5 lipca 1972
Robert & Charles
W życiu Roberta Mulcibera ważne były rytuały. Nie te związane z magią. Skomplikowane. Wymagające ciężkiej pracy. Precyzji. Nie o tym mowa w tym przypadku. Wspominając o rytuałach Robertowych, na myśli mam zespół czynności, które powtarzane są każdego jednego dnia. Przebiegają dokładnie w ten sam bądź podobny do siebie sposób. Stanowią normę, od której starszy z bliźniaków wolałby nie odchodzić. Bez nich nie czułby się równie komfortowo.
Skoro powiedzieliśmy sobie o rytuałach, możemy przejść dalej. Do kolejnej kwestii. Stałego planu dnia. Śniadanie. Lektura Proroka Codziennego. Praca. Obiad. Praca. Kolacja. Gdzieś między tym wszystkim spotkania. Czasami mające miejsce w domu. Czasami na mieście. Zdarzało się również, że te odbywały się w sklepie na Nokturnie. Jeśli w danym dniu Robert mógł sobie na to pozwolić, odpoczywał w bibliotece. W wygodnym fotelu, wśród książek, które od zawsze uwielbiał. O które tak po prawdzie, dbał jak o nic innego na tym świecie.
Właśnie podczas tej chwili relaksu, przypadkiem zdarzyło się wam na siebie wpaść. Być może przypadkiem tylko dla samego Roberta, który towarzystwa nie szukał? To też możliwe.
Słysząc kroki, a następnie zatrzymując spojrzenie na Twojej sylwetce, na Twojej twarzy, zdecydował się zaznaczyć przy pomocy zakładki stronę, na której skończył czytać, po czym odłożył opasłe tomiszcze poświęcone praktycznym zastosowaniom run, na pobliski stolik.
- Charles. – odezwał się, siląc się przy tym na lekki uśmiech, który niekoniecznie pasował do jego twarzy. Robert był jakby do tego nienawykły. Do okazywania uczuć. Emocji. Zwłaszcza w ten konkretny sposób. Znałeś go jednak na tyle, żeby pewne rzeczy wiedzieć, dostrzegać. Choć do tej pory żyliście w dwóch innych, pozostawaliście rodziną. I jako rodzina, staraliście się być ze sobą względnie blisko. – Mogę prosić?
Nie było żadnego zdrobniałego Charlie. Żadnego pytania o samopoczucie. O to jak przebiegła podróż. Czy zdążył się już rozgościć w jednym z pokojów. Aczkolwiek Robert nigdy nie był człowiekiem, który traciłby na tego rodzaju pogaduszki swój cenny czas. Na takie grzeczności. Praktycznie zawsze pozostawał zajęty. Niedostępny przez większość dnia. Zapracowany. Mający na głowie zbyt wiele obowiązków, żeby żywo interesować się bliskimi.
Dał mu wystarczająco czasu na to, żeby podszedł bliżej. Być może zajął miejsce. W tej części biblioteki akurat znajdywał się nie tylko stolik, ale i jeszcze jeden, wolny fotel. Do kompletu. Bratanek mógł z niego skorzystać. Na nim usiąść.
- Na długo przyjechałeś do Londynu?