Ludzie wracali z pracy do domów, część szła dopiero na drugą zmianę. Inni - coś zjeść. Na ulicach panował tłok, nie tak duży jednak, jak w Londynie. Nie mieli z Chesterem żadnych problemów, by dotrzeć do uliczki z ślepym zaułkiem, w której kobieta została zaatakowana. Minęło co prawda niewiele czasu, lecz plotki potrafiły roznosić się z prędkością światła, czego właśnie byli świadkami.
- Słyszała pani, co tu się niedawno stało?
- Okropna tragedia, ponoć jej stan jest krytyczny. Ciekawe kto to mógł zrobić, przecież tu tak spokojnie...
Rodolphus westchnął, podejrzewając że Chester nie będzie zadowolony z takiego obrotu spraw. Im więcej osób, tym więcej osób do przesłuchania i zatuszowania ewentualnych śladów. Ale z Laurencem nie mieli wyjścia - nie tylko zrobili co mogli, ale również poinformowali kogo trzeba, by przyspieszyć bieg wydarzeń. Najwyraźniej jednak działali zbyt wolno, skoro plotki już rozniosły się po tej części dzielnicy. Co więcej - dochodząc do uliczki, Lestrange zauważył jak banda dzieciaków wyciąga szyje, pragnąc dojrzeć ślady krwi.
O tyle dobrze, że nikt się tam nie pchał, a przynajmniej nie dostrzegali by ktoś właził do środka. Tylko się patrzyli, jednak to mocno utrudniało pracę przy pomocy magii. Będą im patrzeć na ręce niemal na każdym kroku. Był ciekaw, jak Rookwood rozwiąże problem i co powie dzieciakom, żeby się ulotniły.
- To tam - wskazał dłonią na zaułek, a na dźwięk jego głosu grupka dzieciaków odwróciła głowy w ich kierunku. Mogli mieć nie więcej niż 11 lat. Patrzyli na dwójkę dorosłych z mieszaniną podziwu i strachu, a także z ogromną dozą ciekawości. Bali się jednak odezwać, lecz gdy mężczyźni chcieli przejść - rozstąpili się jak Morze Czerwone.