• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[02.06.72] They ask for a New Peace and bring violence

[02.06.72] They ask for a New Peace and bring violence
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#1
08.09.2024, 13:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 12:03 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Badacz Tajemnic

Długo się z tym nosił. Bardzo długo. A wiedział już praktycznie w pierwszym tygodniu maja. Wiedział, że ona ucierpiała i wiedział, że jest tutaj. Od początku chciał ją zobaczyć, dowiedzieć się w jakim faktycznie jest stanie. Czarne myśli podpowiadały, żeby się pośpieszył, bo inaczej ostatnim miejscem gdzie będzie dane im się spotkać będzie jej pogrzeb.

Powinien podnieść Zimne dupsko i zjawić się w Dolinie, w Lecznicy. Był jej to winny i nie dlatego, że należał do tych, którzy zafundowali jej to co dostała. Nie z poczucia winy i żalu, który skutecznie zatapiał w alkoholu i eliksirach znieczulających. Tak po prostu po ludzku, z uwagi na to kim kiedyś dla siebie byli, nawet jeśli było to zbyt trudne do opisania czymś innym, niż "to skomplikowane". Powinien przy niej się pojawić i zadbać o nią.

Ale nie potrafił.

Targało nim zbyt wiele sprzeczności. Przez wiele tygodni co rusz miał inną wymówkę dla własnego sumienia. Na początku zasłaniał się kontuzją barku, którą zafundował sobie sam najbardziej pokracznym zaklęciem jakie tylko mógł rzucić. Chyba nigdy nie zmyje tej porażki z własnej ambicji. Potem nie chciał się narażać na niepotrzebne ryzyko, biorąc pod uwagę, że był jedynym Zimnym o którym świat nie powinien się dowiedzieć. A przecież ten temat był na końcówkach języków wszystkich w całym magicznym Londynie. A kiedy już dowiedział o eliksirze imitującym temperaturę ciała, który znacząco ułatwiał mu codzienne funkcjonowanie, bez panicznej obawy o zdemaskowanie, szukał innej wymówki. Potem po prostu wykręcał się, że nie chciał być widziany w jej towarzystwie, żeby nie być posądzony o jakieś powiązania ze stanem Millie. Jakby zwyczajnie nie mógł być jednym z zatroskanych bliskich i odwiedzić Moody. Przecież nie ona jedna ucierpiała w ataku i wielu odwiedzających czuwało nad poszkodowanymi nie tylko w Lecznicy Dusz, ale także u Munga.

Nie chciał się zmierzyć z namacalnymi konsekwencjami swoich działań. Jedynie zdobył się na wysłanie jej bukietu kwiatów. Białych i różowych gerber na znak zwycięstwa i oddania hołdu jej wytrwałości. Bez dedykacji, ani nawet podpisu. To tylko tyle na ile potrafił zdobyć się przez te kilka pierwszych tygodni.

W końcu jednak poukładał swoje sprawy, aż w końcu ta jedna stała się mu się tak ciążącą, że nie zniósłby już ani dnia więcej. Nawet on miał granicę swojej wytrzymałości, choć przesunął ją tak daleko jak nigdy wcześniej. I tak był już tchórzem odwlekając to spotkanie do dzisiaj, nie mógł już zmienić tej myśli o sobie. Jednak wybuchłby od stężenia frustracji, gdyby w końcu nie ujrzałby jej twarzy.

Wszedł do sali w której leżała, a ręce mu drżały ze stresu. Przecież z pewnością spała, więc czego miał się bać. To tylko paranoja w Twojej głowie. Powtarzał sobie do ostatniej chwili.

Pękł jednak kiedy zobaczył ją bladą i nieprzytomną. Nie przejmował się żadną czarownicą i żadnym czarodziejem, który zmarł tamtej nocy, lub został poszkodowany w ten czy inny sposób. Miał głęboko gdzieś tych bezbronnych, kobiety i dzieci, starych i młodych. Nie interesowały go pokiereszowane kapłanki i niedoświadczeni brygadziści.

Ale ta jedna drobna sylwetka, wychudzona jeszcze bardziej, niż zwykle, zburzyła jego chłodną i zdystansowaną postawę.

- Oh niee... - załkał niemalże szeptem, podchodząc bliżej. Obrócił stojące obok łóżka szpitalnego krzesło i przysiadł na nim, tuż obok niej. Chwycił ją za rękę, przykładając do swoich ust, zatroskany nad cudzym losem jak nigdy. - Cholera... Przecież powtarzałem Ci tyle razy... Pierdol ten mundur... W jękliwym tonie ciągnął dalej, czując jak żal i wina opływają go z każdej strony. Czuł się współwinny, gdzie głęboko tam w środku, ale nie mógł tego okazać. Nawet przed samym sobą.


constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#2
08.09.2024, 22:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.09.2024, 22:18 przez Millie Moody.)  

kocham cię kochanie moje
to oczy twoje we mnie wpatrzone

Jak patrzeć, gdy powieki zamknięte? Jak oddychać inaczej niż bezwolnym miarowym andante, nie czując, nie widząc, nie słysząc.
Stan stabilny, ale jakże na niebiosa przechujowy. Alastor znalazł ją po trzech dniach szukania. W lesie. Pożartą przez ogień ognisk piekła rozpalonego rękami diabłów. A teraz jeden z nich zasiadał obok łóżka w malutkiej klitce, tyle dobrego, że przyjaciele zrzucili się na to, by leżała sama. Białe kafle na ścianach, białe kafle na podłodze i irytująca, wżerająca się woń jaśminu - środek czyszczący.

Chciał, żeby zrzuciła mundur, oto proszę, wątłe ciało pokrywała biała płócienna koszula nocna. Szpitalna, dostosowana do tego, by łatwo można było przebrać, umyć, zrobić masaż, który zapobiegnie odleżynom. Biel... biel...

Szukała bieli, błąkając się po świecie pełnym szarości, po świecie umęczonych dusz, wyszarzałych ostateczną sprawiedliwością śmierci, która dotykała wszystkich. Każde odstępstwo, każdy kolor, odrobina światła. Jej sen nie był spokojny, był przerażający, a każde niepowodzenie sprawiało, że czerń zdawała się coraz bardziej kusząca. W czerni była jednością z czernią. W czerni była chciana. W czerni nie było już nic.

kocham cię, a kochanie moje
to tęsknota nieskończona

Prawda była taka, że Millie miała w dupie Louviana. O jak ona nie znosiła tego typa, to głowa mała. Pieprzone tatuaże, głupawy uśmiech, komentarze z rynsztoka. No dobra, to ostatnie może najmniej ją wkurwiało, ale dalej - Lou był bardzo typowym typem "chłopaka", którego się rucha głównie po to, żeby wkurwić brata. I kuzynkę. Taki był plan na początku, tak sobie mówiła. A jednak ich "randki" czy może bardziej powinna nazwać je "sesjami", dawały jej dużo więcej niż przyznałaby na torturach. Kochanek ofiarowywał jej poczucie kontroli, którego tak dramatycznie potrzebowała w życiu. Poczucia kontroli, które było uzależniające.

Pierdolony detox odbierał jej wszystko, odzierał ją ze wszystkiego. Pierdolony detox odciął duszę od ciała, sprawiając, że nie miała kontroli nad absolutnie niczym. A on przyszedł do niej i gdyby tylko wiedziała, gdyby tylko poczuła jego smród, może udałoby się unieść rękę, sięgnąć do głowy i zacisnąć palce na obrzydliwie wymodelowanej fryzurce tego playboya. Przypomnieć mu jak nisko upadł leżąc pod butem dziewczyny znikąd.

kocham cię a kochanie moje
to rozstania i powroty

Był ostatnią osobą, której ktokolwiek mógł się tu spodziewać. Miał szczęście - dziś nikt nie zapowiedział się, dziś nikt nie powinien im przeszkodzić. Dziś był sam z tą, która mundur zamieniła na biały, szpitalny uniform.

– No chyba Cię pojebało, żebyś mi mówił jak mam kurwa żyć! – echa ich ostatniej sprzeczki, ostra reakcja na którąś z rzędu, ignorowaną wcześniej sugestię. Teraz jej twarz wyrażała dojmującą obojętność, dłoń miała chłodną choć nie tak jak Ci, którzy powrócili tamtej pamiętnej nocy z limba. Zdawało się, że nie ważyła wcale. Zdawało się, że jeśli zgniecie ją mocniej, to pokruszy kości, pozostawiając bezkształtny skórzany worek.

Nie było jej w ciele.

Cały czas go szukała.

Biel. Ona musiała gdzieś być...
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#3
09.09.2024, 11:59  ✶  

Nigdy nie chodziło mu o tak ściąganie munduru.

Przecież nigdy nie życzył jej źle, nawet jeśli się kłócili i warczał za nią by wypierdalała w pizdu. Nie do tego stopnia. Powtarzał jej żeby odpuściła sobie tą zabawę w harcerzyka, bo to kompletnie nie pasowało do niej. Była gorzka i szorstka z wierzchu, prawie tak jak on, z tą różnicą, że on przyjął to jak namaszczenie. Świat to cyrk, a ludzie to zwierzęta i wiedział, że ona też tak poniekąd czuła. Jakaś kropla goryczy i pogardy dla rzeczywistości, którą próbował z niej wykręcić przy każdej możliwej okazji. Zamiast tego wolała udawać rycerzyka w za dużych butach i uganiać się za planktonem z Nokturnu i całej reszty tej toksyny. Kompletnie zmarnowany potencjał, a przecież była taka silna. I gdyby tylko przestała udawać, byłby nawet skłonny zaprowadzić ją w stronę mroku, tam gdzie jego ciągnęło jak stado ciem do nocnej latarni.

Ale ten kretynizm nigdy nie wyszedł jej z głowy. Zapewne Alastor, a nawet wszyscy ci jebani Moody natłukli jej do głowy tych bredni o dobru i złu, spłycając świat do jakiegoś prostackiego dualizmu. Nigdy nie mówił jej wprost, czym się zajmował kiedy przestał już być piłkarzykiem. W jakim kierunku przekonwertował wszystkie swoje ambicje. To byłoby zbyt lekkomyślne i nieodpowiedzialne. No i pewnie przestałaby robić mu te rzeczy po której do niej przychodził.

Wolał kiedy piła.

Wolał po stokroć kiedy była napierdolona. Chaotyczna, destruktywna i autodestrukcyjna dla samej siebie. Impulsywna i wywrotowa, ale co najważniejsze; niczym nieskrępowana. Kiedy była w cugu stać ją było na więcej, o wiele więcej. Nie bawiła się wtedy w konwenanse. Mógłby nawet wtedy przysiąc, że pod warstwą jej perfum i woni alkoholu, czuł nutę spaczenia, która mogłaby się wydostać z jej wnętrza gdyby tylko na to pozwoliła. Szkoda, że jednak wybrała kontrolę.

Może gdyby wtedy posłuchałaby go, poszła za jego radą, dzisiaj nie leżałaby tutaj, podana kostusze jak na porcelanowym talerzu.

Zaciskał jej dłoń między swoimi i czuł jak wiotka była. Jak drobne palce, uginają się jedynie od jego nacisku, bezwolnie i bezwładnie. W końcu sięgnął dłonią do jej twarzy, by pogładzić po policzku. Była tak krucha, jakby z cukru. Bał się nacisnąć na nią mocniej, bo czuł że rozpadnie się na tysiące elementów.

- Jesteś idiotką Moody!- warknął głośniej przez zaciśnięte zęby. Smutek i żal w końcu przepoczwarzyły się w gniew. Był zły na nią, że wpakowała się to tak głęboko. Zawsze liczył, że poprzestanie na byciu pospolitym krawężnikiem, że gonitwa za drobnymi łotrzykami wystarczy jej, żeby poczuć się tym dobrym. Po cholerę jej to właściwie było? Po co się oszukiwała, że uda się jej zbawić świat, chociaż ledwo radziła sobie z uratowaniem samej siebie.

Przejechał kciukiem po jej suchych wargach, a te nawet nie drgnęły. - Wstawaj kretynko, nie możesz odejść tak po prostu... Dalej syczał nienawistnie, a pięść zacisnęła mu się przed jego własną twarzą, a myśl że chciałby ją teraz pocałować. Ale odsuwał to, odsuwał jak całe poczucie winy jakie uderzało w niego taranem. Nie mógł sobie na to pozwolić, tak jak nie mógł sobie pozwolić na sentymenty. Był o krok przed zwątpieniem we wszystko co robił do tej pory, we wszystko co uwierzył Czarnemu Panu. Dlatego teraz był na nią taki wściekły.


constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#4
23.09.2024, 11:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.09.2024, 11:23 przez Millie Moody.)  
Ile gardeł stało nad nią w modłach i bluźnierstwach, ile głosów zaklinało chórem prośby o to by powróciła.

Czy posłuchała któregokolwiek z nich?

Czy lojalność Louviana wzrosłaby, gdyby ten, który wydawał mu polecenia obiecałby przywrócić świadomość do wątłego ciała?

Czy taka prośba, nie byłaby nazbyt okazaniem słabości? Wszak to ciało zbrukane był dziedzicznie krwią mugoli czy mugolaków, zabrudzone, niemożliwe do odczyszczenia niczym, nawet trefnymi dokumentami - łono które wydało na świat Moody było już zbrukane.

W postrzeganiu wielu tak jej dziedzictwo, jak profesja, sprawiały, że była mniej niż śmieciem, odpryskiem na kartach historii. Tak widziała również sama siebie, gdy patrzyła w lustro. Nigdy jednak nie było to przy nim, aby nie dostrzegł słabości i rozgoryczenia, dojmującej pustki, która w chwilach alkoholowego upojenia przyjmowała formę szalonego tańca na zgliszczach własnego życia. Nie mógł widzieć jej słabej, nie mógł wiedzieć, jak bardzo potrzebowała tych sesji, gdy na jeden moment, na krótką chwilę, mogła się poczuć jak królowa nocy depcząca jego arystokratyczny ryj, a nie szczur ze ścieków, kopany przez wielu przy każdej nadarzającej się okazji. Potrzebował jej, jak potrzebowała jego. Dagaz naznaczył podczas pierwszego spotkania nie tylko ją, ale i jego. Świt. Równowaga między cieniem a światłem. Tylko oni nigdy nie byli dziećmi równowagi. Byli trwającym ekstremum.

Lubił tańczyć. Lubiła tańczyć.

Teraz jej nogi leżały nieruchomo, język milczał, przemieniony w kołek tkwiący pomiędzy wysuszonymi, rozchylonymi wargami, a oczy rozwarte szeroko wpatrywały się w sufit.

Oczy matowe, pozbawione blasku, oczy zaczerwienione od tego, że nie mrugały, a wytężenie. Wpatrywały. Się. W. Sufit.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#5
14.10.2024, 19:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.10.2024, 11:14 przez Louvain Lestrange.)  

Poczuł silny ucisk na skroniach, więc przyłożył palce do twarzy, starając się rozmasować ból. Za dużo, za silnych emocji na raz. Z jednej strony czuł żal nad losem jaki się jej przytrafił. Z drugiej z kolei czuł złość, a nawet oburzenie na samego siebie, że pozwala sobie na takie rozterki. Brzydził się swoje słabości, nawet w pustym pokoju, w którym nikogo oprócz niego i śpiącej Millie nie było. Z ledwością patrzył na jej wątłe ciało, ale nie potrafiłby już spojrzeć nawet na własne odbicie. Ten smutek i strach przed utratą jej z tego świata. Nigdy nie powinno było go na to stać. To oznaczało tylko, że wątpił w słuszność własnej idei, dla której jeszcze nie tak dawno był w stanie oddać życie. A teraz niewiele brakowało by załkał, jak najgorszy ze śmieci.

Naciskał opuszkami palców na skronie, zataczając niewielkie koła. W końcu, pod paznokciem poczuł drobną pamiątkę, którą sobie zostawił po tamtej nocy. Tatuował sobie różne głupstwa, czasem miało to bardzo proste znaczenie, a czasami te czarne linie nie miały ich wcale. Ale dagaz przyjął na stałe z oczywistą intencją, w odniesieniu do najprawdziwszych wspomnieć. Drobny znaczek wielkości małego paznokcia, białym tuszem. W dodatku ukryty pod cienką warstwą włosów z boku głowy, by jeszcze bardziej ukryć te znamię przed światem. Chciał tą runę zatrzymać na zawsze, chociaż paradoksalnie miał te całą równowagę głęboko w dupie. Nie chciał temu wszystkiemu przypisywać żadnej ponad zmysłowej wartości, nie chciał przyznawać jej w żaden sposób racji. Po prosty przyjął ten idiotyczny znaczek za jej manifestację, którą chciał przywracać sobie w momentach kiedy najbardziej tego potrzebował. Kiedy chciał przywołać wspomnienie tych wszystkich skrajnych emocji, by w chwilach melancholii przypomnieć sobie te sprawy które potrafiły nim wstrząsnąć jak mało co innego w życiu.

Tak samo teraz, przez krótki moment roztopił się w tym namacalnym zapisie uczuć, jakby miało to pomóc w czymkolwiek. Jakby teraz miał z tego tytułu łatwiej przetrawić to co w niego uderzało. I może przez krótką chwilę poczuł odrobinę ulgi, wiedząc że nadal jest człowiekiem i to wszystko wychodziło z czegoś konkretnego. Nie tylko z kapryśnej chwili przerośniętego nastolatka, tylko z prawdziwych emocji. Jednak była to krótka migawka, tak szybko jak się pojawiła, tak szybko znowu zostawiła go w osamotnieniu.- Oj nie kurwa... - syknął wściekle niemalże. Oderwał się od niej, oderwał ręce od twarzy. Ruchem jednej dłoni gwałtownie odrzucił materiał pościeli, który przykrywał jej postać. Drugą zaś sięgnął po swoją różdżkę. - Wiem, że mnie słyszysz, wstawaj... Przez zaciśnięte od złości zęby rzucił jej niemalże prosto w twarz, rozgniewany jej biernością. Tego jeszcze nigdy od niej nie doświadczył i nie miał zamiaru się z tym od tak po prostu pogodzić. Skoro wybudził z podobnej śpiączki Theona to obudzi i ją, choćby miał roznieść te jebaną pożal się boże lecznicę. Wycelował różdżką między jej oczy, prawie że wbijając jej końcówkę w bladą skórę. Zamknął oczy i ze wszystkich sił postarał się wrócić wspomnieniami do momentu kiedy sam wyciągnął się spod iluzji limbo. Potrzebował do tego wszystkich swoich sił oklumety, na szczęście był zdeterminowany jak nigdy. W końcu zaczął rzucać w nią zaklęciami rozpraszającymi, raz po raz, jakby jej stan był uwarunkowany wyłącznie tą przeklętą, prastarą magią z pierwszego kręgu.


constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#6
21.10.2024, 23:20  ✶  
Były takie sposoby, żeby cofnąć się w czasie, ale rzeczywistość musiała pozostać taka sama, według tajemnic, w które zaglądali Slughornowie.

Były takie sposoby, by obudzić księżniczkę w baśni i w grę wchodził bodaj pocałunek prawdziwej miłości, ale Louvian chyba sam już nie wierzył w to, żeby jego serce zdolne było do kochania.

Były też środki przymusu bezpośredniego. Z wściekłością rzucane zaklęcia kierowane wprost w głowę śpiącej. Wprost w głowę śniącej...

Obudź się Ikarem

Jej przestrzeń wypełniała szarość.

Wizja była mglista, niepewna. Kształty przeplatały się ze sobą w sennej marze, która nie miała większego sensu. Dusze przechodniów, podróżnych, zszarzałe widma krążące po zszarzałym dworcu. Szukasz wyjścia, lecz każda droga prowadzi na zszarzały peron, zszarzałych snów pokrytych śniedzią. Cienie rosną i maleją, mglista kula jest gdzieś, hen, wspomnieniem unoszącym się nad ołowianą kurtyną wyśnionych miłości.

Śpiewały lustra

Ona już nie miała czasu. Czas dopalał się na końcu wolno przesuwającej się wskazówki szarego zegara jedną, ostateczną linią głoszącą: jest już za późno.

Śmierć nie nadeszła.

Wybawienie pozostawało poza zasięgiem.

Błota pęczniała światłem dostającym się z zewnątrz.

Czuła jak pieką ją oczy, gdy zasiadła do stołu w grę o własne życie z czarną postacią, której paciorkowate oczy przypominały dwie galaktyki nanizane na nić przeznaczenia.

Oddech, haust, granica.

Biel

Szpitalne lustro, sufit opadający, duszący, wyzuty z osobowości szkielet otulający bezwolne ciało.

– Obudź się... – szeptały lustra, szeptały spierzchnięte wargi, szeptała dusza, błagała, krzyczała, łkała bezgłośnie wypchnięta poza szarą kartę rzeczywistości. – Obudź się Ikarem. – Powiedziała znów, patrząc przed siebie widząc tylko sufit i światło, czując swąd, nie rozumiejąc jego źródła, nie będąc świadomą tego czym jest biel, czym jest swąd, czym są dwie galaktyki patrzące wprost w jej duszę i uśmiech, krwiożerczy, zaborczy, głodny.

Nagle, odwróciła głowę w stronę Louviana, jej oczy wybałuszone wręcz, jakby zaraz same chciały uwolnić się z czaszki, wyfrunąć niczym dwie złociste wilgi z kościanej klatki. Źrenica jak główka szpilki, ledwie widoczna utkwiona była w wykrzywionej od wysiłku twarzy mężczyzny.
– Jeszcze nie jest za późno. Świt nadejdzie. Jesteś nim. Jesteśmy – wibrująca cisza rozeszła się po sali, cisza niedokończonego zdania w chwili, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły, a do pomieszczenia wpadła rozhisteryzowana pielęgniarka Lecznicy.

– CO PAN WYPRAWIA! TU NIE WOLNO CZAROWAĆ, PAN NIE JEST LEKARZEM! – stała z niepewnie wymierzoną w Lestrange'a różdżką, ale dopiero teraz dotarło do niego, że w korytarzu panuje zamieszanie i najprawdopodobniej jego akcje nie pozostały niezauważone. Kiedy odwrócił się w kierunku Moody, zrozumiał że jej oczy znów zakleiła śpiączka.

...który dopalał się, na końcu wolno... obudź się...
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#7
06.11.2024, 23:05  ✶  

Jeśli wszystkie jego błędy sprowadziły go właśnie w to miejsce, z chęcią cofnąłby się w czasie i spierdolił coś jeszcze. Fakt, gorycz trawiła jego trzewia na wskroś kiedy patrzył na tak bezwładną i nieobecną Millie. Ciężko było mu nawet sobie wyobrazić jeszcze bardziej obrzydliwy widok, niż to na co właśnie patrzył. Absolutne przeciwieństwo tego, przez co mógł mieć słabość do Moody. Nie z powodu tak żałosnej cherlawy był nią kiedykolwiek zainteresowany. A pomimo tego był niemalże gotów załkać niczym opuszczone szczenie nad jej tragedią.

Rozpacz zmieniła się w gniew. Poczucie winy przepoczwarzyło się w jątrzącą się żółć gniewu. Zawsze myślał, że jest czarownicą solidniejszej konstrukcji. Że jedyne co może ją zgnieść to własne autodestrukcyjne predyspozycje. Chyba właśnie to najbardziej go w niej pociągało. Świat był za słaby, żeby ich zniszczyć, a oni zbyt mali by zniszczyć świat. Szkoda tylko, że nie zdążył jej do tego przekonać. Może niedosłownie, ale gdzieś między słowami stwierdzali podobną diagnozę dla rzeczywistości. Ona chciała świat uzdrowić, on chciał oczyszczenia.

Nienawidził jej za to. Kompletne marnotrawco potencjału, dla ckliwych bajeczek o lepszym świecie. A teraz nienawidził jej jeszcze bardziej. Za to, że pozwoliła sobie na słabość, że uwierzyła infantylnym ideałom. I patrzcie tylko ludzie dokąd ją to doprowadziło. Leży teraz jak ta porcelanowa laleczka, a Czarny Pan i tak dostał to co chciał. Ludzie pozdychali na marne, niewielu udało się uratować. Wielka cena żadne korzyści. Najgorsze było w tym wszystkim to, że był przez moment zwątpić we wszystko co wierzył. To jej wina. Znowu się dał nabrać. Znowu pierdolona Trelawney, która zaraziła go swoją słabością.

- Jebana wszo! Zaufałem ci, a okazałaś się słaba jak wszyscy... - splunął jadem przez zęby. Powiedział i szarpnął ją za policzki widząc jak zaklęcia rozpraszające nie przynoszą upragnionego skutku.

Usta poruszyły się, a jego sparaliżowało. Przez moment ukłucie radości było bliskie przebić ten balon żalu i gniewu, który w sobie pompował. Przed momentem był gotów okładać ją, nieprzytomną pięściami nie potrafiąc sobie poradzić z emocjami, a teraz jakby jego oczy nabrały radości. Na krótko jednak. Nie wiedział na co liczył, ale to co dostał nie było żadnym wyjaśnieniem. Co ty bredzisz... . Pomyślał, ale nie zdążył powiedzieć. Odstąpił od niej na krok, kompletnie zdezorientowany tym co się właśnie działo. Nigdy nie rozumiał jej w pełni. No i jak zwykle zresztą zatrzęsła nim w posadach. Nawet jak była w śpiące potrafiła wyjść na wariatkę.

Wpatrzony w jej twarzy, zadrżały mu ręce, kiedy jej oczy prawie wypadły jej z orbit. Co tu się kurwa mać działa? Kolejny krok w tył i potknął się o krzesło stojące nieopodal. Wylądował zadkiem na posadzce, przerażony jej pojebaństwem. Gdyby cokolwiek z tego zrozumiał, może i coś by jej odpowiedział. Zamiast tego z usłyszał uniesiony, kobiecy ton. Spojrzał w stronę czarownicy nie mogąc wydusić z siebie ani zdania. - Ale... ona... widziałem, żyła... - bełkotał jak potłuczony dalej z pozycji podłogi. Machnął ręką w kierunku leżącej pacjentki, jednak w jej oczach nie było już potwierdzenia jego wersji. W końcu zdał sobie sprawę jak idiotycznie musi nie tylko brzmieć, ale i wyglądać. Znowu gniewny wyraz twarzy, znowu ściągnięte brwi i zmarszczone czoło. - Chuja się znacie na leczeniu. Jej potrzebni są prawdziwi lekarze i najdroższe leczenie! - ryknął w odezwie na jej wymierzoną w niego różdżkę. Swoją z kolei schował pod kurtką, wstał na równe nogi i przyklepał odzienie. Najchętniej to teraz rozpętałby tu piekiełko. Zostawić po sobie pożogę tak wielką, że przyćmiłaby nawet Morsmordre, którym wykończyłby dzieła niczym wisienką na torcie. - Jebana banda konowałów... Znowu syknięcie jadowitego węża. Zmierzył pielęgniarkę morderczym wzrokiem i błyskawicznym krokiem wyminął ją w przejściu, by zniknąć z pomieszczenia jak najszybciej. Szybko póki nie zleciało się tutaj pół ośrodka, zanim ktokolwiek dowie się, że Lestrange był w Lecznicy.

constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#8
16.11.2024, 13:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.11.2024, 13:19 przez Millie Moody.)  
Louvian nie wiedział.

Nie był świadom, że przyszedł i przyniósł jej świt, tak samo, jak dwa miesiące temu z takim samym powodzeniem mógł przynieść jej zmierzch.

Pradawna magia pętająca dusze w niebycie, pętająca ją na granicy światów i zrozumienia rozproszyła się, naciągnęła jak guma odsłaniając wrażliwe przestrzenie, czyniąc nieprzekraczalną barierę błoną, którą dało się przebić. Którą w końcu trzeba było przebić. Która była o krok od przebicia.

To mogło być tamtego dnia. Emocje silne, choć żadne z nich z oczywistych względów nie nazwałoby tego miłością. To mogło być, gdyby jak pierdolony szczur Louvian nie uciekł podkulając swój pokaleczony ogon, nie owinął się swoim rodowodem wstydliwie, zasłaniając twarz i serce. Nie wydarł jej snom, nie dotknął łagodnością, której się brzydził. Był diabłem, koszmarem co zmuszał do stawienia czoła zagrożeniu. Za moment, za dwa dni przysiądzie przy łóżku anioł, kojącym głosem mówiącym jej w końcu spod płaszcza męskiej buty i samozadowolenia, spod haseł o tym, że trzeba być zawsze czujnym i nie kierować się uczuciami, spod tego ostrego, zahartowanego walką płaszcza pojawią się łzy, pojawi się wyznanie, pojawią się ciche zaklęcia o tym, że ktoś jej nadal potrzebuje.

Błona czekała, jak powieki przykrywające złociste ślepia, teraz znów pogrążone w śnie, znów nieruchome, znów zastygłe przerażeniem wszechogarniającej Szarości. Czerni. Bieli.

Pokrzykiwania pielęgniarki odprowadziły go białym korytarzem, finalnie jednak drzwi Lecznicy zamknęły się za Lestrangem i nikt go więcej nie niepokoił. Nie fizyczynie. Szczęśliwie też nikt ważny nie widział jego chwili słabości, choć przecież to on dla siebie był najsurowszym sędziom. Słaba wesz, która nie chciała go słuchać, pozostała w jego umyśle jak robak, przemierzający zagłębienia, nie dający o sobie zapomnieć. Jeśli myślał, że wcześniej miał problem, to teraz dopiero, gdy mógł znów spojrzeć w jej zapadniętą twarz, w lśniące, pozbawione woli oczy, gdy mógł znowu usłyszeć jej głos, który zamiast rozkazu bełkotał słowa...

Obudź się

To ona miała się obudzić i tego nie zrobiła. Jak będzie wyglądać jego twarz za kilka dni, gdy dotrą do niego wieści o powstanie z martwych? Czy będzie dumny ze swojego karalucha? A może nie zauważy pradawnej iskry, którą przemocą wtłoczył w jej nozdrza? Zabrał życie. Dał życie. Może to nie on. Może to tylko przypadek.

Może.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Louvain Lestrange (2279), Millie Moody (1512)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa