Wyszedł z Lecznicy Dusz niemalże w panice. Czuł jakby głowa miała mu za chwilę eksplodować. Nie słyszał jak pielęgniarka Lecznicy wołała za nim, próbując go zatrzymać, bo przeraźliwy pisk w uszach ledwo co nie przebił mu bębenków. Może i z srogim grymasem na twarzy, grubiańsko przepychał się przez innych pacjentów i pozostały personel, byle tylko jak najszybciej dotrzeć do wyjścia. W środku jednak czuł się jak spłoszone zwierzę uciekające przed naganiającym drapieżnikiem. Serce waliło mu jak oszalałe, a jedyne o czym myślał to ucieczka. Kiedy wyszedł na zewnątrz, naturalne dzienne światło sprawiło, że czuł się jeszcze bardziej skołowany, niż przedtem. Parł przed siebie, chcąc oddalić się od tego miejsca jak najdalej, dysząc przy tym jak nieboskie stworzenie. Nie miał pojęcia co robi, dokąd idzie. W końcu w połowie drogi między centrum Doliny Godryka, a oddaloną od niego Lecznicą, dotarło do niego, że chce być jak najszybciej w domu. Nawet to przygnębiające i oszalałe Little Hangleton wydawało mu się bezpieczniejszym miejscem, niż to gdzie teraz był.
Zszedł z głównej ścieżki, odbijając nieco poza wytyczoną trasę. Chowając się między kilkoma drzewami, w gęstwinie, chciał się po prostu stąd teleportować. Złapał się za nadgarstek, a ten drżał i pulsował jakby ktoś chciał od niego nastroić całą orkiestrę. Wziął głęboki wdech, pomyślał o swoim domu, sprężył się w sobie iiii... spanikował w ostatniej chwili. Mignął. A może bardziej zniknął i pojawił się w tym samym miejscu. Nie potrafił się teraz teleportować na takie odległości, nie był w stanie. Zwymiotował momentalnie. Upadł na kolana, podpierając się na rękach, wyrzucił treść z żołądka. Nie zdarzało mu się to. Zwykle przecież lubił te drobne zawirowania poteleportacyjne, bo było to trochę jak krótka przejażdżka na karuzeli. Spędził tyle czasu w powietrzu na miotle, że tego typu przeciążenia znosił o wiele lepiej, niż niektórym czarodziejom potrafiło się zdarzyć. A tu proszę, taki psikus. Był najzwyczajniej zbyt roztrzęsiony, żeby skupić się na bezpiecznej teleportacji. I miał słuszne przeczucie, wycofując się w ostatniej chwili z podróży do swojego domu. Poczuł pieczenie na barkach, a kiedy odsłonił ubranie z tego miejsca, zobaczył przetarcia i drobne pęknięcia na skórze. Gdyby podróż była dłuższa, niewątpliwie uległby bardziej poważnemu rozczepieniu.
Stanął na równe nogi opierając się jeszcze moment o te drzewa wokół niego. Trochę jakby ulżyło, ale wciąż nie czuł się najlepiej. Potrzebował się jakoś stąd wydostać, nie zamierzał utknąć w tej jebanej Dolinie dłużej, niż było to konieczne. Teleportacja odpadała, miotły ze sobą nie zabrał, więc będzie musiał poszukać czegoś w tej szlamowatej chujni. Matko daj, by którejś nocy padło na te miasteczko zielony blask mrocznego znaku, a wszyscy jej mieszkańcy padli trupem jak robactwo, którym w jego oczach byli.
Ale jeszcze nie dzisiaj. Dzisiaj dajcie mu gorzały, dużo gorzały.
To za dużo wrażeń, za dużo nieskontrolowanych emocji, żeby tak zwyczajnie zamknąć się teraz w czterech ścianach i udawać, że nic się takiego nie stało. Nie chciał wchodzić między mugoli i szwendać się po głównych ulicach, dlatego skorzystał z okazji, kiedy zobaczył na uboczu knajpę Pod Krzywym Kuflem. Wyglądała przynajmniej na wystarczająco ustronną knajpę i tego właśnie potrzebował. Uderzył prosto do baru. Rzucił na ladę garść galeonów zamawiając butelkę najmocniejszego gówna, które tylko mogli mu zaserwować i szklankę lodu. Przylgnął do szklanki czołem, studząc swoją rozgorączkowaną głowę. Butelka pojawiła się tuż obok. Chwycił ją w odruchu, ale kiedy tylko podniósł ją od baru, zobaczył jak kołysze mu się na boki razem z rozdygotaną dłonią. Odstawił szybko, bo nie chciał żeby ktokolwiek zobaczył w jak fatalnym stanie jest. Chociaż i tak z bliska było to bardziej, niż widoczne. - Ej Ty. - pstryknął palcami na faceta siedzącego kilka stolików obok niego. - Pijesz ze mną... Oznajmił, zapraszając w mało oględny sposób gościa w zaroście do dołączenia do niego. Potem pstryknął jeszcze raz palcami, ale tym razem na barmana by przygotował jeszcze jedną szklankę dla jego spontanicznego kompana do picia. Nawet nie zastanowił się czy aby przypadkiem nie zaprosił jakiegoś mugola, albo nawet mugolaka do dołączenia do niego. Teraz nie był już Louvainem Lestrangiem, tylko zagubionym chłopcem, którego sidehoe była opętaną, jebaną wariatką.