• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[07.09.1972] Jeg ønsket ikke å bekymre deg | A&M&T&S

[07.09.1972] Jeg ønsket ikke å bekymre deg | A&M&T&S
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#1
15.12.2024, 19:48  ✶  
Tak jak postanowiła, tak i uczyniła. Nie było to niczym nowym czy zaskakującym - zawsze stawiała na swoim.
Niezbyt wiele zdradziła Theo na temat swojego wuja, prócz zdawkowego "Zobaczysz, to przecudowny człowiek".
Z faktu, że nie tak dawno temu wuj Robert zszedł na zawał, w Mulciber wyrosła obawa, że jej ojciec mógłby do niego dołączyć po zobaczeniu jej. Co prawda Richard widział ją w takim czy podobnym stanie wiele razy, Scarlett aniołkiem nigdy nie była, nie w oczach każdego. A jednak... wolała aby teraz, nie tak dawno od pogrzebu, nie dodawać mu zmartwień. Także kamienica odpadła. O mieszkaniu Baldwina nawet nie myślała, uznając ten pomysł za idiotyczny. Pozostał jej ukochany wuj Anthony i jego wielkie serce.
Zaprowadziła Theo pod drzwi, obserwując jego wyraz twarzy ukradkiem, a jednak nim zdążył cokolwiek powiedzieć, dziewczyna zapukała.
Wyglądali jak obraz nędzy i rozpaczy, jakby wydarzyła się tragedia, brali udział w powstaniu lub uświadomili sobie dlaczego wycieczki na nokturn to wyjątkowo zły pomysł. 
Ona z rozciętym łukiem brwiowym, z którego wciąż sączyła się obficie krew, spływając jej po twarzy.
On z rozciętą skronią, która również nie dawała o sobie zapomnieć, a wręcz ochoczo przypominała swe istnienie, barwiąc szkarłatem jego skórę.
Oboje poobijani, podrapani, brudni od kurzu i piachu. Ich twarze i ubrania oblepione były krwią i sami nie mogli być pewni czy swoją własną, czy obcych ludzi.
Wciąż czuła lekkie zawroty głowy i mdłości, a jednak stała dzielnie, ocierając raz w czas twarz, aby krew nie skapnęła na wycieraczkę. Jeszcze tego by brakowało, aby mu zniszczyła wycieraczkę. Ta myśl bardzo ją pochłonęła z jakiegoś powodu.
Gdy drzwi się otworzyły, ta odetchnęła w duchu. Był w domu.
-Mieliśmy mały wypadek... - wymruczała po norwesku, bo w ów języku zwykła do niego mówić - Przepraszam, że Cię niepokoje... - dodała ciszej, przymykając ślepia, stwierdzając że na tą chwilę były to najważniejsze informacje i że przedstawi go sobie z Theo ciut później. Nie była świadoma, że Theo i Anthony bardzo dobrze się znali, nie była też świadoma, że jej ukochany wujaszek miał gościa.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#2
16.12.2024, 00:33  ✶  

Morpheus był nerwowy od momentu, gdy otworzył oczy nad ranem. Dlatego też, równie nerwowo odstawił filiżankę na spodek, gdy tknęło go jakieś przeczucie. To nie była wizja per se, raczej drgnienie czasu, słyszalne w tle, jak pojedyncza nuta wygrana na fortepianie z zamkniętym skrzydłem w łagodności dotyku. Samotna, bez kontynuacji, dalszej części taktu. Po prostu jedna nuta przyszłości.

— Będziesz miał gości, Antoniuszu — stwierdził nieco nieobecnym głosem, gdzieś na linii teraźniejszości i przyszłości. Coś się zmieniło w Morpheusu w ostatnich tygodniach, ale teraz ta zmiana dotknęła również namacalnej rzeczywistości. Od momentu, gdy się poznali, Anthony mógł rozpoznać moment, gdy przyjaciel przegracza granicę czasu i widzi to, co dopiero nadejdzie, przez nieco rozmyte spojrzenie, coś co przypominało astralny błogostan. Chociaż z wiekiem to znikało, zmieniało się, tak jak zmieniał się on, czasami wręcz zakrawając o rozmycie na konturach cielesności, to teraz to zniknęło. Zostało tylko echo przyszłości w głosie, które zdawało się być zachowane celowo. Jak podkreślenie w notesie, równa linia od linijki.

Morpheus był niespokojny i dlatego był na Horyzontalnej. Z żadnego innego powodu.

Wstał ze swojego miejsca, wygładził szatę w kolorze kiru, poza ciemną, granatową lamówką, haftowaną różnymi odcieniami niebieskiego w letniej kwiaty, jakby chciał zatrzymać tę porę roku samym swoim odzieniem. Lekki len. Habry. Byle nie pamiętać, że jest wrzesień, a liście żółkną. Zniknął na chwilę w pokoju gościnnym, czy raczej, swoim pokoju, ucieczce od Warowni, od rodziny, do swojego sanktuarium, wrócił z książką. Usiadł. Dwukrotnie czytał to samo zdanie, nie rozumiejąc, co czyta.

Rozległo się pytanie, a on spojrzał wymownie na Shafiq'a. A nie mówiłem nie wybrzmiało, ale wisiało w powietrzu z humorem. Zaczarowany imbryk dolał mu herbaty. Nie zamierzał zaglądać do fusów, jeszcze nie teraz, bo już byłyby naznaczone oczywistościami wędrowców.

— Usunę się. Będę udawać, że mnie nie ma, chyba że to Erik, ale jego poznam po krokach — rzucił z humorem, wstając po raz kolejny. I tak nie czytał, nie mógł się skupić. Wszystko w nim drgało, a on poważnie zaczynał zastanawiać się, czy to nie skutki uboczne herbaty z mandragory, którą tak zachwalał mu Anthony. — Wtedy natomiast wyjdę oknem.

Dużo to mówiło o poświęceniu Morpheusa, którego paraliżował lęk przed wysokościami, gdy oferował (sobie bardziej niż przyjacielowi) tak drastyczną formę uniknięcia kontaktu z bratankiem. Są rzeczy których nie chce się wiedzieć, znać i widzieć. To była właśnie jedna z nich. W przypadku innych gości zaś, cóż, to już nie są sekrety Shafiq'a tylko ich wspólne sekrety. W końcu, jedna dusza.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
20.12.2024, 15:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.12.2024, 16:38 przez Anthony Shafiq.)  
Podniósł zdziwiony wzrok znad książki. Herbata wciąż pozostawała ciepła, w sumie niedawno usiedli, ale Shafiqowi zależało, by dokończyć rozdział, co mógł zrozumieć tylko i wyłącznie ktoś z kim łączyło go coś więcej niż przyjaźń. Połączenie dusz, nie dało się bliżej. Stalowe oczy uciekły do drzwi, a umysł powstrzymał odruch wstania i zajrzenia za nie. Nie był zbyt optymistycznie nastawiony do jasnowidzenia i wróżbiarstwa, chyba, że wychodziło z ust Morpheusa. Dopiero kolejne słowa przywołały rozluźniony, kpiący uśmieszek, lekko tylko doprawiony irytacją.

– Somnia błagam Cię, jeszcze jedno słowo i będę spontanicznie zdejmować barierę oklumencką tylko po to, żeby patrzeć jak próbujesz płukać sobie oczy!– warknął zaczepnie w jego kierunku. To on przez cały wyjazd do Egiptu pilnował się, żeby nawet nie dotknąć Erika więcej niż pozwalał mu na to dyplomatyczny protokół, a ten mu będzie punktować niestosowne zachowania w apartamencie? Poza tym, ze wszystkich miejsc, Shafiq wolał jednak spotykać się z młodszym kochankiem gdzie indziej, mając pewność, że runy wyciszające spełnią swoją funkcję. Zbyt wiele ograniczeń towarzyszyło mu w ekspresji swoich uczuć na co dzień, by poddawać się ograniczeniom w kradzionej intymności.

W końcu jednak otworzył drzwi i wraz ze słowami Scarlett, od razu zagrzmiał, wzrokiem przeskakując od Theodora do Scarlett, od Scarlett do Theodora.

– Morpheus! Potrzebuję Cię tutaj, natychmiast! – patrzył na nich, ale lekko obrócił głowę, by krzyczeć za siebie. Jego głos był napięty, ale zdecydowany, jak wtedy w sadzie u Abbottów, gdy zarządzał ewakuacją cywili podczas ataku monstrualnej rośliny. Pospiesznie też ustąpił młodym miejsca, wpuszczając ich do perfekcyjnie białego salonu. Ruchomy wieszak stojący przy wejściu skłonił się po płaszcze i okrycia głowy, ale odgonił go jak muchę.

– Gdzieś mam zapas wiggenowego. Zaraz wezwę lekarza. Morpheus w gościnnej są ręczniki, nie krępuj się ich użyć. Nie mam ubrań, ale szlafroki są do dyspozycji. – Zamknął drzwi wejściowe, pozostawiając pytanie o to skąd ta dwójka się zna i co się stało. Trzeba było upewnić się, że ich stan był stabilny. Mogli chodzić o własnych siłach ale... czy stali się celem ataku? Nad Theodorem wisiało jego dziedzictwo, ale Scarlett? Odsunął domysły, trzeba było działać. Zamaszystym gestem otworzył łazienkę - czarną w złote pasy, w której poza umywalką i toaletą znajdowały się kolejne drzwi prowadzące do niewielkiego prysznica. Pod zlewem ułożone były perfekcyjnie jednakowe białe ręczniki. – Ide po eliksiry, usiądźcie – zakomenderował znikając w korytarzu prowadzącym do dalszych pokoi apartamentu. Chwilę potem tuż obok nich przeszybował czarny kruk, który w swoich szponach trzymał niewielką notę. Nie było czasu jednak mu się przyglądać, gdy wyleciał przez otwarte okno dużego pokoju.
Evil Prince
The devil doesn't bargain, he'll only do you harm again
Średniego wzrostu (metr siedemdziesiąt osiem) chłopak o ciemnych włosach i orzechowych oczach. Zawsze uśmiechnięty, choć pod uśmiechem skrywa swoje prawdziwe intencje, które nie są tak miłe.

Theo Kelly
#4
31.12.2024, 22:40  ✶  
Kiedy pojawili się na Horyzontalnej spiął się nieco. Wolałby, żeby nie spotkali przypadkiem jego matki czy rodzeństwa albo co gorsza kogoś kto mógłby donieś Charlotte o tym w jakim stanie jej syn przechadzał się po Alei. Więc, kiedy zobaczył dokąd idą aż przystanął, dobrze wiedział gdzie są i kto mieszka w apartamencie, do którego go prowadzi.
- To ma być ten TWÓJ wujek?! - zapytał zaszokowany zdradzając, że dobrze wie, do kogo właśnie przyszli. Co mu się wcale nie podobało. Zdecydowanie jeśli chciał coś ukryć przed matką nie powinien udawać się do jednej z najbliższych jej osób. A teraz co? Wkraczał do apartamentu Anthony'ego  Shafiqa, jak gdyby nigdy nic. Czyli jednak będzie musiał się tłumaczyć, no na gacie merlina! Zerknął uważnie na blondynkę, kim ona była? Nie przypominał sobie, aby Anthony kiedykolwiek o niej wspominał. Ale też Theo nigdy nie wypytywał o jego rodzinę te daleką i bliską z prostej przyczyny, uznawał, że gdyby powinien o kimś wiedzieć to mężczyzna sam by mu o tym powiedział.
Nie zrozumiał słów, które powiedziała w kierunku pana domu, nie miał talentu rozumienia wszelkich innych języków ,znał tylko angielski i jakieś pojedyncze zwroty w obcych językach, nic przydatnego w życiu. Ale szok jaki mu sprawiła sprowadzając go tutaj sprawił, że absolutnie nie zwracała uwagi na to, że jego krew kapie na podłogę brudząc nie tylko wycieraczkę ale i wnętrze przedpokoju, nie oszczędzając przy tym wielkiego białego dywanu. Dodawał czerwony akcenty do tego szpitalnego wnętrza jak zwykł określać takie białe pomieszczenia.
Wyszczerzył się głupkowato patrząc prosto w oczy Shafiqa, takiego obrotu sprawy nie mógł przewidzieć, ale skoro już powiedział, że pójdzie do jej wujka, nie mógł uciec. Zresztą nadal nie znał jej imienia, ani nie zaprosił na kawę.
- Wujek Morpheus też tu jest? Ale matki nie ma?! - zapytał otwierając szeroko oczy, a uśmiech spełzł mu z twarzy, a serce zabiło szybciej i to wcale nie z miłych powodów. - To tylko źle wygląda, a le nie jest tak źle, naprawdę nie trzeba lekarza! To tylko powierzchowna rana, to trzeba rozchodzić! - szybko powiedział unosząc dłonie i sprawiając, że niezaschnięta krew obficiej skapnęła na ziemię. - Szlag, przepraszam - burknął i popatrzył zrezygnowany za Anthony'm który już zniknął w korytarzu i zaraz potem za lecącym krukiem. Miał tylko że nie był on skierowany do matriarchmini rodu Kelly'ch. Z rezygnacją powiódł wzrokiem, oboje znaleźli się po prostu w złym miejscu o złym czasie, chociaż może nie do końca w takim złym, skoro udało im się poznać dzięki temu.
- No cóż, miał rację. Panie przodem - powiedział wiedząc, że nie było co sprzeczać się ze starszym czarodziejem, bo już wdrożył w ruch trybiki swojej machiny. Nie pozostało im nic innego niż wpasować się w to, a poza tym oczyszczenie się z brudu, resztek martwych mugoli i krwi, brzmiało całkiem dobrze. No ale nie zamierzał się pchać do łazienki jak najszybciej, niech Scarlett ma okazje pierwsza się odświeżyć.
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#5
19.01.2025, 13:39  ✶  
Zmarszczyła brwi widząc reakcje Theo, która wręcz zapiekła spowodowana raną na głowie. Co to za nagła, wręcz paniczna reakcja?
Anthony zareagował tak jak przypuszczała, a do tego okazało się, że miał gościa, gościa którego Theo znał - a na którego obecność nie zareagował najlepiej. Wręcz wyglądał jakby ogarnęła go lekka panika, której Mulciber nijak nie potrafiła zrozumieć, w dodatku wspomniał o swojej matce. Nic nie zrobił więc... więc skąd ten stres? Nawet by o to zapytała, a jednak nie było za bardzo jak w ów chwili, a w kolejnej wuj postanowił poruszyć niebo i ziemię podczas organizacji akcji ratunkowej.
Theo zapewnił, że medyk nie jest potrzebny, Scarlett sobie odpuściła - wiedziała, że wszelkie zapewnienia nie mają sensu, gdyż Shafiq przeszedł do działania, także słowa do niego zwyczajnie nie trafiły, gubiąc się po drodze niczym kamienie rzucone na wodną tafle stawu - zatopione.
-Helvete - zaklęła widząc śnieżną biel salonu w którym przyszło im się znaleźć. Odruchowo rozejrzała się wpierw za jakąś ścierą, która mogłaby być jej ratunkiem. Prawdą było, że szkarłat lśnił swym blaskiem w towarzystwie bieli, aczkolwiek wolała tego typu połączenia widzieć na kwiatach i mordach wrogów, a nie w okrytym bielą salonie wuja.
-Dzień dobry - wymruczała, gdy jej wzrok odnalazł Morpheusa, którego imię chwilę wcześniej wariacko latało między wujem, a Theo.
Poczuła się głupio i wyjątkowo niepewnie, obejrzała się za siebie, jakoby chciała się upewnić czy nie zostawiają zbyt wyraźnej ścieżki za sobą. Z ust wyrwało się ciche westchnienie. I znowu była problemem.
I chociaż jej wuj zaprzeczał by takowym kiedykolwiek była to jednak nie ona jedyna miała problemy z własnymi demonami i musiał jej to wybaczyć.
Zerknęła jeszcze raz na Theo, ale ten postanowił puścić ją przodem. Skinęła głową, przenosząc wzrok na wejście do łazienki dla gości, kalkulując w jaki sposób powinna przebyć ten odcinek nie brudząc zbyt wiele. Wkręciła sobie tą myśl okrutnie i nieco się w niej pogubiła, ignorując usilnie zawroty głowy, gdyż w centrum jej uwagi znajdowała się nowa obsesja - biały dywan Anthoniego od którego miała zamiar trzymać się jak najdalej.
Stała tak jeszcze dłuższą chwilę, widocznie intensywnie myśląc nad czymś. Można powiedzieć, że zafiksowała się nad losem białego dywanu aż za bardzo. Czubkiem buta w końcu  podważyła róg białej puchatej wykładziny i delikatnie kopnęła, aby ten się zwinął. Wolała nie pochylać się nad nim, aby co na niego nie skapnęło. Kilka razy jeszcze ponowiła ów czynność, aby jej obsesja zniknęła chociaż w jakiejś części z jej drogi, będąc nieco dalej, bezpiecznie zwinięta. Zdawała się całkowicie pochłonięta ów czynnością. W końcu i dotarła do łazienki, znikając za jej drzwiami.
Głośno wypuściła powietrze z płuc podchodząc do lustra - obraz nędzy i rozpaczy.
Doprowadzenie się do porządku zajęło chwilę - z czasów szkolnych wyniosła umiejętność szybkiej, wręcz wojskowej rutyny, chociaż ciepła woda piekła, paliła rany, których nijak nie dało się obejść.
Czysta, chociaż nieco ociekająca krwią, która leniwie wypływała z rany na głowie, na powrót stanęła przed lustrem. Chciała się ubrać, ale kompletny ubiór nie wchodził w grę, gdyż wierzchnie ubrania były w opłakanym stanie, toteż naciągnęła na ramiona biały szlafrok. Biel będzie śnić jej się po nocach. Ubrania złożyła w równą kostkę.
Sięgnęła do sznura w pasie, aby związać pasek od stanowczo za dużego szlafroka, odgarnęła włosy na przód, aby zakryły posiniaczoną szyje, która teraz zlewała się z jej równie przyozdobionym ciałem. Czuła się niczym pierdolony dalmatyńczyk. Dalmatyńczyk w zbyt dużym szlafroku. Musiała pamiętać, aby to przypadkiem się o niego nie wypierdolić podczas chodzenia.
Sięgnęła po papier, aby ulepić sobie z niego prowizoryczny opatrunek, który związała swoją wstążką, by w miarę stabilnie trzymał się na głowie.
Zabrała ubrania, wychodząc z gościnnej łazienki, ze skrzyżowanymi rękami na piersi, tuląc do siebie swoje poniszczone, zakrwawione ubranka za którymi nieco skamlała jej dusza.. Jej dłoń powędrowała ku włosom, które przeczesała palcami, a szlafrok delikatnie zsunął się z jednego z jej ramion. Nie zwróciła na to zbytniej uwagi, zajęta obserwacją dywanu, na który właśnie weszła. A jednak tym razem uznała, że można, że był to akt legalny, a w dodatku niezwykle przyjemny.
Wzrokiem chciała odnaleźć wuja, aczkolwiek ten jeszcze nie wrócił. Powoli przesunęła wzrok na Theo, a jasne, przeszywające spojrzenie wyłapało jego tęczówki
-Czekasz na specjalne zaproszenie? - jeden z kącików jej ust powędrował ku górze. Gdy Theo zniknął z pola jej widzenia ta zwróciła uwagę na nieznajomego. Znaczy... jego imię padło kilkukrotnie, dając jej jasno do zrozumienia, że była jedyną obecną która nie zna jegomościa. Morpheus... zbieżność imion? To raczej nie mógł być TEN typ, którego obgadywała razem z Faye jeszcze kilka dni temu, prawda? prawda?
-Dość niestandardowe okoliczności...niemniej jednak bardzo miło Pana poznać, panie....-w ostatnim słowie kryło się pytanie, zachęta do przedstawienia się i zdradzenia tożsamości. W jej głosie było słychać, że nie jest tutejsza, mimo iż jej dykcja była bezbłędna, a to z kolei kazało wybaczyć, że kompletnie nie miała pojęcia przed kim stoi, chociaż w zasadzie to wiedziała co nieco, po prostu nie kojarzyła twarzy. Sam Morpheus mimo bycia starszym to nie wyglądał jak stary dziad o którym rozmawiała z Faye, więc jakoś tak wolała nie zakładać z góry, że ten tu Morpheus to tamten Morpheus. No może ten tu najmłodszy nie był i obrączki nie miał, co mogłoby sugerować, że rzeczywiście to ten stary dziad co to ma własny harem, albo jest gejem, albo ma harem z młodych chłopców - JAKOŚ TAK zerknęła w kierunku drzwi łazienki, za którymi zniknął chwilę wcześniej Theo. Nie no, raczej nie...co nie? Chociaż... może koszulka w jednorożce to nie przypadek?
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#6
20.01.2025, 23:00  ✶  

Morpheus pasował do otoczenia Antoniusza, do bieli, jak rany do skóry Scarlett. Odstawał kolorem, jak czarny pion na białym polu szachownicy. Wydawał się nie być wcale zdziwionym widokiem Theo i jego towarzyszki, nawet jeżeli widział ją po raz pierwszy w życiu. Różdżka, trzymana w mankiecie magicznej szaty, wyskoczyła gwałtownie w dłoń czarodzieja, chociaż on sam poruszał się ledwo, a jednocześnie jakby drżąco, w innej częstotliwości, niż powinni ludzie. Anthony czy Theo byli do tego przyzwyczajeni, Morpheus Longbottom był dziwny.

Gdzieś pomiędzy słowami próbował powstrzymać przyjaciela przed interwencją u medyka, bogowie mu świadkiem, że zdarzało mu się wyglądać podobnie po bójce z braćmi. Pamiętał doskonale głupie wybryki małej watahy nieletnich Longbottomów oraz bardzo letnich, ale nadal durnych. Głupota była powodem, dla którego jego nos wyglądał tak, jak wyglądał.

– Jesteśmy tylko my dwaj... I wy – zapewnił profeta łagodnie. Jego nieruchome spojrzenie oceniało ich dobrostan, ale nie panikował aż tak, jak Antoniusz; z ich dwójki, to Shafiq odznaczał się dużo większą troską. Niewymowny przywołał zaklęciem ręczniki i szlafroki, które wypłynęły, niczym duchy z pokoju gościnnego i delikatnie osiadły na rękach niespodziewanych gości. Niczym przykładna gospodyni wskazał młodej pannie Mulciber, gdzie powinna się udać, aby pozbyć się zniszczonych ubrań i zmyć z siebie brud i krew. Sięgnął do gramofonu i włączył jakąś płytę, którą prawdopodobnie sam umieścił w salonie. Z tuby poleciał melancholijny głos syreny, barokowo popularna muzyka, surrealistyczna, jak całe to spotkanie, malując im tło.

Nie zadawał jeszcze pytań, zamierzał poczekać, aż w czwórkę usiądą, a spokojna muzyka i opatrunki ukoją zmęczone umysły. Jego własny też tego potrzebował, chociaż nie zamierzał się do tego przyznać. Świat nie był tego wieczoru dobrym miejscem, a dramatyczna, pełna cierpienia wokaliza jeszcze mu o tym powtarzała, razem z włoskim ciao, amore w refrenie.

Wskazał dłonią Scarlett miejsce do siedzenia, samemu wracając do swojej filiżanki z herbatą. Na szczęście był profetą, a nie leglimentą, nie czytał w myślach, bo poczułby się urażony. On był tym Morpheusem. Dokładnie tym. Nie było innego takiego, jak on. Tylko on.

– Morpheus Lonbgottom. Jestem ojcem chrzestnym Theodora – przedstawił się, zakładając nogę na nogę i przyznał: – Nie jestem szczególnie zaskoczony.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#7
21.01.2025, 18:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.01.2025, 21:12 przez Anthony Shafiq.)  
Moment po tym jak Scarlett wróciła z kąpieli i rozpoczęła rozmowę z Morpheusem, do salonu powrócil Anthony. Czas zakrzywiał się nie tylko w spojówce jasnowidza, ale też dla Anthony'ego działał za szybko i za wolno jednocześnie. Potrzebował momentu poza salonem, żeby przywołać spokojne oblicze. Theo, jako najmłodsza i najciśniej pępowiną połączona z Charlotte odnoga miał już swoje przygody w Egipcie, Anthony trochę zaczął się obawiać, że brak wszelkich starań z jego strony rzuci się cieniem na jego przyjaźni z kuzynką. Z kolei Scarlett w jego oczach miała cały czas 7 lat, nie mógł zapomnieć jej wielkich jak dwa galeony oczy, gdy w jej ręce wsunął wąską szyjkę lutniczych skrzypiec, dając możliwość młodej dziewczynie znaleźc drogę w sztuce, by dać upust emocjom, które trzeba było chować w swoim sercu. Presja była spora, gdy przyszłe, tak miękkie w porównaniu do nich pokolenie obrywało od świata.

- A dziś jeszcze widziałem się z Twoim bratem rano! - podjął tym charakterystycznym karcącym tonem osoby, która musi powiedzieć coś innego niż niekończąca się litania do bogów, że mimo odniesionych ran dalej para chodzi i ma się dobrze. - Dziecko co Ty masz na głowie...? - parsknął z niedowierzaniem, ustawiając tuż obok niej skrzyneczkę z medykamentami, które zgromadził po napaści na jego skromnej osobie. Jego długie palce sprawnie rozwiązały wstążeczkę, dotykając ją niemal samymi opuszkami, podobnie z resztą jak z miną pełną odrazy dla przebitej skóry i krwi patrząc na ranę.
-Wypij to. I to. I jeszcze ten na wzmocnienie. - Podał jej fiolki, z zielonymi i fioletowymi eliksirami. - Nie ten, najpierw ten. W tej kolejności, którą ci podałem. - Poprawił ją łagodnie, niemal ojcowsko, wysuwając ostatnią z fiolek, która się przed nią pojawiła.

Nie zamierzał się spowiadać i mówić skąd ma taką wiedzę, nie chciał też oświecać młodej Mulciberówny z jaką częstotliwością na Aleję trafiali ludzie, którzy potrzebowali natychmiastowej pomocy i chcieli u Anthony'ego zaciągać dług lub też... po jego spłacie przychodzili dopełnić formalności pomimo swojego stanu. Kiedy samemu nie miało się mięśni, trzeba było posiłkować się cudzymi ciałami.

Odgarnął troskliwie mokre włosy z czoła Scarlett, łagodnie odciskując zwilżonym papierem resztki krwi, obserwując przyspieszone nieco tamowanie. - Morpheusie lekarz, absolutnie musi to zobaczyć, bo niektóre obrażenia mogą być wewnątrz człowieka, nie tylko na zewnątrz. - pogładził porcelanową skórę na policzku z czułością i przysunął filiżankę z herbatą.

- To jest Scarlett Mulciber, córka Richarda. Stażystka w kancelarii prawniczej u Philomeny - zrobił "minę". Oczywistym było o kogo chodziło, stara wyjadaczka legislacyjna dawała niezłą szkołe młodzikom, ale też i starsi mieli z nią związane barwne wspomnienia. Pominął milczeniem fakt, że Scarlett nie zdecydowała się finalnie pracować w Ministerstwie, bo nie było o czym za bardzo mówić. Zamiast tego ujął na powrót swoją filiżankę i przystanął przy sekretarzyku o którego oparł się biodrem. - Theodor jest w podobnym stanie? - pytał raczej Morpheusa, choć życzliwie wzrokiem wodził między obojgiem.
Evil Prince
The devil doesn't bargain, he'll only do you harm again
Średniego wzrostu (metr siedemdziesiąt osiem) chłopak o ciemnych włosach i orzechowych oczach. Zawsze uśmiechnięty, choć pod uśmiechem skrywa swoje prawdziwe intencje, które nie są tak miłe.

Theo Kelly
#8
23.01.2025, 15:43  ✶  
Popatrzył na wujka Morpheusa, kiedy zapewnił, że są w tym mieszkaniu tylko we czwórkę. Zdecydowanie go to uspokoiło.
- To bardzo dobrze, jeszcze by się niepotrzebnie martwiła - odpowiedział bardziej do siebie, jednak nie mruczał pod nosem. Wydawało mu się, że ciszę można by kroić nożem i domyślał się, że Longbottom ma wiele pytań, dlatego trochę ze zdziwieniem przyjął jego milczenie, ale też i trochę ulgą. Nadal spływał z niego szok jakim był fakt, że ta nieznajoma blondynka zaprowadziła go do Anthony'ego. Ze wszystkich osób właśnie do niego, nie bardzo rozumiał co się dzieje. Chociaż, matka mu nieraz mówiła, że czystokrwiste rody w Anglii są ze sobą bardzo ciasno powiązane i praktycznie na każdym kroku można znaleźć swojego kuzyna czy wujka z drugiego czy siódmego pokolenia. Westchnął, dlaczego zatem czystokrwista czarodziejka grała na mogolskim dworcu kolejowym? Jego myśli krążyły bardzo intensywnie wokół dziewczyny, która znajdowała się pod prysznicem i to wcale nie w żaden frywolny sposób. Była interesująca.
- Mam nadzieję, że nie jesteście tutaj bo przewidziałeś, że w taki stanie się tu pojawię? - zapytał żartobliwie chrzestnego, widać było po nim, że nie tracił dobrego humoru i cokolwiek się stało, albo nie było poważne, albo młody Kelly tak tego nie traktował. No ale skoro nic nie mogło zabić jego nastawienia, to przecież nie mogło to być coś strasznego - o ile niczym strasznym nie nazywać zamach bombowy na dworcu kolejowym.

Z zamyślenia wyrwało go pojawienie się Scarlett pomieszczeniu, kiedy ona zajęta była obserwowaniem dywanu, on był zajęty obserwowaniem jej w zupełnie innym odzieniu z włosami klejącymi się do skóry, tym razem nie od krwi i nagiemu ramieniu... Stop, gdzie ten prysznic? Zdecydowanie przy da mu się jakiś chłodny. A kiedy złapał spojrzenie jej błękitnych oczu uśmiechnął się do niej. Ruszył powoli w stronę łazienki i kiedy ją mijał odpowiedział na zadane pytanie.
- Oczywiście. Myślałem, że mi umyjesz plecy za uratowanie życia - rzucił z bezczelnym uśmiechem i umknął czym prędzej do łazienki, z której przed chwilą wyszła.
- I widzisz, kiedy nie ma już mroku możesz podziwiać piękno przez cały czas - dodał jeszcze, gdy zza drzwi wystawała mu tylko głowa i zamknął zamknął za sobą drzwi z cichym kliknięciem. Znalazł się w miejscu gdzie było ciepło i bardzo intensywnie pachniało pomarańczą i piżmem. Zniknął nim Anthony zdążył wrócić ze swoją apteczką.

Dopiero w lustrze zobaczył jak wygląda i trochę bardziej zrozumiał reakcję Anthony'ego na ich widok. Zaschnięta krew i brud tworzyły niezbity dowód, że brał udział w tym samym co i młoda Mulciberówna. Ale cóż nie zamierzał się tego wypierać.
Woda z mydłem przyjemnie piekła i dawał orzeźwienie. Cóż przynajmniej do czasu kiedy nie poczuł, że ze skroni ponownie ścieka mu strużka krwi, ledwo zasklepiona rana otworzyła się podczas ciepłego prysznica. Dlatego też bez dalszej zwłoki ogarnął się, przywdziewając szlafrok, który na niego nie był wcale za duży, był taki w sam raz. Zawiązał go jeszcze szczelnie, aby uniknąć jakichś niechcianych sytuacji, już wystarczyło ,że wychodził stąd w nim, a nie w swoich ubraniach. Te jednak po oględzinach i krytycznej ocenie uznał że nie są w złej kondycji i są do uratowania, na szczęście.

Wyszedł z łazienki z ubraniami pod pachą i drugą ręką trzymając ręcznik wciąż przy głowie. Pojawił się już po słowach Shafiq'a o tym kim jest rzeczona blondynka, z którą połączyły go wydarzenia na dworcu - ale na tyle wcześnie, aby usłyszeć pytanie o swój stan.
- Nie wiem, może spytaj go jak się pojawi? - odpowiedział pytaniem na zadane przez Anthony'ego pytanie ściągając brwi i marszcząc nos. Nie żeby nie lubił swojego imienia, jednak uważał że jest ono zbyt poważne jak na kogoś tak młodego jak on. Nie był przecież jakiś starym czarodziejem z wąsem, który lubił sobie usiąść na werandzie i zapalić fajkę do poobiedniej whisky, nie było potrzeby nazywać go Theodorem, był Theo - jakkolwiek dziecinnie by to nie wybrzmiewało, takie utyskiwanie na swoje pełne imię. Rzucił jeszcze dwójce starszych czarodziejów spojrzenie, mając nadzieję, że to był ostatni raz jak je dzisiaj usłyszał, choć znając ich to będą je teraz powtarzać w każdym zdaniu...
teraz można było dostrzec, że nieskazitelna biel ręcznika była zbezczeszczona powiększającą się plamą czerwieni.
- Przyjemnie się gawędzi, ale masz coś na zasklepienie ran? Ta na skroni znowu się otworzyła - dodał i dla efektu odjął na chwilę ręcznik od swojej twarzy, aby pokazać że nie żartuje i strużka krwi ciągle wypływa z rozcięcia. Zaraz jednak przyłożył go ponownie czekając na dyptam czy jak się nazywało to ustrojstwo na rany.
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#9
13.02.2025, 13:57  ✶  
Na uwagę Theo uśmiechnęła się szelmowsko, wodząc za nim jasnym spojrzeniem. Proszę proszę, szczeniaczek zaczął pokazywać charakterek. Już chciała wrócić spojrzeniem do Morpheusa, a jednak obróciła się w kierunku łazienki, gdyż na odchodnym Theo postanowił dodać swoje trzy grosze. Zaśmiała się cicho, kręcąc delikatnie głową. Był doprawdy niemożliwy. Uroczy, ale nie za słodki. Interesujący przypadek.
Powróciła uwagą do...
Czyli to jednak ten Morpheus. O matko Bosko, Faye mi kurwa nie uwierzy jak jej powiem. Już widzę ten absurdalny list "Słuchaj stara, budynek zawalił mi się na łeb, poszłam się ogarnąć, a tam w salonie Morpheus Longbottom" Przecież ona stwierdzi, że przyjebałam ten jeden raz zbyt mocno.
-Oh... Miło pana poznać, sporo o panu słyszałam - rzuciła z delikatnym, najbardziej grzecznym i niewinnym uśmiechem na jaki ją było stać w tym momencie.
Grzecznie zasiadła, a jednak nim zdążyła się wygodnie rozsiąść do pokoju wrócił Anthony.
-Nie mam brata - prychnęła cicho, krzywiąc się, gdyż wspomnienie rodzeństwa przypomniało jej wszelkie frustrację i plany jakie miała na ten dzień nim zawalił jej się na łeb budynek. Dlaczego jej to robił? Dlatego ten, którego ukochała starał się zniszczyć jej życie? Dlaczego konsekwentnie niszczył to co budowali przez te wszystkie lata, jakoby to nic dla niego nie znaczyło. A może tak właśnie było? Gdyby tak mogła wrócić do początku sierpnia, gdy wszystko było dobrze.
-Nie, nie majaczę - dodała całkiem poważnie, chcąc ubiec ewentualną myśl jaka mogła zrodzić się w głowie wuja. Anthony prawdopodobnie nieświadomie ruszył coś czego ruszać nie należało. Chociaż było to dość zaskakujące, gdyż ta miała zawsze bardzo bliski kontakt z jednym z jej rodzeństwa.
Wzięła głęboki wdech, próbując ugasić narastające emocje, które niczym w zwierciadle zaczęły wyraźnie odbijać się w jej oczach. Złość, nie... chęć mordu. Zatopiła paznokcie w przedramieniu chcąc zdystansować się od myśli, które zaczęły zataczać coraz to mniejsze i szybsze koła w jej świadomości.
-To... um... nie chciałam pobrudzić dywanu - mruknęła ze słyszalną skruchą, starając się odgonić myśli. Chociaż prawda była taka, że musiała wyglądać dość komicznie z tym prowizorycznym opatrunkiem, którego zaczął pozbywać się Shafiq.
Wstała, próbując nie pogubić się w instrukcjach. Wzięła flakoniki i chciała odchylić jedą z nich, a jednak to nie była to ta, co bardzo sprawnie zauważył Shafiq. Kolejna, nie... nie ta. Skup się dziewczyno. Westchnęła, czując się nieco beznadziejnie, próbując się skupić. Przecież to nie było takie trudne, Scarlett, flakoniki są trzy, nie pięćdziesiąt, przedszkolak by zrozumiał - zapamiętaj pierdoloną kolejność.

Lekarz. Dziewczyna automatycznie zbladła. Nie lubiła lekarzy. Szpitale kojarzyły jej się ze śmiercią, a karma tylko czekała grzecznie w kącie, aby zabrać ją na cmentarz za zabójstwo matki. Mszcząc się na niej każdego roku coraz to bardziej, aby Mulciber przypadkiem nie zapomniała twarzy swojej ofiary. Widząc ją we własnym odbiciu każdego dnia - wyglądały niemal identycznie, co zawsze podnosił ojciec, co zdradzały również stare zdjęcia.
-N-Nie, lekarz nie będzie konieczny... -machnęła ręką - odwiedzę pana Perseusa potem, czy coś i ... wierzę, że on akurat mnie nie wyśle na cmentarz - wymruczała - Poza tym nie mam zbyt wiele czasu... muszę iść do ojca by coś dla mnie załatwił, bo jeśli sama pójdę to załatwić to moja kariera i plany skończą się w...- urwała, krzyżując ręce na piersi - w celi... - uśmiechnęła się krzywo.
Przeniosła wzrok w kierunku Theo, który postanowił zaszczycić ich swoją obecnością.
-Weź co przyłóż do łba... - mruknęła, idąc w jego kierunku, a ze nie posiadała nic, to przyłożyła do jego głowy zbyt długi rękaw szlafroka - nie bądź niewdzięczny, nakapiesz na dywan... - mruknęła karcącą, mrużąc ślepia.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#10
30.03.2025, 18:57  ✶  

— Mam nadzieję, że same kłamstwa i oszczerstwa — zaśmiał się, chociaż brakowało w tym radości. Był Niewymownym, to wystarczyło, aby przykleić mu kilka łatek, na przykład osoby niespełna rozumu, dziwaka, czubka, pomyleńca, szaleńca z dziurawym mózgiem. Wszyscy mówili po kątach, nigdy nie wprost, ale wystarczyło dotknąć harfy przyszłości i szarpnąć kilka strun opuszkami palców, aby usłyszeć, co powiedzą, gdy zniknie im z oczu. Przywykł.

Dla niektórych już Longbottomowie sami w sobie byli nie do zniesienia, ze stalowym kręgosłupem moralnym i kryształową reputacją, a on, merkury we fiolce, w teorii prześliczne, błyszczące srebro, w rzeczywistości trucizna. Ludzie nie lubili niewiadomych, a opowieści o wyścigach na krokodylach czy wymienianych mózgach nie pomagały. Do tego ten lepki zapach papierosów i trudność w stwierdzeniu, czy to jedynie nałóg, czy może coś bardziej niebezpiecznego.

— Młodzi są, mają miękkie kości. Nic im nie będzie. Teraz mówcie, co się wydarzyło, też kiedyś miałem... Te naście lat — zawahał się, nie wiedząc ile Scarlett ma lat, ciężko mu było to określić. — Thoedorze, co widziałeś?

Oczywiście staremu czarodziejowi nie chodziło o to, co widział swoimi fizycznymi, materialnymi oczyma, a co podpowiadał mu nieszczęsny dar, który dzielił ze swoim chrzestnym, jak przeznaczenie, że najmłodszy chrześniak będzie właśnie jego podopiecznym, tak jak Anthony otrzymał Ritę utalentowaną w ulubionym instrumencie Shafiq'a, a Jonathan, najważniejsza osoba w życiu Charlotte poza jej rodziną, pierworodnego Jessiego.

Przekrzywił głowę. Tak wiele działo się na raz. Dlatego nie ruszał się, przytłoczony zapachami krwi, szamponów, głosami, które nagle wtargnęły do milczącej enklawy Shafiq'a. Jego palce drgnęły, stuknął trzy razy w podłokietnik. Za dużo. Dobrze. Nie ważne. Zawsze dawał radę. Teraz też da. Mrugnął raz. Mrugnął drugi raz. Przyszłość pchała się do niego kolejnymi falami, jakby wszechświat miał intensywne pragnienie, aby coś mu pokazać, więc uwolnił Trzecie Oko.


Percepcja ◉◉◉◉◉: Wykaz Intencji (III). Patrzę w przyszłość Waszych postaci.
Rzut W 1d100 - 56
Sukces!


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Morpheus Longbottom (1427), Anthony Shafiq (1653), Scarlett Mulciber (2276), Theo Kelly (2105)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa