• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[05.07.1972] Całe szczęście, nie jestem Twoim ojcem | Robert & Charles

[05.07.1972] Całe szczęście, nie jestem Twoim ojcem | Robert & Charles
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#1
26.04.2024, 09:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.07.2024, 22:08 przez Eutierria.)  
adnotacja moderatora
Sesja rozliczona w osiągnięciu Badacz Tajemnic przez Roberta Mulcibera.

5 lipca 1972
Robert & Charles


W życiu Roberta Mulcibera ważne były rytuały. Nie te związane z magią. Skomplikowane. Wymagające ciężkiej pracy. Precyzji. Nie o tym mowa w tym przypadku. Wspominając o rytuałach Robertowych, na myśli mam zespół czynności, które powtarzane są każdego jednego dnia. Przebiegają dokładnie w ten sam bądź podobny do siebie sposób. Stanowią normę, od której starszy z bliźniaków wolałby nie odchodzić. Bez nich nie czułby się równie komfortowo.

Skoro powiedzieliśmy sobie o rytuałach, możemy przejść dalej. Do kolejnej kwestii. Stałego planu dnia. Śniadanie. Lektura Proroka Codziennego. Praca. Obiad. Praca. Kolacja. Gdzieś między tym wszystkim spotkania. Czasami mające miejsce w domu. Czasami na mieście. Zdarzało się również, że te odbywały się w sklepie na Nokturnie. Jeśli w danym dniu Robert mógł sobie na to pozwolić, odpoczywał w bibliotece. W wygodnym fotelu, wśród książek, które od zawsze uwielbiał. O które tak po prawdzie, dbał jak o nic innego na tym świecie.

Właśnie podczas tej chwili relaksu, przypadkiem zdarzyło się wam na siebie wpaść. Być może przypadkiem tylko dla samego Roberta, który towarzystwa nie szukał? To też możliwe.

Słysząc kroki, a następnie zatrzymując spojrzenie na Twojej sylwetce, na Twojej twarzy, zdecydował się zaznaczyć przy pomocy zakładki stronę, na której skończył czytać, po czym odłożył opasłe tomiszcze poświęcone praktycznym zastosowaniom run, na pobliski stolik.

- Charles. – odezwał się, siląc się przy tym na lekki uśmiech, który niekoniecznie pasował do jego twarzy. Robert był jakby do tego nienawykły. Do okazywania uczuć. Emocji. Zwłaszcza w ten konkretny sposób. Znałeś go jednak na tyle, żeby pewne rzeczy wiedzieć, dostrzegać. Choć do tej pory żyliście w dwóch innych, pozostawaliście rodziną. I jako rodzina, staraliście się być ze sobą względnie blisko. – Mogę prosić?

Nie było żadnego zdrobniałego Charlie. Żadnego pytania o samopoczucie. O to jak przebiegła podróż. Czy zdążył się już rozgościć w jednym z pokojów. Aczkolwiek Robert nigdy nie był człowiekiem, który traciłby na tego rodzaju pogaduszki swój cenny czas. Na takie grzeczności. Praktycznie zawsze pozostawał zajęty. Niedostępny przez większość dnia. Zapracowany. Mający na głowie zbyt wiele obowiązków, żeby żywo interesować się bliskimi.

Dał mu wystarczająco czasu na to, żeby podszedł bliżej. Być może zajął miejsce. W tej części biblioteki akurat znajdywał się nie tylko stolik, ale i jeszcze jeden, wolny fotel. Do kompletu. Bratanek mógł z niego skorzystać. Na nim usiąść.

- Na długo przyjechałeś do Londynu?

sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#2
26.04.2024, 20:56  ✶  
Mijał kolejny dzień w kamienicy Mulciberów, ale Charlie nie przyzwyczajał się do tego miejsca tak łatwo, jak mógłby. Snuł się po pomieszczeniach, szukając swojego miejsca, gdy nie przebywał poza domem. Dom. To nie był dom, dom pozostał w Norwegii. Dom nie był jednak kompletny, gdy nie było w nim ojca. Ale czy ta pogoń za życiodawcą miała jakikolwiek sens, skoro po drodze gubiło się wszystko inne? Charlie zaczynał już tęsknić za siostrą, za chłodem, za morzem, którego tak się bał. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby wszyscy wrócili do Oslo.

Charlie zatrzymał się w pół kroku, gdy jego spojrzenie spotkało się z tym drugim, tak podobnym do spojrzenia ojca. To było jednak inne, mniej znajome, zimniejsze, gdy padało znad książki. Nawet dźwięk własnego imienia był nieprzyjemny i nie zwiastował niczego dobrego.

- Tak, wuju? - Odzyskanie oddechu zajęło o kilka milisekund zbyt dużo, lecz nogi poniosły po miękkim dywanie, jakby był to dobrze wyuczony odruch. Podobnie było z zajęciem miejsca na drugim fotelu. Charlie daleki był jednak od odprężenia się, gdy wsunął dłonie między kolana i zgarbił się nieco. - Do Londynu? Miałem nadzieję zostać tu tak długo, jak długo zostanie ojciec, zanim wrócimy do Oslo. - Przyznał się. Nie porzucił nadziei. To w Skandynawii był ich dom. - Chcę pomóc mu w interesach. Nie mogłem prowadzić ich w Norwegii sam, klienci nie ufają mi tak, jak ufają ojcu. - Wyjaśnił szybko. Dla niektórych Mulciber był Mulciberem, bez względu na wszystko, dla innych jednak pan Richard mógł stać się jedynym akceptowalnym kontaktem.
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#3
28.04.2024, 15:09  ✶  

- Nie mieliśmy jeszcze okazji ze sobą porozmawiać. - doprecyzował, kiedy Charles podszedł, następnie zajął miejsce we wolnym fotelu. Zdecydował się poświęcić mu tę chwilę, o którą Robert właśnie poprosił. Tak jakby faktycznie miał możliwość odmowy. Takiej odmowy, która nie przyniosłaby żadnych konsekwencji.

Pokiwał głową, słysząc odpowiedź tyczącą się tego, na jak długo planował zatrzymać się w Londynie. Nie zamierzał się w to wtrącać. Czegokolwiek wyjaśniać dzieciakowi. Może pozbawiać go pewnych złudzeń? Tych związanych z szybkim powrotem do Oslo. Nie zapowiadało się bowiem na to, żeby takowy miał nastąpić w najbliższych tygodniach. Prawdopodobnie nie umożliwią tego również miesiące.

- W interesach? - uczepił się tej właśnie kwestii. Zadane pytanie było jednak tym retorycznym. Nie tylko nie oczekiwał odpowiedzi, ale też nie pozostawił na takową wystarczającej ilości czasu. Zaraz bowiem odezwał się ponownie. - Właśnie o tym chciałbym porozmawiać. Z tego, co wspominał Twój ojciec, odpowiadałeś za sporo kwestii związanych z naszym rodzinnym biznesem? - tutaj również zostawił mu na tyle czasu, aby mógł temu zaprzeczyć bądź potwierdzić. Nie oczekiwał, że Charlie zacznie się ze wszystkiego tłumaczyć; że nagle opisze mu, w jaki sposób wyglądała jego współpraca z ojcem. Dla Roberta było to bowiem bez znaczenia. Liczyło się coś innego. - Widzisz, Charlie... - zabawne, że nagle potrafił posłużyć się zdrobniałą formą. Nie brzmiało to jednak lepiej. Niekoniecznie mogło też sprawić, żeby ktokolwiek się rozluźnił. Ktokolwiek, do kogo Robert zwracał się w taki sposób. Jak do problematycznego dziecka?  -  ...obawiam się o to, jak Twoje pojawienie się w Londynie wpłynie na dostawy ze Skandynawii, które mają dla nas naprawę duże znaczenie. Nasz biznes jest mały, a utrzymanie się na powierzchni wiąże się z dbaniem o wiele szczegółów, być może niewidocznych na pierwszy rzut oka, ale nie pozostających bez znaczenia dla całokształtu.

Na tym, dokładnie na tym zakończył. Chwilowo. Oczekując odpowiedzi. Wyjaśnień. Pewnych deklaracji czy zapewnień. Czegokolwiek, co byłoby w stanie upewnić go w tym, że całość znajdywała się pod kontrolą; że podejmując decyzję o swojej wycieczce do Londynu, Charles nie zrobił czegoś głupiego, mogącego zaszkodzić całej ich rodzinie.

sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#4
29.04.2024, 18:37  ✶  
Charles skinął głową, zgadzając się z wujem. Nie mieli okazji porozmawiać odkąd pojawił się w kamienicy. Jego czas zajmowało głównie wyczekiwanie ojca, a tak się złożyło, że Robert nie zaprzątał sobie głowy bratankiem, aż do teraz.

- Pomagałem ojcu w Norwegii. W interesach. - Doprecyzował, gdy wuj o to zapytał. Pozwolił mu jednak rozwinąć myśl, nie wciskając swoich trzech groszy między wiersze. Tego nauczył go ojciec: należało słuchać i nie przerywać. Czekać na swoją kolej.

Dalsze słowa wuja nie były jednak zbyt pokrzepiające. Z jakiegoś powodu Charlie sądził, że w Londynie wszyscy będą przyjemniejsi, milsi. Tymczasem dostawał od ojca zdawkowe, zawoalowane stwierdzenia, zaś od wuja niewypowiedziane groźby. Postanowił nie dać się zastraszyć, co objawiło się lekkim, ledwie zauważalnym zmarszczeniem brwi.

- Nie zostawiłem klientów bez kontaktu. - Sprecyzował, bo chyba o to Robertowi chodziło. - Pozamykałem wcześniejsze zamówienia, pozostawiłem otwartą komunikację i wyjaśniłem sposób dalszych dostaw. To, że jestem tutaj, nie znaczy, że klienci w Skandynawii zostali bez opieki. - O to oskarżał go wuj? O osierocenie tych wszystkich, którzy zgadzali się handlować nie tylko z Richardem, ale również z młodszym Mulciberem? - Miałem również nadzieję pomóc rodzinie w wyrobie, tutaj, w Anglii, gdy nie będę zajmował się klientami. Nie musi się wuj martwić.
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#5
07.05.2024, 14:48  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.05.2024, 08:33 przez Robert Mulciber.)  

Po powrocie z Irlandii, gdzie udał się razem z Richardem, miał na swojej głowie pilniejsze sprawy niż rozmowa z bratankiem. Potrafił trzymać się priorytetów. Nie miał z tym większych problemów. Zarazem nie znaczyło to, że pojawienie się Charlesa w Londynie mu umknęło. Był to zwyczajnie jeden z tych tematów, które grzecznie czekały w kolejce. Prędzej lub później Robert planował się nim odpowiednio zająć.

Padło na ten konkretny moment.

- Rozumiem. – skwitował jego wyjaśnienia. Oczywiście wszystkiego na spokojnie wysłuchał. Nawet kilka razy pokiwał sobie przy tym głową. Nie przerywał dzieciakowi i dopiero kiedy ten skończył, przedstawił mu swój punkt widzenia. Własne spojrzenie. – Tylko widzisz, Charles. Możliwość nawiązania kontaktu z kimś, kto na dłuższy czas przeniósł się do Londynu, to nie to samo, co stały kontakt z kimś na miejscu. W Oslo. Rozumiem, że starałeś się wszystko zabezpieczyć, ale znam się na tym biznesie. Zajmuje się nim wystarczająco długo, żeby wiedzieć jak to działa. A także, że przy odpowiedniej ofercie konkurencji, łącząca nas umowa nie zostanie przedłużona. – trochę go to irytowało. Starał się jednak nie dać tego po sobie poznać. Wolałby, żeby tę przeprowadzkę pierw z nim przedyskutowali. Dograli szczegóły. Te istotne przez wzgląd na rodzinny biznes. Stało się jednak jak się stało i teraz należało coś na to zaradzić. – Chciałbym nie musieć się martwić, ale potencjalna utrata tych kontaktów, byłaby dla nas dużym ciosem. Nie możemy sobie na to pozwolić ze względów finansowych. Tutaj, w Londynie, konkurencja jest naprawdę spora. Nie jest łatwo utrzymać się na powierzchni. Oferowany towar musi się czymś wyróżniać. – tutaj na chwilę zamilkł, dając dzieciakowi czas, żeby to sobie poukładał; żeby ten przekaz do niego dotarł. – Rozumiesz, do czego zmierzam? – odezwał się po tej krótkiej przewie. Tym razem było to trochę ponaglające. Zachęcające do potwierdzenia. Zaprzeczenia. Do zabrania głosu. – Cieszę się, że chcesz pomóc. I naprawdę chętnie tę pomoc przyjmę, ale dopiero po tym, kiedy ustalimy jej ramy i nasze możliwości. Bo widzisz, Charlie… - tym razem pozwolił sobie na to, aby posłużyć się zdrobniałą wersją imienia bratanka. Coś zapewne niespodziewanego. Coś co do Roberta niekoniecznie pasowało. Miało jednak miejsce. I zadziałać mogło nie gorzej od zaklęcia confundus.  - …wierzę, że nam obydwu zależy na tym samym. Bo zależeć na tym samym powinno.

sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#6
08.05.2024, 20:24  ✶  
Charlie postanowił zmusić się do otwartej pozy. W tym celu oparł się i wysunął dłonie spomiędzy kolan, a same kolana rozsunął nieco. Nie był już dzieckiem, musiał sobie przypomnieć. Nie musiał bać się Roberta.

- Nasz skrzat, Pierdek... t-to znaczy, Agnarr... - poprawił się, tym razem używając odpowiedniego imienia skrzata. Niełatwo było wybyć się używania przezwiska, gdy tak utrwaliło się, odkąd wymyślili je z bratem za dzieciaka. - Agnarr będzie przekazywał korespondencję, jeśli zajdzie potrzeba, wuju. Jeśli klient zechce spotkać się twarzą w twarz, pojadę do Norwegii. To nie problem. - Dodał. Co prawda nigdy nie ważyłby się przebyć morza na miotle, bo nie był dobry ani z lataniem, ani z głębiną pod sobą, ale kursowały dorożki. Od biedy mógłby użyć świstoklika! - Wszystko jest w porządku, proszę wuja. Wolałbym... wolałbym zostać przy ojcu, ale jeśli będzie chciał odesłać mnie do Oslo, to wrócę. - Podkreślił. To, co zrobi, leżało w gestii jego ojca. Miał wielką nadzieję, że Richard zobaczy w nim potencjał i zgodzi się na pozostanie młodszego syna w Londynie. Choć nie potrafił tego uzasadnić, Charles czuł, że nie poradziłby sobie sam w domu!

Kolejne słowa wuja sprawiły, że Charlie zmieszał się nieco. Jego spojrzenie powędrowało ku dywanowi, gdy mała gra Roberta miała taki skutek, jak powinna.

- Zawsze dbam o jakość wyrobów. - Odważył się stwierdzić. - Ze stałą dostawą składników z Norwegii... powinniśmy działać nie gorzej, niż dotychczas, wuju. To znaczy... - Zmieszał się jeszcze bardziej. - Nie za wiele wiem o biznesie tutaj. Ojciec nie przekazywał szczegółów. Ale zrobię, co będę musiał!
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#7
13.05.2024, 09:22  ✶  

Skrzat. Słysząc o tej opcji, po prostu przez dłuższą chwilę przyglądał się Charlesowi. Bez słowa. Jakby czekając aż ten swoje słowa cofnie. Przedstawi w tym miejscu inną, rozsądną propozycje. Bo kto to słyszał, żeby skrzaty domowe pomagały w sprawach biznesowych? Nawet w stopniu ograniczonym. Naprawdę niewielkim. Coś nie do pomyślenia. Część klientów zapewne uznałaby to z obrazę. Brak szacunku. Ewentualnie – profesjonalizmu.

Wreszcie pokręcił głową. Naprawdę musiał bratankowi tłumaczyć takie podstawy?

- Wiesz czym zajmują się skrzaty domowe? – wreszcie się odezwał. Rozczarowany podejściem chłopaka starał się zarazem zadbać o to, żeby nie wybrzmiało to w jego głosie. Robert zawsze był spokojny. Opanowany. Zależało mu na tym, aby nie okazywać na zewnątrz tego, co działo się w środku. O ile nie uznał tego z jakiś powodów za konieczne. – Dbaniem o dom. O porządek. Potrzeby swojej rodziny. Przygotowywaniem posiłków. To służba. I o ile służba rzeczywiście mogłaby odpowiadać za przekazywanie nam korespondencji, w tym przypadku nie wyobrażam sobie postawienie na takie rozwiązanie. W biznesie to tak nie działa. Czy na miejscu klienta chciałbyś utrzymywać kontakty z kimś, kto na miejscu pozostawił jedynie skrzata? Nie zdecydował się na żadnych przedstawicieli, posiadających stosowne uprawnienia? – tutaj dał mu chwilę na to, żeby  w jakikolwiek sposób na to pytanie zareagował. Niezależnie od tego, co Charles zrobił, jak postąpił, czy w ogóle zabrał głos, po dłuższej chwili Robert kontynuował wcześniejszą wypowiedź. – Widzisz, Charlie, ja bym z takiej współpracy zrezygnował. Nigdy nie wiesz czy nie wydarzy się coś, co będzie wymagało szybszej reakcji. Działań podjętych już, zamiast jutro. To nie jest dobre rozwiązanie i gdybyś wcześniej zdecydował się omówić szczegóły wiążące się z waszą przeprowadzką, znaleźlibyśmy w porę inne rozwiązanie. Jestem naprawdę rozczarowany tym, w jaki sposób to wszystko się odbyło. Bo pokazuje mi jedno – nie jesteś wystarczająco dorosły, żeby zajmować się istotnymi kwestiami związanymi z rodzinnym biznesem.

Celowo w swojej wypowiedzi pominął kwestie tego, kto miał decydować o ewentualnym powrocie Charlesa do Oslo. Nie to, że w ogóle chciał go tam odsyłać. Po prostu wiedział, że to Richard był jego ojcem. Uważał, że sporą częścią kwestii tyczących się dzieciaka, jego brat powinien zająć się sam. Osobiście. On chciał tu jedynie omówić to, co wiązało się z rodzinnym biznesem i ich dotychczasową współpracą. Być może również ze współpracą późniejszą. O ile tylko takowa będzie kontynuowana. Nigdy wszak nie wiadomo, co przyniosą kolejne dni. Los potrafi człowieka zaskoczyć.

- Jakość wyrobów to tylko jedna z wielu kwestii. – zauważył. Przez chwilę milczał skupiony na ostatnich słowach chłopaka. Zrobi co będzie musiał. Tylko co zrobić teraz powinni? Wszyscy, praktycznie wszyscy znaleźli się w Londynie. Czy mogli pozwolić sobie na przekazanie części pieniędzy na… swego rodzaju rozwój biznesu? Było ich na to stać?

Przeciągał. Zastanawiał się nad tym wszystkim. Analizował dostępne opcje. Jedna, jedna z nich zdawała się mieć nieco sensu. Wydawała się być najmniej problematyczną – o ile tylko dopisze im odpowiednio dużo szczęścia. Wreszcie westchnął.

- Zwolnię pracownika zatrudnionego dotąd w naszym sklepie. Pozwoli mi to zwolnić środki niezbędne na zatrudnienie kogoś w Norwegii. Z racji na to, że sam doprowadziłeś do tego zamieszania, postarasz się w ciągu dwóch tygodni znaleźć w Oslo kilku kandydatów i umówisz ich na spotkanie ze mną lub Twoim ojcem. To jeszcze ustalę z Richardem. Wybierzemy spośród nich kogoś odpowiedniego. Natomiast Ty… - tu pokręcił lekko głową. Co to miało znaczyć. – Sam sobie na to zapracowałeś, dlatego zamiast mojego dotychczasowego człowieka, zajmiesz się Olibanum. Naszym sklepem. Nie zapłacę Ci pełnej dniówki, ale pozwolę się wykazać. Jeśli uda Ci się zwiększyć nasze dochody, to w pierwszej kolejności zwiększą się Twoje zarobki. 

Czy to była propozycja? Niekoniecznie. Raczej zadanie. Zadanie, ale też i szansa na wykazania się. Tylko czym było Olibanum? Podobnie jak Twój brat czy Sophie, nie mogłeś mieć pojęcia o tym, że Twoja rodzina posiadała sklep. Ani też, gdzie konkretnie on się znajduje. Przecież praktycznie zawsze spotykali się ze wszystkimi w miejscach publicznych. Kawiarniach. Restauracjach. Ewentualnie w grę wchodził też gabinet Roberta. Najwyraźniej Londyn miał przed Tobą odkryć kilka tajemnic.

sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#8
13.05.2024, 22:34  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.05.2024, 22:34 przez Charles Mulciber.)  
Charlie widział spojrzenie wuja i rosnącą dezaprobatę, tak podobną do tej, która czasem malowała się na twarzy ojca. Młody Mulciber poczuł ciepło w klatce piersiowej, które szybko rozlało się na plecy, kark, następnie wyżej, do twarzy i uszu. Wiedział, że jego zwykle zbyt białe lico musiało zaczerwienić się dorodnym szkarłatem.

- Wuju, to tylko... przekazywanie korespondencji. - Przypomniał słabo. Czyżby rzeczywiście zbyt dużo wiary pokładał w Smrodku? Spakowanie listów i przesłanie ich dalej nie mogło być ponad możliwości Angarra! - To potrzeba rodziny, moja potrzeba. Wierzę, że żyjemy w czasach, gdzie możemy porozumiewać się... na odległość. - Brnął dalej w argumenty, w które sam już przestawał wierzyć. A co, jeśli wuj miał rację? Jeśli Angarr mógł zawalić na całej linii i nadszarpnąć w ten sposób imię Mulciberów? - Mamy lata siedemdziesiąte, postęp, cały świat stoi otworem. Poczta dociera wszędzie. - Przekonywał siebie, spuszczając wzrok znów na podłogę. Jak małe, rugane dziecko. - Sądziłem, że to dobre wyjście. Nie chciałem rozczarować ciebie ani ojca, wuju. - Przeprosił ogólnikowo.

Nie był dość dorosły. Nie był dość dorosły?! Miał już przeszło dwadzieścia lat i zajmował się klientami, odkąd opuścił szkołę! Wuj niewiele wiedział, skoro zatrzymywał się przy kontaktach twarzą w twarz! Postęp wymagał elastyczności, którą gwarantował kontakt korespondencyjny i wysyłkowy! Żadnych z tych myśli Charles nie odważył się jednak wypowiedzieć na głos. Wzory na dywanie były wystarczająco interesujące, nawet na tak długą chwilę, gdy Robert rozważał opcje.

- W Oslo? - Powtórzył po wuju, gdy ten wydał wyrok. Serce stanęło mu na moment. Czyli jednak wraca do domu?! - Mam teraz jechać do Oslo? Ja... ja pojadę, znajdę kogoś! - Obiecał. Miał już nawet parę typów. Czas było odnowić szkolne kontakty. - Ja wiem, jak rozmawiać z klientami. Tymi w Norwegii, znaczy, potrafiłem. - Wyjaśnił. Zdążył już zauważyć, że Anglicy mają nieco inny temperament. - Mogę zadbać o... Olibanum. To sklep, wuju? Nie wiedziałem, że masz sklep. Nigdy nie pracowałem w sklepie... - Odruchowo przetarł twarz, chcąc pozbyć się rumieńca wstydu, ten jednak pozostał, rozlewając się brzydkimi plamami na skórze. Charlie złapał większy oddech, by uspokoić skołatane myśli i nadszarpnięte nerwy. Tego przecież chciał. Pomagać rodzinie. Dlaczego nie zacząć od Olibanum, tego niewiadomego sklepu? - Ale spróbuję. Dam z siebie wszystko!

To było coś nowego. Chociaż nie sądził, by stanie za ladą było najlepszym, co go w życiu spotka, wiedział, że rozmowy z klientami nie są takie straszne. Do tego dojdzie utrzymanie miejsca i... i właściwie, może nie będzie wcale tak źle?

Pozostawała jednak jeszcze jedna kwestia i nawet nie były to zarobki. W kamienicy nikt nie pozwoli mu głodować ani spać pod gołym niebem. Pieniądze grały drugorzędną rolę tak długo, jak znajdował się przy rodzinie.

- Wuju? Mam prośbę. Mógłbyś nie mówić... nie mówić ojcu o Smrodku? Że miał przekazywać pocztę? - Poprosił cicho, unosząc oczy ku wujowi. Czy Robert oprze się temu szczenięcemu spojrzeniu dzieciaka, który chciał uratować skórę? - Teraz widzę, że to był głupi pomysł. To tylko skrzat.
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#9
15.05.2024, 05:45  ✶  

Nie dało się zaprzeczyć temu, że czasy się zmieniały; że zmieniała się rzeczywistość, w której przyszło im wszystkim funkcjonować. Człowiek musiał za tym nadążać. Człowiek musiał dostosować się do nowych wymagań. Potrzeb klientów. Dla Roberta jednak, pewne rozwiązania nadal były czymś nie do przyjęcia. Jednym z takich było wysługiwanie się skrzatem domowym w sprawach biznesowych. Nie chciał nawet o tym myśleć! Zastanawiać się nad potencjalnymi konsekwencjami, gdyby coś przypadkiem poszło nie tak. Dlatego też nawet się nie odzywał. Nawet nie próbował kolejny raz wszystkiego Charlesowi tłumaczyć. Po prostu na niego patrzył. Z tą samą dezaprobatą, co wcześniej. Albo może ciut większą?

Zareagował dopiero, kiedy ze strony chłopaka padły przeprosiny.

- Następnym razem przed podjęciem takiej decyzji, po prostu porozmawiaj - albo ze mną, albo ze swoim ojcem. - upomniał go. Raz jeszcze zwrócił mu uwagę na to, że nie powinien w ten sposób działać przede wszystkim za ich plecami. Bo to oni podejmowali decyzje. Przede wszystkim Robert, ale Richarda od tych spraw nigdy całkowicie nie odciął. Nie miała tutaj dla niego większego znaczenia ostatnia wola ich ojca.

Robert wiedział niewiele? Być może. Prawda była taka, że niezbyt uważnie zajmował się rodzinnym biznesem. Do pewnego stopnia nawet go zaniedbywał, co nagradzało ich wszystkich mniejszymi dochodami niż można było osiągnąć. Zarazem jednak siedział w tym wszystkim na tyle długo, żeby pewne rzeczy rozumieć. Rozumieć pewne zależności. Zajmował się handlem świecami i kadzidłami już prawie 10 lat!

- Tak, pojedziesz do Oslo. - potwierdził. Po części miała to być dla dzieciaka nauczka. Ale też cenna lekcja, skoro najwyraźniej chciał być częścią tego biznesu. Dostawał szanse na to, żeby pokazać się z dobrej strony. Udowodnić, że nie był smarkaczem, który miał wciąż mleko pod nosem. Tylko czy faktycznie był w stanie czemuś takiemu podołać. - Olibanum to sklep. Niewielka, nieoficjalna lokacja, aczkolwiek tutaj wszystkiego dowiesz się już na miejscu. - potwierdził jego przypuszczenia. Założenia. W tym przypadku okazały się trafione. Zaskakujące mogły natomiast okazać się kolejne kwestie wiążące się z tym miejscem, ale na to jeszcze przyjdzie czas. Będzie odpowiednia pora. Robert tradycyjnie zamierzał dawkować informacje.

Chwilę przyglądał się dzieciakowi bez słowa, kiedy padła z jego strony prośba. Prośba o zachowanie pewnych rzeczy tylko pomiędzy ich dwójką. Zastanawiał się nad tym. Myślał w jaki sposób najlepiej byłoby tę sprawę załatwić. Wykorzystać na swoją korzyść?

- Za każdą przysługę trzeba odpowiednio zapłacić, Charlie. Będziesz miał u mnie dług. - uświadomił chłopaka. Nie odmówił mu, ale oczekiwał czegoś w zamian. I nie chodziło mu tutaj o to, żeby chłopak sam zaproponował sposób spłaty. Nie. On sam miał mieć możliwość skorzystania z tego w odpowiednim momencie. Oczywiście byłaby to przysługa na odpowiednim poziomie, adekwatnym do przewinienia.

Czyli odpowiednio od niego wyższym - inaczej by się nie opłacało.

sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#10
18.05.2024, 10:51  ✶  
Charlie rozumiał. Unikał spojrzenia wuja jak psidwak, którego skrzyczał właściciel. Zwiesił głowę, przyjmując reprymendę i rozumiejąc słuszny wstyd, jaki czuł. Robert miał rację. Starsi zawsze mieli rację.

- Tak jest, wuju. - Zgodził się. - Żadnych pochopnych decyzji. Rozumiem. - Powtarzał, przyjmując uwagi bez dalszej dyskusji. Miał swoje pomysły, ale te... musiały poczekać. Aż będzie starszy, bardziej doświadczony, z większą możliwością decydowania o tym, w którą stronę podąży interes. Ale czy będzie to w ogóle możliwe, gdy Robert i Richard wciąż trzymali się jak dwa młode bóstwa? - Dziękuję.

Westchnął głęboko. Nie uśmiechało mu się jechać do Oslo, ale musiał, skoro wuj kazał. Pokiwał głową, zgadzając się ze wszystkim, co Robert postanowi. On był głową rodziny, on wiedział najlepiej, co należało zrobić. Jeśli w Oslo miał znaleźć się jakiś łącznik, to choćby Charlie miał zmuszać cruciatusem, taki łącznik się znajdzie!

- Pójdę z wujem do Olibanum kiedy będzie wuj miał czas. - Powiedział oficjalnie, nie chcąc nakładać na Roberta żadnych kolejnych wymagań. To nie on był tu od stawiania warunków. - I... c-co tylko wuj chce! Zrobię wszystko! - Nieco entuzjazmu wróciło w jego słowa, gdy uniósł głowę, by spojrzeć na wuja. Jeden dług to nie było tak dużo, prawda? Przecież wuj nie zażądałby niczego, czego Charlie nie mógłby zrobić!
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Robert Mulciber (2634), Charles Mulciber (1542)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa