapytany o powrót do Ministerstwa, pokręcił przecząco głową. W rzeczywistości nie było jednak tak, że faktycznie nie chciał na nowo podjąć pracy w Departamencie Tajemnic. W grę wchodziły inne powody. Inne czynniki. O tym jednak Stanleya informować nie zamierzał. Podobnie jak o wielu innych rzeczach, które mogłyby syna interesować.

- To już zamknięty rozdział. - ograniczył się do tych słów. Tym razem nie tłumaczył niczego szerzej. Nie miał nic do powiedzenia? Powiedzieć nie chciał? Stanley zawsze mógł próbować drążyć. Albo zwyczajnie odpuścić.

Podczas gdy dla Stanleya najbardziej interesującą była kwestia relacji, która łączyła Roberta z Anne, sam Mulciber najchętniej by tego tematu nie poruszał. Nie był do końca pewien, w jaki sposób powinien to przedstawić. W jaki sposób wytłumaczyć to, że ich drogi się rozeszły; że kobieta nie poinformowała go o swojej ciąży. Przecież nie powie mu, że wszystko było spowodowane manipulacją; że pojawił się na świecie w wyniku relacji, która nie miała nic wspólnego ze szczerym uczuciem. Z miłością? Ostatecznie przecież wykorzystywał Anne miesiącami.

Całe szczęście, wyglądało na to, że zdołał go w tym temacie przekonać. Możliwe, że chłopak nie będzie zanadto drążył. Szukał odpowiedzi na kolejne pytania.

- Bycie samotnym rodzicem, to czasem naprawdę duże wyzwanie. - zauważył, w nawiązaniu do trudności wychowawczych, z którymi mogła mierzyć się Anna. On sam również miał pewne doświadczenie w tym temacie. Odkąd samobójstwo popełniła jego pierwsza żona - po tylu latach nauczył się określać to zdarzenie w ten sposób, również we własnych myślach - również musiał się z tym mierzyć. - Moja pierwsza żona zmarła ponad 10 lat temu. Wydaje mi się więc, że coś w tym temacie wiem. Przez lata sam wychowywałem córkę.- nie uważał, żeby podanie mu tej informacji mogło w jakiś sposób zaszkodzić. Zwłaszcza, że gdyby Stanley pytał, bez trudu mógłby się do tego dokopać. To nie była jakaś szczególnie chroniona tajemnica.

Napełnioną ponownie szklankę, uniósł ku górze. Przechylił. Upił ze dwa łyki. Nie odstawił tym razem z powrotem na stół. Trzymał ją nadal, kiedy Stanley mówił.

- O Twoich zainteresowaniach? Planach? Może życiu uczuciowym? - zasugerował, upijając kolejnego łyka. - Spokojnie, z tym ostatnim tylko zażartowałem.

Wciąż starał się dbać o odpowiednią atmosferę. Nie chciał, żeby to spotkanie wyszło nie takie jakie planował. Ustalili z Chesterem, że Stanley mógłby okazać się odpowiednim narzędziem w ich rękach. Budowa rodzinnych więzi, nawet pozornych, mogła okazać się tutaj całkiem pomocna. Nawet kluczowa.

- Nie wspomniałem? - zareagował na pytanie o wspólnym znajomym. Czy aby na pewno powinien mówić? Podać imię, nazwisko? - Nicholas Travers. Znamy się od wielu lat. Kiedyś pracowaliśmy ze sobą w Departamencie Tajemnic. - wytłumaczył. Skąd Nick o tym wiedział? Zapewne wiązało się to z tym, że byli ze Stanleyem daleką rodziną. Czy jednak zarazem oznaczało, że był świadomy pokrewieństwa kuzyna i swojego byłego mentora? Tutaj już sprawy się komplikowały.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#10
24.12.2023, 03:03  ✶  

Czyli nie mieli za łatwo. Nawet jeżeli Robert miałby zacząć pod czujnym okiem własnego oka, według jego słów, nie wskazywało to na żadną taryfę ulgową, a wręcz dodatkowe utrudnienie. Nie brzmiało to jak nic dobrego, ani rzecz, którą ktokolwiek chciałby przeżyć.

- Rozumiem - kiwnął lekko głową. Nie chciał drążyć, nie chciał dopytywać. Gdyby chciał o tym powiedzieć to przecież by powiedział, czyż nie? Nie było też co się dziwić - Ministerstwo może i dawało stabilną pracę oraz jakieś możliwości awansu ale czy to było coś co mogło zadowolić wszystkich? Na pewno nie.

Po pierwszych słowach Roberta odnośnie bycia samotnym rodzicem, Stanley zdziwił się. Wiedział jaki to trud? A więc też wychowywał sam dziecko? - Współczuję - odparł. W końcu to musiała być dla niego wielka strata, czyż nie? Stracić swoją drugą połówkę, osobę, którą się kochało i łączyło coś więcej - ślub. To już nie były przecież żarty, a poważne sprawy, tym bardziej dziecko - Mam nadzieję, że nie było, aż tak ciężko z córką... jak mogłoby być z synem - dodał. Z tego co mu się wydawało i jak rozmawiał ze swoimi koleżanki czy nawet damskimi reprezentantkami rodziny, wychowywanie córki było prostsze - brak bójek, brak większych kłopotów, dobre wyniki naukowe... No czego człowiek mógł chcieć więcej?

To akurat było całkiem logiczne i proste. Mógł od razu o tym wspomnieć ale wolał się upewnić i powiedzieć o tym, o czym jego rozmówca chciał słuchać, niż po prostu gadać dla samego faktu gadania. Borgin był gotów, aby odpowiedzieć o tym o czym wspomniał Robert ale się zdziwił. I to wręcz bardzo - Nicholas Travers? Ten Nicholas? - uniósł zdziwione brwi - No ładnie, ładnie... - przejechał dłonią po twarzy - To odpowiedź na te pytania... była na wyciągnięcie dłoni? Bliżej, niż się mogłem tego spodziewać? - zapytał Roberta retorycznie - Nicholas to mój krewniak. Daleki... ale nadal krewniak. Nie widujemy się jakoś często ale mamy jakiś kontakt, większy czy mniejszy - westchnął, biorąc łyka alkoholu. Stanley nie mógł też winić Traversa o to wszystko. Nie miał on przecież pojęcia, że ten poszukuje swojego ojca. Wszystkie elementy układanki ukazywały, że łączy ich więcej, niż by się mogli spodziewać.

- Ale wróćmy do odpowiedzi na zadane pytania... Zainteresowania? Hmm... - zastanowił się przez moment - Na pewno w dużym stopniu Quidditch pod względem kibicowania, wszak nie bardzo potrafię latać na miotle, więc nie pozostało mi nic innego jak zostanie po prostu kibicem. Wybór oczywiście prosty i oczywisty, Zjednoczeni z Puddlemere. Głównie za sprawą Notta, ich szukającego, as jakich mało - wytłumaczył - A po za tym to obrona przed czarną magią. Jakoś tak złapała mnie zajawka w szkole i kontynuuję to do dzisiaj. Trochę... - zawahał się przez moment - Sztuką? Muzyką? Trochę tak - wziął łyk trunku - A plany... tu trochę trudniej. Zbieram się powoli, aby podejść do egzaminu Aurorskiego bo całe szkolenie mam za sobą i tylko końcowe testy mi pozostały. Mój kolega po fachu, niejako mentor z Biura Aurorów, Chester już mi nie raz wspominał, ani nie dwa, że powinienem to skończyć ale tak jakoś nie mam na razie czasu ani chęci aby to zrobić. Może się trochę zasiedziałem w tym BUMie? Pewnie tak ale to też dlatego, że dopiero się rozgrzewam po powrocie do Ministerstwa - przyznał - Z planów na najbliższy czas to głównie tyle. Nic jakoś szczególnie nie planuję w przyszłość, bo potem nie wychodzi albo los rzuca kłody pod nogi i tak to jest właśnie - skwitował. Na całe szczęście nie musiał odpowiadać na trzecie pytanie, więc skorzystał z prawa, które zostało mu przedstawione. Do wszystkiego dojdą małymi krokami, więc prędzej czy później, Robert i tak się dowie. To tak zawsze działało.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Robert Mulciber (6535), Stanley Andrew Borgin (5545)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa