—22/08/1972—
Anglia, Little Hangleton
Victoria Lestrange & Anthony Shafiq
![[Obrazek: qunRfQE.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=qunRfQE.png)
Many moons,
have passed over my headpiece,
as you leave me behind,
in moondust & ashes each night,
You collect on the bookshelves,
I keep here,
collecting on hearts with your light,
dusting my world with your beauty,
diminutives in bits of the white,
This is not the end of the journey,
this a mere tiny part of the flight,
and I've not seen any more shiny,
or any star nearly as bright,
![[Obrazek: qunRfQE.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=qunRfQE.png)
Many moons,
have passed over my headpiece,
as you leave me behind,
in moondust & ashes each night,
You collect on the bookshelves,
I keep here,
collecting on hearts with your light,
dusting my world with your beauty,
diminutives in bits of the white,
This is not the end of the journey,
this a mere tiny part of the flight,
and I've not seen any more shiny,
or any star nearly as bright,
Tymi geograficznymi i tymi w głąb siebie.
Victoria Lestrange była pierwszym z dzieci w nęcącej złotym blichtrem sieci. Victoria pojawiła się w jego życiu, gdy jeszcze utrzymywał, że nie lubi dzieci, że są ledwie namiastką rozwiniętego człowieka. Ale to namiastka człowieka jakim Victoria się stała zaintrygowała go od pierwszej rozmowy, od pierwszej logicznej myśli, którą zaprezentowała mu z pewnością i dumą.
Był oczarowany i choć sam konsekwentnie odmawiał sobie posiadania dzieci - co z resztą byłoby zdecydowanie utrudnione fizjologią preferencji i koniecznością posiłkowania się eliksirami, jak i skrzywdzeniem jakiejś kobiety swoją naturą - tak ze wszystkich latorośli, które gdzieś wzrastały w jego okolicy od dziecięcości, to w niej pokładał największe nadzieje i to na niej nigdy się nie zawiódł.
Teraz, gdy była dorosła, a czas trzeba było dzielić na czworo, by odnaleźć się w przestrzeniach samorozwoju, dbania o swoich ludzi, dbania o kontakty i zespoły w których się było czyimś człowiekiem, by odnaleźć się w czasie wojny, w oku cyklonu konfliktu, na który brutalnie rozwarto mu powieki ledwie kilka dni temu... Gdy czas trzeba było dzielić na czworo, moment taki jak ten, moment uwagi i czasu drugiej osoby był najcenniejszym skarbem.
– Victorio... moja droga, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że dotrzymałaś obietnicy i zawitałaś w moje skromne progi. – ucałował obie jej dłonie, osobiście wprowadzając ją do swojego domu. W samym centrum udawanego atrium zdobnego czarnobiałą szachownicą, pyszniła się fontanna - potężny Uroboros próbujący pochłonąć wielką, złocistą kulę imitujacą najprawdopodobniej Ziemię. Nie szli jednak ani do biblioteczki, ani kuchni, ani saloniku w skrzydle należącym do zmarłej żony Anthony'ego. Szli prosto do ogrodu, gdzie przestrzenie rozświetlały lewitujące lampiony, a obok smukłych posągów starożytnych herosów ułożone zostały zawczasu poduchy, na modłę wschodnią. na niskim stoliku kawowym, zdobnym obficie indyjskimi smokami, czekały łakocie i alkohole, między poduchami żarzył się węgielek na przygotowanej shishy. Zaczarowany duduk snuł melodię, wypełniając przestrzeń kojącą harmonią.
Sam gospodarz ubrany był swobodnie, choć też orientalnie - kurta i szarawary były wykonane z najwyższej próby lnu, a hafty na nich zachwycały pieczołowitością wykonania. Srebrzyste nici na głębokim granacie przedstawiały - podobnie jak stoliczek - bawiące się ze sobą smoki. Szlachetne rysy twarzy nie pasowały zbytnio do tego stroju, podobnie jak nienaganna płowa od słońca fryzura. Zaskakiwały piegi na twarzy i lekka opalenizna, zaskakiwał też uśmiech - promienny choć pełen troski. Zaskakiwać też mogło ciepło w gestach, otwartość na dotyk, którego zwykle w kontaktach, nawet prywatnych, Anthony skąpił.
Dawno się nie widzieli, ale czy rzeczywiście?
– Usiądź moja cudna księżniczko, jestem spragniony opowieści, Twojego głosu, Twojej osoby. Częstuj się czymkolwiek chcesz. Wina? Czy preferujesz zacząć od herbaty? – dopełniał formalności, wyraźnie się niecierpliwiąc, by mogli przejść już do drugiej części takich spotkań. Do mięsa. Do faktów. Przez twarz przebijało zmęczenie, nie dlatego, że ruchów i słów było mało. Wręcz przeciwnie, jego rozedrganie świadczyło o tym, że coś mocno zaprzątało jego głowę, ale chciał być tu i teraz dla niej i dla ich wspólnego spotkania. Dar, za dar. Czas za czas.
Sam sobie nalał i białego wina i herbaty - z lśniącego czajnika saharyjskiego, z wprawą godną nomada.