• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ministerstwo magii v
1 2 3 Dalej »
[2.08.1972] O dwóch takich, co zajebali Gringotta | Rodolphus, Lorien

[2.08.1972] O dwóch takich, co zajebali Gringotta | Rodolphus, Lorien
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#1
26.08.2024, 12:16  ✶  
2 sierpnia 1972
Korytarz w Ministerstwie Magii

Wydarzenia, które miały o świcie, w zasadzie wcale się na nim nie odbiły. Ot, odrobina chaosu tuż przed pracą i śniadaniem, które planował zjeść wyjątkowo w pokoju dla pracowników Ministerstwa. Zwykle jadał je w domu, ale tym razem chciał najpierw nadgonić pracę i papierologię, uporządkować co trzeba i dopiero wtedy pozwolić sobie na przyjemności. To nie jego wina, że spotkał rano Brennę, która akurat wracała z jakiegoś nocnego dyżuru, bo przecież jego mózg nie dopuszczał do siebie myśli, że ta kobieta robiła cokolwiek poza pracą. Liczył na spokojny poranek, ale niestety - słowa, które Longbottom wypowiedziała do goblinów, musiały dać im jakąś nadzieję, bo gdy tylko udało mu się wejść wejściem dla pracowników, jeden z goblinów, którzy tego poranka awanturowali się z czarodziejami, już na niego czekał. Lestrange nie od razu go rozpoznał: dla niego te stworzenia wyglądały jednakowo. Jednakowo niskie, jednakowo odrażające. Uznał po prostu, że to zbieg okoliczności, więc swoim zwyczajem nawet nie zaszczycił stworzenia spojrzeniem, planując go wyminąć.
- Halo, a co z moim zgłoszeniem?! - po bójce z Brenną goblin był dużo bardziej uległy, co nie zmieniało faktu, że nadal tak samo wyszczekany. Dla Rodolphusa brzmiało to bardziej jak pisk desperacji. Z początku nie zwrócił nawet na to uwagi, lecz goblin potruchtał za nim. Potruchtał, tak - Rodolphus był wysoki, miał długie nogi i nawet jeśli się nie spieszył, to szedł dużo szybciej niż normalni ludzie. A gobliny... Cóż. - Pana koleżanka obiecała mi pomóc! Powiedziała że można zgłosić kradzież!
No, tego to już było za wiele. Lestrange zatrzymał się gwałtownie, a stworzenie tylko cudem uniknęło zderzenia z nim. Zapewne nic by sobie z tego nie robił, gdyby nie fakt, że wokół kręciło się już sporo pracowników Ministerstwa. Kim by był w ich oczach, gdyby teraz po prostu odpędził goblina nerwowym, zirytowanym ruchem? Rolph ściągnął brwi w grymasie irytacji.
- Zaprowadzę pana, to po drodze. Nie pracuję w Departamencie Przestrzegania Prawa - wycedził, a tylko Merlin był mu świadkiem, jak bardzo piekł go język i żółć podchodziła do gardła na samo użycie "pan" w tym zdaniu, skierowane do goblina. Sytuacja była niecodzienna, nic więc dziwnego że oboje przyciągali uwagę.

Kątem oka dostrzegł znajomą, niską postać. Wiedział doskonale, kim jest Lorien Mulciber i czym się zajmuje w Ministerstwie. Do głowy przyszedł mu doskonały plan, który nie tylko sprawi, że kobieta nie będzie mogła narzekać na nudę, ale i on sam pozbędzie się balastu. Skinął głową w stronę niskiej Mulciberówny. Przynajmniej będą mogli porozmawiać z goblinem na poziomie.
- Pani Mulciber, możemy zająć chwilę? - zapytał uprzejmie, jak na chłopca z dobrego domu przystało. Nawet skłonił się lekko, bo przecież tak go matka wychowała. W szacunku do kobiet. - Proszę wybaczyć, że tak na korytarzu, ale... Pan tutaj ma problem, którego ja jako Niewymowny nie jestem w stanie rozwiązać.
W jego oczach tliły się złośliwe iskierki, które Lorien mogła bez problemu dostrzec, jeśli tylko odpowiednio mocno zadarłaby głowę.
- Pan chciał zgłosić kradzież banku i dowiedzieć się, co za to grozi. A kto zna się lepiej na prawie czarodziejów od sędzi Wizengamotu?
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#2
31.08.2024, 10:58  ✶  
Poranki po Sabatach nigdy nie należały do tych najspokojniejszych w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Na jej biurku lądowała sterta przekazanych od Brygady sterta dokumentów, raportów z incydentów, których koniec miał jednak znaleźć miejsce na Sali Wizengamotu. Jakby nie wystarczyło, że jeden drugiemu da w mordę i się pogodzą. Nie, oni potrzebowali angażować cały aparat sądowniczy.

- (…) Czy możemy zająć chwilkę?
Jęknęła w duchu i przełknęła cisnące się na usta zwyczajne, proste „nie.” Rzeczy w tym miejscu nigdy nie zajmowały chwilki. Z reguły pierdoła okazywała się sprawą, która pochłaniała całe przedpołudnie. „Maleńkie konsultacje” zamieniały się w pełnoprawne porady, za które naprawdę powinna zacząć pobierać opłaty. Może jakby wyceniła się na symboliczne 100 galeonów za godzinę zawracania du... głowy, przestaliby ją wreszcie nachodzić.
Jesteś urzędnikiem państwowym – to ich prawo. Przypomniał jej cichy, wyjątkowo niedospany głosik zdrowego rozsądku. Może i prawo. Ale nie ze wszystkich swoich praw trzeba korzystać o… która była godzina? Na pewno jeszcze przed siódmą. Matki w sercu nie mieli, żeby człowiekowi kazać pracować w pracy.
Wzięła głęboki oddech zbierając w sobie wszystkie pokłady cierpliwości w trakcie, gdy mężczyzna mówił dalej na odpowiedź wcale nie czekając. Nie musiała zadzierać głowy - rozpoznała go po głosie i wspomnieniu stanowiska. Zamiast tego spojrzała tęsknie w czerń kawy, którą trzymała w dłoniach – właśnie dlatego znalazła się na korytarzu. Lorien wracała z pokoju dla pracowników ze swoim płynnym czarnym złotem. Uznała, że w skali od 1 do 10 upicie w tym momencie nawet łyka gorącej kawy byłoby wystarczająco niestosowne, żeby sobie odpuścić. Zwłaszcza, że w drugiej ręce trzymała nadal swoją teczkę, niewielką torebkę, różdżkę, czerwoną chustkę, a pod pachą cienki płaszcz, odpowiedni na ciepły poranek. Na ramieniu siedziała jej wrona, ewidentnie równie nierozbudzona co właścicielka.
Złapali ją zanim nawet zdążyła dotrzeć do własnego gabinetu, sądząc po tych wszystkich rzeczach.

- No cóż…- Odstawiła kubek na jeden ze stolików zawalony broszurkami Brygady Uderzeniowej. „I ty, już dziś zostań członkiem czarodziejskiej policji!” nawoływała jakaś hiperaktywna modelka, którą zatrudniono do odegrania Brygadzistki. Oczywiście – chodź do Brygady, mamy piękne blondynki o długich rozwianych włosach jak z reklamy eliksirów, walczące o twoje i moje lepsze jutro w pełnym makijażu i odprasowanym mundurku! Nad stolikiem wisiała cała szafka z dziesiątkami przegródek i wciśniętymi weń pergaminami; oznaczona lakonicznie jako „wzory wniosków i zawiadomień” i kolejnymi kodami.
Ani przez moment nie spojrzała na swoich rozmówców, ale zamiast tego bardzo usłużnie wspięła się na palcach i wyciągnęła odpowiedni papier.
- Zgłoszenia kradzieży mienia może Pan dokonać uzupełniając pismo nr A-34 i przedkładając je w trzech egzemplarzach przy stanowisku aktualnie oddelegowanego do tego zadania funkcjonariusza Brygady Uderzeniowej, w pokoju na końcu korytarza.- Natychmiast wpadła w wyuczony trajkot prawniczy, po części licząc, że odwali swoje i będzie szybko się pożegnać, a po części, że szybka uda jej się zastosować spychologię i zrzucić wszystko na barki swoich kolegów z Departamentu.- Na pewno zadadzą też parę pytań, ale to bardzo prosta procedura. Jeśli zaś chodzi o wymiar kary, no cóż… Nasze prawo zakłada maksymalnie dziesięć lat pozbawienia wolności w zakładzie karnym Clerkenwell o ile nie wystąpiły okoliczności łagodzące lub przeciwnie – nie doszło do popełnienia współistniejących przestępstw, które karę mogłyby zaostrzyć. Jeśli jednak mówimy o kradzieży ban…- zamilkła z wyciągniętym w ich stronę wnioskiem A-34.
I właśnie w tym momencie i Lestrange i goblin mieli okazję na żywo obserwować jak w umyśle pani Mulciber dochodzi do lekkiego zwarcia systemu. Gdyby była jedną z tych "genialnych maszyn i cudów elektroniki" którymi ostatnimi czasy chwalili się mugole, w tym momencie okazałaby się całkiem wadliwym modelem. Zamrugała parokrotnie, poruszyła usta w bezgłośnym "co do...". Zaraz potem podniosła wzrok na Rodolphusa.
Nie. Na pewno dobrze go usłyszała. Może było wcześnie rano, może była przed pierwszą kawą, ale na Merlina nie była głucha. Czy to był jakiś żart? Dziwny eksperyment Niewymownych? Odruchowo poszukała wzrokiem jego okradzionego towarzysza i szczerze mówiąc… no nie spodziewała się że będzie musiała spojrzeć w dół.
Goblin.
W dodatku nieźle czymś poruszony goblin. Zacisnęła usta w wąską kreskę. Pięknie. Lestrange jej przywlókł jakiegoś szajbusa, zamiast go zamknąć w piwnicach Departamentu Tajemnic, gdzie najwyraźniej było miejsce tej… tej istoty. Przywołała na twarz tak profesjonalny uśmiech jak tylko zdołała biorąc pod uwagę okoliczności.
- Przepraszam… Co Panu dokładnie ukradli?- Zapytała. Musiała się upewnić.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#3
31.08.2024, 23:46  ✶  
Przez Rodolphusa przemawiała czysta złośliwość, że postanowił złapać Lorien akurat w tym momencie. Przed pierwszą kawą, gdy ewidentnie była niewyspana, i miała na ramieniu masę swoich rzeczy. To nie tak, że jej nie lubił: nie znał jej. Miał do kobiety obrzydliwie obojętny stosunek, chociaż nie powinien, patrząc na to, że właził jej do głowy. Ale... Cóż, kimże by był, gdyby nie pomógł damie w potrzebie?
- Proszę pozwolić - ani myślał zwracać się do kobiety na ty. Nie przy innych i nie na osobności. A teraz patrzył na nich wstrętny goblin: niech nauczy się, kurwa, manier, bo Lestrange obstawiał, że maniery to dla niego jakaś egzotyczna zupa z Azji. Czy miał opory przed tym, żeby delikatnie zabrać spod ramienia Lorien Mulciber torebkę, płaszcz oraz chustkę? Żadnych. Jego męska duma nie ucierpi z powodu tego, że pomoże pani koleżance z pracy, nawet jeżeli ma za nią nosić torebkę. Oczywiście o ile ta się zgodzi, by ją oddać i ulżyć sobie trochę, bo przecież miała naprawdę dużo rzeczy w rękach.

Stał z boku, słuchając z nieukrywanym zdziwieniem jak mózg pani Mulciber przechodzi w tryb prawniczy. Zastanawiał się czy gdyby ją obudził w środku nocy i zapytał o konkretny paragraf, to nie tylko by odpowiedziała zgodnie z prawdą i wyrecytowała cały, ale również dodatkowe, które pomagały lepiej zrozumieć ten jeden? Umysły sędziów były naprawdę ciekawe - tak samo jak niektórych Brygadzistów. Podejrzewał, że w przypadku niektórych po kursie Aurorskim przyjdzie im rozpocząć karierę w Wizengamocie. Aż w jej umyśle nastąpiło zwarcie.

Gdyby był bardziej ekspresyjną osobą, to zapewne teraz składałby się ze śmiechu, nie bacząc na to, że i Lorien, i goblin, na niego patrzą. Ale mina pani Mulciber była tak komiczna, że nawet on nie mógł się powstrzymać od rozciągnięcia ust w szerokim, naprawdę szerokim uśmiechu. W jego stalowoszarych oczach błysnęło nie tylko rozbawienie, ale i jakaś taka... Satysfakcja?
- Myślę, że pan... Pan wszystko wyjaśni - a chuja, nie znał imienia goblina. Nawet jeżeli ta brudna istota mu je zdradziła podczas trajkotania od wejścia do Ministerstwa, to i tak by tego nigdy nie zapamiętał. Szkoda było zaśmiecać swój umysł tego typu informacjami.
- Grox! Mam na imię Grox! I tak, chcę zgłosić KRADZIEŻ BANKU, Gringotta konkretniej, przez WAS! zagrzmiał goblin, piekląc się. Gestykulował, żeby Lorien go zobaczyła: chociaż sama była cholernie niska, to goblin i tak był od niej niższy. Ale jakoś tak nie był skory do przeklinania, gdy zobaczył że sędzia z którym przyszło mu rozmawiać, jest podobnego wzrostu i jest kobietą. No i tak fachowo zaczęła odpowiadać na jego zgłoszenie! Czyli go szanowała! - No... Mówiłem panu eeee, temu tam, z tą tamtą chyba Lonbuttom, że niektórzy eeee z was kradną. W sensie przejęli nielegalnie bank!
Na Merlina. Lestrange odchrząknął, żeby tylko się nie roześmiać. Cała ta sytuacja tak cholernie go bawiła, że chyba nie mógł wymarzyć sobie lepszego poranka.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#4
13.10.2024, 10:53  ✶  
Feminizm dla Lorien kończył się tam, gdzie zaczynała jakakolwiek związana z nim niedogodność. Coś było za ciężkie, niewygodne, może nieco zbyt trudne by sobie tym zawracać czas i myśli? Po to bogowie stworzyli mężczyzn. Aby nie trzeba było się specjalnie w życiu przemęczać. Stąd nie miała nawet najmniejszych oporów, aby obrzucić szanownego kolegę z pracy swoimi rzeczami, zwłaszcza, że sam zaproponował pomoc.
Tylko siedzące na jej ramieniu ptaszysko pozostało w miejscu – aktualnie już rozbudzone i ciekawe obrotu spraw.

Uniosła brew, kiedy kreatura zaczęła się na nią wydzierać. O nie. Nie przed pierwszą kawą, nie tak rano i na pewno nie w jej Departamencie. Drzeć to się goblin mógł na swoje goblinie dzieci, nie na urzędników państwowych. Zacisnęła usta, wpatrując się w istotę bez słowa, debatując czy to czas na wezwanie ochrony czy nie.
- Ciszej, proszę.- Odpowiedziała czarownica na całe to pieklenie się Grox’a, choć z prośbą ów słowa nie miały nic wspólnego. Powieka jej drgnęła. Raz. Drugi. Kolejny, gdy zobaczyła kątem oka ten szeroki uśmiech malujący się na twarzy czarodzieja.
Bardzo. Kurwa. Zabawne.
Ale przynajmniej nie potrzebowała kawy. Goblin robił wszystko, żeby podnieść jej ciśnienie, wymachując przed nosem łapskami. W końcu jednak skinęła głową w stronę drzwi oznaczonych tabliczką ze swoim nazwiskiem. Bezgłośny akt kapitulacji.
- Załatwmy tą jakże delikatną sprawę w nieco bardziej prywatnym miejscu.- Zadecydowała wreszcie. Akt litości dla… no właśnie kogo. Siebie? Lestrange’a? Bo przecież nie dla petenta. Z cichym westchnięciem otworzyła drzwi do gabinetu przepuszczając ich obu.

- * -

Ludzi z reguły łatwo było podzielić na dwie kategorie – tych, którzy zagospodarowywali całą swoją przestrzeń, upychając w każdym kącie prywatne drobiazgi niczym drobne tokeny indywidualizmu i symbolicznego znakowania terenu; oraz tych, którzy zdawali się być we własnym gabinecie gośćmi. Lorien niewątpliwie należała do tej pierwszej grupy. Uginające się od ksiąg, pergaminów, teczek, pudełek i pudełeczek regały zajmowały większą część przestrzeni. Wraz z równie zagraconym biurkiem, nad którym unosił się mały szwadron papierowych samolocików. Ot typowy gabinet państwowego pracownika, chciałoby się powiedzieć. Takiego, który rzeczywiście był obładowany robotą, albo po prostu lubił udawać, że tak właśnie jest. Choć brakowało w tym wszystkim słynnej „kobiecej ręki”, czuło się obecność pani Mulciber. Żadnych ramek ze zdjęciami rodzinnymi, kwiatków czy innych roślin, słodkich zapachów serniczka od koleżanek z Administracji. Zamiast tego pachniało tu kadzidłami i drogimi olejkami. Gdyby się uważniej rozejrzeć to poza zawieszonym po lewej stronie od drzwi portretem młodego Ministra Magii Ignatiusa Tufta i imponującą makietą więzienia Azkaban (schowaną pod szklanym kloszem ku nieszczęściu snujących się nad nią zaczarowanych, miniaturowych dementorów) nie było tu nic szczególnie ekscytującego.

Nonszalanckim gestem dłoni dała Rodolphusowi znać, że może jej rzeczy odłożyć… tak naprawdę to gdziekolwiek. Gdzie znajdzie miejsce będzie dobrze. To już samo w sobie nie było łatwym zadaniem.
- Pan wybaczy panie Grox...- Przełknęła z trudem niechęć w głosie. Gobliny i ich wyimaginowane problemy leżały daleko poza zasięgiem jej zainteresowań. Mało im było? Buntów i powstań? Źle im się żyło trzymając w szachu złoto? A teraz przyłażą i domagają się… Czego on w ogóle szukał? Biletu w jedną stronę do Lecznicy Dusz?
Jeszcze nie usiadała za swoim biurkiem. Nie. Aktualnie stała dokładnie pomiędzy nimi, a drzwiami – jasny sygnał, że nie ma stąd ucieczki. Dla żadnego z nich. Skoro utknęła tu z nienormalnym goblinem, Lestrange utknął razem z nią.- To wszystko brzmi jak bardzo… jakby to powiedzieć… Nietypowo. Próba kradzieży w Gringottcie to całkiem częsty przypadek. Ale kradzież Gringotta… Zupełnie inna sprawa.- Powiedziała miękko. Wskazała mu dłonią jedno z krzeseł. A niech siada, jej strata. Może mniej będzie machać i się rzucać, kiedy go potraktuje jak prawdziwego pokrzywdzonego.
– Jak rozumiem rozmawiał pan o tym już z… – zawahała się. Ta Lunbottom. – panią Longbottom i obecnym tutaj panem Lestrange.- Położyła łagodnie nacisk na nazwisko czarodzieja. Ot tak, po to żeby w razie czego – gdyby Grox go kiedyś potrzebował to wiedział kogo szukać. Spojrzała na Rodolphusa z lekkim uśmiechem.
I co, trzeba było się tak szczerzyć?
Skrzyżowała ręce na piersi.
- Potrzebuję znać całą historię. Wierzę, że panowie są w stanie mnie w nią wdrożyć. Panie Lestrange rozumiem, że ma pan wiele ważnych zadań w Departamencie Tajemnic, ale… tu chodzi o kradzież banku. Nielegalne przejęcie. Nie możemy pozwolić by nasi bracia – zawiesiła głos pozwalając słowu wybrzmieć z całą jego mocą.- czuli się oszukani przez system. Współpraca międzygatunkowa powinna być naszym priorytetem jako Ministerstwa Magii, nieprawdaż? Bardzo proszę, niech pan też usiądzie.
Uśmiechnęła się prześlicznie.
Skoro już miała dostać migreny - planowała się nią podzielić.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#5
14.10.2024, 23:28  ✶  
Czy zauważył jej spojrzenie? Być może. Ale jeżeli tak, to nic sobie z tego nie zrobił. Co więcej - spojrzał na Lorien z miną niewiniątka, unosząc lekko brwi, bo przecież co złego to nie on, on jedyne co zrobił, to wypełnił obywatelski obowiązek i przyprowadził interesariusza do najbardziej kompetentnej osoby, którą spotkał na korytarzu.
- Cieszę się, że pańska sprawa jest należycie zaopiekowana - odezwał się jadowicie, chcąc oddać lorien płaszcz i wycofać się do swoich spraw.
- O nie, pan tu jest świadkiem, pan tu spętał mojego kolegę i GROZIŁ NAM, więc ja ŻĄDAM SPRAWIEDLIWOŚCI! - goblin prawie że tupnął nogą, a powieka Lestrange'a drgnęła dwukrotnie, tak jak przed chwilą drgała powieka Lorien. Co za mała, złośliwa menda... Oczywiście mowa tu była o goblinie, bo przecież nie o szanownej pani Mulciber, chociaż również była złośliwa i mała.

Gdy wszedł za Groxem i Lorien do gabinetu, skrzywił się odrobinę. Nie podobał mu się nieporządek, który tu panował. Pod tym względem był boleśnie podobny do jej męża, Roberta, oraz jego bliźniaka, Richarda. Nie dał jednak bardziej po sobie poznać, że nie pasuje mu taki a nie inny wystrój, po prostu odłożył rzeczy kobiety na krzesło. Podszedł nieco bliżej makiety Azkabanu, z ciekawością przyglądając się maleńkim dementorom, ukrytym pod kloszem. Być może to był jego błąd, że zrobił kilka kroków do przodu, pozwalając by Mulciber zagrodziła drogę ucieczki, ale w tej chwili makieta przykuła całą jego uwagę. Gdy jednak harpia powtórzyła jego nazwisko, uniósł nieco spojrzenie. Co za wredna menda. Nie musiała urodzić się Mulciberem, by przejąć niektóre ich cechy.
- Chyba śni... Tak - przełknął słowa, które zbyt szybko chciały opuścić jego gardło. Chrząknął. - Chyba powinienem zostawić miejsce dla pani gościa, prawda sędzio Mulciber?
Poprawił się i zrobił krok w bok, bo wcale nie zamierzał siadać. Wstrętna jędza. Jeżeli ten charakter był przyczyną, dla której Robert kazał mu grzebać w jej wspomnieniach, to absolutnie się mężczyźnie nie dziwił. Westchnął, ale zmusił się do uprzejmego uśmiechu.
- Tak... NO WIĘC nie obchodzi mnie, jak się nazywacie. I nie chodzi o KRADZIEŻ fizyczną, gł... kobieto. Chodzi o kradzież w sensie przejęcia udziałów przez WAS, czarodziejów! - zapieklił się goblin, korzystając jednak z zaproszenia i osiadając na krześle z głośnym klap.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#6
15.10.2024, 16:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.10.2024, 16:44 przez Lorien Mulciber.)  
wiadomość pozafabularna
[Obrazek: emily-blunt-i-love-my-job.gif]

Pan spętał mojego kolegę.
A to ciekawy fragment opowieści, chyba wcześniej jakoś musiał jej… umknąć? Spojrzała pytająco na to chodzące niewiątko jakim był Rodolphus, pewnie skłonna nawet uwierzyć, że to wszystko były tylko goblinie pomówienia.
Pan nam groził.
Żeby ona zaraz nie zaczęła, bo chęć przerobienia upierdliwego goblina na nuggetsy w kształcie zwierzątek rosła w niej z każdą chwilą. Wdech wydech. Kocham swoją pracę. Powtórzyła parokrotnie w myślach, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego ze swoich gości. Żadnego tutaj nie chciała tak po prawdzie. Nic personalnego - nie chciałaby nikogo o tak nieboskiej godzinie.

Makieta z pewnością była o wiele mniej ciekawa od swojego oryginału porzuconego gdzieś na Morzu Północnym, ale ktokolwiek ją stworzył zadbał o wszelkie szczegóły. Najwyraźniej jednak miał również na tyle poczucia humoru, żeby zakląć w maleńkich dementorach temperament chochlików kornwalijskich – dwa z nich właśnie pływały w papierowym statku (SS Azkaban jak głosił dumnie krzywo nabazgrany tuszem napis na boku) rozbijającym się raz po raz o zaczarowane fale; kolejne zrzucały się ze szczytu wieży. Tylko jeden najwyraźniej zauważył, że są obserwowane, bo natychmiast przykleił się do szklanej ścianki rozczapierzając trupie pazurki.
No dalej. Wypuść mnie. Zobacz co się stanie. 
Cóż za demoniczne, dumne istoty, chciałoby się rzec. A potem wzdrygnąć się i narzucić na klosz jakąś starą ścierkę i zapomnieć o ich istnieniu.

W ich krótkiej, z natury jednostronnej relacji (bo jak ją inaczej nazwać biorąc pod uwagę, że tylko jedna strona w ogóle pamiętała co zaszło) pan Lestrange jeszcze nie zdążył się nauczyć, że Lorien była Mulciberem w każdym calu swojego jestestwa i przejęcie nazwiska było niczym innym jak postawieniem ostatniej kropki na i. No może przedostatniej, biorąc pod uwagę że na akcie własności londyńskiej kamienicy wciąż jeszcze tkwił podpis kogoś innego.
Tymczasem stała tu sobie w całej swojej niemal 150 cm chwale kompletnie nieporuszona faktem, że wpycha szanownego kolegę pod błędnego rycerza kierowanego zresztą przez obłąkanego goblina. Co złego to nie ona.
Przesunęła spojrzeniem po wolnych krzesłach – no tak, racja. Jedno właśnie okupowała sterta jej własnych rzeczy, której nie planowała na razie sprzątać. Zrobi to później. Magiczne słówko, które równie dobrze mogło brzmieć nigdy.

Niechętnie odsunęła się spod drzwi, dając Lestrange’owi szansę na ucieczkę. Nie wypadało jej czatować na progu, gdy petent siedział przy biurku. Prześlizgnęła się więc na swoje miejsce – w wygodnym fotelu, niemal niknąc za stertą papierów walających się na blacie. Nie skomentowała jak komicznie musiało to wyglądać.
Och więc nie chodziło o transmutowanie banku w małą zabawkę i wrzucenie go do torebki? A szkoda. Byłoby to o wiele zabawniejsze. Zastać dziurę w miejscu Gringotta.
- Kradzież… Ale jednak nie kradzież? Zaczyna się pan nieco mieszać w zeznaniach panie Grox.- Splotła dłonie przed sobą. – Cóż.. Nie jestem tą słynną niewidzialną ręką rynku, ale… To brzmi jak zbiorowy pozew. Goblin przeciw… rasie czarodziejów? Inwestorom Londynu? Nie będę kłamać… Długa i okrutnie droga zabawa. Ma pan jakieś dowody? Świadków tej niechlubnej kradzieży? - Zmrużyła lekko powieki, ale jej wzrok dotychczas uporczywie utkwiony w goblinie przeniósł się na Lestrange’a, którego jeszcze przez moment spróbowała zatrzymać. Uniosła lekko brwi jakby chciała zapytać "Na pewno nie chcesz go na dół do siebie?"
Odda za darmo. Trochę nienormalny, ale goblin w całkiem niezłym stanie.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#7
29.10.2024, 10:58  ✶  
Gdy Lorien spojrzała na niego po tych bezczelnych, aczkolwiek brutalnie prawdziwych, słowach goblina, Lestrange wzruszył ramionami. Niby nie potwierdził, ale także nie zaprzeczył. Nie widział żadnego sensu w rozkopywaniu przeszłości, mimo że ta zdarzyła się zaledwie kilka chwil temu. Fakt był taki, że to gobliny wyskoczyły na nich z łapami, więc on się po prostu bronił. W zasadzie to nawet nie siebie, a ich. Obok przecież była Brenna i chociaż każdy wiedział, że panna Longbottom absolutnie nie potrzebuje obrony, to kim by był, gdyby tego nie zrobił? Liczył się sam gest, poza tym podejrzewał, że zmęczona Longbottom skułaby każdego po kolei i wsadziła do celi, a potem ruszyła na kolejny patrol. Gdzie w tym jakikolwiek polot i zabawa?

Rodolphus uniósł brew, widząc co maleńkie dementory wyprawiają. Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu, gdy dostrzegł napis na łódce, a gdy miniaturka stworzenia rozczapierzyła palce, on uniósł własny. Nie puknął jednak w szklaną barierę, chociaż cholernie kusiło. Droczyć się mógł z tego typu stworzeniami, prawdziwych dementorów nigdy by nie chciał spotkać na swojej drodze. Wystarczająco dużo się o nich naczytał z książek, był też świadkiem rozmów osób, które regularnie odwiedzały Azkaban. To, co mówili, przerażało każdego - podejrzewał, że sam Voldemort nie chciałby trafić do tego pożal się boże miejsca, chociaż... Pokręcił głową. Może właśnie on by się z nimi dogadał?
- To nadal jest kradzież, tylko pod płaszczykiem praworządności. Gringott należy do goblinów, tak samo jak miecz Godryka, od którego zaczęła się ta cała heca! - powiedział groźnie, marszcząc cienkie, długie brwi. - Na pewno w swoich mądrych, grubych książkach macie na to inne określenie, ale nie możecie mieć monopolu na wszystko. Zawłaszczacie nasze dziedzictwo!
Rodolphus po prawdzie miał okazję, żeby stamtąd zwiać, ale sytuacja zaczęła go najzwyczajniej w świecie bawić. Stanął za krzesłem, zajmowanym przez goblina, a gdy pochwycił wzrok Lorien, uniósł palec do skroni i udał, że wierci w niej przez kilka sekund. Spotkał na swojej drodze niewiele goblinów, ale żaden nie był tak zajadły, jak ten tu Grox. Powinien go podziwiać w zasadzie, ale nie mógł się wyzbyć obrzydzenia, które czuł do tej pokracznej istoty. W zasadzie to chętnie zobaczyłby, jak pani Mulciber rozsmarowuje go na ścianie, metaforycznie oczywiście.
- Oczywiście, że mam dowody. Pozew zbiorowy przeciwko wam, złodzieje! Myślicie, że nas na to nie stać?!
Lestrange się nie odzywał, splótł dłonie za plecami i wbił wzrok w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Zwykle nie miał żadnego problemu z opanowaniem mimiki, lecz tutaj widać było ewidentnie, że używa każdej swojej siły w mięśniach, by po prostu nie prychnąć z rozbawieniem. Nawet lekko zagryzł dolną wargę. Przynajmniej ktoś się tu dobrze bawił, prawda?
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#8
12.11.2024, 23:03  ✶  
Chociaż Lorien poświęcała niemal całą uwagę szanownemu panu goblinowi, to mimo wszystko jej wzrok lekko uciekał w stronę Lestrange’a i gabloty z Azkabanem. Nie podejrzewała go o dziecinną próbę uwolnienia tych chochlików z piekła rodem, więc bez słowa pozwoliła mu się przyglądać makiecie ile tylko chciał. Pomimo upływu lat sama się zachwycała swoimi pociechami (może za wyjątkiem momentów, gdy uwieszały się jej na lokach albo chowały się w połach szaty, by niezauważone uciec z gabinetu na salę Wizengamotu i doprowadzić do stanu przedzawałowego przesłuchiwanych), a miała je na co dzień – wiedziała doskonale jak absorbujące i niemal, o ironio, rozczulające potrafiły być. W przeciwieństwie do swoich prawdziwych odpowiedników, te podlotki kradły tylko serca nie dusze.

Skrzekliwy głos sprowadził ją z powrotem na ziemię, chociaż… z każdym kolejnym oskarżeniem miała wrażenie, że śni.
Wdech. Wydech.
- Nie mogłabym się bardziej z Panem zgodzić Panie Grox.- Westchnęła.- Jak by to wyglądało, gdyby jedna rasa miała monopol na coś tak istotnego publiczne środki magicznej społeczności. To byłoby bardzo… niebezpieczne, prawda? Taka władza.- Nachyliła się nad blatem biurka. Wpiła uważne spojrzenie wręcz nienaturalnie intensywnych niebieskich oczu w oczy gorączkującej się istoty.- Takie zburzenie istniejącego porządku.- Było w jej głosie, w słowach coś wręcz niepokojącego. Jakby przez moment ta drobna sędzina rozważała wszelkie możliwe sposoby rozwiązania ich małego, gobliniego problemu. Wyciągnęła powoli dłoń, by sięgnąć po… różdżkę? Ale nie. Ostatecznie jej palce zacisnęły się na uszku filiżanki. Wreszcie upiła upragniony łyk, o zgrozo zimnej już kawy. Łagodny, wręcz okrutnie matczyny i protekcjonalny uśmiech powrócił na oblicze pani Mulciber, przyćmiewając paskudną aurę, którą zdawała się promieniować parę sekund wcześniej.- Pana głos jest słyszalny, panie Grox. Zadbam by został usłyszany przez odpowiednie osoby.- Już nawet nie kryła się z tą delikatną groźbą i jasną sugestią – czy aby na pewno dyrekcja Gringotta, sowicie opłacana za współpracę z brytyjskim rządem, będzie równie zachwycona wizją zburzenia przez jakiegoś krzykacza, wszystkiego co zostało wypracowane od czasów ostatnich wojen goblinów? Nie wiedziała kim był ten typ. Szczerze mówiąc za knut jej to nie obchodziło.
Czy był tylko małym trybikiem w ich społecznej machinie? Ziarenkiem piasku w doskonale naoliwionym systemie bankowym?

Merlin jeden wiedział z jakim trudem się kontrolowała, zwłaszcza, gdy złapała na chwilę kontakt wzrokowy z Rodolphus’em. Ale ona nie miała komfortu, żeby jawnie obśmiać siedzącego przed nią choleryka.
Gdy tylko jednak Grox na nowo zaczął podnosić głos – Mulciber natychmiast uniosła ostrzegawczo dłoń. Jasny gest i przekaz. Nie zamierzała pozwolić na siebie krzyczeć we własnym gabinecie. Cholera wie do czego gość był przyzwyczajony, ale prawo ulicy to mógł sobie zostawić za drzwiami, a drzeć się to do BUMowców, nie do niej. Przygryzła boleśnie język, żeby powstrzymać się przed ostrym „A z czego chcesz opłacić ten swój pożal się boże pozew?”
W krwioobiegu Gringotta płynęło złoto czarodziejów. Ich złoto. Ich dziedzictwo. Zbyt wiele goblinów zdawało się o tym zapominać.

Nie podnosiła się z krzesła, choć jak dla niej rozmowa była już zakończona.
Zamiast tego, z opanowaniem niewartym zachowania wobec tak żałosnej istoty jaką miała przed sobą, przesunęła po blacie stołu niewielką wizytówkę. Na ozdobnym papierze złotym tuszem zapisano nazwę kancelarii prawnej niejakiej Philomeny Mulciber. Odwieczna, piękna magia spychologii problemu.
Każdy konserwatywny czarodziej, który potrafił czytać i choć trochę interesował się polityką czarodziejów, wiedział, że Lorien wpycha nieszczęsnego Grox’a na minę. To nie była kancelaria dla niego. To nie byli czarodzieje, którzy mogli mu jakkolwiek pomóc w rozwiązaniu swojego urojonego problemu. A jednak, robiła to z tym samym wyuczonym, zakłamanym uśmiechem.
- Pański problem wykracza poza mój zakres kompetencji.- Powiedziała, dokładając wszelkich starań by w jej głosie zabrzmiała ta smutna, współczująca nuta.
Jestem tu. Rozumiem powagę sprawy. Ale jestem tylko urzędnikiem. Są ważniejsi nade mną.- Zdawała się mówić całym swoim niezbyt wielkim jestestwem. Cóż ona tak naprawdę mogła? Tak niewiele!
- Przykro mi panie Grox, że zmarnowaliśmy pana czas.- Dodała, czując jak ją mdli.- Ale biorąc pod uwagę wagę problemu… Potrzebuje Pan pomocy wybitnego prawnika. Bogowie mi świadkiem, że nie znam lepszego niż Pani Mulciber.- Ostatni uśmiech. Naprawdę nie chciała być zmuszona do wskazania mu drzwi osobiście.- Dziękuję...- Słowo niemal utkwiło jej w gardle.- za uświadomienie mnie o powadze Pańskiej krzywdy. Zajmiemy się tym. Niezwłocznie.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#9
16.11.2024, 13:38  ✶  
Lestrange uważnie obserwował, jak Lorien radzi sobie z goblinem. Z początku zrobił to po czystej złośliwości, bo przecież była żoną Roberta. Potem odczuwał ogromną satysfakcję z jej reakcji, gdy patrzył na zmieniającą się błyskawicznie mimikę, gdy wlepiał wzrok w te pełne niedowierzania, a potem wściekłości, oczy. Ale teraz nie mógł nie przyznać, że zaimponowała mu. Spodobał mu się nie tyle co dobór słów, a ton, którego użyła. Z tego co się orientował, Robert nie miał z nią dzieci, ale miała pod opieką jego córkę. Jeżeli używała w stosunku do niej podobnego tonu, to chyba nawet by jej współczuł. Na niego nic nie działało tak dobrze, jak właśnie ten protekcjonalny ton: jak płachta na byka.

Uśmiechnął się uprzejmie, widząc że kobieta ucisza goblina, a potem przesuwa mu wizytówkę. Nie widział, co jest na niej napisane, ale usłyszał, że mówi o pani Mulciber. Mógł się tylko domyślać, o którą Mulciber chodziło. Lestrange przestąpił z nogi na nogę. Nie był tu już potrzebny i chciałby wyjść, lecz goblin go ubiegł.
- Zmarnowaliście mój czas! Banda nieudaczników! - pochwycił wizytówkę w koślawe, powykręcane palce z długimi, brudnymi paznokciami, i wstał tak gwałtownie, że przewrócił krzesło, na którym siedział. - Jeszcze o mnie usłyszycie, to dopiero początek!
Wyszedł, trzaskając drzwiami. Rodolphus zamrugał, bo aż takiego burzowego wyjścia się nie spodziewał, chociaż doskonale wiedział, że ten konkretny goblin był nie tylko w gorącej wodzie kąpany, ale i głupi.
- Śmieci same się wyniosły - powiedział cichutko, schylając się po krzesło, by móc je postawić w dokładnie tym samym miejscu, w którym stało. Nie był pewien, czy Lorien dosłyszała jego uwagę, ale w zasadzie nie musiała. Jego twarz wyrażała wszystko - od niechęci do tej rasy i sprawy, po rozbawienie tym, jak Mulciberówna sobie z tym poradziła. - Proszę wybaczyć, że wrzuciłem panią na minę, lecz znalazła się pani na linii strzału. Nie chciał odpuścić, szedłby ze mną aż do windy, a potem pewnie czekał przy wyjściu.
Powiedział usłużnym, spokojnym tonem wypełnionym pokorą, a za tym wszystkim szły jeszcze duże oczy, które i pewnie by były wisienką na torcie tej maskarady, gdyby nie rozbawienie, które w nich błyszczało.
- Przynieść pani ciepłą kawę w ramach przeprosin? - uśmiechnął się lekko, przyjaźnie. Domyślał się, że ta, którą miała w filiżance, była już zimna. Za mało picia, za dużo pierdolenia ras niższych.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#10
16.11.2024, 18:03  ✶  
Chwała Merlinowi – spychologia zadziałała!
Goblin pochwycił wizytówkę i rzucając kolejne inwektywny pod ich adresem ostatecznie zdecydował się zabrać swoje zażalenia gdzie indziej.
I bardzo kurwa dobrze.
- Do widzenia panie Grox.- Odparła monotonnym głosem, wyraźnie podirytowana tym trzaśnięciem drzwi. Zezłoszczona, ale niespecjalnie zaskoczona. To oczywiste, że te istoty nie miały w sobie za grosz klasy. O dziwo, nawet podniosła się zza swojego biurka – w czysto grzecznościowym, wyuczonym geście. Kiedy ktoś opuszczał pomieszczenie (nawet tak żarliwie jak skretyniały goblin) to należało wstać. Ona nie musiała być skończonym, niewychowanym barbarzyńcą, prawda? Cieszyła się w duchu, że Grox nie postanowił jej uścisnąć dłoni, albo nie daj Merlinie jej pocałować. Miała przeczucie, że nie powstrzymałaby grymasu obrzydzenia.
Ale wyszedł. Nareszcie.

W pierwszym odruchu chciała powiedzieć Lestrange’owi, żeby się nie kłopotał z tym krzesłem. Poradziłaby sobie. Ale nie zdążyła. Zamiast tego odkaszlnęła cicho.
Musiała usłyszeć ten cichy komentarz. Ale gdy tylko na nią spojrzał, pokręciła delikatnie głową. Nie w geście „tak nie wolno!” co bardziej „nie tutaj”.
Nawet biorąc pod uwagę pełne poszanowanie prywatności sędziów i absolutną tajność tego czym się zajmowali na co dzień – nie było pewności co do tego kto słucha. Ściany miały uszy i oczy. Choć w tym pokoju zdawał się na nich spoglądać jedynie Ignatius. Przynajmniej tak długo jak siedział w swoim portrecie, bo aktualnie ramy były puste.
Obeszła powoli biurko, krzyżując dłonie na wysokości piersi. Długie czerwone pazury postukiwały lekko o miękki materiał szaty czarownicy.
- Do usług, panie Lestrange.- Stwierdziła lekko. Patrzyła na drzwi jakby w obawie, że się otworzą i na nowo stanie w nich Grox. Niektórzy bywali nie tylko głupi co i cholernie uparci.- Na pańskim miejscu pokazałabym mu chętnie Departament Tajemnic. Ponoć tam się często znika.- Zawiesiła na chwilę głos, po czym zaśmiała się sztucznie.- Oczywiście żartuję! Muszę przyznać, że jestem wdzięczna za to spotkanie. Musi pan wiedzieć, że jestem wielką pasjonatką bardziej… um…- zawahała się przez moment, próbując dobrać słowa.- metafizycznych zagadnień. A w życiu nie widziałam opętanego goblina na własne oczy. To wyjątkowa okazja- Znów ten krótki, dźwięczny śmiech.- I niechętnie przyznaję, ale wizja skradzionego banku była czymś niecodziennym.

Na propozycję przyniesienia sobie świeżej porcji kawy Lorien wyjątkowo szybko pokręciła głową. Z jednej strony nie chciała go zmuszać do niepotrzebnego spaceru, kiedy mogła swoją podgrzać zaklęciem (albo uznać to za znak od bogów i przespacerować się na zasłużoną kawę i ploteczki do innego departamentu), z drugiej zaś – doskonale wiedziała, że Lestrange pewnie nie potrafiłby jej przygotować. Nie tak jak tego chciała, jak to lubiła. A wizja przeprowadzania z nim instruktażu p.t. „Weź filiżankę. Wsyp do niej trzy czubate łyżki kawy z puszki. Tak. Trzy. Czego nie rozumiesz?” jakoś jej się nie uśmiechała. Od tego byli stażyści i praktykanci, którymi się pomiatało tak długo aż zrozumieli swoje miejsce na dnie ministralnego łańcucha żywieniowego; ale nie Niewymowni. Trzeba się szanować Rodolphusie.
- Och, nie, nie. Dziękuję.- Powiedziała, gdy tylko uświadomiła sobie, że cały ten monolog i przemyślenia nigdy nie opuściły zakamarków jej własnego umysłu. – Nie będę zajmować panu czasu, panie Lestrange. Z tego co zrozumiałam ma Pan za sobą wyjątkowo uciążliwy poranek.
Uśmiechnęła się. Dość szczerze jeśli brać pod uwagę grymasy, którymi raczyła goblina.

Ciche stukanie w szybę odwróciło jej uwagę nim zdążyła się oficjalnie pożegnać. Pośpiesznie skierowała więc kroki w stronę gabloty, gdzie jeden z dementorków usilnie dobijał się do gablotki. Czy dało się rozróżnić który? Pewnie nie, ale Lestrange mógł odnieść wrażenie, że to ten sam, który wcześniej się nim wyjątkowo interesował.
- Shhh.- Mruknęła Lorien, z niespotykaną jak na siebie czułością gładząc szkło.- Przepraszam, z reguły nie są tak… podekscytowane. – Skłamała gładko. Te cholery miały więcej energii niż pierwszoroczni w Hogwarcie na pierwszych zajęciach z latania.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Rodolphus Lestrange (3200), Lorien Mulciber (3930)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa