• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6
13.03.1972 | Lecznica Dusz | Perseus & Elliot

13.03.1972 | Lecznica Dusz | Perseus & Elliot
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#1
27.10.2022, 19:20  ✶  
13.03.1972

Perseus Black nie był nieomylny.
Po raz pierwszy zdał sobie sprawę z błędności swego osądu w wieku sześciu lat, gdy powtarzana rodzeństwu mantra matka na pewno nie zauważy tej pękniętej wazy nie przyniosła zamierzonego efektu. Kilka lat później, w Hogwarcie, zdawało mu się, że jest sprytniejszy od nauczycieli, nim tamci nie przyłapali go na wędrówce po opustoszałych korytarzach w godzinę duchów. Był także przekonany, że odpowiednią ilością złotych galeonów zamknie usta, na których do niedawna składał żarliwe pocałunki, że pieniądze zmienią bieg wydarzeń i wymażą wspomnienia o gorliwie zapewnianych uczuciach.
Perseus Black nie był nieomylny, lecz w najśmielszych nawet rozważaniach nie brał pod uwagę tak tragicznego finału splotu swych niefortunnych decyzji.
Oto ostatni z jego błędów leżał na rozchybotanym szpitalnym łóżku, z szeroko otwartymi oczami, zwróconymi w stronę rzeczy skrytych za woalem oddzierającym rzeczywistość od świata niematerialnego. Wargi kobiety, niegdyś podkreślane krwistym odcieniem szminki, przybrały teraz siny odcień; pozostały nieznacznie rozchylone, zupełnie tak, jakby zaraz wybrzmieć spomiędzy nich miała modlitwa lub przekleństwo. Jasne włosy, dotychczas starannie upinane, rozsypały się teraz na poduszce, zaś obrączka i pierścionek zaręczynowy zdobiące do niedawna smukłe palce spoczywały na stoliku. Odziana była w wyjściową sukienkę, tę najpiękniejszą sukienkę, jaką zabrała ze sobą do Lecznicy Dusz, wyciąganą z szafy na wyjątkowe okazje.
Tym razem nie mógł zrzucić winy na starego kocura wygrzewającego się na fotelu przed kominkiem. Nie istniały żadne słowa, którymi mógłby się wyłgać, aby uniknąć konsekwencji swych czynów. Nie mógł liczyć na wsparcie braci. Tego trupa nie dało się schować w szafie, a następnie pod osłoną nocy wyrzucić do Sekwany zawinięte w stary dywan szczątki.
Żołądek boleśnie się skurczył, gdy spojrzenie Perseusa powędrowało na zawieszony na żyrandolu kawałek pościeli w polne kwiaty oraz przewrócone krzesło. A później znów zawiesił wzrok na dłoni bezradnie zwisającej z łóżka; wciąż ciepłej, choć uszło z niej życie.
Perseus Black chciał być w błędzie.
Naiwnie liczył, że kobieta poruszy palcami, że wyda z siebie tchnienie, świadczące o tym, że jej zgon stwierdzono zbyt wcześnie, że jej serce biło, a klatka piersiowa unosi się arytmicznie. Że jest to jedynie osobliwy letarg, nic, czego nie dałoby się odwrócić.
Śmierć jednak zebrała już swe żniwo.
— Przepraszam, Simone — wyszeptał bezradnie, zamykając jej powieki. Teraz jej lico wyglądało spokojniej, zupełnie tak, jakby zamknęły się za nią bramy królestwa Morfeusza, a nie udawała się właśnie przed oblicze Persefony. — Przepraszam, to nie tak miało się skończyć...
Gdyby tylko wszedł do jej pokoju kilka minut wcześniej... Gdyby tylko odświętna sukienka wzbudziła jego podejrzenia... Gdyby tylko użył swoich zdolności, zamiast ślepo ufać w poprawę jej stanu... Gdyby tylko był sprytniejszy, cierpliwszy, mądrzejszy... Gdyby tylko...
Rozmyślania przerwało skrzypienie drzwi. Wyprostował się, podczas gdy brwi ściągnęły się we wrogim grymasie. Chciał być sam ze swoją klęską. Przetrawić to, co właśnie się stało, przygotować się na przekazanie wieści godzinie. Zbudować wokół swej psyche mur chroniący go przed ogniem pytań jej bliskich, swoich przełożonych, albo, co gorsza, Brygady Uderzeniowej.
— Powiedziałem, żeby nikt tutaj nie wchodził — rzucił oschle i zamarł, gdy ujrzał w progu kredową twarz swego przyjaciela. — Elliocie — wychrypiał, zakrywając ciało Simone prześcieradłem. Tylko jej drobna dłoń bezradnie wystawała spod całunu. — To nie jest czas, ani miejsce. Chodźmy do mojego gabinetu.
Wspierając się na lasce podszedł do czarodzieja i położył dłoń na jego ramieniu, starając się odwrócić jego uwagę, wypchnąć z pomieszczenia, nie pozwolić mu dojrzeć martwej żony.
Kto go tu wpuścił?
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#2
28.10.2022, 03:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.10.2022, 04:15 przez Elliott Malfoy.)  
Blada twarz jednej z pielęgniarek powiedziała Elliottowi wszystko to, czego potrzebował. Nie musiał nawet czekać aż kobieta otworzy usta. Ludzie reagowali na jego obecność w różny sposób. Jedni się kłopotali, inni spuszczali wzrok, a jeszcze inni próbowali sprawić, aby czuł się niekomfortowo. Pracował pośród wilków i pomiędzy nimi też brylował, rozszyfrowując ich mimikę i gesty o wiele trudniejsze do odgadnięcia, niż kogokolwiek, kto nie musiał prężyć języka pod naporem politycznego bełkotu. Nic więc dziwnego, że pierwszym pytaniem, jakie padło z jego ust było 'co się stało?'
Nie pozwolił sobie na chwilę słabości, musiał stanąć na wysokości zadania. Podskórnie zdawał sobie sprawę, że dostanie rykoszetem za decyzję o zamknięciu tutaj Simone, ale skoro dał się ponieść impulsywności i nawarzył sobie piwa to teraz, konsekwentnie musiał je wypić. Emocjami będzie zajmował się później, kiedy nikogo nie będzie w pobliżu, a na pewno nie przypadkowych gapiów. Nie mógł zapominać też, że każda para oczu jest na nim skupiona, musiał wydawać się przejęty, zmartwiony, a nie zestresowany i zdenerwowany. Są to z pozoru bardzo podobne emocje i Elliott wiedział, że mógłby bez większego wysiłku odbić argumenty gapiów, ale wyuczona precyzja kazała mu ubrać blade lico w dokładnie takie zmarszczki, jakie rysował pędzlami wyobraźni. W takich chwilach nie było miejsca na błędy, bo mogło się za nie słono zapłacić.
Nie zważał na protesty personelu i ruszył korytarzem w stronę pokoi pacjentów. Lecznica zmieniła się przez ostatnie lata nie do poznania, ale mimo tego, Elliottowi wciąż grały w duszy wspomnienia z dawnych lat, twarze lekarzy i specjalistów, których cisza została słono opłacona z rodowego skarbca. Doktor, pod którego 'opieką' wtedy wylądował już dawno tutaj nie pracował, tak samo jak większość jego personelu. Ci, którzy pamiętali młodość Elliotta na pewno nie znali prawdziwego powodu, dla którego syn byłego Ministra znalazł się w murach szpitala, ba, zapewne nawet nie wiedzieli o tym, ze tam był. Malfoy dokładnie pamiętał noc, w którą ojciec usadził go na krześle gabinetu lekarza, ich rozmowę przy blasku świecy. Obrazy były w jego umyśle tak żywe, że w emocjach musiał podeprzeć się o balustradę, zaciskując na niej dłoń, aż pobielały mu knykcie. Nie zatrzymał się, odganiając wspomnienie zabarwione o dezaprobatę, ból, brak akceptacji, aż stanął przed drzwiami i dopiero wtedy się zawahał. Cień własnego cierpienia przysłonił mu zmysły, przygryzł wnętrze policzka i pociągnął za klamkę dopiero wtedy, gdy wiedział, że jego oczy nie wyrażają nic więcej jak stłumioną burzę emocji.
- Nie uważasz, że to ja decyduję o tym kiedy jest czas i miejsce? - była to pierwsze zdanie, jakie wypowiedział od dłuższej chwili, więc jego głos wybrzmiał mu obco, okropnie szorstko i stanowczo, jak gdyby odtwarzał w głowie dialogi ojca. Zbyt wiele było ostatnio momentów, w których młody Malfoy odnajdywał w sobie podobieństwa do byłego Ministra, choć tym razem nie dał po sobie poznać iż jego własny ton głosu przysporzył go o odruch wymiotny. Złapał Perseusza za nadgarstek i, jeżeli ten nie oponował ściągnął jego dłoń ze swojego ramienia nawet przy tym na niego nie patrząc. Nie był w stanie spojrzeć mu w oczy, bo wiedział jakim ciężarem musiał go obarczyć. Nie dość, że obydwaj nieśli na plecach ten sam krzyż braku zrozumienia co do tego, jak kochali to jeszcze teraz musieli dać radę udźwignąć ciężar śmierci. Wszedł wgłąb pomieszczenia i dopiero wtedy podniósł spojrzenie niebieskich oczu na Blacka; oczy Elliotta nie były przeszklone, ale swoim kolorem przypominały chłód górskich jezior w dalekiej Szwajcarii, tak samo nieodgadnione i przysłonięte poranną dozą nieskroplonej jeszcze, zalegającej nad taflą rosy.
Wyłapał żal w spojrzeniu drugiego mężczyzny, wyrzuty, którymi ten się obarczał, zbyt często miał okazję przyglądać się twarzy Perseusza z bliska, aby nie odgadnąć wyrazu dwóch zwierciadeł, jakimi były jego oczy, zwłaszcza w tak intensywnie skompresowanym emocjonalnie momencie. Być może Black nie był w stanie ukryć tego trupa, tak samo nie potrafił powstrzymać emocji wylewających się z jego wyrazu twarzy jak potok górski, ale Elliott już od momentu wchodzenia po stopniach układał plan, dzięki któremu ich mała zbrodnia miała nie wyjść na światło dzienne. Malfoy był bardzo pedantyczny w swoich działaniach, nawet jeżeli potrzebował też czasu na wyrzucenie emocji.
Nie mówiąc już ani słowa, bez zawahania złapał za całun i odkrył twarz kobiety, która, z zamkniętymi oczyma wyglądała jakby po prostu zasnęła, poddała się popołudniowemu zmęczeniu nad jednym ze swoich tomików poezji i odpłynęła do krainy Morfeusza śniąc o przyjemnościach, które być może czekałyby ją w życiu. Sięgnął ręką do zwisającej dłoni i sprawdził puls, zanim zrobił to samo też na szyi uklęknął przed łóżkiem zgarniając z szafki pierścionek zaręczynowy i obrączkę. Wsunął je powoli na odpowiedni palec i nie spuszczał wzroku z twarzy młodej, zbyt młodej, aby odchodzić z tego świata, kobiety. Przełknął ślinę i odłożył dłoń delikatnie na jej pierś, tak, że kamienie na jednym z pierścionków komponowały się z wyjściową suknią i przesunął palcami po policzku dopiero teraz zjeżdżając dłonią pod szczękę, aby  tam też sprawdzić brak pulsu. Wstał z kolana mając nadzieję, że to przedstawienie mogło dla zbierających się w drzwiach gapiów wyglądać jakby miał nadzieję, że informacje, jakie dostał były nieprawdziwe. W rzeczywistości upewniał się, że cała ta sytuacja nie jest tylko ustawką. Ufał Perseuszowi, na tyle, ile mógł ufać drugiemu człowiekowi, po tym jak został wychowany przez Fortinbrasa Malfoya, czyli względnie. Zdawał sobie sprawę, że istnieją eliksiry, które mogłyby pozorować śmierć, ale na upewnienie się, że zakopywanym trupem będzie jego żona miał jeszcze czas przed pogrzebem. Stawiał pragmatyzm przed wszystkim, zwłaszcza, po doprowadzeniu do tak poważnej sytuacji jak czyjeś samobójstwo.
Spojrzał mimowolnie na stojące na środku pomieszczenia krzesło i zaraz w górę na zwisający nad jego głową żyrandol. Przymknął na chwilę oczy, pozwalając sobie na wzięcie głębszego oddechu, poczuł jak szpileczki gorąca wbijają się w jego klatkę piersiową, ale łzy wciąż nie chciały napływać do oczu. Dłonie miał spocone, ale przetarł ich wnętrze palcami pozwalając by sygnet na małym palcu lewej dłoni przekręcił się odrobinę.
Spojrzał na niewielkie zbiorowisko za plecami Percy'ego i ponownie zkrył twarz małżonki całunem, tym razem pochylając się odrobinę jakby mówił jej coś na ucho, przynajmniej tak to wyglądało z daleka.
- Teraz możemy iść do twojego gabinetu. - odparł odrobinę gardłowym tonem i jednocześnie się wyprostował pozwalając chustce jaką miał zawiązaną pod szyją odgiąć się odrobinę pod naporem spiętych mięśni.
Elliott mógł być genialnym aktorem, wyśpiewywać wysublimowane słowa i czynić gesty, aby zmylić aktualną publikę. Wiedział, natomiast, że z aurowidzem żadna maskarada czy wyuczona w murach Ministerstwa, czy pod czujnym okiem Malfoya Seniora, nie miała szans.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#3
29.10.2022, 00:34  ✶  
Zawsze był przekonany, że dar aurowidzenia, jaki otrzymał na długo przed tym, jak pierwszy krzyk rozdarł jego płuca, był błogosławieństwem, światłością czule ujmującą ostre krawędzie onyksowej psyche, wewnętrznym blaskiem, czyniącym Perseusa bardziej uważnym, bardziej wrażliwym, bardziej l u d z k i m. Wykorzystywał tę przewagę z dumą rozpierającą pierś, częściej do zaspokojenia egocentrycznych zachcianek, aniżeli przyczynieniu się dla większego dobra; gdy inni bowiem wspinali się po stromych schodach zaskarbiania sobie cudzej sympatii, najmłodszy syn Polluxa wsiadał do windy i jechał nią na szczyt; wyczulenie na cudze nastroje pozwalało mu zamilknąć w odpowiednim momencie, napawało odwagą, obdzierało rozmówców z masek niezręczności i pozwalało mu brylować w towarzystwie.
Aż nagle lina podtrzymująca dźwig pękła, a Perseus ku swemu przerażeniu zorientował się, że czeka go jedynie spektakularny upadek.
W jednej chwili aurowidzenie zamieniło się w przekleństwo, światłość stała się żarem gwałtownie trawiącym jego duszę, kolejną słabością, mszycą pożerającą złote kłosy wypracowywanego latami opanowania. Elliocie, grymas bólu wykrzywił jego lico, gdy dłoń Malfoya zacisnęła się wokół jego nadgarstka; nie był to jednak ból fizyczny, a ten znacznie gorszego rodzaju, wdzierający się głęboko pod cielesną powłokę, by wbić swe szpony w bezbronną duszę. Najdroższy, jesteś taki złamany, taki rozbity...
Nie protestował, gdy mężczyzna odsunął się od niego i zajął się ciałem żony; zdawał sobie sprawę z tego, że doprowadzony do ostateczności Elliott mógł siać spustoszenie niemniejsze od tego, które przed wiekami wyrządził Wezuwiusz, gdy pożoga jego gniewu zalała pompejańskie domostwa. Czasem łapał się na tym, że porównuje dawnego ukochanego do jego ojca, nieznoszącego sprzeciwu tyrana, mylącego lęk z respektem. Podobieństwa uwidoczniły się, gdy zaczął częściej obcować z Malfoyem Seniorem, którego dotychczas znał głównie z opowieści, jednakże nigdy nie ośmielił się wypowiedzieć swych myśli na głos.
Przekonał się, jakim rozczarowaniem było zrozumienie, że stało się człowiekiem, którym ze wszystkich sił próbowało się nie być. Chciał go przed tym uchronić. Zawsze chodziło mu jedynie o to, by chronić Elliota.
Obserwował więc uważnie — zdawać się mogło, że jego profil — gdy pochylał się nad nieruchomą Simone, lecz nie widział jego twarzy (nie musiał na nią patrzeć; wpatrując się w sufit paryskiego mieszkania był w stanie przywołać w pamięci ściągnięte brwi, lazur tęczówek pod półprzymkniętymi powiekami, prosty nos, miękkie usta oraz linię żuchwy, rozpoznałby go w ciemności nocy i oślepiającym świetle dnia), a feerie barw okalającą jego sylwetkę. Kolory bezustannie się zmieniały, przenikały przez siebie, mieszały się na palecie aury Elliotta.
Gniew. Lęk. Desperacja. Rozpacz. Rozgoryczenie. Miłość.
W milczeniu wodził wzrokiem za ruchami mężczyzny, który niewątpliwie nosił więcej ran na psychice, niż posiadał przyjaciół; tych prawdziwych, gotowych podnieść go po upadku, nie zaś marionetek czyniących ze znajomości z młodym Malfoyem drabinę dla swych wynędzniałych karier. Pragnął uklęknąć obok Elliotta, ująć jego bladą twarz w dłonie, a następnie zamknąć w swych ramionach i trzymać, dopóki burza szalejąca w jego sercu nie ustąpi. Nie wiedział jednak, który z nich bardziej potrzebowałby tego gestu — Elliott, dla opanowania emocji wypalających ciało od wewnątrz, czy Perseus dla uspokojenia serca kołatające w rytm wyrzutów czynionych przez sumienie?
Jakkolwiek nie brzmiałaby odpowiedź, nie odważył się na ten krok. Czując na sobie spojrzenia zbierającego się za jego plecami tłumu złożonego nie tylko z personelu, lecz także i pacjentów Lecznicy Dusz, mógł stać jedynie w miejscu i czekać, zaciskając dłoń na główce kruka zdobiącej mahoniową laskę. Kilka minut, jakie czarodziej spędził przy ciele małżonki, zdawało się trwać całą wieczność, przerywaną jedynie urywanymi oddechami oraz milknącymi w połowie zdania szeptami za plecami Perseusa.
Aż wreszcie spojrzenia obu mężczyzn skrzyżowały się ze sobą i wiedział już, że najtrudniejsza część dopiero przed nimi. Skinął głową, cofnął się i przepuścił Elliota w drzwiach, a zebrani przed pokojem gapie rozsunęli się, tworząc korytarz, którym ruszył ponury orszak. Nim to nastąpiło, magipsychiatra zatrzymał się przed młodą uzdrowicielką i wyszeptał jej na ucho słowa polecenia. A później ciało Simone zniknęło za zamkniętymi drzwiami.
— Usiądź, proszę — gdy tylko znaleźli się w gabinecie, wskazał mu fotel. Pomieszczenie było małe i skromne, lecz nawet to nie przeszkodziło w tym, by zostało urządzone na modłę Perseusa; zdobione meble pamiętające jeszcze miniony wiek, ciemne obicia, osobliwe dekoracje (największą uwagę zwracał szkielet kruka pod kloszem, który zajmował honorowe miejsce na biurku; mawiano, że był to podobno to poprzedni kruk Blacka), a także wszechobecny chaos w postaci niedopałka papierosa wrzuconego pośpiesznie do filiżanki z ostygłą herbatą i rozrzuconej dokumentacji medycznej, gdy w pośpiechu opuszczał pomieszczenie niespełna godzina temu. — Jak się czujesz? — zapytał po chwili. Bynajmniej chodziło mu o stan jego duszy; Elliott sprawiał wrażenie jakoby sam stał jedną nogą w grobie.
Spodziewał się wybuchu. Szarpnięcia za poły marynarki i wykrzyczenia mu w twarz słów nienawiści. Chciał, aby żar tlący w Malfoyu przeniósł się również na niego i wywołał pożar.
Pragnął czuć coś więcej, niż przytłaczającą bezradność.
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#4
02.11.2022, 05:07  ✶  
Popełniał zbyt dużo błędów, bo chciał czuć i żyć, a ojcowska modła nie dopuszczała próbowania i potykania się, akceptowała tylko ideały. Miotał się pomiędzy tym, co powinno być, a tym co chciał, aby było. Wiedział, że powinien być idealnym synem z uniesioną głową, logicznie analizującym każde, kolejne wyzwanie, ale jednocześnie tak bardzo nienawidził tej przepełnionej ojcowską wolą wizji, że sabotował ją, gdy tylko nadarzyła się okazja. Zakreślał kolejne bruzdy na linii swojego życia bardzo pewnie, jakby sprawiało mu to pewien rodzaj satysfakcji, aby gasić wzniecone przez siebie samego pożary. Nic bardziej mylnego, robił to z czystej paniki. Był jak wychowany w niewoli ptak, który świat widzi jedynie zza złotych krat; kuszący, piękny i kolorowy. Miał jednak więcej pomyślunku niż opierzone stworzenia i zdawał sobie sprawę, że bez ojcowskiego patronatu i rodzinnej renomy byłby teraz nikim. Każda podryga i chęć wypuszczenia z siebie emocji i frustracji związanej z ciągłą presją i udawaniem kogoś, kim się nie jest była więc tłamszona, szybciej lub wolniej, ale w rozrachunku Elliott po prostu łapał swoje marzenia za kark i je łamał. Kiedyś jeszcze by się nad tym rozckliwiał, ale teraz uważał to za najbardziej stosowne. Nie było w jego życiu miejsca na słabości... ale co mu wtedy pozostawało? Wszystkie uniesienia, prawdziwe chwile ekstazy przeżył tylko dzięki uchyleniu drzwi z napisem 'nie wchodzić'.
Okropnie wyczerpujące tango emocji z powinnościami wyczerpywało jego możliwość skupienia do tego stopnia, że stawał się zgorzkniały i niesamowicie uszczypliwy. Skupiał się na sobie absolutnie ignorując fakt, że inni mogą posiadać uczucia, chęci i aspiracje. Jeżeli nie przynosiło mu korzyści, aby dać komuś uwagę wolał nie marnować czasu, z każdym kolejnym rokiem zatracał się w stalowym uścisku logiki i osiadał w chłodnych, skostniałych ramach swojego własnego portretu w rodzinnej rezydencji. Na nim był idealny, bez bruzd, niemoralnych życzeń, frywolnych myśli i ... całej swojej osobowości. Był problemem, nieważne jakby na siebie spojrzał. Był błędem, nieważne jak bardzo by się nie oszukiwał.
Wszedł do gabinetu, w którym jeszcze niedawno popijali alkohol planując kolejne kroki w 'terapii' jego nieżywej małżonki i spojrzał na wskazany fotel, ale nie zajął swojego miejsca po jednej ze stron biurka. Poprawił marynarkę i pozwolił materiałowi okalać biodra, połowicznie zasłaniać idealnie dopasowaną, nałożoną na koszulę kamizelkę z guzikami ze złotym wykończeniem. Skupił spojrzenie niebieskich oczu na Percym, gdy ten zadał mu kolejne pytanie. Chłodne, przypominające mroźne jeziora, oczy zdawały się zgubić ból, który jeszcze chwilę temu wyrażały, aby zebrani wokół pokoju zmarłej żony gapiowi mogli w nim utonąć, dostać, to po co przyszli: wizję zbolałego męża nad małżonką, która nieszczęśliwie odebrała sobie życie. Teraz miał przed sobą jedynie twarz przyjaciela, byłego kochanka, lekarza, który był odpowiedzialny za dbanie o Simone. Przekrzywił głowę delikatnie i spojrzał mimochodem na rozrzucone papiery, kładąc dłoń na biurku powstrzymał się przed nerwowym ułożeniem dokumentów w schludny stosik i zamiast tego przesunął jedynie stojący na rogu kałamarz, jakby obawiał się, że ten zaraz spadnie brudząc mu buty.
- Zaskoczony - zaczął wypowiedź i wrócił spojrzeniem na twarz drugiego mężczyzny - ,choć nie jej śmiercią. Rozczarowany, choć również nie przez odejście Simone. Zawiedziony, ale też nie jej samobójstwem. - zacisnął usta czując jak jego własne słowa przecinają gęstą atmosferę w gabinecie - Zdajesz sobie sprawę jak wiele czasu będę musiał poświecić na jej pogrzeb? Na żałobę? Naprawdę tak trudno było spostrzec, że coś było z nią nie tak? Bardziej nie tak niż zakładaliśmy, oczywiście. Spodziewałem się lepszej ekspertyzy i na pewno nie tego, że przechytrzy cię w połowie omamiona, nieświadoma kobieta. - ostatnie słowa powiedział szeptem, prawie przez zęby, ale wystarczająco głośnym, aby wyraźnie dotarły do uszu Blacka. Elliott przymknął oczy i wciągnął powietrze do płuc przez nos pozwalając powiekom odciąć go na chwilę od świata namacalnego.
Usiadł na wskazanym wcześniej fotelu rozpinając guzik marynarki, pozwalając jej materiałowi odsunąć się do tyłu odsłaniając skórzany pasek. Rękawy podeszły do góry ukazując spinki do mankietów skompletowane z guzikami kamizelki, gdy Malfoy uniósł dłoń, której palce wplótł w jasne włosy; w roztargnieniu, na które pozwolił sobie w obecności znającego go spojrzenia.
- Przepraszam. - mruknął po chwili wciąż podpierając czoło na wnętrzu dłoni - To nie twoja wina, powinienem był tę sytuację inaczej rozwiązać, to nie była tylko twoja odpowiedzialność. Nie powinniśmy lamentować nad rozlanym mlekiem, należy zaakceptować aktualny stan rzeczy i przeć do przodu. Dobrze, że Nicholas jest za młody, aby rozumieć tę sytuację. - przesunął dłoń ze skroni na usta i brodę teraz wlepiając wzrok w kości kruka służące, prawdopodobnie, ozdobie gabinetu. Chciał zapomnieć, zanurzyć się w swoich negatywnych emocjach i pozwolić im wybuchnąć, ale wiedział, ze nie mógł tego zrobić. Nie byłoby to odpowiednie, zwłaszcza, że zaczynał odczuwać nadchodzącą rozpacz, czyhającą na moment słabości. Nie mógł pozwolić ckliwym, złudym emocjom wziąć góry, a podskórnie czuł, że odejście żony było tym, czego od początku chciał, ale bał się przed sobą przyznać, więc ubrał to w swojej głowie w pozornie nieszkodliwy plan. Skoro mnie nie akceptowała i chciała dla mnie jak najgorzej, to bardzo dobrze, że wyzionęła ducha, złapał się na tej myśli i ukrócił ją zanim się rozwinęła.
Gonitwa myśli nie pomagała mu w skupieniu ani opanowaniu.
- Masz tu ciągle resztkę ginu z ostatniego spotkania? - zapytał ostatecznie.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#5
10.11.2022, 02:07  ✶  
„Naprawdę tak trudno było spostrzec, że coś było z nią nie tak?”
Słowa te odbijały się echem pod kopułą czaszki, zatapiały swe paznokcie w zbolałych skroniach, przebijały się przez skórę, przeszywały na wskroś wnętrzności, kruszyły kości i wgryzały się głęboko, zostawiając na duszy ślad zębów. Ciężar oskarżeń osiadł na jego ramionach, docisnął jego wiotkie ciało do podłogi, uniemożliwił ucieczkę. Na podniebieniu rozlał się metaliczny smak krwi z rozgryzionego policzka, a Perseus nagle poczuł, że malachitowy krawat zaciska się wokół jego szyi niczym wąż duszący ofiarę. Próbował ku niemu sięgnąć, wyswobodzić się z jego uścisku, lecz jego dłonie zrobiły się jak z ołowiu. Nie był nawet w stanie oblizać spierzchniętych warg.
Stał więc w niemym bezruchu, przyjmując każdy atak ze strony Elliotta — swego przyjaciela i dawnej miłości, dla którego gotów był czynić rzeczy odważne i wzniosłe, szalone i piękne, a także zatrważające w swej obmierzłości. Przez ponad dwie dekady ich znajomości pragnął stać się jego oparciem i tarczą; ramieniem, na którym będzie mógł złożyć głowę, gdy zabraknie mu tchu, fortecą, za której murami odnajdzie schronienie przed spustoszeniem sianym przez nawałnice.
Pragnął stać się w jego oczach godnym. Chociaż w jego oczach.
Częściej to jednak Perseus zmuszony był szukać miejsca, w którym będzie mógł przetrwać szalejącą zawieruchę. Z ich dwojga to on był delikatniejszy — nadwrażliwy. Pełen wątpliwości pośród cudzych pewności, subtelny w obyciu ze skałami, widzący więcej, czujący mocniej, nieodporny na ból rozdzierający serca mu bliskich, tchórzliwy i pełen poczucia obowiązku wobec ludzi, którzy nie odwdzięczyliby mu się tym samym. Dostrzegający swe odbicie w sarnich oczach paryskiego chłopaka, który wyskoczył z czwartego piętra, z okrzykiem „niech żyje śmierć!” rozdzierającym płuca. Żałośnie nieporadny wobec popielatości codzienności, za to znający na pamięć ścieżki absurdu; nieprzystosowany do tego, jak powinien żyć. Zachłanny zarówno w miłości, jak i przyjaźni.
Naturalnie zatem podziwiał więc Elliotta; jego opanowanie i charyzmę. Uśmiech na jasnym licu, choć wewnątrz tonął w rozpaczy, nieokazywanie lęku, gdy jego życie przypominało płonący dom; języki ognia mogły strawić wszystko wokół Malfoya, lecz on pozostawał nietknięty. Fale mogły jedynie rozbijać się o jego sylwetkę, a on wciąż trwał w tym samym miejscu.  Był światłem przyciągającym do siebie ćmy, niedoścignionym ideałem, jedną z gwiazd na odległym niebie. I nawet jeśli krył się za tym fałsz, nawet jeśli aura Elliotta zdradzała jego prawdziwe emocje, Perseus wciąż pozostawał pod jego silnym wpływem.
Poszedłby za nim wszędzie. Odnalazłby odwagę, aby wejść w najciemniejszą noc, jeżeli tylko słyszałby przed sobą kroki przyjaciela. Rzuciłby się otchłań, gdyby tylko od tego wymagał. Byłby przy nim w najczarniejszej godzinie.
Nigdy nie rozumiał, dlaczego to właśnie jego wybrał na swojego przyjaciela, kompana młodzieńczych wybryków, powiernika, kochanka. Nigdy też nie był w stanie zebrać w sobie wystarczająco dużo sił, aby zadać to pytanie. Obawiał się, że odpowiedź mogłaby okazać się rozczarowująca.
Mógł tylko znosić zadawane mu ciosy, a tych z kolei Elliott mu nie szczędził. Nie krępuj się, myślał, ani na moment nie odwracając swojego spojrzenia. Przelej na mnie cały swój gniew, złam mnie, zniszcz mnie, znajdź ukojenie w rozszarpywaniu mnie na kawałki.
Byłoby znacznie łatwiej, gdyby Elliott zdecydował się posunąć do rękoczynów; policzek odciśnięty na policzku bolał znacznie mniej, niż rany, które miał po sobie zostawić na jego psyche. Perseus jednak nie potrafił być na niego zły, nie umiał przeobrazić goryczy wylewającej się z ust Malfoya w urazę. Wiedział przecież, że dawny druh jest w tej sytuacji nie mniej zagubiony, niż on sam.
— Już dobrze — odparł z łagodnym w swej osjaniczności uśmiechem, gdy Elliott zaczął brać całą winę na siebie. Black należał do ludzi, którzy cały ciężar świata dźwigać chcieliby na własnych barkach — Będzie dobrze. Jeszcze nie dziś, ani nie jutro, być może nawet nie za rok, ale obiecuję ci, że będzie lepiej. Z czasem wszystko wydaje się mniej… trudne. Musisz tylko dać mu zrobić swoje. Musisz dać sobie czas.
Aurowidzenie wymagało od Perseusa coraz większego skupienia, lecz nie poddawał się, obserwując migoczące kolory. Drugi raz nie popełni tego samego błędu. Przyznać jednak musiał, że barwy tańczące wokół sylwetki Elliotta jawiły mu się jako nader wszystko zadziwiające; większość czarodziejów znanych magipsychiatrze miała zazwyczaj jednolite aury, sporadycznie przeplatane drugim lub trzecim kolorem. To, co właśnie przed sobą widział przypominało rozbłyski, narodziny i ostatnie chwile gwiazd z odległych galaktykach.
Dostrzegł słabowite przebłyski rozpaczy; prędko zduszone przez inne kolory, spychane przez nie na dno, jak obrzydliwy sekret zamiatany przez dywan. Pytanie o alkohol zdawało się zwrócić mu władzę nad ciałem. Oparł więc laskę o biurko, z którego szafki następnie wyciągnął butelkę ginu oraz dwa kieliszki. Odstawił je na blat, a sam pokuśtykał (potrafił się poruszać bez wsparcia, choć był przy tym niezdarny i mało elegancki) w stronę Elliotta. Usiadł na podłokietniku zajmowanego przez mężczyznę fotela, a następnie objął go ramieniem i przyciągnął do siebie. Mocno, najmocniej jak potrafił, jakby uścisk ten miał ochronić Malfoya przed całkowitą rozsypką. Tak mocno, że czuł jego unoszącą się klatkę piersiową na swoją własnej. A potem wsunął palce w jasne włosy i złożył pocałunek na jego czole.
— Jestem przy tobie — wyszeptał.
Zawsze byłem.
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#6
22.11.2022, 07:44  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.11.2022, 08:02 przez Elliott Malfoy.)  
Opanowanie, którego kontrole pokładał w pozornie marmurowej masce zakrywającej faktyczne barwy kotłujących się ze sobą fal rozpaczy; powracającego bólu i zagubienia było bardziej kruche niż by sobie tego życzył. Spękana porcelana pancerza ochronnego była szlachetnym surowcem, ale nieodpornym na gorąco i nadgorliwą ilość uderzeń; co pare lat należało go ślamazarnie odbudowywać, bo łatanie dziur nic by nie wskórało, zbyt ciężki cement zwracania się o pomoc bardzo szybko eliminowany był przez surowy młotek samokrytyki nie pozwalającej nawet najmniejszemu oddechowi wyrwać się z klatki piersiowej. Z każdym kolejnym rokiem wydawało mu się, że doświadczenia wydrążone przez czas wzmocnią go, a trywialne pragnienia odejdą w niepamięć zakryte przez ciężki materiał zasłon, których pozłacane sznurki zaciskały się na szyi i grdyce, nie pozwalały na wzięcie głębszego oddechu, na ulgę, jedynie nakierowywały głowę w odpowiednim kierunku zamykając czaszkę w ciasnym uścisku chłodnych szponów przymusu, aby spoglądać prosto, przed siebie, nie w bok, nie do tyłu i nie na kogokolwiek innego, a jedynie swoje gnijące odbicie w lustrze. Każdy zryw kończył się tragicznym dźwiękiem łamanego karku, kiedy z upływem lat poddające się marazmowi, zmęczone ciało ulegało komfortowi nieodczuwania bólu, a liczne śmierci własnego 'ja' odchodziły w niepamięć, zamazane gęstą mgłą i chłodnym szronem osadzających się na mroźnych, niebieskich oczach.
Postać Perseusa migotała na drugim brzegu, gdy szum fal popychających świat do przodu wydarzeń cichł, a słońce zachodziło na horyzoncie; migotała w oddali na tle smaganego ciepłymi barwami nieba i przynosiła na myśl odległy komfort ciepła dłoni i dźwięk wpadającego do ucha szeptu zanim ciało doświadczało mroźnie tnącego wiatru bezkresu londyńskiego monumentalizmu nieugiętego pod naporem wieków bestialskich tradycji; zamierała w zmierzchu dnia, epilogu wspólnych uniesień, nostalgii spędzonych razem lat, dzielonych zmartwień delikatności ust i uległości skóry pod naporem zachłannych dłoni pchanych młodzieńczym zapałem i adrenaliną, buńczucznością stulecia przemian, które nieszczęśliwie ich nie dotyczyły, bo gubiły się pomiędzy ciężkimi wrotami do pilnie strzeżonych, chłodnych marmurowych posadzek i idealnie wykończonych, mosiężnych mebli w pustostanie kompletnego braku oparcia w cieple uczucia.
Był tutaj, w czterech ścianach, które odcisnęły na jego umyśle niezapomniana traumę, powinność podpowiadała żałobę i opłakiwanie straconej na marne duszy, ale prawdziwość uczuć przypominała o dobrowolności decyzji i szczęśliwym zakończeniu lekkomyślności, której przebieg mógł skończyć się tragiczniej niż odebraniem sobie życia - przedkładał ważność swego jestestwa nad istnienie drugiej, żywej istoty, uważał, że przez wyrządzone mu krzywdy ma prawo do osądu, kto zasługuje na wzięcie kolejnego oddechu i nie czuł się tym skrępowany, triumfował wewnętrznie jednocześnie opłakując nieświadomą, młodą i niewinną wersję siebie, którą przecież już dawno powinien był pochować, a nie czekać aż zgnije tak, ze jej zapach będzie przysparzał tych o ostrzejszych zmysłach o zwrócenie pokarmów.
Czas jakby się zatrzymał, gdy przyglądał się skrępowanym ruchom przyjaciela, kiedyś tak frywolnym pozwalającym mu przemierzać szkolne korytarze w zwinności i lekkomyślności, jakiej niejeden by pozazdrościł, teraz, przykuty kajdanami rzeczywistości jaka bardzo mocno sprostowała jego oczekiwania próbował ciągnąć za sobą ciężkość wzmożonego odczuwania podczas funkcjonowania w świecie, gdzie nie było miejsca na skrupuły i współczucie. Elliott doskonale zdawał sobie sprawę z pilności uczuć drugiego mężczyzny, kłamstwem byłoby powiedzieć, że nigdy ich nie wykorzystał, że nie pochlebiało mu, gdy nawet w najobrzydliwszych momentach spoglądał na niego jakby przyglądał się idealności wygrawerowanych ludzkich mięśni na greckich posągach, oniemiały w jakiej perfekcyjności prezentują się one światu. Taki obraz był cierniem w boku Malfoya, nieświadomym, powoli pozwalającym mu się wykrwawiać, gdy łapczywie łapał resztki ciepła przedostające się przez postawioną wiele lat temu barierę, przez która, podobno, nikt nie miał się przedzierać.
Ciche westchnienie zaplątało się pomiędzy bladymi wargami na dźwięk głosu Percy'ego, znaczenie jego słów było tutaj nieistotne, bo te mimo że docierały do świadomości Malfoya pozostawały odrzucone, wydawały się trywialne, okropnie wyświechtane, zupełnie jakby drugi mężczyzna proponował mu kupno znoszonej marynarki z zeszłego sezonu. Nie potrzebował czasu, nie czuł się specjalnie dotknięty śmiercią Simone, nie w taki sposób, w jaki jego dawny kochanek, przyjaciel, druh, powiernik sekretów by myślał, w jaki to interpretował. Elliott uważał i odczuwał brak kontroli nad momentem, w którym żona opuściła ten świat za swoją porażkę, uważał, że jej samobójstwo jest tylko reakcją wykonanych czynności, do których zmusił go okropny świat, odbierając możliwość wyboru co do tego jak kochać, kogo wolno kochać i kogo chce kochać. Przecież nic takiego by się nie stało, gdyby od początku nie był męczennikiem swoich własnych pragnień, gdyby tabu o jego preferowanym stylu życia nie było równie wysokie co mury, jakimi odgradzał się od wzięcia jakiejkolwiek odpowiedzialności za odebranie życia niewinnemu istnieniu, bo wcale za niewinne go nie uważał; winą Simone było brak akceptacji i za to słono zapłaciła.
Mocny uścisk spowodował, że stare, niezabliźnione rany zapiekły nieprzyjemnie, w pierwszym odruchu każąc ciału się odsunąć, a mięśniom spiąć. Zechciał uciec, odtrącić chęć ukojenia smutku, ale wcale tego nie zrobił, zamiast tego pogrążył się w dalszym marazmie chwili tonąc w bezkresie bliskości drugiej osoby, bliskiego mu mężczyźnie, który go zostawił, gdy był tak bardzo potrzebny, gdy jego obecność była tą jedyną kojącą, pozwalającą na prawdziwość barw i wykwitów rumieńców na bladych policzkach, którego złota obrączka wiążąca go z rodzoną siostra Elliotta teraz, przez śmiały dotyk, wbijała się w ramie, przypominała o sobie chłodem materiału, z jakiego została wykonana, blaskiem złota, które Malfoy taksował kątem oka, nie będąc w stanie wyjaśnić, dlaczego wzbierające w nim uczucie jest jak coraz wyższe fale na środku oceanu, gdy ciało opada z sił, a na horyzoncie nie ma lądu. Opadł z sił i chociaż położył ręce na przedramionach Perseusa, automatycznie nie chcąc go wypuścić, zatrzymać dla siebie, tak ten gest jeszcze bardziej go uderzył, przypomniał o samotności, w jakiej się pogrążył.
- Nie kłam - wyszeptał tylko, czując jak gorąc policzków zaczyna palić go od środka, jak wilgoć oczu wymyka się spod kontroli i coś bardzo mokrego spływa mu po twarzy mocząc idealnie dopasowane części garnituru i wykrochmaloną koszulę, wbijając się w jej materiał słonym stalagmitem wyrwanym z jaskini upychanych pożądań i żalów - Nie było cię, zostawiłeś mnie bez wyjaśnienia - być może nie był to najlepszy moment na wyrzucanie żali, ale wzbierająca czerń rozpaczy, histerii powodowała, że każde kolejne słowo musiał wypowiadać z wymuszoną siłą. Słychać było jak płuca, niczym zakurzony adapter, próbują wyrzucić z siebie kolejne oddechy, aby struny głosowe były zdolne do wyprodukowania oskarżycielskich, pogrążonych w płaczu słów.
- To wszystko mnie przygniotło, dlaczego... - zdławił swój głos, aby nie łkać żałośnie, bo czuł się wystarczajaco poniżony przez fakt wypływających z niego jak wodospad, wraz z łzami, emocji. Czuł, ze się dusi, kolejne sentencje nie były w zasięgu jego umysłu, nie potrafił skończyć myśli, więc zacisnął ręce na ramionach byłej, najbliższej sobie osoby nie chcąc, aby mężczyzna odsuwał się i widział go w tak okropnie rozhisteryzowanym stanie. Ukrył twarz w jego ubraniach, klatce piersiowej, nie chciał poddawać się ekspertyzie cudzych słów, chciał przeczekać i otrzeć mokrą twarz, gdy będzie w stanie się opanować.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#7
05.12.2022, 01:24  ✶  
Jego lico mogło zastygnąć w chłodnym bezruchu godnym marmurowych pomników, lecz Perseus dostrzegał w nim wszystkie pęknięcia; całą krakelurę emocji na płótnie pozornego opanowania, niemalże namacalne wgłębienia na połyskującej tarczy jego aury. Widzę twoją duszę, wyszeptał mu pewnej letniej nocy, kiedy wiatr zgasił płomień świecy, wnosząc do mieszkania Elliotta rozkosznie chłodną bryzę długo wyczekiwanego deszczu po kilku tygodniach suszy. Wiem, że to brzmi banalnie, ale jest najpiękniejszą, jaką kiedykolwiek widziałem. Przypomina  rozgwieżdżone niebo.
Czuł go także, czuł całym sobą, nie tylko wówczas, gdy składał rozgorączkowane pocałunki na alabastrze nagiej skóry, a opuszki palców kochanka błądziły po konstelacji pieprzyków pomiędzy jego łopatkami; Elliott zaplątał się w Perseusa, przylgnął duszą do jego duszy, aż jego emocje stały się emocjami Blacka, który triumfował także, gdy triumfował przyjaciel, zaś jego krzywdy stawały się także jego własnymi.
Zachwiał się bezbronny pod naporem jego oskarżeń, skruszony wobec jego łez. Rozchylił wargi, gotów wyrazić sprzeciw, lecz w tej samej chwili wszystkie znane mu słowa rozpierzchły się, gubiąc cały sens. Zadrżał, gdy blady policzek Malfoya wsparł się o jego tors, a gorące krople zraszały jego koszulę; nie chciał, aby usłyszał, jak jego serce gwałtownie przyśpiesza, desperacko próbując wyrwać się z klatki żeber. Wiedział, że kiedyś ten moment nastąpi, że któregoś dnia czara się przeleje i zostanie postawiony pod ścianą; ze wzroskiem wbitym w sufit podczas bezsennych nocy układał możliwe scenariusze tej rozmowy, przygotowywał monolog, w którym miał wyjaśnić wszystko i znów wkupić się w jego łaski, lecz gdy przyszedł dzień próby, nie potrafił przypomnieć sobie co tak właściwie chciał mu przekazać. Atawizm nakazywał mu ucieczkę, jednak ciało zrobiło się tak przyjemnie wiotkie, gdy tylko ukochane ramiona znów go oplotły.
Z miłości, chciał mu odpowiedzieć. Bo przecież kochał Elliotta, iskrę w jego oczach i tembr podniecenia wybrzmiewający w przyjemnym barytonie, kiedy rozmawiali godzinami o rzeczach ważnych i zarazem nieistotnych, ciętość języka i jasny śmiech odbijający się od ścian, jego zawsze wyprostowane plecy i łagodne rysy, oczy jak niebo w sierpniowy poranek i gdy popołudniowe słońce tańczyło na jego włosach, nadając im na moment złocistej poświaty podobnej aureoli, kochał także rozedrganie palców rozpinających kolejne guziki koszuli oraz sposób, w jaki nazywał go Percym zamiast Perseusem; drażniąco protekcjonalny, a jednocześnie tejże protekcjonalności pozbawiony. Kochał, gdy w zimowe poranki ujmował kubek obiema dłońmi oraz jak ściągał brwi gotów skarcić go za kolejny akt lekkomyślności. Kochał go; gorliwie i rozpaczliwie, pragnął być jego sztandarem i tarczą,  ramionami, w których znajdzie ukojenie. Pragnął, aby Elliott potrzebował go tak samo, jak on jego, a jednocześnie nie potrafił dopuścić do siebie myśli, że mógłby zainteresować się kimś takim jak on. Wstrzemięźliwość i zachłanność walczyły bezustannie o dominację nad jego naturą.
Zawiesił wzrok na czarnym drewnie laski żałośnie wspartej o jego biurko, a pojedynczy srebrzysty szlak przetarł jego policzek. W jego pragnieniach od zawsze brakowało zborności, egoizm przeplatał się z altruizmem, nienawiść do siebie zastępował postawą negatywistyczną względem świata, strach zaś mieszał się z odwagą – z dnia na dzień zostawił za sobą całe dotychczasowe życie i wyruszył ku nieznanemu, naiwnie wierząc, że w ten sposób uwolni się od litości na dobrze znanych twarzach, że obojętność nieznajomych będzie łatwiejsza do przełknięcia niż przyznanie się, że powoli tracił zdolność chodzenia. Paryż być może pozwolił mu przez jakiś czas cieszyć się wolnością, lecz wyjazd nie wymazał z jego karty choroby, podstępnie atakującej układ nerwowy. W końcu musiał uciec się do kłamstwa i zatracił się w nim tak mocno, iż sam łapał się na myśleniu, że jeszcze nie wszystko stracone.
Czasami wpatrywał się pustym wzrokiem w przestrzeń przed sobą, zastanawiając się, jak wyglądałoby jego życie, gdyby nie uciekł. Czy nadal potajemnie spotykałby się z Elliottem? Czy przyjaciel ożeniłby się z Simone? Czy Perseusowi podsunięto by Eunice, aby uciąć wszelkie insynuacje na temat jego skłonności? Innym razem sięgał wspomnieniami do ich ostatniej nocy; wciąż ciepłej, lecz niosącej w sobie podmuchy nadchodzącej jesieni. Pamiętał światło ulicznych latarni rzucające blask na jego skórę i błagalny ton własnego głosu, gdy powtarzał „spójrz na mnie”. Chciałby, aby czas się zatrzymał, aby utkwili na wieki w pokoju skąpanym w bursztynowej poświacie, tak, jak te owady, których kolekcję miała jego matka i którą pewnego deszczowego popołudnia pokazywał mu na Grimmauld Place pod jej nieobecność. Gdyby tylko Elliott go wtedy zatrzymał, gdyby nie pozwolił mu tak łatwo wysunąć się z ciepłej pościeli, gdyby chwycił go nad ranem za nadgarstek, gdy w pośpiechu szukał swych ubrań rozrzuconych na podłodze, gdyby nakazał mu zostać, gdyby…
Gdyby, gdyby, gdyby… Ach! To pytanie odbijało się pod sklepieniem jego duszy, będąc przyczyną wszelkiej udręki umysłu.
— Ponieważ nie chciałem cię na siebie skazywać — wyznał wreszcie, lecz zamiast ulgi poczuł jedynie jak krawat zamienia się w pętlę zaciskającą się coraz mocniej wokół jego szyi — Ponieważ byłem na tyle bezczelny, żeby rościć sobie prawo do stanowienia o tym, co dla ciebie lepsze — miał wrażenie, że traci grunt pod stopami; to kat w czarnym kapturze po odczytaniu wyroku uruchomił zapadnię, jednak źle obliczył długość sznura, który teraz uciskał jego krtań, gdy szarpał się w konwulsjach. — Ponieważ tak bardzo się bałem, że pociągnę cię za sobą na dno. Bo nie chciałem, abyś któregoś dnia spojrzał na mnie w taki sam sposób, w jaki widzę siebie.
Bo przecież Elliott był poezją poruszającą rozstrojone serce, pieśnią osiadającą na ustach, harmonicznością etiudy, światłością odległych konstelacji i obietnicą słońca po burzy. Był przecież gwiazdą zawieszoną w próżni kosmosu, wokół której krążyły złaknione jego ciepłego blasku planety. A Perseus? Perseus był urwaną w połowie myślą, fałszywie zagraną przygrywką do melodii, hebanowym całunem nocy. Był cieniem podążającym za przyjacielem, czarną wroną na śniegu, zwiastunem wszelkich nieszczęść, które miały po sobie nastąpić; kimś, komu nie była przeznaczona migocząca ścieżka na firmamencie, a półmrok obmierzłych zaułków Nokturnu. Śmierć bowiem przylgnęła do niego jeszcze zanim zsiniałe wargi zaczerpnęły pierwszy oddech, podczas krótkiej chwili zawahania wrzynającej się na czole matki głęboką bruzdą. Przeklęty Black, urodzony w Samhain, przeklęty kłamca i morderca, który powinien pokutować za swe grzechy pośród zimnych murów Azkabanu.
Grymas bólu wykrzywił jego twarz; nagle wydało mu się, że dotyk Elliotta parzy jego skórę, pali tkanki aż do kości. Rozluźnił więc swój uścisk, lecz nie od razu zdecydował się od niego odsunąć, jakby z obawy, że pozbawiony jego żaru zamarznie. W końcu wziął głęboki oddech, wierzchem dłoni starł wilgoć z policzka i wypuścił Elliotta z objęć.
— Posłuchaj mnie teraz uważnie — jego głos brzmiał szorstko, zupełnie niepodobnie do mężczyzny, który przed chwilą obnażał swą duszę; nawet jeżeli było to powierzchowne, jak zdjęcie szalika. — Mogą chcieć zrobić jej autopsję, jeśli nabiorą podejrzeń. Teoretycznie nie powinni, mam całą dokumentację przemawiającą na naszą korzyść, ale gdyby jednak okazała się niewystarczająca, musisz użyć wszystkich swoich koneksji, aby do tego nie doszło.
Nie wiedział bowiem, ile toksyny zawarte w krwi Blacków mogą utrzymywać się w ciele osoby, która została nimi uraczona; wolał nie przekonywać się na własnej skórze. Musieli działać teraz ostrożnie, aby cała intryga nie wyszła na jaw.
— Nie doprowadzaj się do porządku. Tak wyglądasz wiarygodniej — dodał, spoglądając na jego opuchniętą od płaczu twarz.
Ze wszystkich rzeczy na świecie, najbardziej nienawidził tego widoku.


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#8
29.12.2022, 00:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.12.2022, 00:29 przez Elliott Malfoy.)  
Nikt tak naprawdę nie mógł wiedzieć jak wielka była jego rozpacz, nawet barwy dostępne dla aurowidzów miały swoje ograniczenia; rozpościerała się w niebycie zatruwając całość czucia, prześlizgując się przez szpary skruszonego marmuru. Był sam – od zawsze. Każda bliskość była tylko złudą, klapkami na oczach wyobraźni i ambicji, które powinny przodować, a nie być rozpraszane słonymi rozbryzgami fal - ich grzbiety bieliły się od piany, a one same przychodziły jedna za drugą, nieubłagalnie; gdyby nie zaczął płynąć utonąłby, zatracił się w głębi, przykryty piaskiem i solą.
Napływ złości był nagły, nieprzyjemnie rozgrzewający, sprawiający, że wylane łzy paliły w policzki, że czerwone rumieńce szpeciły, a w jasnych oczach pozostały jedynie zgliszcza jaśniejącego ognia, dogasające drewna mostu, który trzymał się na słowo honoru.
– Masz rację, byłeś bezczelny. Wciąż jesteś, karmiąc mnie tymi kłamstwami, aby poczuć się lepiej sam ze sobą. – ostrza głosek przeszyły pomieszczenie swoim zdecydowaniem, a chwilowa słabość wydawała się blednąć, jak spierana z białego materiału plama, która nigdy nie miała się na nim znaleźć, a o której nikt nigdy nie usłyszy, bo zbyt dobrze zamaskuje się w płótnach lnu – Nie przyszedłem tu, aby słuchać wymówek, Perseus. – tyle miał do zakomunikowania w kwestii wytłumaczeń przyjaciela i chociaż emocje wciąż szalały pod kutą z najwytrzymalszego materiału zbroją, na wierzchu pozostał niewzruszony, pozwalając, aby wraz z łzami zniknęło z twarzy rozgoryczenie, całkowicie ludzki smutek i zawód, tak ogromny, że można by nim przeważyć wartość najdroższej nieruchomości w posiadaniu jego bliźniaczki.
Zacisnął usta spoglądając na Blacka z tak bliska po raz ostatni tego dnia, ale poczuł tylko przyspieszające serce i nieprzyjemny ścisk gardła, jakby to zaciskane było sznurem rozsianych w przeszłości wspomnień, uniesień, bliskości, światła, do którego lgnął jak ćma, a gdy gasło meandrował w ciemności aż pojawiło się nowe, równie niebezpieczne i ulotne.
Nigdy nie dane było im szczęśliwe zakończenie, od samego początku spisani byli na porażkę, ukrywając drobne gesty pod cieniem przyjaźni, a ciepłe słowa w zakamarkach szeptu, aby zajrzeć do nich, gdy nikt nieproszony nie mógł wyjść zza zakrętu.
Pozwolił wypuścić się z objęć, ale nie dał sobie czasu na to, aby oswoić się z chłodem jaki pozostał na jego ramionach, gdy Perseus zdjął z nich swoje dłonie. Wstał odchodząc w stronę drzwi, zostawiając Blacka na oparciu fotela. Nie popełniał dwa razy tego samego błędu, nawet jeżeli brakowało mu znajomej bliskości, a we wspomnieniach znajdował ukojenie, które sprawiało, że odczuwał nieprzyjemny ścisk w żołądku; żal wylewał się z niego mimo upływu lat.
Parsknął prześmiewczo pod nosem słysząc kolejne słowa - rady, jakimi obdarzał go Percy. Nie potrafił powstrzymać goryczy, jaka się z niego wylewała i zdawał sobie sprawę, że powinien się opanować, ale raz odkorkowany alkohol trudno było zatrzymać w butelce, zwłaszcza, gdy ten był musujący – należało go wtedy wypić za jednym razem, aby nie stracił bąbelków. Chociaż zmienił rodzaj emocji, jaki z siebie wypuszczał, to wciąż nie umiał załatać pęknięć, tego, że się obnażył, ukazał kawałek prawdy, a to przecież mu uwłaczało, zwłaszcza w momencie, gdy zamiast szczerości i faktycznego zrozumienia dostawał górę kłamstw, wymówek i traktowanie z góry, wykład, którego ‘miał słuchać uważnie’.
– Dziękuję, ale nie potrzebuję od ciebie instrukcji. Potrzebowałem czegoś innego, w kompletnie innej rzeczywistości, ale czas minął. – nie odwrócił się do przyjaciela przodem, jedynie skierował głowę w bok, tak, że Percy miał widok na skrawek profilu jego twarzy - Łączy nas teraz to, aby żadnego z nas nie posądzili o te śmierć, ja się ze swojej części na pewno wywiążę. Mam nadzieję, że ty, tym razem też. – mówiąc to przeczesał dłonią włosy, rozwichrzył je. Oczy wciąż miał zaczerwienione od wylewających się z nich, chwilę temu łez, a koszulę pogniecioną z powodu ulotnej bliskości.
Nacisnął klamkę otwierając drzwi, wpuszczając do gabinetu sztywność ram świata zewnętrznego. Każdy mięsień na twarzy Elliotta zelżał, bo w poprzednich paru minutach blade lico zdobił wyraz frustracji, jaki teraz zmienił się w neutralną dezorientację.
– Do zobaczenia – odparł tylko i wyszedł, a drzwi zamknęły się za nim z cichym kliknięciem. Drewniana podłoga skrzypnęła, ale jej błagania zostały zagłuszone przez harmider dnia.
Koniec sesji


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Perseus Black (3331), Elliott Malfoy (3698)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa