Rozliczono - Morpheus Longbottom - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Irlandia
Nieczęsto zdarzało się, żeby Rodolphus był wysyłany "w teren". Zwykle jego praca ograniczała się do prowadzenia dokumentacji i przeprowadzania badań na terenie Ministerstwa, lecz zdarzało się niezwykle rzadko, tak jak teraz, że coś wzbudzało w Departamencie Tajemnic tyle uwagi, by niezwłocznie posłać w dane miejsce na świecie jednego z Niewymownych. W przypadku tej sprawy - wysłano dwóch.
Morpheus widział... coś. Coś, co mroziło krew w żyłach. Przepowiednię, wróżbę, która sprawiła, że jego przełożeni podjęli decyzję o niezwłocznym zbadaniu sprawy. Dorosła kobieta w średnim wieku stała z różdżką nad sparaliżowanym mężczyzną. Leżał nieruchomo, z rękoma wzdłuż ciała, i patrzył z przerażeniem, jak czarownica nachyla się z obłąkańczym uśmiechem, by powoli, mozolnie zacząć przy pomocy zaklęcia zacząć rozcinać skórę głowy. Zaczęła od skroni. W tle widać było regał ze słoikami, w których znajdowały się mózgi. Mniejsze, większe - część była najpewniej zwierzęca, lecz wszystko wskazywało na to, że nie wszystkie. Widzieli chatę na uboczu, niedaleko klifu i lasu. Nie paliło się w niej światło.
Dlaczego nie wysłano Aurorów? Czemu nie zajął się tym BUM? To były dobre pytania, lecz nikt ich nie zadał. Być może kompetencje obu wydziałów zbytnio się nałożyły, ale to Departament Tajemnic miał powód, by wysłać swoich ludzi do Irlandii? A być może to było... Przeczucie? Wróżba, coś niepewnego. Najpierw wypadałoby to sprawdzić, zanim wyśle się prośbę o wsparcie. Bo przecież nie każda wizja była prawdziwa, być może nie dopuszczą do ataku. Być może się mylą. A być może przybędą, gdy będzie za późno? Wtedy oddadzą sprawę do BUMu. Możliwości było wiele.
Rodolphus i Morpheus teleportowali się do wioski, którą udało im się dopasować do wizji z Departamentu. Wszystko wskazywało na to, że to tutaj dochodziło do... No właśnie, czego? Abominacji, morderstw? Badań poza okiem Ministerstwa? Nikt nie rozpoznawał czarownicy z wizji, możliwe więc że była poza całkowitą kontrolą magiczną z Londynu. Podczas wizji nie mówiła, ale jej wygląd sugerował, że nie pochodzi stąd. Może z innej szkoły magicznej? Zdecydowanie było tu zbyt dużo pytań i zbyt mało odpowiedzi.
- Pamiętasz, który to był dom? - wioska, obok której wylądowali, była niewielka, ale na tyle spora, że zaglądanie w okna mieszkańcom nie wchodziło w grę, bo było tylko marnotrawieniem czasu. Rodolphus nie widział przepowiedni, musiał polegać na Morpheusie. Młody Lestrange nie lubił być zależny od innych osób, lecz w tej sytuacji nie miał wyjścia. On potrzebował Morpheusa, a Morpheus - jego. By ocenić zagrożenie, straty i całą sytuację.
Rodolphus ubrany był tak, jak zawsze. Longbottom nie widział go chyba w żadnym innym wydaniu, niż w wygodnym garniturze, ze śnieżnobiałą koszulą i robioną na wymiar marynarką oraz kamizelką. Czasem miał też płaszcz. Wyglądało na to, że albo chłopak chodził notorycznie w tych samych ubraniach, albo stawiał na prosty, nieskomplikowany ubiór i miał kilka takich kompletów w mieszkaniu. Rodolphus mało też o sobie mówił. W ogóle mało mówił, gdy się mijali na korytarzach Ministerstwa. I to nie tylko do niego się nie odzywał - nie utrzymywał stosunków praktycznie z nikim z Ministerstwa. Poza oczywiście tymi niezbędnymi do pracy. Młody mężczyzna był wysoki, miał prawie 190 cm wzrostu. Zawsze był gładko ogolony i dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem. Poza tym miał zaczesane do tyłu, czarne jak smoła włosy i dość bladą cerę, jakby w jego naturze leżało unikanie słońca. Jedyną charakterystyczną rzeczą z wyglądu były oczy, jasnoszare, przenikliwe i mocno kontrastujące z czarnymi rzęsami. Miał niemal zawsze zwężone źrenice, przez co gdy patrzył na rozmówcę, mógł wprowadzać go w pewien rodzaj dyskomfortu. Te oczy były dziwne, zimne, jakby Lestrange już za młodu został wyprany z emocji. Ale Morpheus wiedział, że to tylko pozory. Każdy wiedział, że jest zaręczony z panną Black, za którą gotów był zrobić niemal wszystko. Jak ktoś, kto tak kochał, mógłby nie posiadać emocji?