• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ministerstwo magii v
1 2 3 Dalej »
[7.09] Escape from the Swamp

[7.09] Escape from the Swamp
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#1
12.12.2024, 00:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.12.2024, 01:01 przez Millie Moody.)  
07.09

Ministerstwo Magii. W sensie nie do końca Ministerstwo, ale obok budki telefonicznej, konkretnie w miejscu, gdzie wszyscy czarodziejscy postanawiają zapalić ostatniego przed zjechaniem do piekielnych czeluści biurokratycznej machiny

Powinna mu porządnie zapierdolić.

Taka była prawda.

Każdy powinien dostać w ryj za machanie jej przed nosem kwitami ze skrytki Gringotta. Pierdolone czystokrwiste skurwinkoty, nawet jeśli to byli jej pożal się jebana Matko Wszemogąca, jej ponoć przyjaciele.

Jak można było ją tak skrzywdzić?

Włosy - przycięte.

Ołówkowa kurwa spódnica.

Biała koszula mająca specjalny krój udający, że pod spodem są jakiekolwiek cycki.

Czarny, elegancki trencz, zawieszony obecnie na kościstym ramieniu, ze swobodą modelki, którą nigdy nie była.

No i te...

PERŁY?!

Wypacykowana lalka, nigdy nie miała takiego poczucia gdy wchodziła w mundur bumowy, a teraz próbowała się nie wyjebać stojąc na tych pierdolonych szpilkach zakończonych - no właśnie - szpilkami.

Wyglądała jakby miała 30 lat i strasznie ją to wkurwiało.

I miała czekać jak jakiś jebany kurwa pies na przyjście swojego pana.

Jak długo mogła tak wytrzymać?

To był trzeci papieros wyciągnięty z metalowej papierośnicy. Różdżka nie mogła pójść w ruch bo oczywiście to była mugolska dzielnica, bo to miało sens. Pierdolone testy lojalności. Wsadzi mu ten obcas w jego prawdopodobnie pedalskie dupsko. Albo dwa, żeby cokolwiek poczuł.

Odetchnęła głęboko dymem i odchyliła głowę do tyłu myśląc sobie, że ten dzień nie mógłby być bardziej zjebany. Myliła się.

– Hej. – powiedziała dziwnie, machając dłonią z papierosem w stronę kryptowytatuowanego mężczyzny, który gdzieś zgubił wszystkie swoje seksi dziary. Miała się do niego odezwać setki razy w ciągu ostatniego miesiąca, ale jakoś ten czas przelał się jej między palcami od ślubu Blacków. Pozostało robić dobrą minę do złej gry. Wiedziała że Lou wyczuwa słabość na kilometr. Ile zdań będzie potrzebował, żeby wyzwać ją od tanich dziwek? Biurw? Żołędzie przeciwko orzechom... przecież nie mogła obstawiać złota, skoro była totalnie spłukana. – Long time no see. – rzuciła zaczepnie, wsadzając sobie peta w usta, aby nie musieć mówić nic więcej.


evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#2
15.12.2024, 22:55  ✶  

Wrzesień plecień poprzeplata, trochę pożogi i trochę Piłata. Bo jak Poncjusz zamierzał ją dzisiaj osądzić za wszystkie przewinienia wobec próżnego ludu Jerozolimy, którym było oczywiście jego próżne ego. Jak mogła go tak paskudnie olać przez całe lato. Przecież musiał wiedzieć, że zostawił jej bukiet ciętych gerber, że był przy niej kiedy spała. Bo kiedy się już tam pojawił zrobił przecież niemałe zamieszanie. I to nie z jego winy, tylko z jej pojebaństwa. Czy ona w ogóle pamiętało co się tam stało, co się z NIĄ wtedy stało? Czy jego obecność sprawiła, że na ten moment wybudziła się ze snu bredząc coś niedoszłym lotniku. A może to jego magia rozpraszania tak na nią podziałała? Bo Limbo był już w stanie uwierzyć we wszystko. I weź tu teraz człowieku sklej to wszystko do kupy i nie zwariuj.

On omal nie uronił nad jej parszywym losem łzy, bo przez moment przestraszył się. Wcale się nie uspokoił od tamtej chwili wciąż był na nią wściekły za to co ze sobą zrobiła, za to co z nim zrobiła. Zaraziła go tą swoją słabością, gdzie był moment przy którym gotów był zwątpić we wszystko co do tej pory wierzył, zwątpić w to co zbudował do dnia dzisiejszego. I budować nie zamierzał kończyć. Niech płomień oczyści wszystko co słabe, wszystko co cherlawe i niegodne. Wiedział, że nie pracowała już w brygadach. Szukał jej. W ewidencjach i w spisach. I pewnego dnia nie ujrzał jej personaliów w rozpisce brygadzistów. Powinien się z tego cieszyć, tyle razy jej to sugerował. Jednak teraz czuł bardziej jakby to był tylko kolejny symptom choroby która ją trawiła, od środka. Marność nad marnościami, a w wszystko marność.

Lecz najwyraźniej nie tylko od środka chorowała. Na zewnątrz również coś się jej przytrafiło. Nie poznał jej na weselu i gdyby nie wiedział, że znajdzie ją tutaj, w tym miejscu i o tej godzinie, dzisiaj też by jej nie poznał. Inny człowiek, inna kobieta. To nie mogła być ta sama osobliwość za którą kroczył na kolanach przez szkło. Nie było w tej postaci nic z siły, nic z Mildþryþ. Te włosy, ta koszula, te perły. Piękne. Ohydne. Cudowne. Najgorsze.

Piękna laleczka którą chciałby mieć, ale nie pożądać. Pobawić się na moment, a nie potrzebować więcej.

Kiedy tylko kilka dni wcześniej w jego ręce wpadła lista gości chcących zawitać w Ministerstwie, dostrzegł tylko jedno nazwisko. Na liście było ich więcej, ale on widział tylko jedno. Ktoś tych gości musiał wprowadzić. Wskazać kierunek, ale puścić przodem, by nie spuszczać z nich oczu. Środki ostrożności były wysokie, szczególnie po Baltane. No i jasne, że były mundurowa mogła liczyć na własnego opiekuna. O kogo jak kogo, ale o swoich Ministerstwo pamiętało. Weteranka z Polany Ognisk. Tak o niej teraz mówił. Idiotka z kurwidołka. Tak o niej teraz myślał. Tak więc zaklepał ją sobie, na ten dzień, na tą godzinę. Już teraz mu nie ucieknie, nie miała dokąd. A teraz widział, że nawet nie miała jak w tych, o zgrozo, szpilkach.

Wzdrygnął się na nieprzyjemny dreszcz, który obiegł jego kręgosłup widząc to co się jej stało. Gdyby nie znał jej wcześniej, może i by się zakochał. No godzinę, czy dwie. Jednak wiedział kim była kiedyś, co potrafiła, jakim spojrzeniem władała. Nic z człowieka. Nic z Trelawney. Na jej przywitanie odpowiedział tylko surowym wzrokiem. Podszedł bliżej, w ręce trzymając utwardzany notes. Wyjął z przedniej kieszeni marynarki pióro. - Imię i nazwisko... - zażądał biurokratycznym tonem sprawnej odpowiedzi. Kim ona teraz była? Bo dla niego, teraz, w tym momencie? Kimś zupełnie innym, obcym wręcz. Na moment obdarował ją mniej formalnym wzrokiem, a cwany i pogardliwy uśmieszek sugerował, że on już dobrze ją zlustrował. Nie chciała go znać całe lato, on nie chciał jej poznawać na nowo. Nie teraz. - Oraz cel wizyty. Krótkim pociągnięciem pióra zapisał coś w formularzu. Kolejna porcja Shashimi a'la Lestrange. Zimny i surowy dla każdego kto odrzucił go choć raz. Sprawa była zajebiście prosta. Albo jesteś z nim, albo przeciwko niemu. Nic pomiędzy.


constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#3
08.01.2025, 16:44  ✶  
Jeśli chciało się być kobietą Louviana Lestrange'a, trzeba było dokładać wszelkich starań, aby być wyzwaniem. Nigdy niegasnącym zniczem o drobnych skrzydełkach ledwie widocznych w pędzie ucieczki złocistego ptaszka. Trzeba było być kobietą w każdym calu: dziewicą, kurwą, przyjaciółką, matką, zawsze dwa kroki przed nim, zawsze ten jeden krok przed nim, czy tam but wbity w żebra nad nim. Uwielbiał chaos, który nosiła w swojej piersi, ale czy chaos był tożsamy z nią? Czy kiedykolwiek uważała się za jego kobietę? Czy może fakt, że z takim lekceważeniem podchodziła do całego tego romansu obsypywał ją złotem niedoścignionego, umykającego celu, który dopiero wgnieciony w sabatowe ziemie musiał się zatrzymać, bezładnie ułożony na poduszkach Lecznicy Dusz.

Ledwie tydzień temu, przywołanie jego osoby na zebraniu Zakonu wzburzyło jej krew, poderwało ciało do wyjścia, zatrząsło ciągle tłumioną obawą, że istnieje szansa, całkiem spora zważywszy na przekonania mężczyzny, że są po dwóch stronach barykady. Czy to była jej wina, że miała słabość do zarozumiałych, czystokrwistych dupków, którzy lubili hobbystycznie lizać jej buty? Czy to była jej wina, że gięcie tego metalu w dłoniach dawało jej w ręku przez moment poczucie siły i kontroli? Czy to była jej wina, że nawet teraz na dźwięk jego głosu, miała ochotę szarpnąć nim i rozpłaszczyć o ścianę z obcasem ostrzegawczo znaczącym śródstopie i kolanem drugiej nogi osadzonym całkiem wysoko, tuż pod najwrażliwszymi częściami tego najsamczego z samców? Tak jakby przypadkiem nie sprzedała mu kopa w jaja, bo miała lepszy humor. Jakby dała mu drugą szansę.

Widzieli się ostatnio w kwietniu. Szybko ten czas minął, a tak, jakby nie minął wcale.

Nie nazwała się byłą funkcjonariuszką. Przymusowe wolne na głowę nie zwalniało jej z przysięgi i zawsze dawało nadzieję na powrót. Czy chciała wrócić? To było pytanie na inny czas.

Jego reakcja na nią była dziwna. Zmrużyła oczy ćmiąc końcówkę papierosa, dym rozwiał się przed podejrzliwym ciekłym złotem. Teraz, gdy dostała te fikuśne buciki nie była taka niska w stosunku do swojego dawnego rywala. Teraz było dziwnie rozmawiać z nim w tym wdzianku poza okolicznościami sypialni.
– Człowiek zdejmie mundur i już tak trudno go poznać. Mam się tutaj rozebrać żeby odświeżyć Ci pamięć?– wycedziła, odchylając głowę by dmuchnąć dymem prawie obok niego, a jednak ups, nie udało się za dobrze. Rozbawiłoby ją, gdyby zdradził jej powód swojej irytacji, ale cóż, ich komunikacja zdecydowanie przebiegała lepiej po kilku głębszych.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#4
19.01.2025, 17:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.01.2025, 17:23 przez Louvain Lestrange.)  

Nigdy nie uważał ją za swoją własność. Paradoksalnie. Bo uprzedmiotowienie kobiet, a nawet pozostałych ludzi, przychodziło mu całkiem naturalnie. Nie była jego kobietą, bo nigdy nie czuł się do niej przywiązany, bardziej niż to co robiła z jego nadgarstkami. Nie interesował się tym co robiła, kiedy nie było jej przy nim, wystarczająco upojony tym co działo się podczas spotkań. To wszystko przyszło tak nagle i niespodziewanie, że nawet nie zdążyłby zrobić sobie nadziei. Nie patrzył w przód w tej relacji, liczyło się tylko to, ile oddechów potrzebuje w jednej minucie, aby nie odpłynąć. Nie stawiał warunków, niczego nie oczekiwał, poza tym że kolejny raz opadnie przy niej z sił.

Nie każdy chaos musiał ciągnąć za sobą aromat spaczenia, by przynosić destrukcję. Gdyby nie nosiła go w piersi, ten chaos, nie odnajdywałaby chorej satysfakcji ze swojej wyniesionej pozycji w tej nieproporcjonalnej relacji. Nikt kto był zdrowy i zrównoważony nie odnajdywał smaku słodyczy w poczuciu władzy. Władza deprawowała. Zawsze. Każdego, bez najmniejszego wyjątku. I ta władczość mu imponowała, właśnie tego szukał w jej twarzy. Żadna suknia i żaden makijaż nie stroił jej tak, kiedy patrzyła na niego z góry ubrana w despotyczną nieugiętość. Gotów znieść każdy bluzg, każdy karcący go cios, wszystko by wyciągnąć z niej to co najsilniejsze. Bo dokładnie wtedy była najpiękniejsza. Kiedy była silna, silniejsza od niego. Gdyby wiedział, że był na języczkach jakiejś zbieraniny, taniej frajerni i to jeszcze malowany w tak mrocznych barwach, z pewnością nastroszyłby się jak paw. Skoro mówią o nim w tym tonie, to znaczy że mają obawy. I dobrze. Niech czują trwogę wymawiając jego imię. Chociaż on dość skrzętnie się ukrywał ze swoim śmierciożerczym alterego. Poza wybiórczym magirasizmem, bo mógł wyzywać od mieszańców taka Wood, a na następny dzień sypiać z Moody i cały czas trzymać się swoich racji, mieli na niego coś bardziej obciążającego? Wątpił. A Millie nie powinna czuć się, aż tak zaskoczona, gdyby prawda wyszła na jaw. Nikt kto tak uporczywie jak on pragnął ogrzać się w promieniach prawdziwej, niepokonanej siły nie mógł być do końca normalny, czyż nie?

- Ah to ty Moody. Nie poznałem w tych paskudnych perłach... Rzucił jakby nagle olśniony na dźwięk znajomego tonu. Wiadome, ze od początku wiedział do kogo się zwraca. Zwyczajnie chciał w tym aroganckim tonie zaznaczyć jak bardzo jest zniesmaczony... tym czymś w co się wcisnęła. Wyglądała jak zalecająca się adorantka na jednym z salonowych bankietów, taka co próbowałaby wskoczyć mu do łóżka i rodowód, byle tylko zakręcić się bliżej wyższych sfer. Kiedyś mówił, że nie do twarzy jej w mundurze brygadzistki, że wolał ją w sportowym stroju szukającej z boiska. Oh jak grubo się wtedy pomylił. Wykrzywił usta w poirytowany grymas kiedy dym z papierosa trafił w jego nozdrza. Brudna zagrywka. Nie pozostawał dłuższy, dlatego wykonał krok w przód, niby niechcący nadeptując na palce u stopy w tych jej okropnych szpilkach, zmuszając ją do ustąpienia mu miejsca. Dobrze wiedział, że szpilki pasują do niej jak jemu BUMowska odznaka na marynarce, więc gracji w jej krokach, w takim obuwiu, było tyle co pod paznokciem. Wiedział, że to nie dla niego się tak wystroiła, nie mniej jednak miał ochotę zakpić sobie z niej i z tej szopki którą tutaj odstawiała, Matkie wie po co.

Złapał ją pod łokciem, gdyby miała stracić równowagę na tych szczudłach, bo jak żył nie widział jej jeszcze w czymś takim. Buty klauna jeśli miał być szczery. Jedyny obcas jaki jej pasował to ten z policyjnego buta, bądźmy szczerzy. Wyrwał jej tego papierosa z ręki, albo nawet z ust grubiańskim ruchem. Skoro była już coraz bliżej jego poziomu, nieco wyższa niż zwykle, nie było to znowu takie trudne. Przyjął na płuco jeden większy buch, tylko po to żeby tego samego papierosa złamać między palcami i strzelić niedopałkiem w szybę nadjeżdżającego samochodu. Iskry z żary posypały się jak rzucane garścią po krawężniku. To nie ta sama dynamika między dwojgiem chaotycznych kochanków co wcześniej. - Tu nie wolno palić. Rzucił ochryple, nawet nie łudząc się na okraszenie tego jakimś dowodem na swoje twierdzenie. W koło żadnego znaku, ani zakazu, ale w tym momencie jego słowo było prawem. Bo nie, że nie wolno było palić w ogóle. Nie wolno było jej, przy nim. Bardzo dobrze wyczuwał słabości i w żadnym wypadku nie zamierzał jej tego odpuścić. - To te twoje nowe zniewieściałe towarzystwo cię tak urządziło? Dopytał zerkając ukradkiem na ołówkową spódnicę, szukając znajomych mu  kształtów, zwabiony myślami na jej drobną sugestię nagości. W niczym tak dobrze nie wyglądasz, jak w niczym. Pomyślał ślisko i nawet uśmiechnął się ironicznie na ten wyraz w głowie. I tak pamiętał z kim widział ją na weselu, co bardzo go rozczarowało. Nie żeby był znowu jakoś wielce zazdrosny, po prostu powierzchownie oceniał ją po dobieranym towarzystwie.


constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#5
30.01.2025, 11:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.01.2025, 23:01 przez Millie Moody.)  
Mildþryþ Moody była ucieleśnieniem tego, czym Louvian gardził. Była kobietą. Była policjantką. Była półkrwistą wiedźmą zeszmaconą z dwóch rodów pozostawiających sporo do życzenia, jeśli chodzi o jakiekolwiek poszanowanie eugeniki czarodziejskiej. Była chaotyczna. Była słaba. Była połamana. Była żałosna. Ale tak jak przy pierwszym spotkaniu czernią jego krwi oznaczyła go runą w dziwacznym akcie posiadania, tak teraz nosił ją zawsze przy sobie, w skrytym przed światem tatuażu, znakowaniu, jak bydle z prywatnej hodowli.

Świt. Równowaga. Światło. Szczęście. Zakończenie nocy, początek dnia. Zakpiła z niego wtedy, zakpiła z nich razem, gdy wszystko czym byli we dwoje stawało zawsze w oksymoronicznym blasku znaczenia tego znaku. Ciemne, plugawe fantazje, nieustanne przekraczanie granic i siła, siła którą czuła zawsze przy nim, gdy szorowała jego wymuskaną twarzą podłogę.

Nie inaczej było teraz.

Nie była w stanie powiedzieć, jak to się działo, że ten konkretny mężczyzna działał na nią w ten konkretny sposób. Uruchamiał wszystkie najciemniejsze instynkty, wydobywał zamiast blasku dnia, lśniące ostrze nocy. Jej śmiech połaskotał uszy Louviana, zamiast oklasków za przedstawienie, które jej zaproponował. Przesunął ją kawałek, złapał za ramię w żałosnym przekonaniu, że kilka ciuchów stanęłoby jej jakkolwiek na przeszkodzie. Miles może i była po śpiączce wciąż nieco osłabiona, ale całe jebane życie będąc konusem uczyła się walczyć z dużo większymi przeciwnikami. Element zaskoczenia był kluczowy.

Odwinęła się zwinnie, a tak jak jego stopa niby przypadkiem ją nadeptnęła, tak jej obcas absolutnie celowo zagłębił się w skórzanej powierzchni buta, rujnując go bezwzględnie. Ciche trzaśnięcie szwu na sukience pogłębiło znacząco rozcięcie, które wcześniej nieznacznie odsłaniało przestrzenie nad kolanem, teraz zaś odsłaniając całe udo i kawałek biodra, kiedy druga noga powędrowała w górę, a dziewczę osadziło swoje kolano na jego drogocennych klejnocikach. Długie paznokcie (bogowie jedni wiedzieli jak bardzo ich nienawidziła i ten LILA KURWA FIOLET ZE ZŁOTYMI DROBINKAMI JA PIERDOLE KURWA) wbiły się w szyję, zwłaszcza kciuk tuż pod aortą, tak że miała bezpośredni dostęp do jego słodkiego pulsu. Za wolno. Serduszko Louviana biło wciąż za wolno. Poprawiła więc pozycję kolana rozjeżdżając go trochę, pobudzając rozleniwionego do pracy.

Tuż obok. Wejścia. Do. Ministerstwa.

– Nie przypominam sobie, żebyś maczał w tym palce mój farbowany kurczaczku. Mam nadzieję, że Twoja skóra nie zamierza mi różowym podkładem pobrudzić mankietów? – Złociste oczy utkwione były w jego twarzy, a ciało tak łatwo w padało w odpowiednią rolę. Miała wrażenie, że tylko krok dzielił ich od tego, by zbrukać wszystko, zapomnieć o wszystkim, by wziął ją tutaj opartą o brudną ścianę jakby nie widzieli się kilka lat, a nie miesięcy. Nagle idea paznokci zaczęła jej się podobać pazurów, które pomogą dostać się jej do czarnego narkotyku, produkowanego mimochodem przez kochanka. Nagle idea wsunięcia palców w usta po same gardło, by wypluł z siebie uprzejme przeprosiny i był dobrym chłopcem przemknęła przez umysł. Nagle wszystkie koszmary czające się w rogu pierzchały, bo to ona stawała się senną marą, duszną, zaborczą i głodną jego cierpienia okraszonego jękami błagania o więcej.

Wrażenie było oszałamiające.

Trudno byłoby nie powiedzieć, że się za tym dupkiem stęskniła, skoro złośliwy uśmiech wypłynął na szczupłą twarz o ostrych jak brzytwa rysach.

– Będziesz grzeczny, czy mam w trybie pilnym odzyskiwać odznakę, żeby zabrać Cię na dołek? Zdawało mi się, że zatęskniłeś za moimi technikami przesłuchań.

Zawada: Porywczy
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#6
16.02.2025, 02:30  ✶  

Zmarnować aż tak zmarnować taki potencjał? Niebywałe. Gdyby tylko się postarała, gdyby tylko go wysłuchała, gdyby tylko zaczęła patrzeć na świat realnie, a nie przez pryzmat bajek z mchu i paproci, być może dzisiaj byliby w zupełnie odwrotnych rolach. Może to właśnie on, a nie ona, musiałby w gwałtownych gestach udowadniać jej, że coś w nim jeszcze zostało z dawnego ja. A ten znaczek przy skroni? Pełnił rolę słodkiej przypominajki. Nie tego, że Millie wyruchała go najlepiej ze wszystkich z jakimi był. Zdecydowanie nie tego, że pozwolił się zeszmacić dziewczynie która była syntezą wszystkich wzgardzanych przez niego wartości. Zrobił to by w chwilach zwątpienia mieć swój, drobny wentyl bezpieczeństwa. Gdy w momencie zamyślenia w swoim odruchu uciskał się przy skroniach, przypominać sobie poprzez dotyk ważną życiową lekcję. Kiedy czuł pod opuszkami zagojoną bliznę w znajomym kształcie, wtedy wręcz instynktownie potrafił ochłonąć. Bo chaos był autodestruktywny. Widział to po niej dokładnie. Tego nauczył się na jej przykładzie. Wybujałe ego, katastroficzna nonszalancja, krótkowzroczna pycha. Gdyby nie tamten upojny wieczór, do dzisiaj pewnie nie potrafiłby zapanować nad swoją dziką naturą. Nie nauczyłby się pokory, tak niezbędnej w obliczu prawdziwej siły. Pełen swoje buńczucznej natury, nigdy nie byłby w stanie uklęknąć przed Czarnym Panem i złożyć ślubów wierności. Tamtego wieczoru jeszcze nie widział tej lekcji. Nie widział, choć miał ją tuż przy oczach. Dlatego teraz miał tusz przy oczach.

Poniekąd właśnie tego oczekiwał. Dokładnie takiej reakcji z jej strony się spodziewał. Ten drobny ruch, dotknięcie jej, naciśnięcie na stopę i próba wzburzenia jej. Niewielka sonda, a efekt natychmiastowy. Nie spodziewał się tylko, że będzie aż tak gwałtowna w swoich ruchach. I to na środku ruchliwej ulicy. Świst powietrza wydostał się z jego płuc, kiedy nim pchnęła. Wydał z siebie ciche westchnięcie. Zacisnął wargi, kiedy nastąpiła na jego but. Zaraz potem uśmiechnął się. Uśmiechnął się ukontentowany jak duży chłopiec, który dostał swoją ulubioną zabawkę. Pamięć mięśniowa działała bez szwanku, dokładnie czuł w które punkty na jego ciele uderza. Niespodziewana chwila przyjemności na moment sparaliżowała jego odruchy. Nie tylko ona potrafiła machać łapskami. Z tą różnicą tylko, że on jej na to pozwalał. Nie wiedział nawet w którym momencie, ale mimowolnie zamknął oczy, bo wytresowane receptory nie odbierały już jej ruchów jak zagrożenie. Prędzej jak grę wstępną.

Jednak spojrzał na nią w końcu, zaciekawiony widokiem. Jego uszu dobiegła melodia rwącego się materiału. Skłamałby gdyby dźwięk rozdzieranego ubrania pojawił się przy ich zbliżeniu po raz pierwszy. Usłyszał jednak coś jeszcze. Cichy brzdęk wydany przez zawieszoną na niej biżuterię, dźwięk który nigdy wcześniej nie wydawała jej sylwetka, gdy robiła z nim to na co jej pozwalał. Szelest wielkich kolczyków i lśniących pereł. Zaraz potem w nozdrza uderzyła woń perfum, których również nigdy wcześniej nie kojarzył z jej osobą. To tylko przypomniało mu, że właśnie ma nieprzyjemność z kimś zupełnie innym, Milfred którą znał. Której pozwalał robić ze sobą co tylko chciała, pomimo jej wszystkich wad fabrycznych. A kiedy ten zestaw obcych dla niego bodźców dotarł do jego rozumu, natychmiastowo przybrał na twarzy ostrych, złowrogich rys. Spojrzał na jej spódnicę, która trzymała się już jedynie na słowo.

- I czego się prujesz malowany klownie? Komu próbujesz zaimponować? Wyrzucił kpiąco, a grdyka zafalowała mu próbując uciec przed zadrapaniem jej paznokci. Nie reagował w żaden sposób. Nie dlatego, że został tak przez nią wyuczony. Wbrew widokowi i nędznej sytuacji w jakiej się znalazł, kontrolował sytuację bardziej, niż mogło się wydawać. To ona miała tutaj o wiele więcej do stracenia. Ten makijaż i te perły. Te perły, do tego makeupu? Czymkolwiek teraz była, była jedynie cieniem swojej dawnej osoby. On to widział, a ona mogła zobaczyć to w obiciu jego spojrzenia. Choć był przez nią całkowicie osaczony, ręce powędrowały w odsłonięty przez gwałtowność, kawałek jej ciała. Prowokował słowem, prowokował gestem. W arogancki sposób obracając jej groźby w zaproszenie do zbliżenia. Zaśmiał się cicho, szyderczo.

- Z blachą, czy bez, widziałem cię tak żenująco słabą, aż żałuje, że mam oczy. Syknął podstępnie, plując całym jadem który na nią zbierał od miesięcy. Nie miał już żadnych sentymentów. Dobrze udowodniła po której stronie tego wszystkiego się znajduje. Żadnych złudzeń co do jej osoby. Oczy świeciły mu się czarną iskrą. Język uderzał po podniebieniu w głodnym śmierci instynkcie mrocznego sługi. Jednak kontrolował się, bo nie ufał jej w żadnym stopniu. Za dobrze się pieprzyła by jej ufać. - No dalej. Uderz. Na pewno stać cię na lepszego prawnika...


constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#7
08.03.2025, 23:25  ✶  
Trochę było trudno rozpoznać, co było grą, co ich stałym scenariuszem, a co prawdą. Co było faktem, a co mrzonką, w którą to jedno to drugie chciałoby wierzyć. Ofiarowała mu runę świtu ale żadnemu nie było po drodze z łagodnością i centryzmem. Czy kiedykolwiek dała mu do zrozumienia, że rasitowskie pierdololo jakkolwiek do niej trafia? Że klękanie przed kimś, kto najchętniej wytarłby jej twarzą chodnik było kiedykolwiek opcją? Ale też czy on, wymuskany, elitystyczny gnojek kiedykolwiek dawał do zrozumienia że obchodzi go cokolwiek więcej niż czubek własnego kutasa? Społecznik z bożej łaski, Moody zapewne zdziwiłaby się jego zaangażowania w kształtowanie bieżącego świata, gdyby tylko miała do tego dostęp.

– Tośmy się dzisiaj jak dwa pajace dobrali. – Palące opuszki palców ześlizgnęły się po szyi, jakby chciały zetrzeć maskującą tatuaże, maskującą jego tożsamość farbę. Czy chciałaby, żeby tak samo rozpłaszczył język na jej twarzy i szorstkim smagnięciem zabrał narzuconą maskę, czy chciałaby wrócić na dawne tory namiętności, która tak bardzo pasowała im obojgu, jakby byli dwoma częściami tej samej monety. A może właśnie byli? Może to czyniło ich relacje niemożliwą do istnienia na dłużą metę.

Była przy nim, tylko po to, by w następnej chwili nie być. Odepchnęła się na tyle by stojąc bez problemu zachować równowagę na angielskim bruku i sięgnąć po swoją srebrną papierośnicę.
– Bla bla bla, znam nieco inną wersję naszego ostatniego spotkania. – Mruknęła z petem w zębach, nie przejmując się faktem, że może nie było to nazbyt kobiece, adekwatne do stroju. – Nie wiem czegoś się spodziewał ruchając się z karaluchem. Czasem ktoś go rozdepta, ale to zazwyczaj jednak nie jest zbyt skuteczne. – Zaciągnęła się mrużąc oczy, by ochronić je od dymu. – Miłą walentynkę mi przesłałeś skarbie – dodała od niechcenia, śledząc jego poczynania spod czarnego baldachimu rzęs. A spódniczka? Kto by się przejmował nieco odważniej sięgającym biodra rozcięciem. Goła po ulicy nie biegała.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#8
04.05.2025, 20:42  ✶  

Chodziło o utratę kontroli. Przynajmniej na początku. Jak gra w wstrzymywanie oddechu pod wodą. Jeśli chciało się zanurzyć i ujrzeć świat przez płynny pryzmat należało wstrzymać oddech. A pod wodą rzeczywistość wyglądała zupełnie odmiennie niż nad powierzchnią tafli. Nie, że piękniej, czy gorzej. Inaczej. Zupełnie inaczej. Inne rzeczy można było też znaleźć pod wodą. Inne organizmy, inne kolory, inne widoki, inny dźwięk, a nawet inny zapach. A właściwie całkowity jego brak, bo pod wodą nie można było oddychać. Pod wodą nie było zapachu. Zapachu brudnej szlamy.

A on przecież tak cholernie bał się wody. Lew to żywioł ognia, tak jak ona była ogniem. Mógłby się z tym zgodzić, lecz nie przyznać. Dlatego lgnął do niej jak ćma do latarni. W jego świecie nie istniały kobiety o mocnym charakterze. Powściągliwe damulki, przytakujące żonki, pobłażliwe matki. Jeszcze do niedawna wyłącznie własność bogatych panów, niczym elitarne dobro konsumpcyjne facetów w surdutach. Jeszcze do niedawna święcie przekonani, że kobieta nie nadaje żadnych cech dziecku, bo na kobiecie wyłącznie miało wzrastać nasienie. Mając taką perspektywę, brygadzistka ze skórzanym pasem w ręku wydawała się być jak orientalny łakoć. Prawdziwa okazja. Importowany prosto z suburbiów. Świeżo wyjęta z rdzawej wanny w swoim biedackim mieszkaniu.

Dobrze, że nie była wodą, bo patrząc w jej nagi tors za każdym razem widziałby swoje żałosne odbicie. Pan Louvain z własnej nieprzymusowej woli oddawał się, ba, nawet wręcz szukał jej dotyku. Parszywego mieszańca. W dodatku z biedoty. Całkowita fetyszyzacja wzajemnych stosunków społecznych. Dobrze, że pod wodą nie można było wytrzymać zbyt długo. Jednak z tego samego powodu, każde kolejne zanurzenie było niewystarczające. Nigdy nie mógł się nią najeść do syta. Wiecznie głodny i spragniony jej szlamowatego ciała.

- Nigdy nie stałaś ze mną w jednym szeregu. Odburknął niepocieszony. Co miał na myśli? Tak naprawdę sporo rzeczy. Pomijając różnicę wieku, nigdy nie mogli stać obok siebie, na szkolnym apelu, czy przy wieczerze w wielkiej sali. Wąż nie posilał się z gryfem, nigdy. Nie stali w jednej grupie w szkolnej drużynie. Wręcz przeciwnie, stała obok największych czystrokrwistych pomyłek, obok Longobottomów. A potem to ona wpadła do jego domu, na jego imprezę. Nie zaproszona, lecz ściągnięta w obowiązkach. Dwa zupełne odmienne gatunki antropologiczne czarodzieja. Głupotą nawet brać ich razem w zestawienie.

- Nie schlebiaj sobie. Nie Tobie, tylko tej prawdzie Millie, podrabiańcu. - odrzucił opryskliwie, przełykając gorzką ślinę, czując jak jej palce odstępują od jego szyi. Nie skomentował tego o karaluchu i ruchaniu. Chyba było to dla niego zbyt brudne i poniżające rozmawiać o nich w ten sposób, na ulicy, na trzeźwo. Choć była gwałtowna, to coś z tamtej burzy którą znał zdechło nieodwracalnie. Chociaż to może brak odpowiedniej perspektywy. W otoczeniu blichtru własnej sypialni i baldachimu nad nimi, poznałby się na niej lepiej.

Chwilową ciszę między nimi rozdarł dźwięk dzwonka windy z czerwonej budki. Poczekał, aż goście, którzy nią przyjechali wyjdą. Nie odpowiedział nawet na płaskie uśmiechy uprzejmości od mijanych urzędników. - Proszę. Czekający na staż do Kościanego, mają pierwszeństwo. Trupiku. W końcu przez moment na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Zupełnie ironicznego, wręcz może kpiącego. Tylko formalna okoliczność sytuacji powstrzymywała go od wybuchu emocji, które musiał tłumić. I przepuścił ją przodem. Z papierosem w jej ustach, czy bez, już nie miało to dla niego znaczenia, choć zapewne powinien ją poinstruować, że nie należy tego robić w tak ciasnym pomieszczeniu jak winda do Ministerstwa. No właśnie. Ciasne, intymne i dyskretne. Nie potrzebował wiele czasu. Wystarczyło, że Londyński bruk zniknął im kilkanaście centymetrów nad głowami i nie wytrzymywał dłużej.

Uderzeniem pięści wcisnął przycisk awaryjny. Winda z szarpnięciem zatrzymała się, a światła w suficie zamigotały w szoku. Odwrócił się w jej stronę z gniewnym spojrzeniem. Wcześniej trzymany w ręce clipboard i pióro upuścił na ziemię bez namysłu. Wolne ręce były mu potrzebne tylko dlatego, że potrzebował złapać ją w zależnym uścisku za nadgarstki. Był odrobinę sprawniejszy, chociaż pewnie to wynik jej długiej rehabilitacji i powrotu do zdrowia po Baltane. Wyglądał jednak na całkiem zdrową, a ten paskudny makijaż chętnie zaraz zmyje jej z twarzy. Najpierw jednak pociągnął jej ręce do góry, tak by skrzyżować dłonie tuż nad jej głową. Patrząc prosto w jej oczy, przez moment buchał w nią gniewnym, rozgrzanym powietrzem z obu nozdrzu.

- Co Ty sobie myślałaś co? Że możesz mnie zlewać przez miesiące, bez żadnych konsekwencji? Że wolno ci zdechnąć i wrócić bez mojej zgody?! Warczał i jednocześnie napierał na nią. Jak mogła patrząc na niego z taką dumą, gorsza niż kiedykolwiek. Złamana i potłuczona, a dalej tak samo niepokorna.


constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#9
06.06.2025, 09:37  ✶  
Jego nienawiść i pogarda... Czy ona w ogóle go słuchała, kiedy pluł w jej stronę te bezpodstawne oskarżenia? Ponad wszelką wątpliwość miał pewien obraz jej utkany dusznymi wspomnieniami pachnącymi krwią, utrwalonymi ekstazą płynącą z bólu, który przenikał ich rozedrgane tkanki, ciała, które nie tańczyły wspólnie, lecz wiły się spętane pożądaniem i odwieczną szarpaniną między dominacją a byciem zdominowanym. Miał utkany jej obraz czerwono-czarnymi nićmi, który teraz już drugi raz z rzędu nie zgadzał się tak bardzo z tym co widział, czego doświadczał.

Trupik

Czy tak o niej myślał, gdy przysiadł przy jej łóżku przed trzema miesiącami? Czy nienawidził jej za to, jaką słabością spętana była ziemska skorupa, czy raczej za plejadę uczuć, które to pojawiały się, to gasły kiedy myślał o niej?

Nigdy nie stałaś ze mną w jednym szeregu

Czy to było w ogóle możliwe, by ta szalona istota, w której okrucieństwo potrafiło brać górę, która nie przepraszała za to jak żyje, a z życia brała pełną garścią, czy było to możliwe, żeby stanęła z nim w jednym szeregu, przyciśnięta do ziemi obowiązkiem wobec Czarnego Lorda, z wytatuowanym poczuciem niższości przez wzgląd na pochodzenie? Tego nie dało się obronić, oba rody z których się wywodziła żyły w pogardzie do ustanowionych statusów. Mógł jeszcze kiedyś żyć nadzieją, żywiołem, pielęgnowaną niechęcią do zasad, przesłonięciem struktury, sprawną manipulacją. Mógł, ale nie potrafiła posłuchać go w najprostszej kwestii. Poszła na Beltane i wróciła na tarczy, przykuta do łóżka, zamknięta w czterech ścianach Lecznicy Dusz.

Przeżyła, ale czy można nazwać to zwycięstwem?

Podrabianiec

W szmatkach i błyskotkach wyglądała tak, jakby próbowała udawać czystokrwistą damę, co było jeszcze większą obrazą zarówno dla niej, jak i dla niego. Wartość Moody polegała przecież na jej buncie, na jej niezgodzie, na chaosie, która siała a nie próbie dostosowania się do zasad. Szary mundur, jakkolwiek prymitywnym nie byłoby zadanie krawężników był przynajmniej związany z jej wybuchową naturą. Przemocą, pościgiem, ruchem w którym winna trwać. Uniform biurwy był nieśmiesznym żartem. Szczególnie gdy otwierała usta i cała maskarada z pełnią antytezy gracji rozjebywała się o chodnik.

...wrócić bez zgody

Gdy zadarł jej ręce nad głowę, gdy ciało wyprężyło się w takt tej jakże przecież niewygodnej w windzie sytuacji, gdy zobaczył swoje własne odbicie w złotych ślepiach, tak łatwo było pojąć, że ni jak Moody nie potraktowała tego jako groźby. Czy kiedykolwiek brała jego słowa na poważnie? Czy jakkolwiek miała zamiar się przed nim tłumaczyć? Czy w ogóle była w stanie w tej chwili myśleć, skoro ich gesty, ton, szarpanina tak dobrze im znana wbiła ją w doskonale znaną koleinę ścieżki, która przed laty uczyniła z nich kochanków. I tak jak on przykleszczał ją do ściany, tak ona zakleszczona była dzikim pragnieniem wdeptania go w podłogę, wydarcia z gardła charczącego jęku, któremu mogłaby przypisać dowolne znaczenie, pieśni pochwalne, dziękczynne, przeprosiny lub czyste błaganie o więcej.

Ledwie skończył mówić, czy może raczej cedzić twarzy przy twarzy, gdy momentalnie wpiła się w jego wargi, czerpiąc ile się dało z zaborczego pocałunku. Nie była w pozycji do przejmowania pałeczki władzy, ale nigdy o to nie dbała. Białe zęby niemal chwilę po złączeniu ust zacisnęły się na dolnej wardze mężczyzny. Nie była wampirem, lecz och! czyż była lepsza szminka niż czernidło płynące w jego żyłach?
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#10
16.07.2025, 22:22  ✶  

Nie warta nawet tej jednej jedynej uronionej łzy nad jej losem. Przecież miała być wyjątkiem sprawdzającym regułę, a nie potwierdzającym ją. Wyjątkiem od mizoginistycznego schematu myślenia, że kobieta potrafi być czymś więcej, niż płodem rolnym kolejnych pokoleń. Rzeczywistość sprawdzała lepiej niż jakikolwiek krupier w dowolnym kasynie. Nieurodzaj, zwykły chwast.

Nie. Nie mogła być chwastem. Chwastów w ogrodzie nikt nie pożądał, a przecież było zupełnie odwrotnie. Zawsze chodziło o to samo, tylko o jedno. Brudny mieszaniec, od którego nie potrafił oderwać wzroku, kiedy instynkt zastępował racjonalne myślenie. Ale czy w tym wszystkim kiedykolwiek było coś racjonalnego? Gdyby używał więcej rozsądku zamiast bioder, trzymałby się od brudnej krwi na dystans wysokości swojego balkonu od ulicznego patrolu. Ale on nigdy nie potrafił odmówić sobie przyjemności. Przebodźcowany chytry skurwysynek, na wiecznym dopaminowym głodzie. Nie byłby sobą gdyby nie próbował testować kolejnych granic. Tak jak właśnie pękała kolejna granica przyzwolenia. Chciał ją nastraszyć. Przybić do muru, zapędzić w ciasny kąt. Tam skąd nie miałaby ucieczki przed karcącym wzrokiem, przez gniewnym i parzącym oddechem z jego nozdrzy. Powinna zostać ukarana. Zasługiwała na karę! Igrając z jego ego i sentymentem. Żyła, a przecież widział ją praktycznie bez ducha na szpitalnym łożu. A teraz sama przypominała bardziej ducha, niż czarownice. Blada i słaba. Chciał jej to wszystko wygarnąć, cały swój żal i rozczarowanie. Jednak wszystko co chciał powiedzieć wychodziło z jednej tezy. Że mu brakowało brudaski.

Pieniędzy miał tyle, że mógł ją kupić w całości. Razem z długami i mieszkaniem. Każdą pieprzoną perełkę z jej szyi wpisać sobie w koszta sportowe. Miał kasy tak dużo, że łatwiej było ważyć wszystkie te galeony, niż je liczyć. Mógł wyjąć czek ze słoiczka podpisanego “na głupoty” i w puste miejsce na kwotę wpisać po prostu “Millie Moody”. To jednak wciąż za mało na nią jedną. Słabość do niej była zbyt kosztowna. Nie było go stać na to by przyznać, że jej brak, niezależnie na którym krańcu spektrum śmierci była tym razem, był tak niewygodny, że musiał udawać z całych sił. Pozorować, że wcale go nie rozpierdala od środka, bo jakiś brud ignoruje jego istnienie.

A wszystko na co nie było go stać brał siłą jak własne. Tam gdzie słowa słabości bolały bardziej, niż kop na szczękę, lepiej sprawdzały się zaciśnięte w złości palce. Miał ją przed sobą skrępowaną z rękoma w górze niczym odkupiciel na krzyżu. Miała okazję wyznać swoje grzechy, ale zrobiła coś czego się nie spodziewał. A przecież to było tak proste do przewidzenia. Przemoc już dawno straciła swój wydźwięk strachu. Sam doskonale to powinien widzieć.

- Ty ździro. Syknął nienawistnie, kiedy ból przeszedł przez nerwy, rozchodząc się przez całe ciało. Instynktownie oderwał się od niej, dotykając palcami miejsce ugryzienia. Tym razem ciepła krew Zimnego, odbiła jej bezwstydne spojrzenie w czarnych kroplach jego własnej krwi. Ciężko było stwierdzić czym bardziej była zasilana teraz ta maszyna gniewu; libidem, czy nienawiścią? - Tego chcesz? Odezwał się znów, tracąc nad sobą resztki kontroli. Zaklęcia maskujące do tej chwili jego tatuaże na odsłoniętych fragmentach skóry, wokół szyi, skroni, na dłoniach i palcach, rozpłynęły się w jednej chwili. Zbyt wzburzony, by panować nad własną magią. - Proszę bardzo. Warknął jej z gardzieli prosto w twarz. Jedną ręką chwycił agresywnym ruchem za jej twarz. Ścisnął u nasady szczęki, wbijając głęboko palce gdzieś za policzkami, zmuszając ją do otwarcia szeroko ust. Wszystko po to by ubrudzone krwią palce wcisnąć jej na podniebienie, tak by zachłystnęła się kilkoma kroplami czarnej krwi Blacków. Jak zawsze zresztą przyjmowana w niewielkich ilościach wywoływała halucynacje i odurzała, a właśnie taki miał zamiar wobec niej. Nie długo, nie bardzo. Nie było jego celem urządzenie jej do nieprzytomności, a raczej ukaranie chwilowym przejęciem nad nią kontroli. Może żeby synestezja przypomniała jej jak smakuje pogrywanie sobie z nim. Nie pierwszy raz kiedy jego krew tłumi jej zmysły. A może po to, by nie każdy jego tatuaż na jego ciele został przez nią zapamiętany. Potem już całą dłonią zakrył jej usta, by pacjentka nie mogła zwrócić treści podanego leku. A może po to by stłumić ewentualne krzyczane słowa pogardy. Nie potrzebował od niej słyszeć już nic niż prostych odgłosów jej ciała. Zerwał ten przeciągający się od maja pakt milczenia, tak jak zamierzał zerwać z niej tą trzymającą się na słowo honoru spódnicę.



« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Louvain Lestrange (3613), Millie Moody (2595)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa