27.10.2022, 19:20 ✶
13.03.1972
Perseus Black nie był nieomylny.
Po raz pierwszy zdał sobie sprawę z błędności swego osądu w wieku sześciu lat, gdy powtarzana rodzeństwu mantra matka na pewno nie zauważy tej pękniętej wazy nie przyniosła zamierzonego efektu. Kilka lat później, w Hogwarcie, zdawało mu się, że jest sprytniejszy od nauczycieli, nim tamci nie przyłapali go na wędrówce po opustoszałych korytarzach w godzinę duchów. Był także przekonany, że odpowiednią ilością złotych galeonów zamknie usta, na których do niedawna składał żarliwe pocałunki, że pieniądze zmienią bieg wydarzeń i wymażą wspomnienia o gorliwie zapewnianych uczuciach.
Perseus Black nie był nieomylny, lecz w najśmielszych nawet rozważaniach nie brał pod uwagę tak tragicznego finału splotu swych niefortunnych decyzji.
Oto ostatni z jego błędów leżał na rozchybotanym szpitalnym łóżku, z szeroko otwartymi oczami, zwróconymi w stronę rzeczy skrytych za woalem oddzierającym rzeczywistość od świata niematerialnego. Wargi kobiety, niegdyś podkreślane krwistym odcieniem szminki, przybrały teraz siny odcień; pozostały nieznacznie rozchylone, zupełnie tak, jakby zaraz wybrzmieć spomiędzy nich miała modlitwa lub przekleństwo. Jasne włosy, dotychczas starannie upinane, rozsypały się teraz na poduszce, zaś obrączka i pierścionek zaręczynowy zdobiące do niedawna smukłe palce spoczywały na stoliku. Odziana była w wyjściową sukienkę, tę najpiękniejszą sukienkę, jaką zabrała ze sobą do Lecznicy Dusz, wyciąganą z szafy na wyjątkowe okazje.
Tym razem nie mógł zrzucić winy na starego kocura wygrzewającego się na fotelu przed kominkiem. Nie istniały żadne słowa, którymi mógłby się wyłgać, aby uniknąć konsekwencji swych czynów. Nie mógł liczyć na wsparcie braci. Tego trupa nie dało się schować w szafie, a następnie pod osłoną nocy wyrzucić do Sekwany zawinięte w stary dywan szczątki.
Żołądek boleśnie się skurczył, gdy spojrzenie Perseusa powędrowało na zawieszony na żyrandolu kawałek pościeli w polne kwiaty oraz przewrócone krzesło. A później znów zawiesił wzrok na dłoni bezradnie zwisającej z łóżka; wciąż ciepłej, choć uszło z niej życie.
Perseus Black chciał być w błędzie.
Naiwnie liczył, że kobieta poruszy palcami, że wyda z siebie tchnienie, świadczące o tym, że jej zgon stwierdzono zbyt wcześnie, że jej serce biło, a klatka piersiowa unosi się arytmicznie. Że jest to jedynie osobliwy letarg, nic, czego nie dałoby się odwrócić.
Śmierć jednak zebrała już swe żniwo.
— Przepraszam, Simone — wyszeptał bezradnie, zamykając jej powieki. Teraz jej lico wyglądało spokojniej, zupełnie tak, jakby zamknęły się za nią bramy królestwa Morfeusza, a nie udawała się właśnie przed oblicze Persefony. — Przepraszam, to nie tak miało się skończyć...
Gdyby tylko wszedł do jej pokoju kilka minut wcześniej... Gdyby tylko odświętna sukienka wzbudziła jego podejrzenia... Gdyby tylko użył swoich zdolności, zamiast ślepo ufać w poprawę jej stanu... Gdyby tylko był sprytniejszy, cierpliwszy, mądrzejszy... Gdyby tylko...
Rozmyślania przerwało skrzypienie drzwi. Wyprostował się, podczas gdy brwi ściągnęły się we wrogim grymasie. Chciał być sam ze swoją klęską. Przetrawić to, co właśnie się stało, przygotować się na przekazanie wieści godzinie. Zbudować wokół swej psyche mur chroniący go przed ogniem pytań jej bliskich, swoich przełożonych, albo, co gorsza, Brygady Uderzeniowej.
— Powiedziałem, żeby nikt tutaj nie wchodził — rzucił oschle i zamarł, gdy ujrzał w progu kredową twarz swego przyjaciela. — Elliocie — wychrypiał, zakrywając ciało Simone prześcieradłem. Tylko jej drobna dłoń bezradnie wystawała spod całunu. — To nie jest czas, ani miejsce. Chodźmy do mojego gabinetu.
Wspierając się na lasce podszedł do czarodzieja i położył dłoń na jego ramieniu, starając się odwrócić jego uwagę, wypchnąć z pomieszczenia, nie pozwolić mu dojrzeć martwej żony.
Kto go tu wpuścił?