• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[30.07] One vision | Alastor & Millie

[30.07] One vision | Alastor & Millie
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#1
15.04.2024, 16:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 12:04 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Badacz Tajemnic

30.07.1972

Dolina Godryka, Lecznica Dusz

Było dobrze.

Starała się.

Brała leki.

Chodziła na sesje.

Ołówek nie orał już jej skóry.

Nie widziała Czerni, nawet jeśli czasem za nią tęskniła.

Miała gości, miewała gości, dużo gości, czasem za dużo, a czasem w sam raz, zawsze było jej smutno gdy nie przychodził gość, którego chciała widzieć, ale nie pokazywała tego za bardzo, bo bardzo zależało jej na tym, żeby się stąd wydostać. Musiała pokazać że są Efekty.

Więc kłamała.

Było dobrze.

Zabrali ją z izolatki i umieścili w pokoju z jakąś wariatką, ale nie rozmawiała z nią. A gdyby nie podsłuchane nocne szepty, w które wplecione zostały słowa powiewające jak czerwone proporcje powiewające na wojennym polu, pewnie w ogóle nie pamiętałaby o jej istnieniu.

Zakon... Klątwa... Śmierć... Popiół...

Może jej się wydawało, może znów jakiś koszmar przylepił się, a wpatrzone w pustkę oczy widziały i słyszały coś, co nie miało miejsca. Leki pomagały, ale nie aż tak jakby życzyli sobie tego inni. Kłamała więc, że koszmary się skończyły, że cudze dłonie nie oblepiają jej twarzy, że nie spada, nie traci tchu, że jej ręka pozostaje jej ręką, gdy leci krew świdrującego żylastą tkankę ścięgien ołówka.

Nie powiedziała im, ale powiedziała jemu. Kto wie, może wariatka była wieszczką, Millie trudno było to ocenić, sama pozbawiona została tego daru, matka zaszyła jej widzenie trupów, a zapomniała uzbroić w widzenie przyszłości. Niefart. Czasem leżąc na szpitalnym łóżku i gapiąc się w sufit Mildred myślała o tym, że skoro wszystkie najlepsze geny zgarnął Alastor, to nic dziwnego, że ona była taka nieudana. Niska, pokrzywiona, zdziczała, niedorobiona. Jej lekarz mówił, że nie powinna tak myśleć, ale co on się znał na tym. W końcu nie był zbyt blisko z jej bratem.

Ten dzień miał być dobrym dniem, bo Alik miał zajrzeć i sprawdzić wariatkę. Nie było jej obecnie w pokoju, łóżko pozostawało puste, zaścielone po porannym obchodzie, a Miles siedziała na swoim i zabijała czas każdym pociągnięciem węgla. Nie zastanawiała się za bardzo nad tym co rysuje, jeden dwa jeden dwa, kolejne pociągnięcia zjeżdżały zamaszyście w dół, twarze, szare twarze znów chciały na nią popatrzeć, znów rozmyślały dlaczego nie ma jej wśród nich. Trzy cztery trzy cztery ręka brudna od węgla opadła na białą pościel, smugi rozciągały się a rzędy kartki kończyły zbyt szybko. Pięć sześć pięć sześć, kartka była miękka a potem znowu twarda, dobra, biała, dziewczyna nie patrzyła na odciski swoich drobnych dłoni, bandaż na śródręczu dawno już poszarzał od roztartej szarości. Siedem osiem siedem osiem...

Gdy wszedł do przydzielonej sali, ściana nad łóżkiem po lewej, nad jej łóżkiem była sukcesywnie zamalowywana tak, jak starczyło jej długości ramienia. Tłum głów i podłużnych linii, płaczących ciał pozbawionych kształtu ciągnął się milczącym szpalerem, a Milles ubrana w bordową piżamę w miotły i quidditchowskie bramki nie zauważyła, że nie jest już sama...

constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#2
27.04.2025, 12:30  ✶  
Ciężkie kroki rozbrzmiewały głucho po drewnianej podłodze, kiedy ubrany w swoje robocze buciory Moody próbował dostać się na korytarz prowadzący do pokoju jego siostry. Bardzo szybko próby te udaremniła mu jedna z uzdrowicielek, która na jego widok omal nie użyła wiszącego na jej szyi gwizdka — on jednak, jako człowiek z racji pełnionego zawodu spostrzegawczy — gotów był na zatrzymanie się zanim jej spierzchłe wargi dotknęły ustnika i uśmiechnął się do niej ciepło.

Wyglądało na to, że buty należało ściągnąć.

Nie myślał o tym wcześniej, ale miało to sens — bo tutaj dużo osób poruszało się w kapciach i klapkach, a on znosił syf (inaczej się tego nazwać nie dało) z ogrodu Bertiego, bo praca w nim zajmowała mu ostatnio cholernie dużo czasu. On też przemieszczał się teraz po Lecznicy bez jakiegokolwiek obuwia i chociaż charakterystyczny stukot nie rozchodził się już takim echem, Alastor wciąż był mocno zauważalny. No bo co — jak dwumetrowy chłop miałby się skradać — tacy ludzie i aurorzy jak Alastor nie zakradali się, tylko wchodzili w różne miejsca z należytym impetem, dobrze rozumiejąc swoje wady, zalety i zwyczajne, wynikające z natury rzeczy ograniczenia.

Może dlatego tak głębokie zamyślenie siostry tak mocno go ubodło? Bo przywykł do wesołego, pełnego energii rzutu na szyję, objęcia go rękoma za karkiem, wypuszczenia zdrobniałego imienia, a widział… Niepokój. Widział szereg paskudnych, przerażających oczu wpatrujących się w niego zupełnie tak, jak robiły to dziwaczne, leśne widma. Zdawały mu się wołać coś, ale nie potrafiłby określić co dokładnie i przewidywalnie przetarł oczy palcami, niedowierzając w to, że w ogóle dostrzegał i słyszał cokolwiek w nieruchomym obrazie. A właśnie całkowicie zdrowy Alastor Moody odwiedzał chorą Mildred Moody w przystani dla wariatów. Tydzień temu wydawało mu się, że panienka na recepcji z nim flirtuje, teraz przeszło mu przez myśl, że być może stawiała mu diagnozę.

Przesunął się bliżej, stukając palcami o nierówną framugę. Nie ukrywał swojej obecności, zamiast tego zapowiedział ją hucznie.

— A co ci zawsze mówiłem? — Zapytał miękkim głosem, wyraźnie tym rozbawiony. — Stała czujność, Mills. Gapię się na ciebie już chyba z minutę.

Powinna go czuć. Nie z powodu połączenia dusz i miłości. Powinna go czuć, bo powinna być czujna, nauczyć się wyczuwać zbliżające się, potencjalne niebezpieczeństwo — bo nie za każdym jak za nim szły dobroć i prawda. Zagrożenia nie były tak duże, wyraźne i realne jak on.

Zagrożenia mogły pachnąć węglem i pastelami kredowymi, czyniąc powietrze suchym i ciężkim. Zagrożenia śledziły ze ścian każdy ich ruch.


fear is the mind-killer.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#3
04.06.2025, 18:13  ✶  
Dała mu powiedzieć wszystko.

Dała powiedzieć całe zdanie, choć całe jej ciało mrowiło niesłabnącą ekscytacją.

Ileż razy błagała, prosiła, krzyczała, zdzierała sobie twarz błagając by ją zabrał z tego okropnego miejsca? Skamlała. Złorzeczyła. Histeryzowała.

Szybko jednak - co jej lekarz prowadzący poczytał za przełom w leczeniu - odkryła, że musi być "dobrą dziewczynką", by zyskać przepustkę i przywileje, tak więc była wzorem pacjenta nadającego się do wypuszczenia.

Jej drzwi można było zamienić na obrotowe od ilości wizyt, podarków tych przemycanych i tych wciskanych jej całkiem legalnie. Ale zawsze, zawsze kiedy przychodził Alastor, było nieco trudniej utrzymać się na "smyczy" idealnego pacjenta.

Emocje rozsadzały jej głowę, przynosząc ból głowy, który mógł przerodzić się w sążnistą migrenę, ale miała na to lekarstwo zwane przez nią bardzo po cichutku, żeby nikt nie słyszał alkową inhalacją.

Kiedy zeskakiwała z łóżka poślizgnęła się i niemal przeszorowała ryjem po podłodze, ale nie miało to znaczenia. Dwa krzywe nieskoordynowane susy były jej potrzebne by dopadła do Moody'ego i oplotła go ciasno patykowatymi ramionami osoby, która zdecydowanie zbyt długo leżała w łóżku.

– hmfeś.... – wymamrotała w szeroki bark, wisząc na nim jak nieco ubrudzony krawat. Oddychała głęboko, mając poczucie, że świat jest zdecydowanie bardziej niż mniej na miejscu teraz, kiedy jej ukochany brat był obok, pachnąc tym samym co zawsze - mydłem, czystymi ubraniami nałożonymi na spracowane ciało. Mózg, gadzi mózg, limbiczne ciało, reagowały na zapachy szybciej niż na jakiekolwiek inne bodźce zmysłowe. A zapach Alastora zawsze kojarzył jej się z bezpieczeństwem. Kiedy brat był w domu, była bezpieczna. Kiedy brat był obok, była bezpieczna. Kiedy przytulał ją tak mocno była...

– Jesteś krypem Alik skoro się gapiłeś i nic nie powiedziałeś, ja pierdole chłopie teraz mam gęsią kurwa skórkę przez to! – parsknęła, już nieco bardziej zrozumiale, gdy inhalacja podziałała i dreszcze ustały. Dobrze je zwalić na odrobinę strachu, chociaż bynajmniej to nie był powód ich pojawienia się.

– Za dwa dni w ogóle wychodzę! Potwierdzone info! Black uważa, że lepiej będzie mi na zewnątrz, pod warunkiem że wiesz bla bla leki bla bla regularne wizyty. Ale ja nie mogę się tak doczekać kiedy pójdziemy na lody. I na piwo do Loftu! Na piwo nawet bardziej się nie mogę doczekać, bo chyba te eliksiry, które mam brać to nie można ich z alkoholem, ael to jest taki mocny shit Alik, słuchaj nie wiem czy Bertie Ci mówił, ale po ostatnim teście to miałam WIZJE! I okazała się całkiem prawdziwa, w sensie że rzeczywiście się wydarzyła chociaż nie mam totalnie kurwa pojęcia jak to zadziało, może bekłam Limbem i mi się metafizycznie ulało żygami czy coś nie wiem. – Referowała mu podekscytowana, jej uwaga niczym jętka, czy może stado jętek, nie żyła zbyt długo nie mogła wytrwać w jednym miejscu. – A jeszcze ta typiara co ze mną mieszkała co wiesz mówiła słowo na Z. Nie wiem, zabrali ją, musielibyśmy się przejść ogarnąć gdzie, może Ci w pokoju wspólnym wiedzą, chociaż... – ramiona niekontrolowanie jej zadrgały, gdy opuściła bezpieczne gniazdo jego najwspanialszych na świecie ramion. Odsunęła się o krok i odwróciła głową w szarpanym przyruchu, który zdawał się być gestem ochronnym. Gwałtownie wypuściła powietrze z siebie i na moment zamarła, zbierając myśli do kupy jak rozsypane na ziemi kwiaty z bukietu. Chudymi palcami przeczesała czarne przetłuszczone strąki zwisające jej z czaszki, które nieudolnie próbowała związać w jakiś sposób gumką recepturką.

A potem jej wzrok padł na "dzieło" zdobiące ściane.

– Kurwa. Ee... pomożesz mi to zasłonić? Miałam... miałam rysować tylko w szkicowniku ale... – złote, lekko zamglone oczy padły bezradnie na szkicownik, który rzeczywiście leżał w pomiętej pościeli. Linia z kart płynnie przechodziła na ścianę, zdawało się, że po prostu nie zauważyła i nie pomyślała, że kartka mogłaby być zwyczajnie mniejsza.

constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#4
07.07.2025, 15:43  ✶  
Nie istniał scenariusz, w którym ręce Alastora Moody'ego miały nie opleść ciasno jego młodszej siostry, kiedy ta rzucała się na niego, a jeżeli miał zaistnieć – nie zadziałoby się to z jego nieprzymuszonej woli. Słowa bywały ciężkie. Życie dawało w kość. Topiły się jednak w tym smutku istnienia rzeczy pewne – niewyczerpywalne pokłady cierpliwości mężczyzny trwającego przy niej jak skała. Miało to na sobie wiele rys, bo już dawno poprzepalały mu się wszystkie styki i sam nie był ostoją zdrowego umysłu, ale brakło w tym ułudy – on naprawdę robił co tylko potrafił zrobić, żeby Millie była szczęśliwa, a świat w którym funkcjonowała warty walczenia o powrót do zdrowia. Brak odrzucenia i śmiałe wyrażanie głębokiej miłości, jaką do niej żywił, składały się na te starania i obraz dobrego człowieka, jaki chciał pozostawić po sobie kiedy pozostaną po nim już tylko wspomnienia i drewniana tablica przybita do drzewa na odludziu.

Zaśmiał się lekko.

– Krypem? – Wykrzywił się, tak dowcipnie, nieszczególnie starał się nadać temu gestowi jakiejś teatralności. – Słowo, którego szukasz to Auror. Londyn miałby naprawdę przewalone, gdybym zdradzał się od razu, że gdzieś wszedłem. – Pocałował ją w czoło, tuż przy linii włosów i odsunął się od niej, szukając w pomieszczeniu czegokolwiek, na czym mógłby usiąść, żeby się tu jakoś podziać. Przy takiej różnicy wzrostu prowadzenie rozmowy w klaustrofobicznie ciasnym pokoju Lecznicy Dusz (nie to, żeby te pokoje były AŻ TAK małe – to Alastor był AŻ TAK wielki) zaliczało się do katorgi, w której nie dało się uniknąć garbienia ani zadzierania głowy. Wykonał więc gest pytający niemo – mogę? – a później usiadł na krawędzi jej łóżka (nie miał przecież zająć mebla należącego do współlokatorki) i słuchał i słuchał i... To było dużo informacji, ale nie wydawało się, żeby którakolwiek z nich mu umknęła. Był wypoczęty i skupiony – nie zaciął się w momencie, kiedy zadała mu pytanie.

– A po co to zasłaniać? I tak to znajdą. Możemy to wytrzeć teraz, jeśli nie chcesz, żeby uzdrowicielki to znalazły. – Powiedział swobodnie. Nie skarcił jej, bo się sama w głowie już pewnie skarciła pięć razy, ale wyraźnie zasugerował najrozsądniejszą z dróg i od razu wiadomo było, że się będzie przy nich upierał. Przez moment na nią nie patrzył – spojrzenie utkwiło mu na tych obrazkach, ale nie skomentował ich głośno, jedynie pozwolił pewnym przemyśleniom kłębić się w głowie. Cisza, która na moment pomiędzy nimi zapadła była wyjątkowo głośna. – Nie mówił mi. – I to chyba dobrze? Bo Alastora wbrew pozorom nie cieszyły momenty, kiedy inni traktowali jego i jego siostrę jak jeden nierozłączalny byt. Owszem, musieliby go dosłownie zamordować, żeby nie chciał być blisko Mills, ale to przecież była dorosła kobieta. Z własnymi marzeniami i planem tygodnia – raportowanie każdej mu wszystkiego zdawało się obdzierać ją z samodzielności i odrębności, a to pozostawiało na ich relacji to dziwne coś, to...

Tę myśl, że ona już zawsze będzie chora. Że Millie już nigdy nie będzie samodzielna, że...

– Nawet gdyby mi powiedział, to przyszedłem słuchać ciebie, a nie jego interpretacji, wiesz o tym? Posłucham. Tylko jedna historia po drugiej... – Zabrzmiał przy tym miękko, pochylił się też do przodu, do tego obrazka, żeby zobaczyć, czym to w ogóle było stworzone. Coś tam przecież potrafił, a jak nie, to zapłaci. Ostatnio wydarzyło się tak wiele, że obrazki na ścianach wydawały się trywialne przy próbie ujęcia ich jako problem. Gdyby jeszcze wszystko inne dało się obejrzeć z takiego dystansu...


fear is the mind-killer.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#5
29.07.2025, 11:16  ✶  
Parsknęła, na pograniczu rozbawienia i irytacji, w ten charakterystyczny sposób, w który parska młodsze rodzeństwo, gdy starsze okazuje się tym nieco bardziej odpowiedzialnym. Oczywiście miał rację, a jego umiejętności skradania (nawet jeśli nie byłyby wybitne) Miles uważała za legendarne, na poziomie co najmniej kontynentalnym, jeśli nie światowym.
– Czy ja Ci wyglądam na czarnoksiężnika bracie? – Piżama działała na jej korzyść. Czarne nieujarzmione włosy i uciekające spojrzenie już niekoniecznie... Jego pojawienie zaowocowało jednak zdecydowanie osadzeniu w normalności. Mimo potoku słów, przestała malować, próbowała nawet wyczyścić sobie ręce od czernidła, którym zdewastowała ścianę.

Wskazała mu krzesło na którym zwykle siadał terapeuta próbujący z nią rozmawiać, czuwający nad łóżkiem gdy psychotyczne ataki były na tyle silne, że trzeba było sięgać po coraz bardziej wymyślne eliksiry uspokajające. Mógł też usiąść - jeśli chciał - na łóżku nieobecnej współlokatorki, jeśli taki był jego kaprys. Było zaścielone a w okolicy próżno było szukać jakichkolwiek rzeczy świadczących o zaindywidualizowaniu tej przestrzeni. W przeciwieństwie du murala, który spoglądał na nich z przeciwległej ściany dziesiątką zmartwiałych ślepi.

– To... to wytrzyjmy to, w sensie no ja nie mam różdżki pamiętasz? Nie mam jak tego ogarnąć a, ee.. – Patrzyła nerwowo to na niego, to na wyjście z ciasnego pokoiku Lecznicy Dusz, który od pewnego czasu był jej domem. – Nie chcę żeby zabrali mi tę przepustkę. Wiesz... pierwszy sierpnia, będzie Lammas, Peregrinus powiedział mi, że tym razem dożynki organizują na Pokątnej, na wszelki wypadek, a pomyślałam, że może byśmy się razem przeszli i poszli wiesz na lody? – zapytała z nadzieją, nerwowo ścierając nieistniejący już brud z pochudłych palców. Ramiona zaczęły jej niestety podrygiwać nerwami, które kłębiły się w związku z obrazem. – Widziałam ich dzisiaj. Ich wszystkich. Ta czerń, ta szarość... to wraca. Mniej, ale... – odetchnęła świszcząco i zmusiła się do tego by zamiast pocierać ręce, to na nich usiąść. Tak może łatwiej będzie jej zapomnieć o istnieniu własnych palców.
– Duszę się tutaj. Ta wariatka... krzyczała coś o zakonie. A może to ja zaczęłam gadać przez sen i to podłapała? Nie powinnam tu zostawać... Nie chcę tu zostawać. Śnią mi się... dziwne rzeczy tutaj. Najbardziej lubię te eliksiry po których nic mi się nie śni. Nie powinnam wiesz? To źle robi wszystkim. I nie chcę być tu na swoje urodziny, w końcu raz w życiu ma się trzydzieści lat, co nie? – Już wcale nie chciała patrzeć na ścianę, na akt desperacji, maligny, zapomnienia, obecnie zaś tylko i aż wstydu. Posępne twarze, przydługie sylwetki. Czy Black uzna, że się jednak nie nadaje do wyjścia? Czy zamknie ją tutaj na zawsze? Fala zimna uderzyła w jej plecy a Miles skuliła się i twarz ukryła w wyciągniętych spod pochudłych bioder dłoniach.

constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#6
10.08.2025, 22:26  ✶  
– Nie. Ale jak spuszczę gardę, to znaczy, że umarłem.

Może nie powinien tego mówić? Może nie powinien w pierwszej chwili pomyśleć: masz ręce, nie musisz wszystkiego robić różdżką. Może minę miał trochę zbyt szorstką jak na to co się działo i... Może czasami powinien próbować nie być synem swojego ojca? Widać było, jak coś w nim blednie, jak zdusza w sobie jakieś myśli, chowa je pod takim krótkim „jak cholernie chciałbym wrócić do czasów sprzed Beltane”. Już nawet nie sprzed wojny, tylko sprzed Beltane.

Z czasów kiedy tak bardzo nie uważał na słowa, nie wzdrygał się po własnych wypowiedziach i nie był przeszyty na wskroś tym potwornym, miażdżącym duszę uczuciem, że prawie ją stracił. Nigdy nie był człowiekiem chcącym zamknąć ją w klatce, nic by go tak nie ucieszyło jak jej siła i samodzielność, zostawienie starego, omszałego brata daleko za plecami kiedy ona cieszyła się i odkrywała świat. Ale ich życie tak nie wyglądało. Ich życie składało się z szeregu wyrzeczeń i obowiązków.

– Wpisałem się na letnie święta na patrole. – Czego innego się spodziewała? Że w ten jeden rok nie? Z drugiej strony to może i dobrze – że coś jeszcze robił, coś działał. Parł do przodu swoim starym trybem. – Ale... – Naprawdę go to wszystko niszczyło. – Tak, na pewno znajdziemy chwilę, żeby spędzić czas. – Nie zwykł kłamać, nawet kiedy słodkie kłamstwo miało pomóc zagoić się jakiejś ranie, a więc naprawdę w to wierzył. Przynajmniej w tej chwili. Niestety nawet z tą łuną światła niosącą nadzieję, która oplotła swoim blaskiem zbliżający się sabat, to wciąż – tam kryła się ciemność. Potrzeba tego, aby na sabacie pojawiali się Aurorzy w mundurach obdzierała wszechświat ze wszelkich złudzeń. Sielanka, jedzenie lodów, spacery trzymając się za rękę – wszystko to, nawet jeżeli się odbędzie, zrobi to w akompaniamencie krzyków ofiar krwawej rebelii i syczenia potwornych istot w głębi opustoszałej Kniei. – Kiedy znaleźli cię w maju to usłyszałem, że możesz nie przeżyć tygodnia. Dzisiaj... nie jesteś kimś pozbawionym lęków, ale mówisz, chodzisz, widzisz, obserwujesz, wyciągasz wnioski. Nie chcę przez to powiedzieć, że siedzenie tutaj jest łatwe – sam unikał tego jak ognia, chociaż szaleństwo czerpało z niego garściami i gdyby nie Sebastian, skończyłby marnie – ale zdecydowanie ci pomogło. – Tych „ale” było więcej. – Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa. – „Wszystko” (wszak wszystko zawsze powinno ująć się w cudzysłów, co nie?) ograniczały głównie pieniądze. Nie było go stać na to, żeby prywatny uzdrowiciel codziennie dojeżdżał do niej do Londynu. – Przekaż Bertiemu, jakie chcesz ciasto. Czy ja mam to zrobić? – Mrugnąłby do niej pewnie, gdyby pomiędzy wierszami nie przewinął się wątek niemożliwy do pominięcia przez kogoś o nazwisku Moody. – Coś o Zakonie to znaczy co?

wiadomość pozafabularna
Jak coś to Alek siedzi na łóżku od poprzedniego posta.


fear is the mind-killer.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#7
23.08.2025, 19:51  ✶  
– Ach, no tak, to... to ważne święto, ważne żeby ludzie czuli się bezpieczni – przyznała mu rację oczywiście, jak zawsze, jak zawsze gdy Mav robiła mu wyrzuty, a ona bardzo intensywnie rantowała ją za to (oczywiście za plecami), że każdy glina powinien znać swoje miejsce, znać swój obowiązek, znać powinność i jak się tego nie rozumie... I nie chodziło o logiczne argumenty, bo tych nie brakło. Chodzilo o to, że Miles chciała być odebrana przez niego. Ale uśmiechnęła się. Krzywo. Dziecinnie. Znajdzie czas. Może pójdą na lody. Może pamiętał że tydzień później ma urodziny.

Zorientowała się, że pokazuje mu miejsca do siedzenia, gdy on już siedzi obok na jej łóżku, więc sama na nie przysiadła, patrząc to na mężczyznę, to na zabazgraną ścianę. Skubała nerwowo skórki od paznokci czekając aż po opisie tego jak pomogła jej lecznica, on pomoże jej. Kiwała przy tym machinalnie głową. Tak tak odratowali ją tak tak proszę jak pięknie sobie radzi w klatce wypełnionej koszmarami tak tak pierdolnięty terapeuta cały czas mówi o niezaleczonych traumach i testuje na niej jakieś gówna tak tak złamała typowi spod dziewiątki nos gdy zorientowała się co robi nocami. Tak.

Piękne cudowne miejsce.

Zabrali jej pędzle, bo przebiła sobie nimi rękę. Incydent. Dawno zapomniana sprawa. Dni zlewały się w jedno, trudno było jej odliczać do upragnionej wolności, do kolorów, do nocy pozbawionych krzyków. Dlatego pytała pielęgniarkę. Dlatego pytała ją każdego dnia i każdego dnia próbowała zapamiętać pomniejszającą się liczbę.

Drgnęła na jego deklarację o tym, że zrobiłby dla niej wszystko. Umiała zrobić ten uśmiech, który ukrywał pragnienie ciała, marzenia, których nigdy przenigdy nie chciała mu zdradzić, duszne sny w której ich ciała stają się jednym. Umiała zrobić ten uśmiech, który ukrywał pragnienie ducha, tęsknotę za tym, żeby móc mu mówić co ją boli, bez karcącego wzroku pierdolonego starego, który ustawiał ich do pionu, bo słabi giną, a oni nie mogą być słabi.

Nie mogą być tacy jak matka.

Nie mogą umrzeć.

Umiała zrobić ten uśmiech, umiała wyciągnąć dłoń przed siebie i położyć na jego szerokiej dłoni. Umiała przemilczeć patrol w dniu w którym wychodziła z odsiadki.
- Ja dla Ciebie też Alik. Teraz i zawsze. Patrz. Kazałeś mi wrócić i wróciłam. Razem jesteśmy niepokonani. - powiedziała z wiarą, a potem lekko, leciuteńko zadrżały jej ramiona.
- Piździ tu makabrycznie, niby jest lipiec, a ja cały czas marznę. To przez ten nowe leki, wiesz że przy większej dawce chuchałam szronem, czy co tam leci z ust zimą? - poderwała się znów i podeszła do zaścielonego łóżka. Śledztwo. Tak. To było ważne. To było najważniejsze. W końcu płynęła w nich policyjna krew.

- Zakon, klątwa, popiół. To mówiła, to pamiętam. Masz... masz jej kartę, ja nie mogę w tym za bardzo grzebać, bo wyjdzie, że nasenne nie działają. - powiedziała konspiracyjnie, uciekając znów wzrokiem do twarzy spoglądających na nią beznamientnie ze sciany. Oceniająco? Obojętnie? Nie mogła sobie przypomnieć. Czuła tylko wszechogarniające zimno, jakby w kieszeni brakowało jej zapałek, by po trzykroć zobaczyć coś miłego. Coś wysyconego barwą.

- Jak stąd wyjdę to zapaćkam cały pokój na pierdoloną tęczę. Jakby się tam zesrał jednorożec. - prychnęła wrogo, rozpościerając palce, znów je rozluźniając, gdy tylko płat czołowy zrozumiał, co ciało zrobiło w obronnym odruchu. - Idę po ścierę i odkażacz. Muszę to ogarnąć do obchodu. Idź zobacz co z tą laską i zobaczymy się potem w ogrodzie. - zdecydowała. Dla dobra śledztwa. Dla dobra jej wyjścia z Lecznicy. - Powodzenia. - dodała, nim wybiegła z pokoju licząc, że oboje się wyrobią nim czas odwiedzin minie.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Alastor Moody (1437), Millie Moody (2130)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa