• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
1 2 Dalej »
[12 lipca, Głębina] Okręt nasz wpłynął w mgłe || Stanley & Sauriel

[12 lipca, Głębina] Okręt nasz wpłynął w mgłe || Stanley & Sauriel
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#1
19.03.2024, 22:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 10:39 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Stanley Borgin - osiągnięcie Badacz tajemnic I

12 lipca 1972, Głębina
Stanley Andrew Borgin & Sauriel Rookwood


Stanley od jakiegoś półtorej tygodnia znajdował się na emeryturze. Trochę przedwczesnej, ale nadal emeryturze. Może i nie pobierał za to pieniędzy z Ministerstwa, ale też był poszukiwany przez swoich byłych kolegów. Borgin zawsze miał łeb do interesów, co udowadniały jego wszelkie działania.

Teraz jednak miał ważniejsze rzeczy do roboty, niż jakieś zamartwianie się nad tym, że utracił ciepłą posadkę w Brygadzie Uderzeniowej. Nie miał zamiaru przecież, aby przestać uderzać - zaczynał to właśnie robić na swój rachunek. Fakt, nie do końca swój, bo we spółkę z Czarnym Kotem vel Ananaskiem vel Mulciber vel... No po prostu z Saurielem.

Ta nadmiarowa ilość wolnego czasu sprawiała, że Stanley, nie wiedział trochę co powinien ze sobą zrobić. Krzyżówki to były za mało, a w Głębinie to robił robotę stricte papierkową, zostawiając obsługę klienteli w kwestii Francisa. Borgin bardzo doceniał kiedy ktoś wpadał go odwiedzić, wszak kurewsko się tutaj nudził. Człowiek, który do tej pory tyrał na dwóch etatach, nagle został na jednym i to takim, gdzie musiał dopłacać do interesu.

Odpowiedź jaką otrzymał od Rookwooda, zaskoczyła go. Od kiedy to Sauriel nie pisał "ok"? To była sprawa do zbadania. Ktoś mu groził? Kazał się zmienić? Może go porwali i próbowali uspokoić wszystkich interesantów, wysyłając im słodkie zdjęcia kotków? Jeżeli tak... to prawie im się udało, wszak na kilka sekund zapomniał o swoim serdecznym druhu. Szybko się jednak ocknął, a otrzymane zdjęcie umieścił na tablicy korkowej, która znajdowała się w jego biurze.

Wiedział, że jego funfel go nie wystawi. Nigdy by tego nie zrobił, a odbiór zagubionego Stanleya z lasu po Beltane, nadal pozostawał w pamięci. Trochę tak jakby Sauriel przyszedł do przedszkola i wiedział, które dziecko jest jego. Czy to nie było wspaniałe? Nie do końca, ponieważ stary przyszedł jako ostatni i tylko Borgin tam został, więc musiał go zabrać.

Teraz jednak siedział sobie w swojej biało-marynarskiej koszuli, która miała insygnia kapitańskie, świadczące o piastowanym stanowisku. W ręce dzierżył szklankę z rudym trunkiem w środku. Taki sam zestaw alkoholowy przygotował swojemu Ananaskowi. Trzeba było przyznać, że ta whiskey od Lorraine, to była całkiem przyjemna. Schłodzona wchodziła niczym zła.

- I widzisz, tak to się właśnie żyje na tej wolności - przyznał, odpalając papieroska. Paczkę pozostawił na biurku, tak aby i Sauriel mógł się poczęstować. Stanley miał nawet popielniczkę z prawdziwego zdarzenia, co było zaskoczeniem - do tej pory to szklanka pełniła taką rolę - Rosie sobie pojechała na wczasy i zostawiła mi o tego koleszkę na wychowaniu - wskazał wolną dłonią na kota, który drzemał w najlepsze na kanapie. Sam Borgin starał się mówić tak cicho jak tylko potrafił, aby przypadkiem nie zbudzić zwierzęcia. Czasami zdarzało mu się nawet spać na kanapie, tylko po to, aby nowy kompan mógł spać na jego miejscu.

- Fajny ten kot taki - stwierdził, spoglądając ponownie w kierunku małego kłębka - Przychodzi czasem do Francisa kiedy tamten jest w kuchni. Zawsze mu coś spadnie - pokręcił głową z niedowierzaniem na działania swojego barmana. Nie zwracał mu jednak uwagi, ponieważ w ten sposób dbał o odpowiednie wyżywienie ich zwierzątka, które mieli po części na współe z Ambrosią.


!przestępstwa


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#2
19.03.2024, 22:37  ✶  
Twoja lokacja została odwiedzona przez drobnego złodziejaszka, który ukradł niewiele warty przedmiot. Ubrany w łachmany, młody chłopak najwyraźniej uznał, że nie zauważyłeś tego co zrobił, więc jak gdyby nigdy nic przebywał nadal w pobliżu, starając się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#3
22.03.2024, 11:01  ✶  

Stanley średnio pasował do Podziemnych Ścieżek. Kiedy już niespodzianka została dana, kiedy rozjaśniła jego jakże ponury miesiąc, zadał sobie pytanie, czy nie lepiej byłoby poszukać dla tego człowieka miejsca, do którego pasowałby bardziej. Gdzie jego ubiór nie stanowiłby takiego kontrastu do tego syfu, który się rozciągał wokół. Z drugiej strony wystarczyło stanąć odpowiednio blisko ścian korytarzy i wyrzeźbionych w nich budynków, żeby zniknąć. Stopić się z jednym z tych wielu cieni. I śmieci. To zawsze musiały być śmieci, bo jakoś nikt nie wpadł na to, że tutaj też przydałyby się służby porządkowe. Dobrze było nie trafić na jeden z tych dni, w których słodki zapach gnijącego ciała nie doprowadzał do wymiotów. Krótka, przelotna myśl. Nie o sprzątaniu. O Stanleyu. Jego dawne życie zostało pogrzebane, zakopane i teraz był w zasadzie skazany na to miejsce. Sauriel nie był przekonany, czy chciał tu utknąć. Chyba wtedy naprawdę wyleciałby do tego Meksyku i zostawił wszystko za sobą.

W Głębinie chyba nic się nie zmieniło. Jak to bywa, kiedy pojawiał się nowy przybytek, gości było sporo - Sauriel spojrzał uważnie na znajome i nieznajome gęby, które były tu kolejno albo po to, żeby zapomnieć o wczoraj i modlić się o brak jutra, albo sami przyglądali się otoczeniu, klienteli i co najważniejsze - właścicielom i osobom zaangażowanym w to, żeby pilnować tutaj porządku. Jak tamci dwaj, którzy zmienili swojego pracodawcę i teraz tkwili tutaj. Ciężko ocenić, czy już się przyzwyczaili do nowej obroży, czy dopiero będą to robili. Wiele rzeczy umykało w plątaninie ciał i kolorów. A na pewno umykało w plątaninie smrodu. Smrodu, do którego Sauriel zdążył się już przyzwyczaić. Skinął głową barmanowi, który odwzajemnił gest i wszedł w głąb ich jakże pięknej rezydencji.

- No ja mam nadzieję, że "fajny ten kot" to odnosiło się do mnie. - Przeszedł przez próg pomieszczenia dumnie nazywanego BIUREM i wyciągnął rękę, by na odlew machnąć nią w czymś w rodzaju "cześć". - Jakie ładne zdjęcie. Kto ci przysłał? - Ściągnął czarny płaszcz z ramion, żeby rzucić go na wieszak i wskazał ruchem głowy na kota przywieszonego teraz dumnie do tablicy. Wspaniała ozdoba równie wspaniałego miejsca. Podszedł do kota, żeby go podnieść w górę - rozciągniętego jak flaki, bo złapał go pod pachy i przyjrzał się kreaturze z uśmiechem. - Niezła mamcia się z ciebie zrobiła. - Kot nie wydawał się nadmiernie poruszony - może jeszcze nie załapał, że ktoś obcy go łapał, a może nie zauważył, że Sauriel jest drapieżnikiem, przed którym koty zwykły umykać. Taki los. Na razie korzystał z tego, że dorwał bestię z zaskoczenia. - Jak się trzymasz? - Odłożył kocura na fotel, a sam zajął miejsce, na którym on siedział wcześniej, sięgając po przygotowaną dla niego szklaneczkę.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#4
24.03.2024, 21:51  ✶  

Cały Sauriel. Jak Stanley miał go nie uwielbiać? No nie dało się. Był wspaniały w tym całym swoim jestestwie.

- Nie - odparł - Nie powiedziałem, że najlepszy, a jedynie, że fajny. W tym wypadku byłoby to kłamstwem najgorszego sortu, które byłoby skierowane do Twojej osoby - wytłumaczył. To było oczywiste, że jest z niego najlepszy kocur na całym Nokturnie. Takiego drugiego jak on, to trzeba było szukać w... stogu... nie wiadomo czego. Skąd się tacy ludzie w ogóle brali? A, no tak - z Mulciberów.

- A taki jeden. Nie wiem czy znasz - posłał badawcze spojrzenie Ananaskowi - Sauriel Rookwood, zwany Czarnym Kotem lub postrachem Nokturnu? Nie znasz? - wzruszył ramionami - Cóż, Twoja szkoda. Polecam się zapoznać to może spojrzy na Ciebie łagodniejszym wzrokiem, jeżeli coś się wydarzy - zażartował sobie odrobinkę, a następnie przyglądał się temu jak kot bierze kota na ręce. Wspaniała sytuacja. Co by jednak nie mówić, do twarzy mu było z kimś ze swojego gatunku.

Kiedy im się tak przyglądał, a kot zajął miejsce kota, to w zasadzie nic się nie zmieniło. Wszystko zostało zachowane w przyrodzie. Przez krótką chwilę przeszła mu myśl o tym, że mogliby odtworzyć scenę z "Ojca Chrzestnego" - Sauriel siedziałby mu na kolanach.... Nie, nie. Zaczął się wycofywać z tych myśli, wszak było to za bardzo pojebane. Było to na swój sposób przerażające, że w ogóle o czymś takim pomyślał.

- Nie jest źle ogólnie. Mam trochę wolnego... - zaczął, przenosząc swój wzrok w kierunku własnej szklanki - Mam dużo wolnego... - popukał w blat od biurka - Dobra. Mam za dużo wolnego i mi momentami od...d-d...bija? - zamrugał, a nawet się zajakął. Nie wiedział czy oszukują go własne oczy, czy właśnie ktoś przemykał po korytarzu. Drzwi były otwarte, więc dostrzegł jak jakiś chłopak przechodzi w pół kucu. W swoich dłoniach trzymał chyba butelkę rudawego trunku? Oj, tak się nie robi.

- Ty kurwa... Widziałeś go? - zapytał z niedowierzaniem swojego druha - Chuj nam zwędził buteleczkę rudawej z magazynku - wytłumaczył, wszak Saurieliątko mogło tego nie dostrzec. Może akurat był zajęty myciem się, jak to na koty przystało? Kto go tam wie?

- Chodź. Sprawdzimy, który to taki mądry - zaproponował i wstał zza biurka. Odstawił swoją szklanicę, dobrał oręż w postaci różdżki i wyruszył na korytarz.

Po kilkunastu krokach znaleźli się za szynkwasem. Francis był zajęty wydawaniem zamówień, więc mógł chłopaka nie dostrzec. Bystre oko właściciela tego przybytku się jednak nie myliło. Mieli szczura na pokładzie, a pech dla niego był taki, że mieli też rasowego kocura z rodowodem, który zapewne zaraz doskoczy do ofiary - Ten w czarnym płaszczu. Łysy. Ostatnia ława przy ścianie po lewej - wytłumaczył, a samemu złapał różdżkę pewniej, jakby miało się tutaj zaraz zaroić od kryminalnych.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#5
03.04.2024, 00:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.04.2024, 00:35 przez Sauriel Rookwood.)  

Nie to, żeby Sauriel był głupi. Czasami był po prostu głupi i miał nie-takie-głupie pomysły. Tymczasem po tym, co powiedział Stasze, to już głupi się czuł. Iloraz inteligencji wyniósł zero, kiedy tak zamarł i tylko po oczach widać było, że coś tam próbował kalkulować... jak to jedna u kotów - dobre kalkulacje kończyły tym, że zamiast doskoczyć na parapet - rozpłaszczały się na ścianie. bo w tym wypadku... znaczy którym? A jeśli TYM, to jak kto kłamstwo, skoro był NAJLEPSZY (no przecież!). W końcu zdecydował, że sam tej łamigłówce logicznej nie podoła i musi włączyć do sprawy JEDEN KOMÓREK MÓZGOWYCH.

- Tym... znaczy którym? - Ważne było odpowiedzieć sobie na pytanie: a czy to w ogóle istotne? Otóż: nie! To było kompletnie nieistotne, bo ostatnią osobą, o której myślałby, że może go próbować obrażać był Stanley. Jego własny, prywatny herold, jego bard - gdyby żyli w opowieści to on byłby Geraltem, a Stanley jego Jaskrem. Ale to nie była żadna książka, to samo życie. I to życie tak dobrze weryfikowało te przyjaźnie, oj tak. - Nie znam typa, ale jak go spotkasz to powiedz, że go skręcę w precla. - Nigdy co prawda nie próbował aż tak powykręcać żadnego człowieka, ale czego by się nie zrobiło dla odpowiedniego rozgłosu i pieniędzy... no, może właśnie tego: nie zajebiesz samego siebie, bo jaki to ma sens? Wtedy tymi pieniędzmi trudno się było cieszyć. Sauriel przyglądał się wszystkiemu na biurku, na tej tablicy, tyknął sobie jakąś kupkę papierów, a tam jakieś dyndające coś... to dyndające coś potykał nawet parę razy. I nawet nie chodziło o przyrodzenie. Tym razem chodziło o koci ogon. No co? Znasz kota, który nie bawił się ogonem drugiego kota? Bo ja nie.

- Odbija? Odbija ci i się jąkasz? - Dłoń Sauriela teraz z namaszczeniem gładziła kota (tak, na razie kota, bo ktoś zrezygnował z siedzenia mu na kolanach), ale jego uwaga została skutecznie od niego odciągnięta tym jąkaniem się. Jąkaniem Staszka, a potem gapieniem się na korytarz. Miał pytać, jakże mądrze, czy to ktoś od niego, ale w końcu głupi nie był (o czym było na początku posta, no przecież) i sobie darował. Podniósł się za to z nietęgą miną, kiedy padło hasło "ktoś nam ukradł rudą". - Wszystko można kurwa ukraść. Ale rudą? - Jakieś zasady powinny być na tym łez padole. A tym bardziej POD tym łez padołem, głęboko pod samym Nokturnem.

Nie wyrzucił do popielniczki tego niedopałka, chociaż była na to najwyższa pora. Żar dotarł tak blisko, że czuł go na palcach. Spojrzał na wskazanego mężczyznę, a potem na dwóch młokosów, którzy tutaj stali. Gadali, kręcili się między gawiedzią - no i dobra, przecież gdyby tak stali jak kołki... byłoby dziwnie. Mogliby mieć jednak na tyle instynktu, żeby chociaż bardziej uważać na momenty, kiedy szefostwo na nich patrzy. Zerknął na Stanleya i tak jak stan jego twarzy można było opisać jako "znużony" tak przeszedł on na opis "popierdoliło cię?", kiedy zobaczył, jak ochoczo Stanley zaciska swoje paluszki na różdżce.

- Ty, Watson... nie podniecaj się tak, bo coś ci aż spuchło w rajtuzach. - Ruszył wolno w kierunku mężczyzny, leniwie wręcz - więc żadnego skakania z wyobrażenia o myszce i kocie nie było. No bo - co to za mysz? Albo bardzo zdesperowana, albo bardzo głupia. Ostatecznie - nowa. Nowa myszka, która nie wie, z kim powinno się, a z kim nie powinno wchodzić w... ujmijmy to ładnie - napięte stosunki.

Dotarł do mężczyzny i zastukał mu palcem w ramię. Tak jakby zaraz chciał go przeprosić, albo zagaić o jakąś sprawę, ale nie. Kiedy się obrócił to Sauriel złapał go za szczękę - a chociaż mężczyzna odtrącił jego rękę z "co jest kurwa" na ustach, to druga łapa Rookwooda już też była w drodze - i wcisnął mu ten niedopałek prosto w oko. Mężczyzna wrzasnął i spadł z ławy na ziemię, przyciskając dłonie do... być może nadal do OKA.

- Czy ciebie pojebało? Czy KOGOŚ TU POJEBAŁO? - Sauriel uniósł ręce, obracając się plecami do jegomościa na parkiecie. - Okradać? Mnie? MNIE? - Przeszedł dwa kroki, a potem obrócił się z powrotem do jegomościa, obnażając kły. - Mnie się kurwa NIE OKRADA. - Pochylił się, żeby złapać mężczyznę za fraki i wrzucić go na stół, przy którym siedział, żeby przycisnąć go do blatu rękoma. Światła w knajpie pociemniały, cienie wokół Rookwooda się wydłużyły, powstały z ziemi i rozłożyły skrzydła za jego plecami.

A wszystko to przez jedną rudą.


na bycie Saurielem
Rzut PO 1d100 - 3
Akcja nieudana

Rzut PO 1d100 - 83
Sukces!


na Marę
Rzut O 1d100 - 61
Sukces!


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#6
09.04.2024, 21:04  ✶  

To dopiero była pojebana akcja. Stanley był skłonny to sobie wyobrazić... Sauriel skręcający Sauriela w precla... Chwila, czy to nie wymagało, aby Mewka zamieniła się w drugiego Sauriela. Tylko który Sauriel by wtedy skręcał którego Sauriela? Czy Maeve po zmianie w Sauriela, miałaby tyle siły ile Sauriel, aby móc skręcić Sauriela? Trochę taki efekt Sauriela-Precla. Tylko kim był ten cały Precel!?

Czy mu odbiło? Jeszcze jak! Tak, tak! Oczywiście! I pewnie wiele innych słów, które wykazywały aprobatę na takie stwierdzenie. Powiedzenie, że Stanley miał równo pod sufitem to jak pomylenie osób. Czy na pewno chodziło o Stanisława Andrzeja? Jeżeli ktoś nadal twierdził, że Borgin był normalny, sam powinien pójść się zbadać. Nie było przebacz. Nie był jeszcze tak pojebany, aby jąkać się bez celu lub pięknego koszyka ogórków na horyzoncie. Te ostatnie to zawierały dech w piersiach i dawały możliwość na więcej ogórkowych eksperymentów! Trochę jak w pewnej piosence... "Gdy zaczyna się lato, a z latem wakacje i czasu wolnego jest tyle...", a jedyną słuszną odpowiedzią jest - "Sauriel! Już wiem co będziemy dzisiaj robić!". Ktoś mógłby zapytać co? A nic. Po prostu będą sobie Stanleyowo-Saurielować - po prostu będą sobą.

No i stało się. Stary się wkurwił. Znaczy nie do końca stary, bo Sauriel był młodszy, niż chociażby Stanley... ale skoro dawał mu bojowe zadania jak stary, to czy był starym? Ale z drugiej strony wampiry chyba nie mogły mieć dzieci? To skoro nie mogły mieć dzieci, mógł być starym? Mniejsza o to! Ktoś właśnie zajebał im rudej, która była niczym jak żona Rookwooda, a przecież nie mówili nic o tym, że dał mu gitarę i samochód, a po żonę przyszedł sam - w sensie temu złodziejaszkowi. Musieli reagować.

W tym momencie były potrzebne pięści i ocieplanie relacji. Charyzma mogła zostać z tyłu i pełnić rolę barda, komentatora, który zza pleców będzie opisywał cały pojedynek. Borgin miał zamiar to robić, podziwiając swojego Ananaska w tym w czym był najlepszy - w robieniu wombo combo!

- Sauriel ruszył w kierunku mężczyzny, który wcześniej zabrał jego żonę... - relacjonował Francisowi, stojąc obok niego i szepcząc mu gdzieś obok ucha. Barman był wielce zachwycony tym co widział, ponieważ wcale, a wcale nie widział tej sceny przed sobą - Nie wnikaj w kwestię tej żony. Będę kontynuował... - ostrzegł, zostając tam gdzie stał. Wiedział, że Sauriel da sobie radę. W końcu był Czarnym Kotem! Borgin nie znał innych kotów. Znaczy znał. Flądrę ale w porównaniu z nią, to wypadał śpiewająco, a szanty grał naprawdę dobrze!

- Sauriel stwierdził, że coś mu spuchło w rajtuzach. Znaczy nie Saurielowi, a tamtemu gościowi... Rozumiesz nie? Dobra, lecę dalej... Nie wiem skąd to wiedział ale na potrzebę naszej historii, nie będzięmy się w to zagłębiać... - pokiwał głową, oczekując rozwoju wydarzeń - Zastukał mu w ramie. Pewnie chciał go zapytać czy ma jakiś problem... Nie. Zmieniam zdanie. Chce go kurwa zabić - poprawił się szybko - Teraz daje mu bombę na banie i zakończy jego balet, a może nie? - Stanley jebał się w swoich zeznaniach. A może budował napięcie? Nie obchodziło go to, wszak bawił się idealnie i mógł robić to co potrafił najlepiej - pierdolić od rzeczy.

- Gleba! Gleba! Łapa jak bochen chleba! - ekscytował się, a Francis tylko przekręcił oczami i zaczął czym prędzej wycierać kufle. Ale ma te łapy, jak kot! Nie dowierzał - Chłop leży na ziemi, a Sauriel się go pyta czy go pojebało. Pyta czy kogoś tu pojebało. Może chodzi mu o Ciebie albo o mnie, skoro mówi tak głośno? - zasugerował ich wspólnikowi, który w głębi duszy modlił się już o powrót Rosie do Ataraxii - Teraz oskarża go o kradzież. Słusznie! Jebany nas okradł! - aprobował takie rozwiązanie, przypominając, że ich interwencja była spowodowana małym, zbrodniczym aktem - Ooo! Pokazał ząbki! - prawie klasnął we własne dłonie na ten piękny widok - Wspomniał, że Sauriela się nie okrada. Tylko tak wiesz... Tak z agresją w głosie - dokończył, a Francis tylko poklepał Stanleya po plecach, załamując po chwili twarz w swoich dłoniach. O co temu staruszkowi chodziło? Dostał taki piękny opis sytuacji i jeszcze nie podziękował! Nie wdzięczny!

Ludzie na sali zamarli. Zamarł też opryszek, który zdecydował się okraść Rookwooda z jego małżonki o rudawym zabarwieniu.

- Stop. Pauza. Koniec aktu pierwszego - zadecydował, infromując o tym jednak tylko i wyłącznie poczciwego starca, który już miał dość swojego szefa. Z drugiej zaś strony, ich barman, nie był aż tak stary i tylko Borgin go tak nazywał - "poczciwym staruszkiem".

Stanley zastanawiał się czy powinien był się odzywać, a może po prostu przemilczeć. Nie, nie mógł. Musiał coś zrobić, musiał coś powiedzieć.

- Dawaj go Czarny Kocie na zaplecze. Nie będziemy tutaj ludziom psuć zabawy - skierował swoje słowa do serdecznego Saurieliątko. Specjalnie nazwał go w ten sposób, aby budować mu odpowiednią renomę, taką która pasowała do jego osoby - A wam, radzę się za bardzo nie wpierdalać, bo będziecie kolejni - stwierdził z lekkim wzruszeniem ramionami - A wtedy rozpoczniemy akt II... - zaspojlerował Francisowi - Znaczy zaczniemy go albo tutaj albo na zapleczu - wyjaśnił. Cały plan spektaklu musiał być podany na tacy i czarno-biały.



Dwie próby na przekonanie ludzi. Korzystam z charyzmy.
Rzut Z 1d100 - 70
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 6
Akcja nieudana


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
22.04.2024, 14:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.04.2024, 14:13 przez Sauriel Rookwood.)  

Francis to był swój chłop. Nie dość, że był wspaniałym słuchaczem to jeszcze rozumiał wszystko, co się do niego mówiło. Wszystko akceptował. W zasadzie to musiał, nie ważne, jak debilne mu się to wydawało, bo wziął udział w przedsięwzięciu, które, delikatnie mówiąc, omijało wszelkie normy prawne. No i miał jednego szefa, któremu za łatwo puszczały nerwy i drugiego, który by zaraz na nim wypróbował najnowszą zajawke Nekromancji, jaką właśnie obczaił w Proroku Niecodziennym. Więc tak, Francis to był dobry chłop. Wyrozumiały. Pełen empatii. A to załamanie się? To pewnie tylko dlatego, że już oczami wyobraźni widział, jak stoły tu latały! Ale nie, nie! Można komuś zniszczyć mordę, ale jakby ktoś rozjebał tutaj stół... ooooo! To by była już przesada. Dlatego też Sauriel dbał o to, żeby nic tutaj zniszczone nie zostało. Chyba nawet nie musiał o to robić. We wnętrzu zrobiło się i tak wystarczająco cicho w pewnym momencie, bo oczywiście nie brakowało kibicowań. Tylko zakłady coś nie szły, bo nikt nie chciał obstawiać małego złodziejaszka. Czemu? Nie wiem, ale się domyślam! Stanley też był bystry chłopak i na pewno też by się tego domyślił.

Tę chwilową ciszę i przyćmienie światła knajpy przerwał głos Stanleya. Tego, co widział tę sztuczkę już parę razy, jego własnego barda, jego ananaska, jego..! No tak jak Sauriel kochał Stanleya (no homo) tak nikogo nie kochał. Więc światło wróciło do norm, cień przestał się rozmywać wokół postaci Rookwooda, a jego czarne oczy przestały być jak studnie pokrywające nawet białko. Wszystko wróciło do normy. I gdy wróciło, to świat mógł znowu odetchnąć, tak zadowolenie jak i niezadowolenie przetoczyło się po wszystkich. Psuć zabawy, a może ją podkręcać? W miejscu takim jak to czasami ciężko było powiedzieć, czy "redukcja obrażeń" była stratą, czy może jednak zyskiem.

Zacisnął palce na jego szmatach przy kołnierzu i dźwignął go na nogi. Bez pardonu przeszukał jego kieszenie i wyciągnął sobie różdżkę powstrzymując się, żeby nie doprowadzić typa do łez łamiąc mu ją na jego oczach. Ciekawe, czy dokładnie tak by to wyglądało, jak sobie wyobraził.

- Jebać złodziei! - Zawołał jeden z klientów i uniósł kufel w kierunku Stanleya w ramach przytaknięcia, że a i owszem - takie rzeczy trzeba załatwić prywatnie i nauczyć, żeby pan nie-uprzyjmy więcej nie posunął się do takiego ruchu. Albo posunął, tylko nie tutaj. Na jedno wychodzi. Jeśli okradają konkurencję to tylko zyskujesz, prawda? Sauriel rekinem biznesu to nie był, ale nawet on dobrze rozumiał, jak to działa. Natomiast takiego niedojdę jak ten, na którego karku trzymał teraz swoją łapę, bo w drugiej niósł jego różdżkę, nawet nie chciało się zatrudniać do bycia wrzodem na tyłku innych. Przecież od razu by wpadł i pewnie by posypał, kto go posłał w tamte rejony. Nie wszyscy jednak byli tacy szybcy do przytaknięcia i przyklaśnięcia panu, co wzniósł toast i wbili swoje oczy w stoły przed sobą. Tak jakby przez ich umysłu już przetoczyła się myśl, że mogli być następni, bo planowali kradzież i tylko słowa Stanleya teraz trzymały ich w miejscu. Ktoś musiał mieć to ostatnie zdanie w tym duecie i Sauriel się cieszył, że to Stanley je stawiał. Tylko co on tam tak nawijał makaron na uszy Francisowi?

- A ta whiskey gdzie? - Potrząsnął facetem, jakby ten był wiotką gałązką. Mężczyzna wyciągnął z wewnętrznej, magicznej kieszeni ukradzioną rudą. - No. I tak ma być. - Sauriel poprowadził go w kierunku zaplecza i siłą rzeczy - Stanleya. - Oddaj panu. - Zatrzymał się razem ze złodziejem przy Stanley i Francisie i mężczyzna grzecznie wyciągnął rękę z butelką, próbując schować swoją głowę między ramionami i gapiąc się teraz na Stanleya, jakby był najgorźniejszą istotą, jaką mógł spotkać na tej ziemi. Istnym koszmarem zrodzonym z najczarniejszych słów! Głupota. Przecież Stanley to przesympatyczny ziomek. - Idziemy... - Pchnął go do przodu i ruszył za nim.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#8
12.05.2024, 16:05  ✶  

Głębina to była naprawdę wybuchowa mieszanka, która łączyła wszystko co najgorsze najlepsze. Zaczynając od błyskotliwej nazwy jaką byłą Głębina, przechodząc przez jej morski wystrój, a na barmanie, który był Czechem kończąc. Francis to w ogóle był w porządku gościu i chyba najszczerszy przejaw inteligencji i humoru w wykonaniu Stanleya. No bo w końcu czy nie było to przezabawne, że piwo polewał tutaj gościu, który pochodził z kraju bez dostępu do morza, a mógł przywitać wszystkich - "Ahoj!", jak na prawdziwym morzu przystało? No, aż się śmiać chciało na taki obrót spraw!

Ale czy Borgin mógł się dziwić reszcie? Sam Francis nie brzmiał na kogoś kto pochodził z Europy Wschodniej - gdziekolwiek to było - a jego imię to nawet nie brzmiało na coś co pochodziłoby z Czech. W końcu mówili na niego Francis, a nie Skoda Fabia czy inny Cerstvy Chlebicek. Stanley jednak znał prawdziwe dane osobowe Francisa, które dumnie wybrzmiewały Jožin František z Bažin... Tylko pojawiał się problem z wymówieniem tego wszystkiego, więc czym prędzej przyjęto formę "Francis", która miała z dumą reprezentować ich barmana, a zarazem brzmieć jakoś po angielsku.

To nie był jednak koniec tej całej sytuacji. Trzeba było dodać do tego złodziejaszka, którego Sauriel właśnie wyprowadzał niczym brygadzista z Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów, a w dodatku jakby miał tam z 28 lat doświadczenia. Chwila - czy to by mogło znaczyć, że Rookwood nazbierał tyle nadgodzin, że aż mógł pochwalić się większym stażem, niż ilością lat jakie żył? A może u wampierzy to się liczyło w jakiś inny sposób? Może jakoś jak u psów czy kotów, że 1 rok to 7 lat.... Nie, nie... To było zbyt skomplikowane.

Był jeszcze jeden, niespodziewany dodatek - klient, który nawoływał do "jebania złodziei"... Na Nokturnie. Na Podziemnych Ścieżkach gdzie to wszystko królowało. Gość miał ewidentnie wysoko i wypił za dużo. Dobrze, że cała reszta towarzystwa nie wpadła na równie genialny pomysł i jedynie przyglądała się okolicy, jak i całej sytuacji. Prawdę mówiąc, gdyby się rzucili wszyscy na ich trójkę, to mieliby co najmniej kłopoty... A może zrobili na nich takie piorunujące wrażenie? W końcu tam gdzie nie działa charyzma tam działają pięści i w drugą stronę również. Na Nokturnie jednak to wszystko trzeba było odpowiednio komponować i można było jakoś żyć.

- Bardzo ładnie - odparł, widząc jak komisarz do spraw politycznych Rookwood, opanował młodziejaszka - taka potężna gra słów według Stanley, połączenie "młodzieńca" i "złodziejaszka"... Co te krzyżówki robiły z ludźmi... Rozwijały ich umiejętności!

Francis odebrał flaszkę i czym prędzej schował gdzieś pod ladą, aby nikt inny nie próbował tego zwędzić. Jedna próba kradzieży na dzień to było za dużo.

Borgin ruszył przodem, aby móc położyć czerwony dywan przed swoim przyjacielem otworzyć drzwi i na szybko znaleźć miejsce gdzie mogliby go przetrzymywać w tym momencie. Padło na razie na jakąś skrzynię. Udało się też chwycić jakąś linę, aby móc go związać... znaczy aby Sauriel mógł go związać, wszak miał z osiem razy więcej krzepy i siły od Stanleya.

- Będziesz czynił honory? - zapytał, stając obok docelowego miejsca, unosząc kilka metrów liny w powietrzu - W życiu bym nie przypuszczał, że elementy wystroju mogą się przydać do tego, aby móc je wykorzystać w takim celu - dodał z entuzjazmem w głosie - Prawdę mówiąc to wolałbym go nie obijać jakoś specjalnie... W znaczeniu, aby pozbawić go życia - kontynuował swój wywód, tłumacząc jak to widział - Poproszę swojego kuzyna o pomoc, aby coś z niego wyciągnął. My w sumie też możemy spróbować - wzruszył ramionami bo jakoś specjalnie mu nie zależało. Kontaktował się kiedyś z Nicholasem, który chciał poćwiczyć trochę czarnej magii, a czy taki smakowity kąsek to nie było coś idealnego?

- Panowie ja naprawdę... - próbował się bronić młodzieniec - Możemy się jakoś dogadać. Proszę. Ja nie chciałem - spoglądał błagalnym wzrokiem w kierunku Sauriela, który go trzymał za fraki, a i pewnie zaraz przywiąże go do skrzyni niczym jakiś kurczak na rożnie czy ofiara złapana przez krwiożercze plemiona... a to w zasadzie też było prawdą, wszak Rookwood miał pociąg do krwinki.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#9
12.05.2024, 17:42  ✶  

Gdyby ktokolwiek zapytał Sauriela "dlaczego Francis?" to odpowiedziałby bez chwili zawahania: "bo ukrywamy jego dane osobowe". Brzmiało to zdecydowanie dumniej i mądrzej niż "bo nie potrafimy wymówić jego imienia". Cele mogły się pokrywać, bo jeszcze ktoś Jožina Františeka z Bažin przyszedłby szukać jako groźnego przestępcę, który jest poszukiwany w całej Europie, tylko jeszcze nie szukali go akurat tutaj. W tej jednej spelunie. W Londynie w ogóle. Jakiś przypadkowy auror, który by tu zaświecił odznaką, a potem oczywiście (bo nie mogło być inaczej) każdy by się do niego uśmiechnął i pozwolił wyjść po wypiciu najlepszej whiskey, jaką mieli do zaoferowania. Tak, najlepiej, bo potraktowanej sokiem z pisanki. Czy jakkolwiek ten kolorowy habeź z owocami w pokoju Stanleya się nazywał. Chodziło w końcu o pełną profeskę, nikt jej nie mógł im zarzucić! Przynajmniej jak na razie, bo minęło trochę za mało czasu od rozpoczęcia tej legalnej działalności. A przynajmniej Sauriel się starał, żeby była legalna. A to, że przy okazji prała pieniądze? Przecież na papierach się wszystko zgadzało, więc w czym problem? Tak samo jak wszystko zgadzało się na papierach pana Francisa z Głębiny.

Pokręcił głową, ale bardziej do swoich własnych myśli niż do Stanleya. Jak łatwo przejść z "zaraz ci wpierdolę" do stanu "mam wyjebane"? Pewnie właśnie tak szybko - od ściągnięcia kogoś ze stołu do upewnienia się, że Ruda wróciła do odpowiedniej dłoni i zadbają o nią z odpowiednim szacunkiem. Teksty lecące za ich plecami zostały tam - od jebania złodziei, po "sam jesteś złodziejem", aż do "ale przydałoby się tutaj trochę porządku..?". Pewnie osoba, do której należało ostatnie hasło, została wyjebana za prób i bez udziału Stanleya i Sauriela.

Złodziejaszek został usadzony, a Sauriel z chęcią złapał linę, żeby go związać. Jeszcze będzie się jegomość rzucał, albo wpadnie na to, żeby próbować uciekać. Super! To znaczy... niepotrzebna komplikacja. To wcale nie tak, że jak uciekają to smakują lepiej. Przynajmniej dopóki nie uciekną całkowicie to smakowali lepiej. Jego odpowiedź była więc działaniem, ale tak trzeba żyć, no przynajmniej tak żył Sauriel. Więcej marudził, mniej gadał, dużo... no dobra, CZASAMI coś zrobił. Ale przynajmniej zawsze ze szczerego serca!

- Oskarżyłbym cię o to, że jednak wiedziałeś, że się przyda lina czy dwie. - Docisnął jeden węzeł, aż złodziejaszek zachłysnął się powietrzem, ale trudno. Musiał trochę pocierpieć dla dobra... jeszcze w sumie nie wiedział, dla jakiego dobra, bo niby nie musieli za złodziejstwo od razu zabijać. Z drugiej strony chyba nikt nie robił spisku przeciwko nim..? Pan Zagadka chyba sobie odpuścił? A MOŻE TO BYŁ JEGO CZŁOWIEK?! W każdym razie rzucił Stanleyowi przeciągłe spojrzenie, oceniając ten entuzjazm z niego bijący. - Czy ty się tu na co dzień nudzisz? - Tylko taki wniosek potrafił z tego wyciągnąć sądząc po jego zachowaniu. Nie, dobra, to nieprawda. Stanley bardzo często bywał nadmiernie entuzjastyczny do wszystkiego, co robili, ale to był jeden z jego aspektów, które lubił. Nadrabiał za ich dwójkę. - Ooo... - Oderwał wzrok od Ananaska, żeby przyjrzeć się jegomościowi, który miał zostać właśnie obiektem eksperymentów. - Ty to jednak jesteś łebski... - Pokiwał głową z uznaniem, bo sam by nie wpadł na takie mądre wykorzystanie worka mięsa, który sam się im nawinął. Zbliżył twarz do mężczyzny do bardzo niekomfortowego poziomu, żeby go powąchać. Odsunął się ze zdegustowaniem. Śmierdział. Jakby go umyć to może nadawałby się na obiad..? - Zamknij mordę, bo ci ją złamię. Ok?

- Zapłacę! Niczego nie ukradłem, ale zapłacę! Głupio zrobiłem, ale no serio, błagam... - Sauriel stanął za jego plecami i złapał go za włosy, żeby nim trochę pomajtać na boki. - Błagam, błagam...

- Nie krępuj się. Potrzymam. - Przyobiecał Stanleyowi.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#10
20.05.2024, 19:49  ✶  

Sauriel był bardzo bliski prawdy. W końcu Stanley po kryjomu działał w ECPU Nokturn i wyszukiwał złodziejaszków flaszek. Podszywał się całymi godzinami pod nic nieświadomych właścicieli knajp, aby później móc z Czarnym Kotem odpalić nagrywanie i czym prędzej zmontować filmik na youtube'a wyjaśnić oponenta. Borgin chodził przecież po tej mrocznej części magicznego Londynu i rozrzucał karteczki z podpisem "Tomek, mam lokal od tygodnia. Z chęcią wymienię się doświadczeniem w prowadzeniu takiego przybytku". Wszystko byłoby zapewne wspaniałe, gdyby tylko nie była kłamstwem. Ułudą.

- Makao - odparł czym prędzej na oskarżenia, które miały zaraz paść w jego stronę. W tym wypadku, Sauriel musiał uznać jego wyższość i przyznać mu zwycięstwo. Co z tego, że grali w pokera - nikt nie ustalał reguł w tym pasjansie.

Stanley przyglądał się jak jego Czarny Kot - "o kurwa" zrodziło się nawet przez chwilę w jego głowie - związuje ich gościa. Po pierwsze - skoro Victoria kazała mu się opiekować Rookwoodem, oznaczało to, że teraz on odpowiadał za jego wychowanie? Za to aby go wystarczająco wygłaskać? Aby dać mu mleczka do picia? Aby mu wyczyścić kuwetę? Bardzo dużo obowiązków jak na kogoś dorosłego - to już ogórki były prostsze w pilnowaniu.

Po drugie - przypominał mu pewnego zagranicznego strongmena, który był jednym z haseł krzyżówki. Zwali go Marian Pudzianowsky? Może Mariush? Straszne dziwne miał to imię, wszak pochodził gdzieś ze wschodu, a to było chyba dalej, niż Anglia i ta cała Francyja, co teraz młodzież tam jeździła. Nie mniej jednak był równie silny, a może i silniejszy od niego. A może powinni byli go porwać i zestawić ich dwójkę w pojedynku? Wspaniała myśl!

- Eee... - zdziwił się na słowa Rookwooda. Zaraz zachciało mu się płakać i pewnie poleciałaby jedna łezka, ale musiał się jakoś prezentować przed ich koleszkom. Bardzo miło zrobiło się Stanleyowi, że jego przyjaciela tak dobrze go znał i widział te wszystkie rzeczy, które go trapiły. Naprawdę doceniał fakt, że Ananasek dostrzegł brak krzyżówek w jego życiu, wszak ostatnią skończył jakoś wczoraj rano i tak siedział o suchym pysku.

- Dzięki - ewidentnie się dogadywali z Saurielem. Bez dwóch zdań nastąpiła aktywacja tej legendarnej komórki - Aha - zreflektował się po chwili, zdając sobie sprawę, że te słowa otuchy nie były skierowane do niego.

- Ok - odpowiedział - Aha. Bez kitu - ponownie się poprawił, wszak nie było to do niego. Jaki ten świat potrafił być przewrotny. Emocje w tej sali to zmieniały się jak w kalejdoskopie. Rookwood mógł jednak ostrzec swojego Ananaska o tym, że taki będzie przebieg rozmowy - wtedy Stanley mógłby się przygotować, a nie improwizować.

- Ja? - zapytał, chcąc mieć pewność, że na pewno chodzi o tą jego biedną, umęczoną duszę, która nienawidziła rozlewu krwi - Ja się przecież brzydzę przemocą - wystawił ręce przed siebie w geście obronnym. W końcu Borgin był artystom... Dobra, nie był. No i nie brzydził się przemocą. No i chciał mu przylać. W zasadzie to właśnie zrobił.


Gleba, gleba, łapa jak bochen chleba. Korzystam z aktywności fizycznej.
Rzut O 1d100 - 51
Slaby sukces...

Rzut O 1d100 - 7
Akcja nieudana


Tak bardzo był przeciwny oklepowi po mordzie, że aż był za. Nie czekając na kolejne zachęty, ze wszystkich sił starał się przyłożyć ich gościowi. Kilka razy widział jak robił to Sauriel, więc postanowił zrobić dokładnie to samo. Łapy przed siebie, dwa szybkie wdechy i wydechy i sru.

- I myk, cios w nos! - skomentował, ponieważ bardem się było, a nie bywało. Zaraz musiał jednak wziąć kilka głębszych oddechów, ponieważ było to męczące. Karwasz twarz Barabasz... jak Ty to robisz? pytał w myślach, podpierając się dłońmi o własne kolana. Kurestwo zwane boksem było bardzo męczące.

- Jak Ty to kurwa robisz? - powtórzył pod nosem. Gdzie mój ręcznik? Gdzie moja woda? Czy rundę pierwszą możemy już skończyć? błagał w myślach, dalej dochodząc do siebie.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Sauriel Rookwood (3972), Pan Losu (42), Stanley Andrew Borgin (4855)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa