• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
1 2 Dalej »
[23 lipca 1972] Głębina, Robert & Stanley

[23 lipca 1972] Głębina, Robert & Stanley
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#1
04.07.2024, 02:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 10:39 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Stanley Borgin - osiągnięcie Badacz tajemnic I

23 lipca 1972, Głębina
Robert & Stanley


Chciał chłop więcej problemów w życiu, to zrobił sobie dzieci. Dokładnie w tych kilku słowach, najprościej, można podsumować wszystko to, co związane było z niedawnym Widowiskiem Randkowym. Wystarczyła krótka chwila, ledwie kilka sekund, żeby drobna niedogodność przyniosła kolejne, potencjalne komplikacje. Takie, których to - tradycyjnie już - nie spodziewał się wcześniej nikt. Tak samo, jak i nikt nigdy nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji. Ona zawsze przeprowadza atak z zaskoczenia.

Po powrocie do domu, czuł się na tyle źle, że musiał wypić kilka szklanek whisky. Tak dla ukojenia nerwów. Tak dla pozbycia się tego bólu głowy, który zdawał się z wolna nadciągać. Nie chciał towarzystwa. Nie chciał nawet obecności własnego brata. Jeszcze nie teraz. Nie w tym momencie. Musiał sam sobie wszystko poukładać w głowie. Na spokojnie przemyśleć. Przeanalizować sytuację. A koniec końców - przespać się z tym. Bo pośpiech bywał często naprawdę złym doradcą.

Następnego dnia pozwolił sobie wysłać pierwsze listy. W jednym z nich, wspomniał o potrzebie spotkania. Być może zbędnego. Być może faktycznie koniecznego. Zależy jak na to spojrzeć. W jaki sposób do sprawy podejść. Kiedy otrzymał odpowiedź, nie informując nikogo, udał się prosto na Nokturn. Pod odpowiedni adres. W miejsce niby mu znane, zarazem jednak - odwiedzone po raz pierwszy. Jakoś tak wcześniej nie nadarzyła się ku temu odpowiednia okazja. Kiedyś trzeba było wreszcie to naprawić.

Gdziekolwiek Stanley go zabrał, Robert dostosował się. Uważnie rozejrzał się po otoczeniu. Oceniająco. Chłonąc każdy jeden szczegół. Na każdy jeden szczegół zwracając uwagę. W jakich warunkach Stanley obecnie funkcjonował? Jak to się przedstawiało? Być może (na pewno) ojcem był okropnym, ale ostatnie miesiące zmieniły na tyle dużo, że nie było to dla Mulcibera czymś kompletnie pozbawionym znaczenia. Daleki był jednak od tego, aby powiedzieć cokolwiek na ten temat na głos. Aby to faktycznie okazać.

Nie oszukujmy się z tym, że w ogóle potrafił to zrobić.

Był na to wciąż za bardzo Robertem Mulciberem.

- Nic jej nie powiedziałeś? Nadal nie wie? - ciężko było zdecydować się na to, od którego punktu należało zacząć. Zwłaszcza, że sam jeszcze z Sophie nie miał okazji o wszystkim tym porozmawiać. Musiał więc zaufać temu, co usłyszy od Stanleya. Przynajmniej chwilowo. - Po Widowisku zostałem przesłuchany przez aurora, zdarzenie zostało uznane za porwanie. Sophie również została przesłuchana, ale żadne z nas jej podczas tego przesłuchania nie mogło towarzyszyć. - biorąc pod uwagę ile z tym wszystkim było teraz problemów, potencjalnych komplikacji, nie miał głowy do tego, żeby się złościć, irytować, krytykować tak, jak to miewał w zwyczaju. Zamiast tego skupił się na tym, żeby spróbować ten bałagan choć trochę uporządkować. - Nie powinieneś był jej zabierać. Zdajesz sobie sprawę, że naraziłeś tym samym nas wszystkich? To była skrajna głupota. Ale nie traćmy czasu na kazania. - wyciągnął z kieszeni awaryjną paczkę fajek. Choć z reguły popalał cygara, a papierosy kradł od innych, to własne mimo wszystko posiadał. Doceniał ich wpływ na organizm. A przede wszystkim, na psyche. Kto nigdy nie palił, nie był w stanie zrozumieć tego, jak zbawienny był ich wpływ w momencie, kiedy człowiek potrzebował uporządkować swoje myśli. Zapanować nad nerwami. - Zapalisz? - wyciągnął w kierunku syna, jeśli dla odmiany sam chciał poczęstować się tym razem cudzesami, zamiast być tym częstującym. Następnie z powrotem schował paczkę do kieszeni. Nie zamierzał zostawiać jej na wierzchu.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#2
08.07.2024, 19:59  ✶  

Wielkie halo. Człowiek poszedł sobie na miasto, aby trochę się rozerwać i nawet nikogo nie skrzywdził, a zrobiła się afera jak ta lala. Gdyby Stanley wiedział, że zrobi się taka chryja, to w życiu by tam nie poszedł. Po drugie, nawet nie wiedział co się kroi, wszak Atreus nie przedstawił mu żadnych szczegółów odnośnie całego wydarzenia. Po trzecie, sam Bulstrode i jego zachowanie - to było akurat karygodne i dalekie temu, jak ich wychowywano. Gdzie podziały się te wszystkie gesty świadczące o braterskości czy przyjaźni? Kiedy to kariera wzięła górę nad tamtym Ślizgonem?

Gdyby Borgin postawił na szali własną dłoń, wskazując, że Atreus nie zdradzi - straciłby ją bezpowrotnie, a szkoda. Wielka szkoda, że zachował się w ten sposób.

Robercik jak to Robercik - musiał się zdenerwować, tupnąć nóżką na odległość, aż w końcu zapowiedzieć swoją wizytę. To był chyba pierwszy drugi raz kiedy to on fatygował się do tego stopnia, aby zjawić się na miejscu. Było to w pewien sposób zaskakujące.

Gdzie trafił Mulciber? Do Głębiny. Zacnego miejsca, które nadal budowało swoją renomę pośród innych lokali na Nokturnie czy Podziemnych Ścieżkach. Nie mniej jednak, każdy widział jak wygląda ten przybytek. Z jednej strony nie było to nic szczególnego, a z drugiej, Stanley, był bardzo dumny z wystroju jaki udało mu się skomponować.

Wiedząc, że będzie miał dzisiaj wizytę ojca, poinformował Francisa, że ktoś taki jak Robert, postanowi zagościć w ich skromnych progach. Zrobił to z dwóch względów. Po pierwsze, aby nie było żadnych problemów, że ktoś próbuje się przemknąć na zaplecze, a po drugie po to, aby barman wiedział, że ów starszy mężczyzna trzyma z nimi. Ot, takie proste i wcale nie skomplikowane.

Kiedy przybył i został wpuszczony w zakamarki Głębiny, Stanley oczekiwał go w swoim gabinecie. Sam siedział za biurkiem i przeglądał jakieś dokumenty. Tu coś zaznaczył, tam coś zakreślił. Taka zwykła papierkowa robota, którą dalej miał we krwi. Te wszystkie zamówienia to była prawdziwa masakra.

Słysząc głos ojca, podniósł wzrok i zlustrował go od dołu do góry. No tak. Żadnego cześć, żadnego pocałuj mnie w dupę Westchnął, odkładając pióra, a następnie oparł ręce na blacie, podpierając podbródek na złożonych dłoniach.

- Nie. Nic nie powiedziałem. O niczym nie wie - odparł - Dalej jestem tylko tym panem Borginem, jak sama zdążyła to określić. Włos jej z głowy nie spadł jeżeli Cię to interesuje - dodał, chcąc wyjaśnić wszelkie niejasności. Wolał postawić sprawę jasno, a nie czekać na jakieś kolejne przytyki ze strony ojca.

- Mhm - wymruczał, słuchając o jakichś porwaniach. Pomyśleć, że to sama Sophie chciała dać się porwać, a Stanley miał za to oberwać. Jeden, wielki dramat ze strony Ministerstwa - Bardzo interesujące podejście z ich strony - zauważył. Można było dostrzec, że nie podchodził do tego poważnie - a już na pewno nie do działań, które podjęli jego byli koledzy po fachu. Wstyd mu było za nich. I pomyśleć, że Aurorzy to ci lepsi podobno...

- Gdyby to tylko zależało ode mnie. Sama się przylepiła, a ja nie miałem czasu do stracenia. No chyba, że wolałeś, abyśmy rozmawiali w tej chwili w którejś z miłych celi, czekając, aż Lorien da mi jakiś wykurwiście wielki wyrok? - zapytał, niejako przedstawiając ofertę, którą miała mu do zaproponowania Harper Moody ze swoimi pieskami - Wierzę, że Sophie nie zrobiła nic złego. To przecież całkiem sprytna dziewczyna... tylko czasami sobie nie radzi? - wzruszył ramionami, bo kim on był, aby własną siostrę oceniać. W końcu spotkali się może z dwa czy trzy razy, a to było zbyt mało na jakiejś większe osądy.

- Zapalę - odparł, częstując się papierosem - To ja może zapytam czy się czegoś napijesz? - zaoferował, odpalając papierosa. Wspaniałość nad wspaniałościami Rozkoszował się smakiem tej używki.

- Sophie na szczęście za dużo nie wie. Nawet jeżeli chciałaby im coś powiedzieć, to nie bardzo miałaby jak. Nie bardzo miałaby co im powiedzieć - zauważył, wystawiając popielniczkę na blat - Ciekawi mnie jedynie czy rozwiała ich wątpliwości odnośnie "porwania", skoro do żadnego nie doszło. A to, że tamci są przyjebani jak gwoździe do trumny, to już nie moja wina. Niestety nie ma na nich takich obcęg, co by ich naprostować - skwitował, strzepując popiół z papierosa.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#3
16.07.2024, 09:23  ✶  

Gdyby znajdywali się w miejscu publicznym... gdyby temu spotkaniu przyglądały się osoby trzecie... co do tego drugiego pewnie Robert i Stanley powinni być zadowoleni, że coś takiego nie miało miejsca. Groziło to bowiem kolejnymi komplikacjami. Komplikacjami przede wszystkim zbędnymi. Aczkolwiek nie o tym teraz mowa. Nie o to w tym wszystkim chodzi. Gdyby okoliczności były inne, Robert odpowiednio by się przywitał. Wyciągnął rękę. Zapytał rozmówcy o to, co u niego słychać? Jak mają się sprawy? Oczywiście tym wszystkim, tak naprawdę, zainteresowany pozostawałby... najpewniej wcale. Ot, byłaby to taka tam zwykła grzeczność. Próba stworzenia odpowiednich pozorów.

Przebywając w Głębinie, na te grzeczności czasu nie tracił. Wolał z miejsca przejść do tego, co uważał w tych okolicznościach za prawdziwie istotne. 

- To dobrze. - kiwnął głową. Do czego jednak się w tym przypadku odnosił? Do tej pierwszej czy do drugiej kwestii? Albo może do obydwu jednocześnie? Stanley zapewne byłby w stanie pewne założenia poczynić. Tylko na ile trafne?

Doskonale wiedział, co miało miejsce podczas widowiska. Mieli z Lorien i Richardem bardzo dobre miejsca. Powiedzieć było można, że wręcz vipowskie. Pierwsza klasa. Miał też swoją opinię na temat działań samego Ministerstwa. Tych podjętych podczas wydarzenia. Albo raczej - już na jego końcu. I choć nie była to opinia pozytywna, wiadoma sprawa, daleki był od tego, żeby tej sprawy nie traktować poważnie. Robert, tradycyjnie już, wolał dmuchać na zimne. Trochę paranoi wszak nikomu jeszcze nie zaszkodziło.

- Nie odmówię. - zareagował na propozycje napicia się alkoholu. Podobnie jak papierosy, procenty przecież nikomu nie szkodziły. Za to niosły w ślad za sobą wiele pozytywów. Podobnych do tych, dostarczanych przez papierosy. Łatwiej się rozmawiało, kiedy człowiek trzymał w dłoni szklankę pełną odpowiednio dobranego trunku.

Nie wtrącał się, nie przerywał Stanleyowi. Niech mówi. On posłucha. Kiedy na biurku pojawiła się popielniczka, Robert z niej skorzystał. Głos natomiast zabrał dopiero, kiedy Stanley zdawał się skończyć. Nie mieć już do dodania niczego więcej.

- Obawiam się, że po tym wszystkim możemy zostać wzięci pod lupę. Po tym całym widowisku, jeden z aurorów pytał mnie o to czy Ty i Sophie się znacie. - przerwał, żeby zająć się papierosem. Kontynuował dopiero po tych kilku chwilach. - Nie ukrywałem, że prowadzimy interesy z Twoją rodziną. Starałem się to ograniczyć do sprzedajemy świeczki Borginom, kilka razy mieliśmy okazje porozmawiać. Muszę w związku z tym wiedzieć czy powinniśmy się obawiać tego, że ktoś tej wersji będzie w stanie zaprzeczyć? Poddać ją w wątpliwość? - zapytał, spoglądając prosto na Stanleya. Licząc z jego strony na uczciwą odpowiedź. Kiedyś już zwrócił mu uwagę, że nie powinni tego rozgłaszać. Informować o tym innych. Na ile jednak szeroka była wiedza o ich powiązaniach? Jak bardzo powinni być z tym ostrożni? - Byłoby dla wszystkich lepiej, gdyby to co nas łączy nie wyszło. - a już na pewno byłoby lepiej dla mnie.

Czy musiał tłumaczyć, dlaczego tak byłoby lepiej? Chyba niekoniecznie. O rodzinie Mulciber i ich potencjalnych powiązaniach z Czarnym Panem, mówiło się ostatnimi czasy sporo. Ledwie co skończył się przecież proces jakiegoś tam, dalszego krewnego Roberta. Został skazany. Stanley natomiast o to samo podejrzewany był przez Harper. Gdyby zdołali jedno połączyć z drugim... ciężko było zachować spokój. Już sama myśl o możliwych konsekwencjach, sprawiała, że paranoja się nasilała. Przebierała na sile. Nie było dobrze. Nie było dobrze. Raz jeden i drugi przyłożył papierosa do ust. Uspokój się. Wyrzuć to z głowy. Uda się to przecież jakoś rozwiązać. Tak jak zawsze się udawało.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#4
23.07.2024, 23:04  ✶  

Akurat w cuda to Stanley nie wierzył. W życiu chyba nie usłyszał od Roberta krótkiej pogadanki o niczym czy zwykłego "cześć". Zawsze przechodził do sedna sprawy czy spotkania. Nie bawił się w jakieś szczególne środki grzecznościowe. Nie miał po prostu na to czasu. Oczywiście, to też nie tak, że był jakimś gburowatym chamem, ponieważ nie stwarzał takiego wrażenia. No nie licząc tego jego wzroku, który oceniał całe Twoje jestestwo.

Borgin uznał słowa ojca jako takie, które odnosiły się do całości jego odpowiedzi. Mógłby poddać to dyskusji. Mógłby się zastanawiać. Mógłby nawet zapytać samego Roberta o zdanie, ale pewnie zostałby obdarzony wzrokiem, który mówi - serio nie wiesz? Wolał tego uniknąć.

Lepiej było, aby Mulciber nie pokazywał tego, że grozi mu paranoja, bo dla Stanleya nie był to dobry znak. Oznaczało to tylko jedno - obciążenie genetyczne, które miało wyjść w przyszłości. Czy Stanley nie był już wystarczająco pokarany przez los, że pochodził z połączenia Borginów i Mulciberów? Cóż - wygrał albo przegrał w loterii rodzin z których się pochodziło.

Słysząc pozytywną odpowiedź, wyciągnął czym prędzej dwie szklanki z szafki, a w raz z nimi flaszkę rudawego trunku, którą otrzymał od Lorraine i trzymał ją na specjalne okazje. Był to trunek wyższej klasy, a nie jakieś tanie szczyny, które serwowano klientom. Robert, chcąc lub nie chcąc, był jednak jego ojcem, więc zasługiwał na odrobinę lepsze traktowanie.

Też nie było tak, że syn skąpił ojcu, ale polał na sam początek alkoholu na wysokość dwóch palców. W butelce było jeszcze z połowa alkoholu, więc było z czego dolać w razie czego. Samo whisky nie zniknęło, a zostało odstawione na bok biurka, tak aby nie przeszkadzało w rozmowie.

Kiedy Borgin powiedział co wiedział, przyszła pora na odpowiedź Mulcibera, więc zamienił się w słuch. Pociągnął odrobinę trunku ze szklanki, a następnie kiwnął po chwili głową, dając do zrozumienia, że wie o co może chodzić Robertowi.

- Ustaliliśmy przecież, że wraz z Sophie to widzieliśmy się może z dwa, trzy razy. Nic nas nie łączy - uśmiechnął się odrobinę pod nosem, ponieważ trzymał się wersji wydarzeń na którą przystali. Sam uśmiech był na tyle niemrawy, że można było go nawet nie zauważyć - Mogę zapewnić, że ze strony Borginów nikt nie zaprzeczy takiej wersji i będą się niej trzymać. Nikomu nie zależy, aby lawirować w tym, co powinni mówić. Postąpią odpowiednio - zapewnił - A co do tego czy ktoś inny będzie mógł temu zaprzeczyć... Hmm... W teorii Sauriel, bo on wie przecież najlepiej co nas wszystkich łączy, chociaż wątpię, aby był skłonny cokolwiek wydać na mój czy Twój temat. Wiem co sądzisz o Rookwoodach, ale on jest inny i ufam mu jak mało komu - wyjaśnił. Stanley chciał, aby sprawa była postawiona jasno, wszak Sauriel nie był typowym Rookwoodem. W końcu on sam nie przepadał chociażby za Chesterem.

- Mhm. Rozumiem - odparł, chociaż bardziej mruknął pod nosem - Rozmawiałeś z Sophie? Mówiła Ci coś? - zaciągnął się papierosem - No i mam nadzieję, że aż tak Ci nie uprzykrzyli życia ci cali aurorzy - dodał, mówiąc całkowicie poważnie. Nie chciał, aby zabrzmiało to jak jakaś forma prześmiewcza czy coś, wszak tak nie było.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#5
06.08.2024, 17:50  ✶  

Potrafił rozpoznać względnie dobry alkohol, tak samo jak co najmniej zadowalającej jakości cygaro. Ot, lata praktyki. Choć na pieniądzach nie spał, jego sytuacja finansowa nie była najlepsza, to na tym nigdy nie oszczędzał. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to się zwyczajnie nie opłacało. Ciężko było zdobyć coś tańszego, co zarazem nie odstawałoby pod względem jakości. Albo może przemawiały tutaj te resztki snobizmu, które wciąż w nim pozostawały? Tego również nie dało się wykluczyć.

Jeśli miał możliwość zauważyć etykietę, mógł rozpoznać markę. Samemu ocenić czy było to coś dobrego. Odpowiednio się nastawić. Jeśli tak nie było - musiał chwilę odczekać. Do momentu, kiedy syn wręczy mu jedną ze szklanek. Tak naprawdę nie miało to dla niego znaczenia. Nie oczekiwał w tym przypadku od Stanleya nie wiadomo czego. Choć oczywiście czymś dobrym gardzić nie zamierzał.

Kiedy wreszcie znalazło się to w zasięgu jego możliwości, Robert upił pierwszego łyka. A następnie również drugiego oraz trzeciego. Nie wyglądało na to, aby rudawy trunek nie spełnił jego oczekiwań. Mężczyzna zdawał się całkiem zadowolony, kiedy słuchał słów syna. Jego odpowiedzi. Pewnych wyjaśnień.

Kiedy Stanley skończył, postawił szklankę na stole.

Nie śpieszył się jednak z tym, żeby cokolwiek powiedzieć - jak zwykle wymagało to odczekania kilku chwil. Wykazania się odpowiednimi pokładami cierpliwości.

- Nie miałem jeszcze okazji. Wiem, że wróciła. Zanim zdążyłem zareagować, Lorien zabrała ją do Ministerstwa. - powstrzymał się przed okazaniem związanej z tym irytacji. Naprawę nie podobało mu się to, w jaki sposób wszystko się potoczyło. Nie lubił, kiedy sytuacja wymykała się spod kontroli. Nie lubił, kiedy sprawy zwyczajnie zaczynały się komplikować. Teraz wyglądało zaś na to, że właśnie coś takiego miało miejsce. Robert musiał wierzyć, że nieświadoma... cóż, nieświadoma w zasadzie wszystkiego, Sophie zwyczajnie nie będzie w stanie przekazać brygadzie żadnych informacji. Albo przynajmniej zbyt wielu informacji. - Kiedy tylko się wszystkiego dowiem, dam Ci znać jak wygląda sytuacja. - dorzucił, choć żadna, tego rodzaju prośba ze strony Borgina nie padła. Tym razem jednak najwyraźniej nie musiała.

Zanim przeszedł do pozostałych kwestii, napił się ponownie whisky. Przez cały ten czas po głowie tłukło mu się to, co syn powiedział. Sauriel. Ich jedyny słaby punkt. Słaby punkt, co do którego musiał zaufać, że nie zwróci się przeciwko ich dwójce. Niby znał dzieciaka już jakiś czas, ale prawda była taka, że ręki za niego by sobie odciąć nie dał. Palca również. Doskonale bowiem wiedział jak się takie gwarancje dla ludzi kończyły. Nie planował stać się Robertem Jednorękim Mulciberem.

- Twoi znajomi? Inni niż Rookwood? - mimo wszystko drążył. Być może bowiem Sauriel nie był jedynym, który mógł coś wygadać. Wolał się upewnić. Przeanalizować tę sytuacje. Odpowiednio się wszystkiemu przyjrzeć. - Bulstrode na pewno nic nie wie? I ta pannica od Sauriela, jak jej było? - tak naprawę nie musiał się zastanawiać jak jej było na imię. Wiedział. Dobrze wiedział, bo jej temat powracał. Ostatnimi czasy poruszony został przez Rodolphusa. Kilka dni? Kilkanaście? No jakiś czas temu. Nie tak dawny czas temu. Poza tym ze względu na swoją przypadłość, rozpoznawalność Victorii Lestrange znacząco wzrosła. - Lestrange? - pstryknął palcem, kiedy wreszcie podał właściwe nazwisko. - Żadne z nich nic nie wie? Na pewno?

Nie bez powodu oczywiście skierował uwagę w kierunku tych dwóch, konkretnych osób. To byli aurorzy. To byli czarodzieje, którzy nie popierali ich sprawy. Nie mogli im ufać. Nie kiedy chodziło o sprawy naprawdę istotne. O takich zaś była właśnie mowa.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#6
07.08.2024, 23:19  ✶  

Stanley jakoś specjalnie nie zasłaniał etykiety. Nie zwracał też uwagi na to, aby jakoś szczególnie przedstawić Robertowi trunek, który mieli właśnie pić. Nie przykuwał do tego zbyt wielkiej uwagi. Wiedział jedynie, że jest to alkohol dobry, przyjemny w smaku, wszak zdążył go już skosztować. Zdawał sobie też sprawę, że jest to typ napitku, który pasował do spotkań tego typu. W końcu Mulciberowi, jako ojcu Borgina, należało się coś od życia, czyż nie?

Jemu też się nie śpieszyło. Siedział sobie w swoim czterech kątach, a Robert wydawał się nawet odrobinę zrelaksowany. Nawet jeżeli nie był, nie krzyczał, a jego oczy nie próbowały go na razie zamordować, co oczywiście było pełnym sukcesem w zaistniałej sytuacji.

- Rozumiem. Tak nawet chyba lepiej, że to Lorien ją zabrała, a nie ktokolwiek inny - stwierdził - W końcu to nie ona jest persona non grata w tamtym progach... - zauważył, pozwalając sobie na lekkie wzruszenie ramionami. Prawdę mówiąc, Borginowi, chodziło o ich dwójkę., a może nawet o większą ilość osób? Aktualnie to chyba wszyscy spod nazwiska Mulciber, byli postawieni pod znakiem zapytania. Nie inaczej było z Borginami, ale nie o to się teraz rozchodziło. Grunt, że Lorien miała swoją reputację, która mogła utorować niektóre drogi w Ministerstwie.

Słysząc słowa odnośnie podzielenia się wiedzą, kiwnął głową na potwierdzenie zrozumienia tego przekazu. Mały gest, a cieszył. Sam był ciekaw tego, co powie Sophie. No i przede wszystkim, chciał sprawdzić, na ile można ufać młodej Mulciberównie.

Papieros się tlił, a Stanley co jakiś czas go popalał. Nie unikał również alkoholu, którym raz za razem, moczył swoje usta. Rozkoszował się nim. Doceniał jest walory.

Robert jednak drążył. Trzeba było więc odpowiedź na kolejną serię pytań. Nie było w tym nic złego, ani podchwytliwego. Miał prawo wiedzieć odnośnie pewnych spraw, a ta była właśnie jedną z nich.

- No... - zaczął powoli, strzepując popiół - Tutaj pojawia się problem. Sauriel ma to do siebie, że uwielbia klepać jęzorem... - tłumaczył, a przynajmniej próbował - No i pod koniec czerwca, a dokładniej 30, kiedy kisiliśmy ogórki wraz z Bulstrodem i Lestrange, powiedział to i owo... - odchrząknął, wstając z krzesła. Na razie zamilkł. Jakby to mu wytłumaczyć... Odszedł do szafki, która znajdowała się kilka kroków od biurka. Pochylił się i zaczął w niej grzebać. Gdzieś tu były...

- Sauriel napomknął, że moim ojcem jest nie kto inny jak Mulciber. Nie podał imienia, ale wspomniał, że jest nim, jego ulubieniec - kontynuował, przestawiając jakieś szklane pojemniki. Dało się to oczywiście usłyszeć, ponieważ obijały się lekko o siebie - Nie zdradził imienia. Uparta osoba i taka, która ma dwójkę sprawnych oczu, byłaby w stanie znaleźć wspólne elementy między naszą dwójką i tym samym połączyć kropki - rzekł, wyłaniając się na kilka sekund z szafki - Także tak. Atreus i Victoria wiedzą o Mulciberze. Obawiam się, że Victoria może wiedzieć nawet, że chodzi o Roberta. O Ciebie. Atreus nie powinien - wyjaśnił, powracając do swojego zajęcia sprzed chwili. Ha! Mam Cię!

Po kolejnej chwili, wyłonił się z zakamarków ze słoik w dłoniach. Powolnym krokiem powrócił do biurka i postawił przed Robertem szklany pojemnik w którym pływały ogórki w zalewie.

- To dla Ciebie. Powinny być już dobre, bo miały stać z trzy tygodnie - powiedział, biorąc łyka i odpalając kolejnego papierosa - A co do innych znajomych... Sądzę, że co najwyżej Lorraine czy Maeve mogą wiedzieć. Anthony oczywiście też. Sam pewnie pamiętasz - zaciągnął się papierosem - No i Stella. Nie mniej jednak, żadna z powyższych osób, nie powinna wykorzystać tej wiedzy przeciwko nam - usiadł ponownie, spoglądając w kierunku ojca. Pewnie nie tego się spodziewał. Cóż, czy miał go okłamywać?



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#7
08.08.2024, 10:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2024, 10:36 przez Robert Mulciber.)  

Nie dało się temu zaprzeczyć. W Ministerstwie Magii, posługiwanie się nazwiskiem Mulciber sprawiało, że z miejsca dostawałeś jakieś -100% do szansy na szybkie oraz odpowiednie załatwienie swojej sprawy. Mogło być tego ewentualnie odrobinę mniej, ale niedużo. Zapracowali sobie na taki stan rzeczy. Całkiem sami. Włożyli w to wszystko sporo ciężkiej pracy. Czy jednak rzeczywiście znaczyło to, iż opcja, w której to Lorien zabrała Sophie na przesłuchanie była dla kogokolwiek opcją lepszą? Robert niekoniecznie skłonny był się z tym zgodzić. Wynikało to jednak przede wszystkim z jednego powodu – czuł, że nie ma nad tą sprawą kontroli. A uczucie utraty kontroli była czymś, z czym niekoniecznie dobrze sobie radził.

Nie wchodził jednak z synem w dyskusje na ten konkretny temat. Ograniczył się jedynie do spojrzenia, które wyraźnie dawało do zrozumienia, co o tym myślał. Robertowi bardzo się to nie podobało i zapewne wyczułby to w tym momencie nawet i ślepiec.

Druga sprawa… tym już zająć się musieli. Tutaj konieczne było to, żeby porządnie wszystko sprawdzić. Nie mogli ryzykować. On ryzykować nie mógł. Czuł, że niewiele brakowało, żeby wylądował wreszcie w tym paskudnym biurze, tuż obok syna – na stałe, również będąc poszukiwanym przez Biuro Aurorów oraz Brygadę Uderzeniową. Nie wydawało mu się, żeby popadał w paranoje. Nie wydawało mu się, żeby jego obawy były na wyrost.

Słuchał Stanleya uważnie, obserwując przy tym każdy jego krok. Czy coś było na rzeczy? Słusznie dopytywał?

- No... tutaj pojawia się problem. Sauriel ma to do siebie, że uwielbia klepać jęzorem... – jakby Robert tego nie wiedział! Dobry był z niego chłopak, ale miał jeden problem. Za dużo gadał i czasami zdarzało się też, że za mało przy tym myślał. A jeśli nawet zdarzyło się, że myślał, to niestety niekoniecznie o tym, o czym myśleć powinien.

Nie odezwał się, pozwolił synowi kontynuować. Oparł się jednak głową o prawą rękę. Łokieć natomiast wylądował na biurku. Oczy zamiast na Stanleya, skierowane były na szklankę, w której wciąż znajdywał się alkohol. Jej jednak również nie zdecydował się ruszyć. A kusiło. Naprawdę kusiło, żeby wlać w siebie całą zawartość i poprosić dzieciaka o więcej.

Poprosić go o znacznie więcej alkoholu.

Kiedy na stole wylądował słoik, spojrzał pierw na ogórki, następnie na syna i kolejny raz na ogórki. Chyba nie do końca za wszystkim nadążał. Możliwe, że coś mu umknęło.

- Zamiast starać się zadbać o swoją sytuacje, zajmujesz się tym? Zachciało Ci się nagle zostać ogórkowym baronem? – niby głosu nie podniósł, nie za bardzo, ale dało się w nim wychwycić jakąś taką nutę… no nie wszystko było w porządku. Jeszcze chwila i łeb mu pewnie eksploduje. Nieznacznie pulsować zaczął już teraz. Ah te nerwy. Wyprostował się. Wciągnął powietrze i je wypuścił. Spojrzał przez moment w kierunku sufitu.

Uspokój się – przeszło mu przez myśl. Tyle tylko, że uspokojenie się nie było prostym zadaniem, kiedy czułeś, że wszystko wymyka Ci się spod kontroli; kiedy czułeś, że już nie panujesz nad niczym. Robert tego uczucia naprawdę nienawidził. O tym jednak mówiliśmy wcześniej. I to nie takie znowu odległe było to wcześniej.

Sięgnął po szklankę. Wlał pozostałą zawartość prosto do gardła. Następnie zaś po prostu cisnął nią w kierunku jednej ze ścian. Musiał jakoś dać upust tym wszystkim emocjom. Z jego perspektywy – wszystko się właśnie pierdoliło. Wszystko się komplikowało. Prawdopodobnie, oczyma wyobraźni widział już szykowaną dla siebie, wygodną cele w Azkabanie. Może nawet trafiłby do takiej znajdującej się całkiem blisko tej, w której umieszczono Juliusa?

- Żadna z powyższych osób? ŻADNA Z POWYŻSZYCH OSÓB?! Rozumiem, że żadnej z tych osób nie podejrzewałeś również o to, że ściągnie Ciebie na to całe Widowisko Randkowe TYLKO PO TO, ŻEBY SPRÓBOWAĆ DOKONAĆ ARESZTOWANIA? – podniósł głos. Wyraźnie zaakcentował niektóre fragmenty wypowiedzi. Podniósł też swój tyłek z krzesła. Ręce oparł na biurku. Pochylił się nad nim. Tak, że znalazł się nagle znacznie bliżej syna. Czy kiedykolwiek ktokolwiek widział Roberta w takim stanie? – Lepiej to kurwa jakoś załatw, zanim sam będę musiał się tym zainteresować.

Mimo wszystko dawał mu jednak szanse. Ostrzegał. Dawał wybór Zajmiesz się tym Ty, albo zrobię to ja. W powietrzu wisiało zarazem niewypowiedziane: jeśli zrobię to ja, niekonieczne to się Tobie spodoba. Być może nawet nie spodoba się to Tobie wcale.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#8
08.08.2024, 20:26  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.12.2024, 23:38 przez Stanley Andrew Borgin.)  

Co to miało znaczyć, że zamiast starać się zadbać o swoją sytuacje, zajmujesz się tym? Mieli się na siebie pogniewać? Robert chciał urazić swojego syna? Jeżeli tak, cóż, dobrze mu poszło.

Ten przeklęty, parszywy i marudny Mulciber, którego zalet wymienił tylko kilka, nie miał pojęcia ile to kosztowało Stanleya. Stworzenie tego jednego słoiczka.

Borgin przecież nie był asem z przyrody. Nie był nawet nogą w tej dziedzinie. Nazwanie go gamoniem w kwestiach zielarstwa to była obraza dla tej sztuki. Stanley był trochę jak Alicja w krainie czarów z tą różnicą, że to on grał tam główne skrzypce. Jednak się nie poddał! O nie, nic z tych rzeczy. Dzielnie walczył, aby zrozumieć podstawy tej tajemnej sztuki. Tak, szło mu tragicznie. Tak, niczego nie rozumiał, ale się chociaż nie starał za bardzo! W końcu wiedział, że to nie jest jego dziedzina nauki. Pytanie tylko, co w takim razie było?

- No jakoś wtedy, kiedy Sauriel postanowił poklepać jęzorem - odparł spokojnym głosem, nie dając się sprowokować. Staruszek po prostu nie rozumiał tej ogórkowej sztuki - Wtedy właśnie spotkaliśmy się po to, aby ukisić ogóry - wytłumaczył, spoglądając na ten słoik. Zabrać czy zostawić? O to było pytanie. Z jednej stronie nie doceniał tego, więc nie zasługiwał. Z drugiej zaś wrócił z mlekiem, więc należało mu się.

Mniejsza o to. Grunt, że alkohol mu posmakował. Ale chwila... czemu unosisz szklankę? Nie.... Robercie, nie.... Przeraził się we własnych myślach, obserwując jak ojciec wyładowuje swoją złość ma ścianie. Biedna ściana.

Hmmm. No dobra. Też uważałem, że trzeba ją wyremontować, ale widzę, że wolisz drastyczniejsze metody przekazywania wiadomości, niż po prostu słowa... Ciężko westchnął, kiwając przecząco głową. Dobrze, że da się to jakoś zmyć później Pocieszał się.

- Wpisze ją na straty lokalu - zakomunikował, chociaż powiedział to pos nosem. Bardziej do siebie, odnotowując coś na kartce z boku. Jak tak dalej pójdzie to trzeba będzie pójść do Ikei To też sobie odnotował małym drukiem. Ostatnio Francis widział tam jakieś ładne szklanki, więc może warto było zainwestować w komplet czy dwa? Tak na wszelki wypadek, aby Robercik miał sobie czym porzucać.

Dalej jednak nie było lepiej. Mulciber się zdenerwował i zaczął krzyczeć. Oh. Stanley się tak przejął, że aż nie. Może zapomniał się przejąć? Pewnie tak. Może jednak chodziło o to, że nigdy wcześniej się na niego ojciec nie wkurwiał? Pewnie dlatego, że nie było go z 25 lat, ale co on tam mógł wiedzieć.

Staruszek się tam produkował, a Borgin mu się po prostu przyglądał. Robert jeszcze nie wiedział, że przegrał ten pojedynek. Dlaczego? To było bardzo proste.

Jak miał go wygrać, skoro Stanley go sobie wyobraził, że ma takie duże oczka. Tu miał mysie uszy, a tutaj ogonek. Miał chyba nawet fioletowa sukienkę? No wyglądał przekomicznie. A komu właśnie wyrosły kocie wąsy? Robercikowi. Prawa ręka miała skórę niczym jak u aligatora? Też ten zadziorny Mulciberek. O, proszę! Właśnie ewoluował! Co to za pokemon? Teraz łudząco przypominał Lorien w tej swojej szacie z Wizengamotu. Powinien przeprosić za brak raportu? Haha.. Ludzka wyobraźnia to była jednak wspaniała.

Stanley podniósł wzrok na ojca, przekręcił oczami, a następnie zaciągnął się papierosem. Wypuścił dym gdzieś na bok.

- No i co takiego mam zrobić? - zapytał ze stoickim spokojem, nie przejmując się całą sprawą - To ja jestem wielce poszukiwaną osobą, nie Ty. Nic Ci nie grozi. A może już załapałeś jakąś paranoję na stare lata? - zapytał z nieukrywaną ciekawością. Nie uciekł wzrokiem, utrzymując kontakt wzrokowy przez ten cały czas. Nie bał się ojca, bo czemu miałby się bać?

- Przecież to nie moja wina, że dla niektórych kariera jest najważniejsza. Że odstawia się przyjaźnie i więzi na dalsze kręgi. Nic Ci na to nie poradzę.... - sięgnął ponownie po używkę w postaci nikotyny - Co, może mam ich głowy poucinać i ususzyć zgodnie z Borginowskimi tradycjami? Tego chcesz? - dodał, wypuszczając dym w kierunku blatu biurka.

- To nie ma najmniejszego sensu. Nie powinniśmy kontynuować tego tematu. Wiem, że nie powinienem tam się pojawiać, ale co poradzę? Niezbyt wiele. Naprawdę. Lepiej będzie jak już pójdziesz, bo jeszcze dojdzie do jakichś rękoczynów - stwierdził - Ja zresztą też mam rzeczy do roboty. Spotkamy się następnym razem. Może w mileszej atmosferze


Koniec sesji


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Robert Mulciber (2409), Stanley Andrew Borgin (2516)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa