10.09.2024, 22:51 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.09.2024, 22:59 przez Rodolphus Lestrange.)
14 sierpnia 1972
Gdzieś w podziemiach Ministerstwa Magii
Gdzieś w podziemiach Ministerstwa Magii
To nie było zwykłe pomieszczenie, w którym trzymano podejrzanych lub przesłuchiwano świadków. Jedno z podziemnych pięter Ministerstwa było zagospodarowane właśnie na takie sytuacje. Jeżeli ktokolwiek spodziewał się ciemnych lochów, po których ścianach płynęła woda, a w powietrzu panowała wilgoć, to musiał się nieźle rozczarować. Pomieszczenie, w którym przyszło im się znaleźć, było całkiem normalne. Przypominało po prostu ciemną salę, rozświetloną tuzinami magicznych świec, krążących przy suficie i ścianach. Nie było tu żadnych dodatkowych wygód w postaci foteli czy kanap, znajdowało się tu tylko długie, dość szerokie biurko oraz kilka krzeseł. Na jednej ze ścian wisiała tablica korkowa, na której przyczepiono kilkanaście kartek oraz ruchomych fotografii. Również na blacie stołu znajdowało się kilka teczek, teraz otwartych, przy których znajdowały się różne fotografie, przedstawiające unieruchomioną piątkę czarodziejów, którzy padli ofiarą tego... Dowcipu? Klątwy? Ministerstwo nie wiedziało, lecz przypuszczało to drugie. Dlatego też postanowiono zaangażować w rozwiązanie tej sprawy większe środki. Jednym z nich był oczywiście doświadczony Auror. Drugim - Niewymowny, który w małym palcu miał wszelkie możliwe badania nad ludzkim mózgiem i zachowaniem ludzkim. Trzecim - niezależna konsultantka, którą wskazał Lestrange. Zapewne byłoby tu także więcej osób, gdyby nie inne ważne sprawy, do których należało zaangażować pozostałych. Na ten moment uznano, że trójka ludzi wystarczy.
Na stole znajdowało się pięć masek. Leżały spokojnie i niewinnie, jakby to nie one były przyczyną zamieszania, które spowodowało dziwne zachowanie nieobecnych tu ofiar. Zostały one w trybie pilnym przetransportowane najpierw do Munga, a później: Lecznicy Dusz. Rozmowa z nimi nie miała sensu, do czego szybko doszli przesłuchujący ich Brygadziści. Być może będzie trzeba się do nich udać, lecz priorytetem były maski. Pierwsza przypominała dziwną, wykrzywioną twarz jakby zrobioną z kamienia. Druga: uśmiechniętego mężczyznę o fioletowych włosach. Trzecia wyglądem przypominała odrobinę egipską mumię. Czwarta - czaszkę w koronie. I w końcu piąta: jakby została pozszywana z ludzkich skór. Miała pełno łat i szwów. Przy maskach leżała notatka. Wszystkie na początku wyglądały jak maski uśmiechniętej dziewczyny, przy kontakcie ze skórą noszącego - według relacji świadków - zmieniły wygląd na ten obecny.
Kolejne notatki były już uporządkowane i to nad nimi stał Lestrange. Przesuwał je i układał w oczekiwaniu na dwójkę pozostałych towarzyszy, którzy mieli zostać tu odprowadzeni przez upoważnione osoby. Milczał, uważnie studiując kolejne fragmenty tej pojebanej układanki. Oczywistym było, że najwięcej czasu poświęcał na te elementy, które dotyczyły nagłej i kompletnej zmiany osobowości noszących.