• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[lipiec 1967] ولن يرن العود في الساعة الرمادية.

[lipiec 1967] ولن يرن العود في الساعة الرمادية.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
21.05.2024, 21:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.07.2025, 15:31 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III

—07/1967—
Egipt, Kair
Guinevere McGonagall, Erik Longbottom & Anthony Shafiq
[Obrazek: 45FdBeH.png]

Są talerze, ale nie ma apetytu.
Są obrączki, ale nie ma wzajemności
od co najmniej trzystu lat.

Jest wachlarz - gdzie rumieńce?
Są miecze - gdzie gniew?
I lutnia ani brzęknie o szarej godzinie.

Z braku wieczności zgromadzono
dziesięć tysięcy starych rzeczy.
Omszały woźny drzemie słodko
zwiesiwszy wąsy nad gablotką.

Metale, glina, piórko ptasie
cichutko tryumfują w czasie.
Chichocze tylko szpilka po śmieszce z Egiptu.



Podróżnicy przybywający tu jeszcze w czasach przed narodzeniem Chrystusa wyryli swe wrażenia na piramidach w Sakkarze i Gizie. Przybysze odwiedzający miasto Fatymidów w średniowieczu spisywali obszerne relacje z podróży. Także wielu mieszkańców i zarządców Kairu pozostawiło szczegółowe opracowania historyczne i bogatą dokumentację poświęconą miastu aż do czasów nowożytnych. Perła pustyni. Sucha i piaszczysta...

Dotarliśmy nocą, szczęśliwie, zgodnie z ustaleniami między Lisą a attaché kulturalną placówki, moja cudowna familia była w miejscu w którym powinna być – możliwie daleko ode mnie. Pomimo niezbyt korzystnych konotacji, unoszącej się w ambasadzie woni zbyt znanych kadzideł, ech rozmów i okazjonalnych krzyków, zbyt wiele serca pozostawiłem w Kairze, aby nie chcieć go pokazać Erikowi. Czas wizyty idealnie nałożył się na malejący księżyc i chociaż w tym natura nas wspiera, wobec niemalże czterdziestostopniowych upałów za dnia. Jestem niewątpliwie miłośnikiem wylegiwania się na słońcu, ciężko jednak oddawać się słodkiej bezmyślności choćby w ogrodach ambasady, kiedy trzeba choć nominalnie udawać, że się pracuje, aby nie wprawiać pana detektywa w zakłopotanie.

Szczęśliwie mój towarzysz nie dopytywał o nieobecność rodziny, ani o pewne widoczne braki w zdjęciach i naściennych malowidłach, dbając o to, by ten czas był dla nas słodki jak ulepek serwowany w tutejszych kawiarniach, naparu parzonego w nagrzanym słońcem piasku. Nie powinno mnie dziwić, że ojciec wciąż nie wybaczył Thomasowi ucieczki spod jego żelaznej kurateli, choć rozbawiły mnie zmyślnie nałożone magiczne plamy próbujące zamazać jego obecność w dwuwymiarowej pamięci krewnych. Cóż, wiele bym dał by poszerzyć je na kolejne pozornie dobrotliwe twarze, ale wystarczy mi sam fakt, że ich po prostu tutaj nie ma.

Większość czasu spędzamy poza budynkiem, odwiedzając nie tylko magiczne targowiska, ale i mugolskie meczety i medresy, utopione w zachwycającej sztuce ornamentu... Zaskakujące jak kurz saharyjskiego wiatru mi nie przeszkadza, jakby nie brudził a konserwował. Gdybym mógł, pozostałbym tutaj na dłużej, czas jednak spędzony w doborowym towarzystwie mija zbyt prędko. Każda baśń musi się kiedyś skończyć, a mi pozostaje żałować, że nie jest to opowieść tysiąca i jednej, a ledwie kilkunastu okrytych ciemnym, nieprzebijającym całunem i prywatnością wschodniego skrzydła nocy. W ostatnich dniach, które już otwarcie są wolne od obowiązków, postanowiłem zaaranżować spotkanie z piękną Guinevre. Moja niedoszła żona ma pewien problem i jestem ciekaw, czy będziemy w stanie jej w nim pomóc. Bardzo chciałbym, żeby

Zasychające niedokończone zdanie wnikało niespiesznie w pergamin, noszący na sobie dziesiątki, jeśli nie setki myśli, które łatwiej było uporządkować, gdy ich tok trzeba było poddać reżimowi leżącego obok pióra. Dzień dogasał, więc spotkanie umieszczono pod białymi baldachimami na tarasie. Ogród zachwycał urokliwie wyeksponowaną roślinnością i pięknie skrzącymi się fontannami, które dawały przyjemną aurę chłodu. Arabskie ciastka ociekały tłuszczem, cienkie płaty ciasta przełożone miazgą orzechów, migdałów i miodu, ułożone były na potrójnej porcelanowej patrze, gotowe do wzięcia w palce i zjedzenia w jednym ugryzieniu. Herbata jednak podana była na modłę angielską, niezbyt gęsta i intensywna, o zbalansowanym doborze tak suszu jak i aromatu bergamotki. Dla chętnych czekało mleko i cukier trzcinowy w porcelanie cienkiej jak lniana koszula na piersi obecnego gospodarza tego miejsca, Anthony'ego Shafiq'a.

Cieszył się z obecności Ginny, jak lubiła samą siebie określać, choć on zdecydowanie preferował pełne brzmienie jej imienia. Panna McGonagall była kobietą niezwykłej urody, a jej umiejętność przemiany intrygowała i pobudzała wyobraźnię. Ale co bardziej w niej cenił niż piękną skórę, która od czasu do czasu mogła pokryć się futrem lub pierzem, to jej bystry umysł i niesamowitą wiedzę, która nasiąkła Afryką i kompletnie odmiennym postrzeganiem świata, właściwym dla czarnego kontynentu i bliskiego wschodu. Rozmowa z nią zawsze stanowiła gratkę, złocistą arabeskę na tle ponurej codzienności i zszarzałych europejskich twarzy.

Z tym większym przejęciem wysłuchiwał jej opowieści o dziwnej chorobie, która dotknęła pracowników Muzeum. Nowa ekspozycja zbierała swe żniwo, a każdy kto miał kontakt z nią zbyt długo, poddawał się dziwnej klątwie. Być może, bo klątwołamacze nic na to poradzić nie mogli. Kluczem ponoć miałaby być inskrypcja, której nikt nie mógł rozszyfrować.

– Guinevre... ja mogę to zobaczyć, ale wiesz przecież, że magia ogranicza mnie do języków nowożytnych. Co prawda łacina, greka nie są mi obce, liznąłem tez aramejskiego ale... – umilkł przekręcając złocisty sygnet przedstawiający pieczęć departamentu do którego przynależał, nienawidząc odmawiać zwłaszcza tym, którzy nie raz go wsparli, a przecież przyjacielskie przewożenie artefaktów z Egiptu do Londynu nie było tylko domeną mugoli. – Zobaczę kochana, choć nic nie mogę obiecać. Możemy tam iść choćby i teraz...Dzisiaj muzeum jest zamknięte? Temperatura poza ogrodem powinna chyba już zdawać się do życia...
Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#2
25.05.2024, 09:50  ✶  

Najwyraźniej jej pojawienie się w placówce przeszkodziło Anthony’emu dokończyć myśl, jaką zapisywał na pergaminie, lub być może nie była taką ulotną, a może tak ważną, by dokończyć to, co robił, bo gdy już się przywitali i wymienili grzecznościami, gdy została przedstawiona Erikowi, a on jej, to Shafiq wcale nie wrócił do tego, by kontynuować pisanie, a po prostu odsunął zapiski gdzieś na bok, jakby w tym wszystkim były nieważne. Umówili się na konkretną godzinę i o takiej właśnie się zjawiła, nie czując się w tym miejscu ani trochę obco. Jej ojciec, z zamiłowania archeolog, z wykształcenia klątwołamacz, od dawna miał do czynienia z placówką dyplomatyczną, zwłaszcza, że w pewnym momencie to temu się w pełni poświęcił, najwyraźniej nie chcąc już narażać rodziny na to, że coś mogłoby mu się stać, a miał przecież spore doświadczenie i obycie z ludźmi obu kultur: tej angielskiej jak i egipskiej, naturalnym więc było zakręcić się w pracy jako dyplomata. Tak i Guinevere była wychowana na granicy dwóch światów, czerpiąc z jednej i drugiej kultury, choć bliżej siłą rzeczy, było jej do tej egipskiej, skoro to tutaj większą część życia spędziła.

Dlatego zaznajomiona była z angielskimi dżentelmenami (którzy, według jej gustu, bywali zbyt sztywni czy oficjalni… zdecydowanie wolała charakterność niż te wszystkie protokoły i maniery) nie czuła się tutaj obco, rzadko kiedy ogólnie czuła się gdzieś obco, chociaż obecnie mogło to wypływać z tego, że Anthony’ego już trochę znała, a gdy dał się poznać, to okazywało się, że nie jest jednym z tych sztywniaków, choć zdecydowanie był dystyngowanym jegomościem. To jednak, że była z nimi zaznajomiona nie znaczyło, że zawsze sama się tych protokołów trzymała – wręcz przeciwnie, jej przekorna natura lubiła czasami naciągać strunę i badać, gdzie dokładnie leżą granice… Póki co jednak grzecznie siedziała na krześle i popijała herbatę (która według niej anglikom wychodziła znacznie lepiej niż kawa) z filiżanki, z ciekawością zerkając na Erika. To jest – po tym, gdy już zatkała dziób i przestała nawijać jak najęta o nowej ekspozycji w Muzeum i o tym, co dzieje się ludziom, którzy zbyt długo mieli z nią kontakt. Nie bardzo miała się do kogo zwrócić. Widzieli to różni klątwołamacze, zasięgnęła również opinii swojego ojca, ale i on rozkładał ręce. Widać bez inskrypcji niewiele więcej mogli zrobić, a ona, jako lekarz, też nie potrafiła sobie z problemem poradzić.

– Wiem, ale może tobie przyjdzie coś do głowy. Może coś ci się skojarzy z jakimś innym językiem, może zobaczysz coś, co dla nas jest mgliste, a dla obcokrajowca wyda się oczywiste – przeniosła na powrót spojrzenie na Anthony’ego, próbując mu to jakoś zracjonalizować – dlaczego w ogóle zwracała się z tym do niego. Prawda była taka, że to była już desperacja, nie dlatego, że nie ufała w zdolności mężczyzny, absolutnie nie, a dlatego, że nie chciała go narażać, ani zabierać mu czasu odpoczynku, na jakieś swoje spawy, z którymi nie umiała sobie poradzić. A jednak… tonący brzytwy się chwyta. – Wiem, że nie. Nie oczekuję tego. Obiecuję, że nic ci się nie stanie – to jest – że nie pozwoli mu przebywać w obecności ekspozycji na tyle długo, by i on zaczął chorować. Nie, zamierzała dopełnić wszelkich norm bezpieczeństwa. Najbezpieczniej pewnie byłoby przynieść zdjęcia, ale to nie było to samo, co zobaczyć na żywo. No i zdjęcia mogły nie pokazać wszystkiego, a może jakiś jeden drobny szczegół… – Tak, zamknięte. Zaprowadzę cię… was – przekrzywiła na bok głowę, zerkając znowu na Erika, który pewnie nie zostawiłby Anthony’ego samego. – Nie pali się, możemy dokończyć tutaj… i wtedy na pewno się już ochłodzi – uśmiechnęła się leciutko. Pewnie niełatwo było im wytrzymać w takich temperaturach, akurat ze wszystkich miesięcy wybrali sobie lipiec… Chociaż i tak powietrze w Egipcie nie było tak wilgotne jak w Angli i gdyby tam były podobne temperatury, to znosiliby to dużo gorzej. A tak… Wydawało się, że jest tak o dziesięć stopni mniej, niż było w rzeczywistości – i było to bardzo zgubne. – Pewnie jest dla was bardzo gorąco, co? – zagaiła przy okazji, chociaż głównie Erika.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#3
27.05.2024, 02:52  ✶  
Podczas gdy Shafiq zajmował się swoimi sprawami, kreśląc jedną z wielu notatek, jakie przygotowywał od początku ich wyjazdu do Egiptu, Erik poświęcał się... Cóż, nieumieraniu. A wbrew pozorom nie było to łatwe zadanie. Chociaż nie wyściubił nosa poza cień rozpościerany przez baldachimy na tarasie, tak czuł aż nazbyt dobrze, co się działo pod gołym niebem. Sądził, że te włoskie temperatury były niemiłosierne, jednak w tym wypadku musiał przyznać, że Kair wygrywał. Niestety.

Westchnął cierpiętniczo, wyciągając się na kremowej kozetce i poprawiając wzorzysty wałek pod swoją głową. Sięgnął po napoczętą filiżankę herbaty, obserwując pogrążonego w pracy Anthony'ego. Zaproszenie na kolejny wyjazd ze strony mężczyzny nieco go zaskoczyło, jednak... Chyba nie byłby w stanie mu odmówić. Odpisał aż nader szybko, dopełniając wszelkich formalności związanych z powtórnym przeniesieniem na tymczasowe stanowisko przy ochronie interesów Shafiqa podczas delegacji zagranicznej. W Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów nawet nie zadawali zbyt wielu pytań. Wydawali się wręcz zadowoloni z tego, że asystowanie pracownikom Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów układa się tak dobrze.

Gdyby tylko wiedzieli o wszystkich szczegółach..., pomyślał przelotnie, celowo siorbiąc głośno herbatę, jakby chciał w ten sposób wyprowadzić starszego czarodzieja z równowagi. Wiedział, że obecnie może pozwolić sobie na nieco więcej. Chociaż w przeciągu ostatnich miesięcy nie mieli ze sobą zbyt intensywnego kontaktu, tak wspomnienia z ich ostatniego wyjazdu pozostawały żywe w jego głowie. I miał cichą nadzieję, że podobnie było w przypadku Shafiqa. Na razie jednak testował wody. Zaczepiał go, sprawdzając, czy według niego coś się między nimi zmieniło.

W kwestii ciuchów postawił na prostotę. Może nawet za bardzo. Biała koszula, krawat, ciemne spodnie i marynarka... Która obecnie wisiała na wieszaku na parapecie, bo Erik miał na tyle oleju w głowie, aby nie chodzić w niej w tych temperaturach. Gdy do ich grona dołączyła panna McGonagall... Nieco się zdziwił. Wprawdzie Anthony uprzedził go, że będą mieli gościa, tak nazwisko kobiety i tak go zaskoczyło. Zwłaszcza w połączeniu z intensywną opalenizną i niezbyt angielskiej urodzie. Kwiat egzotyki o wyspiarskich korzeniach.

— Musiałeś sporo ćwiczyć, skoro teraz tłumaczysz artefakty i dokumenty historyczne — zauważył Erik. Uśmiechnął się przelotnie, gdy kobieta się poprawiła. Oczywiście, że zamierzał wybrać się z nimi. Gdyby tylko słońce schowało się za chmurami, mógłby iść równie dobrze i teraz. — To teraz standardowa usługa?

Nie sądził, że językowe dary mężczyzny są na tyle rozległe, że mógł bezproblemowo tłumaczyć starodawne teksty. Zawsze tak było? A może po prostu za nisko oceniał zdolności Shafiqa, sądząc, że wytrącenie z równowagi obcych dyplomatów było szczytem jego umiejętności lingwistycznych. Nie bardzo wiedział, co powiedzieć na temat samego pomysłu wyprawy do muzeum. Nie był badaczem, więc mógł co najwyżej im potowarzyszyć, aby upewnić się, że panny Guinevere i Anthony'ego nikt nie będzie niepotrzebnie zaczepiał na miejscu.

— Anglia to na pewno nie jest — przyznał nieco wymuszenie na uwagę kobiety, rozglądając się wymownie na boki, jakby przyjrzenie się otaczającym ich widokiem miało posłużyć za wystarczającą odpowiedź. — Założę się, że w stolicy jest teraz pora deszczowa. W Dolinie Godryka też. I w Little Hangleton również. — Westchnął przeciągle, wachlując się miękkim bawełnianym kapeluszem w stylu rybackim, który zupełnie nie pasował do jego stroju. Uśmiechnął się z cieniem nadziei na twarzy. — Tutaj chyba rzadko kiedy pada, prawda?

Och, jak marzył, aby zaprzeczyła. Człowiek mógł opuścić Anglię, ale Anglia nigdy nie mogła wyjść z człowieka. Jeśli nie świadczyły o tym preferencje pogodowe młodego Longbottoma, to zamiłowanie, z jakim tego popołudnia pochłaniał kolejne filiżanki herbaty, zdecydowanie wskazywały na to, że w tym piekle tęsknił za codziennością, jaką znał z Wysp. Nie chcąc jednak robić problemów i pragnąc przysłużyć się Anthony'emu w każdy sposób, jaki tylko mógł, siedział cicho i sprawiał wrażenie, jakby gorąc, który lał się z nieba, był jeno ciekawostką niźli poważnym problemem, który był nie do przeskoczenia.

— To na pewno bezpieczne, żeby wychodzić tak wcześnie? — spytał, zerkając z krzywą miną na ogród. — Nikt nie zemdleje w drodze do tego muzeum?


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#4
27.05.2024, 15:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.06.2024, 08:04 przez Anthony Shafiq.)  
Och nie, to nie Ginny przerwała myśl, to nie Ginny osierociła z oryginalnego zdania kogoś, kogokolwiek, kto powróciłby kiedyś do tych zapisków. Powiadają, że do trzech razy sztuka i być może to z trzecim zakłóceniem rzeczywistości powinien zmierzyć się Anthony, ale prawda była taka, że poległ już przy drugim. Bo o ile łatwo było uchylić się przed rozciągłym westchnieniem, godnym włoskiej operowej divy, której brakło dwóch czy trzech wiernych fanów wachlujących ją w upale rozłożystymi pierzastymi wachlarzami, o tyle przy siorbnięciu już nie wytrzymał. Pióro wpierw zatrzymało się nad pergaminem i Shafiq po krótkiej chwili bezruchu odłożył je na blacie, po czym bez słowa skierował się do kanapowego pieska, któremu doskwierało kilka stopni więcej na termometrze.

Dyplomata uwielbiał wysokie temperatury, lgnął do ciepła jak rasowy zmiennocieplny wąż, a jedynym jego zmartwieniem była tak na prawdę karnacja odziedziczona po matce... Jego włosy po tygodniu w Egipcie podpadały już pod całkiem jasny blond, a twarz zdobiły plejady piegów, których teraz, z dala od potterowych magików, nie mógł tak łatwo się pozbyć. I te piegi miał właśnie szansę podziwiać Erik z bardzo bliska, choć pierwszym co poczuł było shafiqowe kolano wsuwane między jego uda, drugim zaś ciężki i znajomy już zapach smoczej krwi – żywicowego olejku, po który Anthony sięgał z taką lubością w prywatnych okolicznościach. Dwie dłonie wylądowały na oparciu, przy prawym i lewym uchu cierpiącego detektywa. Zawisł nad nim z twarzą wyrażającą obojętność, z utkwionym wzorkiem w jego zadziorne oblicze, z chmurnymi oczyma wyrażającym wszystko, poza obojętnością.

– Nudzi Ci się? Nikt Ci nie powiedział, że konsekwencją takiego picia, może być oblanie się? – To nawet nie brzmiało jak przygana, w tonie dało się wyczuć głód, którego Anthony nie był w stanie zaspokoić przez ostatni tydzień. Wisząc nad nim, pochylił się by zgubić się w herbacianych ustach, tak cudownie ignorując to, co wydarzy się z naparem, nawet jeśli obaj byli ubrani na jasno. Czuł w trzewiach przyjemność podwójnie, wynikającą z faktu, że robią to tu, w wężowisku należącym do jego ojca, który przed laty zmusił go do ślubu. Że może czuć i pragnąć w środku dnia, bez blasku świec, bez szafirowej nocnej płachty, że mógł chłonąć złocisty odcień tęczówek, słodycz ust, widząc i uwielbiając każdy detal ukochanej twarzy.

+++

I mógłby tak spędzić zapewne i całą wieczność, ale plany na ten dzień mieli inne, teraz ubogacone nieoczekiwaną, spontaniczną wycieczką do muzeum. Nie wyczuł desperacji w głosie swojej przyjaciółki, choć z pewnością mile by go połechtało, gdyby dała jej wybrzmieć. Nie lubił, kiedy tonący chwytali się brzytwy. Wolał, kiedy chwytali się jego. Zarówno z powodu faktu, że w takich okolicznościach on nie tonął, ale też przez wzgląd na jego ulubioną walutę świata – przysługę. Gdzieś kiedyś w ręce McGonagall mógł wpaść artefakt, który zgubi się po drodze do muzeum. To było takie proste.

– Każdy ma jakieś zainteresowania Eriku – zwrócił się ku Erikowi na wzmiankę o "usługach", na moment tylko ześlizgując się po kształcie jego uśmiechu, krzywiznach linii żłobiących policzki, gdy kąciki ust unosiły się ku górze tak kpiarsko i zadziornie. Bardzo trudno było mu nie zastanawiać się nad tym, czy już zawsze przy okazji picia słodkiej herbaty, będzie myślał o smaku jego warg. – Od dziecka pasjonuję się starożytnością, mam kilka języków w zanadrzu spoza tych, które udostępnia mi krew, z resztą... jako dumny Krukon uwielbiam zagadki, jeśli rzeczywiście jakaś za tym się kryje. A jak nie... cóż, niedługo i tak wracamy, więc może jeśli jednak się zarazimy, to w Mungu znajdą na to odpowiedź – wyszło to z jego ust nader lekkie, łatwe, może trochę lekkomyślne. – Ruszajmy od razu, nie ma na co czekać! – pstryknął palcami kilkukrotnie i zlecił skrzatowi podstawienie pojazdu. – Skoro to mugolskie muzeum przejedziemy się automobilem! – szeroki uśmiech ekscytacji rozświetlał jego twarz. Jak przystało na bogatego hobbystę, ale takiego o niezbyt dużym doświadczeniu, wciąż zakładał, że większość problemów, jeśli nie wszystkie, dało się rozwiązać pieniędzmi albo znajomościami, a jedno wynikało tak na prawdę z drugiego.

– Deszcz, deszcz... Aż tak tęsknisz za Islandią? Możemy się tam wybrać jesienią, zorze chyba widać już od sierpnia – zaproponował, zagryzając baklavą. – A kiedy Ty Guinevro odwiedzisz nas w Anglii? Myślę, że wyspa zyskałaby bardzo, gdyby Twoje stopy w końcu się tam skierowały. Twoje opowieści o Uagadou zawsze były dla mnie bardzo inspirujące, może Twoja osoba byłaby tym czego ten skostniały system edukacji by potrzebował. A ja mógłbym zrobić tak, żeby chcieli Cię słuchać. Jeśli masz ochotę oczywiście – dodał dopijając herbatę.

Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#5
05.06.2024, 21:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.06.2024, 21:51 przez Guinevere McGonagall.)  

Nie mogła mieć pojęcia, że to co innego oderwało Anthony’ego od pisania listu – mogła się jedynie domyślać i wszyscy bogowie Egiptu jej światkami, że naprawdę próbowała. W jej  głowie zachodziło teraz bardzo dużo bardzo szybkich procesów, próbujących dopasować sobie scenariusze do sytuacji, nic więc dziwnego, że tak przyglądała się Erikowi (choć po prawdzie to była go też ciekawa, wszak z Shafiqiem już się znała i to pan Longbottom stanowił tutaj ten tajemniczy element). Jak na historyka i archeologa z zamiłowania (i… zawodu również, jak się okazało) przystało – jej ptasio-kocio-ludzki móżdżek bardzo usilnie starał się wyjaśnić tę zagadkę. Tak i nie pozwoliła, by umknęło jej spojrzenie, jakim Anthony obdarzył drugiego z mężczyzn, jak przejechał po nim wzrokiem, ewidentnie bawiąc się tym, że mógł się pokazać nie jako szanowany i poważny polityk, ale też jako zafrapowany sprawą hobbysta, mający w rękawie nie jednego asa, a dwa jokery.

– Chcesz mi powiedzieć, że w Mungu lepiej sobie z tym poradzą niż ja? – przekrzywiła głowę i oparła policzek na dłoni, wlepiając teraz uważne spojrzenie w Anthony’ego. Erikowi chwilowo dała spokój. – Czy ty mnie właśnie próbujesz podpuścić, a może wjechać mi na ambicje? – pociągnęła i uniosła lekko brwi. Guinevere miała czyste serce, ale czasami trzeba było przy niej uważać, co się mówi, zwłaszcza jeśli można było jej tym rzucić wyzwanie… Ta kobieta potrafiła nie mieć zahamowani, chcąc udowodnić, że zrobi wszystko, by wygrać.

Wywróciła lekko oczami, kiedy Anthony wymyślił sobie, że tam pojadą, kto jednak bogatemu zabroni… Jeśli chciał zrobić wokół siebie trochę szumu, to mogli zrobić szum. Guinevere w końcu się jednak wyprostowała na krześle i założyła nogę na nogę, chcąc dopić swoją herbatę.

– Rzadko to małe niedopowiedzenie – jasnobrązowe oczy przesunęły się ponownie na Erika, ale nuty drapieżności dodawał teraz uśmieszek Ginewry, którą ewidentnie odrobinkę bawiło to, że ochroniarz (?) jej drogiego przyjaciela zdaje się być nieco przerażony gorącem powietrza. A byli tutaj, wśród zabudowań… Co by to było, gdyby się wybrali na wycieczkę na wielbłądach w głąb pustyni? – Praktycznie to tu nie pada. Najczęściej to nad morzem, w Aleksandrii i bardziej w okolicach listopada, grudnia… Tak to… kilka kropelek i na tym koniec – pomimo jednak uśmieszku, odpowiedziała mu całkiem wyczerpująco, bo też bardzo lubiła mówić i wcale nie miała nic złego na myśli, nawet jeśli przekora jej charakteru zdawała się szturchać i zaczepiać wszystko dookoła. Ginewra była jak wiatr – wolna i nieprzewidywalna, a potrafiła być też przy tym taka ciepła i łagodna. – Bezpiecznie, bezpiecznie… Ale radzę wziąć ze sobą coś do picia na wszelki wypadek – nie dało się zaprzeczyć, że było ciepło. Ale w tym swoim lęku Erik wydawał się całkowicie… słodki. Ginny w końcu ponownie spojrzała na Anthony’ego i uśmiechnęła się… dość wymownie. – Nie uprzedziłeś swojego towarzysza o warunkach? – była rozbawiona… jak zazwyczaj. – Byłam w grudniu, więc pewnie nieprędko, chociaż może udałoby się na jesień… Albo na wiosnę w przyszłym roku, jeszcze nie wiem, jak mi się ułożą kontrakty. Czy ty chcesz mnie zagonić do wykładania uczniakom tego wszystkiego, czym wasi specjaliści nie zdołali ich zainteresować? – teraz już roześmiała się w głos, jednak nie szyderczo, a całkowicie szczerze i miło. Prawda była taka, że miała w sobie ogromne pokłady cierpliwości i empatii, która pozwoliłaby jej indywidualnie podejść do każdej osoby, która chciałaby się od niej uczyć… A trochę wiedzy miała – zwłaszcza jeśli chodziło o transmutację, choć nie tylko. Jej prawdziwą pasją były wróżby. Nic więc dziwnego, że teraz z łagodnym uśmiechem spojrzała na Anthony’ego i zachęcająco wyciągnęła do niego dłoń nad stołem. Lubiła zaglądać na dno filiżanek. – Mogę?

Nie widząc protestu, sięgnęła po filiżankę Anthony’ego i spodeczek, przysuwając je do siebie. Złapała za ucho lewą dłonią, zakręciła wprawnym ruchem filiżanką trzy razy, by na końcu przykryć ją talerzykiem i odwróciła ją do góry dnem. Guinevere wydawała się być na tym całkowicie skupiona, nie było już tych złośliwych czy zuchwałych uśmieszków. W końcu odwróciła filiżankę i zerknęła do środka. Jej twarz szybko się rozpogodziła i teraz całkowicie spokojna, z tym ciepłym, kochanym uśmiechem spojrzała na Shafiqa.

– Czeka cię bardzo dobry czas, mój drogi. Spełnią się twoje marzenia – z cichym stuknięciem odłożyła naczynię na stół i przesunęła na powrót do ciemnowłosego. – W twoją też zerknąć? – zapytała uprzejmie Erika.


Rzut Symbol 1d258 - 115
Latawiec (spełnienie życzeń)
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#6
11.06.2024, 00:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.06.2024, 00:12 przez Erik Longbottom.)  
Na Matkę, z deszczu pod rynnę, pomyślał z żałością. W ojczyźnie zostawił siostrę, która miała prawdziwy talent do pakowania się w kłopoty, a teraz - za granicą - pod jego opieką znalazł się Anthony. Jaką miał mieć pewność, że nie pozjadał wszystkich rozumów, a wizyta w muzeum i ryzykowanie przekleństwa nie była ekwiwalentem bogatych arystokratów w kryzysie wieku średniego, którzy chcieli ujeżdżać rogogony węgierskie z na wpół legalnych hodowli? Wciągnął głośno powietrze do płuc, darując sobie bezpośrednią krytykę.

— Medycy ze Świętego Munga na pewno docenią, że zapewniasz im stały dostęp do niezapomnianych wrażeń podczas dyżurów — odparł metalicznym głosem, odwracając dłoń wewnętrzna stroną ku swej twarzy, aby przyjrzeć się swoim nieco przybrudzonym paznokciem. Cholerny piasek. Wchodził dosłownie wszędzie. — Chociaż, dla twojego dobra, mam nadzieję, że masz kontakt do jakichś specjalistów w domu.

Uśmiechnął się półgębkiem. Nie chciał atakować Anthony'ego, jednak to jakoś tak... naturalnie wychodziło. Starał się też wierzyć w to, że nie jest na tyle naiwny, aby pakować się do miejsca, gdzie mogły buszować klątwy sprzed wieków. Oby w tym przypadku zainteresowanie historią równało się wiedzy na temat tego, jak nie skończyć z drugą głową, jaszczurczym ogonem czy rozdwojonym językiem. Westchnął przeciągle, jednak kolejna okazja do tego, aby wejść w rozmowę sama do niego przyszła, gdy Ginny postanowiła pociągnąć Shafiqa za język.

— Oba — wtrącił niewinnie Longbottom na dźwięk słów kobiety. — Liczy, że podpuści cię, że wjeżdża ci na ambicję, przez co będziesz próbowała udowodnić mu, że się myli. Na koniec tak obróci kota ogonem, żeby w razie jakichkolwiek kłopotów móc zaprzeczyć, że kiedykolwiek sugerował coś, co mogło mu nie wyjść na zdrowie. — Uśmiechnął się zjadliwie, po czym powoli odwrócił w kierunku Antoniusza. — Wybacz. Uważam, że powinna o tym wiedzieć.

Wybałuszył oczy na tłumaczenia Guinevere odnośnie do lokalnej pogody. Może i nie wychował się na zagranicznych podróżach i nie zwiedził wszystkich zakątków świata w nowym wieku, jednak sądził, że klimat Egiptu to była taka prawda-nieprawda. Stereotypowe myślenie sugerowało, że intensywne ulewy nie były tu normą, ale tak, żeby wcale nie padało? Toż to skandal. Kapłanki kowenu na pewno nie przeżyłyby tu długo. Jak to tak tańczyć w trakcie sabatu bez kropel deszczu wirujących w powietrzu?

— Merlinie, wy tu tak żyjecie? — Skinął powoli głową. — Wezmę. Teraz to chyba nie mam zbytnio innego wyjścia... I tak. Nie uprzedza. Nie mówi mi o niczym. Przysięgam, że kiedyś nakryję go na wymykaniu się z hotelu przez balkon, bo ''nie chce mnie kłopotać'', kiedy pilnuje drzwi wejściowych.

Spojrzał na Anthony'ego spode łba.

— Mówię tylko, że odwykłem od tropików. Te kilka dni spędzonych w Egipcie, to nie jest wejście w jakąś oszałamiającą rutynę, wiesz?

Może gdyby spędził tutaj kilka miesięcy, to sytuacja uległaby zmianie, jednak... Dla Erika to był tylko wyjazd służbowy. Z tyłu głowy cały czas miał Wielką Brytanię, co zapewne odróżniało go poniekąd od Shafiqa. Pewnie bywał w tych stronach częściej od niego, toteż łatwiej było mu potraktować te okolice jako ''dom''. Lub coś co go przypominało i do czego łatwo było przywyknąć.

— Nie trzeba — podziękował niepewnie McGonagall za propozycję. Nie musiał znać swojej przyszłości. Chociaż tak zapewne byłoby mu łatwiej przygotować się na potencjalne zagrożenie... Z drugiej strony wiedza o nadchodzących zdarzeniach mogła utrudnić mu obowiązki służbowe. — Ekhm... Chyba tym razem zdam się na siebie i własny instynkt.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#7
12.06.2024, 18:48  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.06.2024, 18:49 przez Anthony Shafiq.)  
Już w sumie miał coś odpowiedzieć, gdy Erik przejął inicjatywę tej wymiany zdań, więc Anthony zamiast rozpychać się łokciami o prawo do głosu, wyciągnął swoją papierośnicę, akompaniując słowom młodszego czarodzieja pojedynczym chrobotem stalowego krzesiwa o dociśnięty kamień. Powoli wciągnął w płuca dym, mrużąc oczy w odruchu palacza, bo przecież nie dlatego, że chciałby szykować się do jakiejkolwiek konfrontacji. Dał mu przestrzeń na wypowiedź, smakując w ustach popiół nasączonego wanilią suszu, jednym uchem słuchając, a drugim rozmyślając o tym równie słodkim co nierealnym marzeniu, w którym mogliby się we dwójkę spotykać z przyjaciółmi w Anglii, żartować, dogryzać sobie, popisywać się pozłacanymi szpileczkami przebijającymi snobistyczny balon. Czy może balony, w liczbie mnogiej, bo patrząc na to z jaką wprawą Erik oglądał sobie paznokcie, Anthony z trudem hamował nieco złośliwy uśmieszek na swojej twarzy. Będzie musiał uważać jak przedstawia mu ludzi ze swojego bliższego kręgu. "Zaufany przyjaciel" oznaczał, że można zachowywać się przy nim w pełni swobodnie. Zapamięta to, ciekaw, czy kiedykolwiek będzie okazja doświadczyć tego uczucia w drugą stronę, gdy na ich ścieżce wędrówek spotkają kogoś z bliskiego kręgu Longbottoma.

– Ochroniarz, mentalista, odznaczający się wielką potrzebą porządku i podlegania pod ścisły harmonogram. Sumienny w wypełnianiu obowiązków i oszałamiająco szczery w zgłaszaniu niezadowolenia co do warunków pracy. Mówisz Guinevro, że moje marzenia się dopiero spełnią, a popatrz, już nie muszą, siedzi obok mnie współpracownik doskonały! Jeszcze chwila i Jonathan będzie musiał się bać o swój stołek mojego zastępcy.– Zaciągnął się ostatni raz i sfinalizował istnienie papierosa w wyczarowanej gdzieś w trakcie popielniczce.

– Bene, non perdiamo altro tempo e andiamo – powiedział gładko, myślami zapewne będąc przez moment w innym kraju. Zaraz potem podniósł się energicznie i zabierając ze sobą z saloniku przylegającego do tarasów marynarkę i kremową fedorę, ruszył do wyjścia, gdzie powinien już czekać na nich samochód.

Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#8
13.06.2024, 10:02  ✶  

Gorąc i głośna atmosfera Egiptu zgarnęła trójkę podróżników. Zasady prowadzenia pojazdów oraz reguły drogowe stanowiły zdecydowanie sugestię, wielokrotnie musieli zatrzymywać się w korku, spowodowanym przez objuczonego osła lub innego kierowcę, który absolutnie nie zamierzał ustąpić z miejsca. W głośniku taksówki leciała lokalna muzyka, bardzo głośna i trzeszcząca przez kiepskiej jakości głośnik. Z początku taksówkarz liczył, że uda mu się naciągnąć parę białasów, ale szybko zorientował się, że towarzysząca im kobieta zna Kair jak własną kieszeń. Nie obyło się jednak bez brzydkiego komentarza na temat odsłaniającego, grzesznego stroju panny McGonagall i krytycznego spojrzenia ze względu na fakt, że żaden z mężczyzn nie wyglądał, jak członek jej rodziny.

W Egipcie panował nieodmiennie od wielu, wielu lat Islam, a religia chrześcijańska i egipskie rodzimowierstwo, to ostatnie praktykowane przez egipskich czarodziejów, stanowiły niewielki procent społeczeństwa. I chociaż europejscy turyści przyprowadzili ze sobą pewną tolerancję na odsłonięte ramiona i głowy, to nadal często spotykało się do z negatywnym odbiorem, zwłaszcza pośród bardziej zagorzałych wyznawców.


[Obrazek: Egyptian-Museum.jpg]

Po piętnastu minutach upału w metalowej puszce dotarli do Majdanu at-Tahrir i mieszczącego się na nim Al-Matḥaf al-Miṣrī, czyli Muzeum Egipskiego, stworzonego w 1835 roku we współpracy zarówno mugolskich i czarodziejskich kuratorów. Piękny, czerwony budynek witał trójkę wraz z czekającym na schodach doktorem Alim Kafourem, około sześćdziesięcioletnim kustoszem wystawy magicznej, mugolakiem i znajomym Guinevere, który poprosił ją o pomoc z chorobowym problemem z wystawą. 

Dr Ali Kafour posiadał zarówno wykształcenie magiczne, jak i tytuł doktorski mugolskiej uczelni, dzięki czemu idealnie nadawał się do pracy w tej placówce, co również doskonale łączyło się z jego archeologicznymi pasjami i ekstensywnym badaniem klątw.

— Och! Ginny! — dystyngowany, chociaż wychudły mężczyzna ubrany na modłę angielską, w spodnie i kamizelkę od beżowego garnituru oraz turban, wyciągnął ręce w stronę kobiety, w odruchu, aby ją uścisnąć, ale prędko się wycofał. Mówił po angielsku z mocnym arabskim akcentem, lecz czysto i zrozumiale, a przede wszystkim poprawnie. — Wybacz, nadal się zapominam. Medycy zakazali nam dotykania zdrowych osób, nawet jeżeli nie mamy objawów. A to musi być pan Shafiq?

Chociaż dr Kafour był również muzułmaninem, miał bardzo liberalne poglądy, zwłaszcza jeśli chodziło o kwestie równości płci. 

— Zejdźmy z tego słońca... — poprowdził ich do bocznego przejścia, dla pracowników, obchodząc hall wypełniony turystami różnych nacji. Przeszli w chłodne mury bez okien i do małej kantynki ze starą kanapą, stolikiem i starymi krzesełkami, głośno chodzącą lodówką, kilkoma szafkami i przejściem do toalety. Wtedy się przedstawił oficjalnie z Anthonym i Erikiem, witając ich w Muzeum Kairskim europejskim uściskiem dłoni.

Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#9
17.06.2024, 20:25  ✶  

Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc pełne zmartwienia i świętego oburzenia słowa Erika.

– Nigdy w życiu nie wypuszczę stąd Anthony’ego chorego, Eriku – on też w nią wątpił? Niedoczekanie! Ale to był błąd nowicjusza… Mogła przymknąć na to oko. – Mam wykształcenie medyczne – dodała i uśmiechnęła się miło. – A ty nawet o tym nie myśl, słyszysz? Podróż statkiem byłaby zbyt ryzykowna, a poza tym kategoryczne nie – Guinevere była raczej spolegliwą osobą, dopasowującą się do innych, nie miała problemu z wykonywaniem poleceń czy rozkazów… Ale były takie dziedziny… życia… w których to ona mówiła ludziom, co mają robić i wtedy nie znosiła sprzeciwu. Za sprzeciw można było dostać nawet jakąś karę, ale rzecz jasna nikomu realnej krzywdy by nie wyrządziła: wręcz przeciwnie.

– A to przebiegła żmijka – odpowiedziała Erikowi ubawiona. Ubawiona głównie jego odpowiedzią, a później z miną zadowolonego kota zwróciła twarz w kierunku Anthony’ego i zrobiła taką wielce mówiącą minę pod tytułem „słabo manipulujesz, wszyscy cię przyłapują”. Znali się, wiedziała o tym… Jej słowa, pytania właściwie, były zaczepką rzuconą w kierunku Shafiqa, wędką zarzuconą do wody, ale na haczyk złowił się Erik, a nie starszy z mężczyzn. Cały czas zastanawiała się nad ich relacją… Ale to nie mogło wynikać jedynie z pracy, nie. I była pewna, że Shafiq też wie, że ona się zastanawia. Że widzi te trybiki działające w jej głowie, kota na kołowrotku, biegającego w pogoni za myszką, rozpędzającego tę karuzelę, wielką maszynę zwaną jej niezwykłym mózgiem. – No wiesz, Anthony? Egipt to nie spacerek po Pokątnej w środku lata – to było delikatniutkie skarcenie, bo była pewna, ze zostało to zrobione przez Antony’ego baardzo celowo.

– Cieszę się twoim szczęściem, Tony – odparła niemalże zamaszyście, uśmiechając się do niego z czułością, a odmowę Erika przyjęła z delikatnym ukłonem i skinieniem głowy: jego wybór. Nie zamierzała nikogo do niczego namawiać, nie znaczyło nie i zawsze bardzo szanowała granice, jakie ludzie stawiali, zwłaszcza wobec tak delikatnej sztuki, jaką było wróżbiarstwo. Nie zrozumiała oczywiście ani słowa z tego co Anthony powiedział w  innym języku, wywróciła oczami i wstała, przygładzając swoje ubranie.

***

Nie, nie dała się naciągnąć i nawet wykłócała się z taksówkarzem jak rasowa przekupa, szybko mówiąc po arabsku, niewiele robiąc sobie z tego, że nie podobał mu się jej ubiór – ten jednak nie odsłaniał brońcie bogowie ramion, czy dekoltu, sukienkę miała długą, kończyła się prawie nad kostkami; zrobiona w połowie na modłę czarodziejską, w połowie na mugolską, a chodziło głównie o to, by była przewiewna, co pozwalało przyjemniej znosić panujące w Kairze nieznośne upały, tak doskwierające Erikowi. Prawdę mówiąc, Ginewra nie sądziła, że Anthony da się namówić na tak prędką wizytę w muzeum, ale to była tylko chwila dyskomfortu, a w końcu wysadził ich w odpowiednim miejscu i Gin bardzo uważnie patrzyła, czy nie próbował Shafiqa okantować. Bo ten, choć potrafił się tak gładko porozumiewać językiem, to jednak… cóż… To ona była tutaj wychowana, pewne niuanse było jej zauważyć dużo prościej, tym bardziej, ze przez lata szkoły i później przyjaźniła się z kimś, kto miał bardzo… śliską rękę i zwinął przechodniom niejeden portfel. Poprowadziła ich do wejścia.

– Doktor Alim Kafourem – przedstawiła znajomego swoim towarzyszom, a ich również zaraz przedstawiła Alimowi, potwierdzając przypuszczenia mężczyzny, co do tożsamości jednego z nich. – Alim jest kustoszem, zajmuje się między innymi naszą nieszczęsną wystawą i jakże tajemniczą ekspozycją – dodała, żeby wszystko było dla wszystkich jasne, kto jest kim i dlaczego. Akurat Ginny pochodziła z całkowicie magicznej rodziny, więc u niej wpływy muzułmańskie były żadne, sama wyznaczała starożytną egipską religię, która tak gładko przeniknęła nawet i poza Egipt w pewnych elementach do świata czarodziejów, była rzecz jasna zaznajomiona z kultem Matki, ale choć wierzyła w Horusa, Izydę i tak dalej – to jako historyczka i archeolożka miał też na to różne swoje teorie. Przeszli więc do środka, bokiem wymijając turystów, gdzie Alim przedstawił się swoim pełnym tytułem, a nie tylko wielkim astronomicznym skrótem, który Ginny poczyniła na potrzebę tego spotkania, a gdy wyciągnął do nich po europejsku dłoń, to aż wyciągnęła swoją ostrzegawczo, by w razie czego zatrzymać Anthonego bądź Erika, jeśliby zapomnieli się tak jak on. Sam przecież mówił – medycy zakazali dotykania zdrowych osób, a Ginny też była medykiem.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#10
21.06.2024, 18:44  ✶  
Podróż taksówka była koszmarna. I twierdził to Erik, któremu jak do tej pory wydawało się, że całkiem nieźle sobie radzi z mugolskimi pojazdami. Bądź co bądź, zdarzyło mu się parę razy przejechać Błędnym Rycerzem, który w ostatecznym rozrachunku nie był żadnym transmutowanym rydwanem czy karocą, a niemagicznym autobusem, w którym pogrzebał jakiś znawca teorii magii ze smykałką do technologii mugoli.

A jednak... Żaden kurs Błędnego nie przygotował go na te, jak mu się wydawało, agresywne pokrzykiwania i dyskusję Ginny z kierowcą. Najgorsze w tym wszystkim było to, że prawdopodobnie jako jedyny w tym gronie, nie wiedział dokładnie, o co chodzi. Klątwa niewiedzy była jednak potwornym przekleństwem.

— Mam wrażenie, że nie przypadliśmy mu za bardzo do gustu — skomentował niepewnie, gdy wygramolili się z taksówki.

Tabliczka z nazwą muzyką okazała się dla Erika niemożliwą do odcyfrowania, toteż pogodził się z myślą, że na czas tej wycieczki będzie zmuszony zaklasyfikować budynek w kategorii ''zwykłego muzeum''. A w przyszłości, ilekroć ktoś nawiążę do jego delegacji w Egipcie, za każdym razem będzie wspominał ''o tym jednym muzeum w Kairze'', nie potrafiąc sobie przypomnieć nawet pierwszych kilku literek jego pełnej nazwy. Eh, w takich chwilach zastanawiał się, czy faktycznie był takim dobrym kandydatem na ochroniarza Anthony'ego.

Ucieszył się, kiedy znajomy panny McGonagall poprowadził ich w stronę kafeterii dla pracowników. Cokolwiek, żeby tylko zejść z tego słońca, pomyślał, ścierając kilka kropel z czoła. A kiedy przyszło do przedstawienia się... Longbottom cofnął rękę na sygnał Ginny, kiwając głową z przepraszającym uśmiechem na ustach. Wprawdzie ledwo zdążył wykonać jakikolwiek ruch, ale sam fakt, że zapomniał się chwilę po ostrzeżeniu ze strony kustosza, nieco go zbiła z tropu. Eh, zdecydowanie powinien bardziej się skupić. Co by nie mówić, to nie są wakacje, pomyślał z przekąsem, ganiąc się bezgłośnie kilkoma niecenzuralnymi słowami.

— Będę obok. W sprawach merytorycznych chyba i tak wam się zbytnio na tym etapie nie przydam — poinformował, wodząc wzrokiem pomiędzy dwójką swych towarzyszy.

Nie bardzo wiedząc, jaką rolę powinien przyjąć w trakcie tego spotkania, a wiedząc, że dalej obowiązuje go pełnienie funkcji bodyguarda Anthony'ego, przesunął się pod pobliskie okno, opierając się plecami o parapet. Wystarczająco blisko stolika, przy którym być może zasiądzie pozostała trójka, ale wystarczająco daleko, aby potencjalnie dać znać, że sam nie ma zbyt wiele do gadania w kwestiach historycznych. Tylko by się popisał brakiem wiedzy, a to nie byłoby mu w smak. Miał uważać na Shafiqa i przyjaciółkę, to będzie ich strzegł.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Erik Longbottom (2257), Bard Beedle (1311), Guinevere McGonagall (2982), Anthony Shafiq (2825)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa