• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton Las Wisielców [03.09.1972, Wczesny Poranek] Dzik jest dziki, dzik jest...Alfred? || Alfred & Faye

[03.09.1972, Wczesny Poranek] Dzik jest dziki, dzik jest...Alfred? || Alfred & Faye
Egzorcysta za flaszkę
"Masoneria kontroluje świat! Kim jest masoneria? No, tego, centaury ino, nie? Polej więcej!"
Dwumetrowy(200cm!!!) "olbrzym" o zaniedbanych włosach, brodzie i ciuchach pamiętających lata trzydzieste - z daleka widać, że życie nie obdarza Alfreda wieloma rzeczami, albo że on ich po prostu nie przyjmuje. Dziurawe rękawice bez palców noszone nawet w lato, zawsze jedna flaszka wystająca z przedniej kieszeni wybrudzonej kurtki. Jednak w oczach egzorcysty tli się płomień dziwnej, niepasującej do jego wyglądu charyzmy, a jego gadanie, mimo że często gęsto odklejone, przemawia może nie do rozumu słuchaczy - ale do ich serc.

Alfred Trelawney
#1
02.02.2025, 03:07  ✶  
Piekło, jakim był drugi września już na zawsze pozostanie w pamięci biednego egzorcysty. Tak dać się wyrolować jakiemuś przeklętemu skrzatowi, a potem jeszcze do końca dnia przeżywać takie horrory? Nic więc dziwnego, że Alfred w środku nocy sięgnął do butelki. I kolejnej. I kolejnej. No, może to trochę złe określenie, bo chlać to on chlał cały dzień, ale w nocy zdecydowanie przyspieszył! No i wypełniły go te kłujące myśli o tym, że gdyby nie to przeklęte zlecenie w Hangleton, to nie musiałby przyjmować żadnych przeklętych skrzatów i nie cierpiał by takich katuszy! Właśnie dlatego wsiadł w nocne połączenie z Londynu do małej miejscowości. Po co dokładnie? Cóż... Powiedzmy sobie tyle - noc z drugiego na trzeciego Alfred spędził chodząc po uliczkach Hangleton i wyklinając jedna po drugiej. Wyklinał też domy. I bezpańskie koty. I ptaki na drzewach. I zdziwionych lokalsów w oknach, obudzonych biadoleniem jakiegoś bezdomnego, pijanego dziwaka. I babunie, która rzuciła w nim kapciem (znowu), po czym kazała go jej przynieść (znowu!!!). W końcu jednak skończyły mu się budynki, więc przeszedł się dalej, wyklinać tym razem znajdujący się zaraz obok las. Każdemu drzewu miał coś do powiedzenia, każde mu w czymś zawiniło, każde jakoś źle wyglądało dla jego pijackiego wzroku... Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się zbyt głęboko, żeby znaleźć drogę powrotną. Jako osoba dorosła, poważna i wykwalifikowana do życia w społeczeństwie postanowił zostawić te batalię bardziej odpowiedniej do tego osobie - Alfredowi, który się tu obudzi. Pozbierał więc byle jak jakieś gałązki, zrobił z nich "szałas", przeklął głośno, gdy szałas się rozsypał, oparł się plecami o najbliższy krzaczor i w sekundę zaczął chrapać.
I tak oto pojawiamy się w tym lesie ponownie, parę dobrych godzin później, bo jak się okazuje krzaczory nie są na tyle wygodne, aby przespać w nich pół dnia. Alfred, dalej wstawiony ale już nie narżnięty w trzy dupy miał tylko jedno pytanie w głowie, patrząc na otaczające go, nieprzyjaźnie i nieznajomo wyglądające drzewa: - Cholibka, gdzie ja żem kurwa polazł pić? - Przejechał dłonią po swojej wymęczonej twarzy, zaraz potem zsuwając ją niżej. Przeklął pod nosem, nie czując pod swoimi palcami swej ukochanej kurtki. Przeklął raz jeszcze, gdy pojechał dłonią tym razem w drugim kierunku, na swoją głowę, i wyczuł tam ogromną, spiczastą czapeczkę. Spojrzał w dół aby przekląć po raz trzeci na widok spiczastych bucików. Zaraz potem jednak wzrok mu trochę złagodniał - z kieszeni obrzydliwych spodni, w które wcisnął go skrzat, wystawała butla wódeczki. Wyjął ją, z trwogą zauważając, że jest pełna tylko do połowy. Wziął szybki łyczek na odwagę i zaczął rozglądać się po okolicy... Ale nic mu to zbytnio nie dało. Nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie się znajdował. Mógłby przysiąc, że dopiero co smacznie żłopał sobie wódeczkę na Nokturnie, więc co, na sto chochlików, robił w jakimś lesie? Może to znowu jakieś halucyny? Może się biedny przekręcił i to jakieś zaświaty? - Cholibka, co ja bredzę, przeca jestem w sile wieku! Nikt od wódki jeszcze nie umarł! - Uderzył dłonią w udo, powoli podnosząc się na obie nogi. Przez chwilę chciał oprzeć się o okoliczne drzewo, ale miał jakieś dziwnie złe przeczucia jak tak sobie na nie patrzył... - Jest tu kto? Halo! - Może mu się poszczęści i ktoś akurat zbiera grzyby? Albo zakopuje trupa ostatniej ofiary? To dwie najsensowniejsze opcje w tak ponurym miejscu... - Mogę pomóc nosić grzyby! A i łopatą szybko robię! - Wykrzyczał w leśną gąszcz, mając nadzieje, że jak już go ktoś usłyszy, to będzie pasował do tych dwóch grup. No bo egzorcysty to ludzie w lesie raczej nie potrzebują, nie?
Leśna powsinoga
Może lew jest silniejszy od wilka, ale wilka nigdy nie widziałem w cyrku.
Niewysoka, mierząca około 155 cm. Ma wysportowaną sylwetkę i gibki chód, zdradzający że dużą część czasu poświęca na aktywność fizyczną. Faye ma brązowe włosy, mieniące się rudością w świetle słonecznym, oraz jasnobrązowe oczy. Usta są wiecznie rozciągnięte w uśmiechu, a nosek zadarty.

Faye Travers
#2
07.02.2025, 20:44  ✶  
Drugi września był dla niej dość... Dziwnym dniem. Dość powiedzieć, że nie tylko spotkała wampira, ale i stanęła w jego obronie. I to wcale nie dlatego, że sama oberwała główką czosnku prosto w czoło. Warzywo (korzeń? Czym był, do cholery, czosnek, poza tym że dodatkiem do sosu pomidorowego?) plasnęło o skórę, zostawiając dość brzydki, czerwony ślad przez kilka godzin. Na całe szczęście ludzie w Dziurawym Kotle nie wpadli na to, by ten czosnek obrać z łupinki i rozgnieść, bo inaczej Faye nie pozbyłaby się tego zapachu przez kilka następnych dni. A wtedy nie mogłaby iść... Nie, nawet nie na grzyby, ale zdecydowanie po coś do Lasu Wisielców. Po co? Cóż... Najprościej by było powiedzieć, że to będzie jej malutką, słodką tajemnicą.

Faye była osobą dobrą z natury, lecz nie oznaczało to, że można było nią aż tak manipulować. Jej wiarę w to, że każdy człowiek był kiedyś dobry ludzie zrzucali na karb naiwności, lecz ona wiedziała swoje. Gdyby postawić przed nią Voldemorta, to zdecydowanie najpierw zastanowiłaby się nad tym, kto go do cholery tak mocno skrzywdził, że postanowił obrać za cel niewinnych ludzi tylko dlatego, że byli inni? Ona też była inna. Nosiła w sobie szczelnie zamknięte pudełeczko, skrywające bestię. Pozwalała jej wychodzić nie częściej niż raz na miesiąc, podczas pełni, chociaż skłamałaby gdyby powiedziała, że kilkukrotnie nie uchyliła wieka, gdy była w potrzebie. Zwykle jednak swoją innością nie epatowała, bo wiedziała, że ludzie nie lubią innych. Nie lubił ich Voldemort, nie lubili jej mugole, nie lubili jej czystokrwiści, nie lubiła jej rodzina - po prostu każdy miał tę definicję inności zupełnie inną. Tak, jakby to miało znaczenie. O nie, Faye nie kochała mugoli: po prostu nie uważała, że trzeba mordować każdego, kto wykazał się darem magii, a pochodził z mugolskiej rodziny. Interesowały ją niektóre powiedzenia, część wynalazków... Była z natury ciekawskim stworzeniem. Jak ludzie, którzy łączyli dwa światy, mogli być źli?

Z drugiej strony ktoś, kto mordował dla własnej przyjemności nie mógł być dobry. Kiedyś - owszem, lecz teraz? Ciąg zdarzeń i splot różnych linii czasowych spowodował, że dusza pokryła się mrokiem. Czasem mrok dało się cofnąć, lecz czasem po kilku próbach należało po prostu odpuścić. Ona nie lubiła odpuszczać i nie musiała jeszcze tego robić, a spotkała na swojej drodze osoby, które były tak wypaczone złem, że pierwsza lepsza brygadzistka by wtrąciła ich za kratki. Ona jednak wierzyła, że mają szansę. Może dlatego, że dostrzegała w nich tę inność, którą miała w sobie?

Teraz jednak była w Lesie Wisielców dlatego, że po raz trzeci ktoś nadwyrężył jej zaufanie. Zamiast więc stawić się na umówionym spotkaniu w innym miejscu, ruszyła naokoło, tam gdzie słyszała, że ma być... coś. Sama nie wiedziała co, może tak naprawdę nic tam nie było? Może nie powinna być tak podejrzliwa? Możliwe, że wydarzenia z końca sierpnia sprawiły, że zaczynała się odrobinę mentalnie chwiać i to dlatego. Ale coś ją swędziało w głowie, w czaszce, i kazało iść i sprawdzić. No więc... Poszła. I zdecydowanie nie spodziewała się, że natrafi na jeden z najgorzej zbudowanych szałasów, które przyszło jej kiedykolwiek oglądać. Jak miała pięć lat to potrafiła zbudować lepszy. Zatrzymała się na chwilę, mrużąc oczy. Świtało, na zewnątrz było szaro, lecz w środku upiornego lasu, w którym przyszło im się znaleźć, wciąż panował mrok. Odrobinę się rozpraszał, lecz wciąż było zbyt ciemno, by móc skutecznie obserwować tę parę wystających nóżek obutych w śmieszne, szpiczaste buciki. Rozsądek podpowiadał Faye, że powinna sobie iść - zignorować narastającą ciekawość i po prostu zebrać dupę w troki, poleźć dalej, załatwić swoją sprawę. Ale co, jeżeli osoba, która tu spała, potrzebowała pomocy? Z drugiej strony kto normalny chodzi w takich butach... Traversówna usiadła w krzakach, skąd miała dobry widok na "szałas" i nogi, a potem zamarła w bezruchu. I czekała, ze zgaszoną różdżką, tłumiąc w sobie odruch wyciągnięcia papierosa. Była jak kot, wpatrujący się w swoją ofiarę. Jak wilk, który obserwuje oddalające się od stada zwierzę. Czekała, cierpliwie i bez ruchu, jakby od zawsze była częścią lasu. I chociaż ten konkretny las nie był tym, którego częścią chciała być, to niejako wtopiła się w otoczenie, jakby rozpłynęła w gęstwinie, rozmazała swoje kontury i sprawiła, że była widoczna, lecz jednak nie do końca.

Faye zmarszczyła brwi. Najpierw lekko, delikatnie, a potem mocniej, gdy z każdym kolejnym słowem orientowała się, że to raczej nikt groźny. Już miała wstać, gdy nieznajomy w dziwnym ubraniu zaczął krzyczeć jakby do niej. Nie mógł jej widzieć, ukryła się w krzaczorach, chociaż nie miała pewności - różne dziwy chodziły po świecie. Pewna tego, że ją zauważył, westchnęła cichutko.
- Grzybów nie wykopuje się łopatą - mięśnie były zastane, podobnie jak kości. Kolana strzyknęły nieprzyjemnie, gdy Faye wstała powoli - być może gdyby nie miała 150 cm w kapeluszu, to by zrobiła tym ruchem na kimkolwiek wrażenie. Być może gdyby jej twarz nie przypominała gówniary, to ktoś mógłby się zlęknąć, że ktoś wyłazi z krzaków w Lesie Wisielców. - Trzeba je uciąć lub wykręcić, zależy od szkoły.
Egzorcysta za flaszkę
"Masoneria kontroluje świat! Kim jest masoneria? No, tego, centaury ino, nie? Polej więcej!"
Dwumetrowy(200cm!!!) "olbrzym" o zaniedbanych włosach, brodzie i ciuchach pamiętających lata trzydzieste - z daleka widać, że życie nie obdarza Alfreda wieloma rzeczami, albo że on ich po prostu nie przyjmuje. Dziurawe rękawice bez palców noszone nawet w lato, zawsze jedna flaszka wystająca z przedniej kieszeni wybrudzonej kurtki. Jednak w oczach egzorcysty tli się płomień dziwnej, niepasującej do jego wyglądu charyzmy, a jego gadanie, mimo że często gęsto odklejone, przemawia może nie do rozumu słuchaczy - ale do ich serc.

Alfred Trelawney
#3
15.02.2025, 02:46  ✶  
Świeżo co obudzony alkoholik oczywiście nie zauważył, że jakaś małolata chowa się metry od niego w krzakach, to też wyjątkowo się zdziwił, gdy ta nagle wyrosła z nich niczym jakaś driada. Strach się go jednak nie imał, jak na odpornego na ową emocje żula przystało, zamiast tego więc po prostu pociągnął kolejny łyk ze swojej przerażająco nie-pełnej buteleczki i rzucił wyrośniętej znikąd kobiecie skupione spojrzenie... Które jednak szybko zjechało z powrotem do buteleczki, z której trzeba było w końcu wziąć kolejny łyczek, no bo jakby tak inaczej? Skrzywił się delikatnie, wypuszczając nieświeży, poranny, zapity oddech w głębokim westchnięciu. Cały czas myślał sobie przy okazji, jak tu najlepiej odpowiedzieć dziewuszce - no nie może jej przecież powiedzieć, że proponował łopatę nie do grzybów, a do zakopywania zwłok, no nie? Wyglądała na porządną młodą damę, nie godzi się chyba poruszać przy takiej niewinnej istocie takich strasznych tematów, jak chowanie trupów... Ale czy na pewno? No mówiąc szczerze nie miał najmniejszego pojęcia, co trzeba mówić i przy kimś. W sumie właśnie, skoro jego pierwsza myśl była taka, że nie można tak mówić, to, patrząc na fakt, że wie, że on to nic na ten temat nie wie, pewnie jest na odwrót! Ha, on to ma łeb! - A nie nie, moja droga, to nie tak. No, tego, na grzybach to ja się faktycznie cholibka znam tyle, co by nie zjeść muchomora czerwonego jak mój nochal po pół litra, ale i ja wiem, jak się je tego, wyjmuje. Łopatę to ja oferowałem, jakby kto tu jakiego nieboszczyka zakopywał. Tak się składa, że nie mam pojęcia gdzie jestem i potrzebuje pomocy w znalezieniu drogi do domu, cholibka. Ostatnie co pamiętam to wylewanie za kołnierz na Nokt... Znaczy, cholibka, eee... - Dopiero teraz pomyślał, że w sumie nie ma pojęcia czy jest w jakimś zwykłym, czy magicznym lesie, ani nie wiedział, czy gada z czarodziejem czy mugolem... Mógł się trochę wtopić, jakby zaczął rzucać jakimiś magiczno-londońskimi słówkami! W tej trudnej sytuacji postanowił ruszyć po rozum do głowy, wyciągnął swoją różdżkę i... Podrapał się nią wymownie po głowie. No bo przecież mugol pomyśli, że jest po prostu bezdomnym co to się drapie jakimś patykiem po łbie, no nie? Ale czarodziej... - Eee... Panienka to, no... Z moich kręgów? Khm? - Wymownie ruszył oczami do góry, w stronę różdżki w swoich włosach. Tak, cudowny był to plan! Dzięki swojemu sprytowi, szybkiej myśli i czujności ominął możliwą konfrontację dwóch światów! Ah, no za taki sukces to trzeba było pociągnąć z flaszencji... To też właśnie zrobił.
Gdzieś mniej więcej w tym momencie zabrakło mu poczucia równowagi i lekko zatoczył się w bok. Chciał przez sekundę oprzeć się o drzewo, ale wtedy przypomniał sobie, jak dziwną roztaczały sobą atmosferę, więc zamiast tego oparł się... Cóż, o nic, więc wywinął orła, przeturlał się i koniec końców skończył patrząc w niebo zaraz przed butami nieznajomej. Z tej perspektywy wyglądała nawet niewinniej! - Pardon, młoda damo.
Leśna powsinoga
Może lew jest silniejszy od wilka, ale wilka nigdy nie widziałem w cyrku.
Niewysoka, mierząca około 155 cm. Ma wysportowaną sylwetkę i gibki chód, zdradzający że dużą część czasu poświęca na aktywność fizyczną. Faye ma brązowe włosy, mieniące się rudością w świetle słonecznym, oraz jasnobrązowe oczy. Usta są wiecznie rozciągnięte w uśmiechu, a nosek zadarty.

Faye Travers
#4
28.02.2025, 09:42  ✶  
Faye zmarszczyła nosek. Zakopywanie nieboszczyka? Jej dłoń odruchowo powędrowała do kieszeni, chociaż jeszcze nie sięgała po różdżkę. Byli w takim miejscu, że faktycznie - o świrów było bardzo łatwo, chociaż ten tu nie wyglądał na niebezpiecznego. Szczególnie w tym wdzianku. Obserwowała go więc uważnie, nie chcąc się z niczym zdradzić - już raz przecież pokazała mugolom, kim jest naprawdę, i miała z tego tytułu ogromne problemy. Co prawda nie była to jej wina, ale cóż... To nadal w niej siedziało głęboko, to poczucie winy: mimo że jej wybryk został uznany za anomalię.
- Hm? - skomentowała tak jego tyradę, a z każdym kolejnym słowem jej brwi wędrowały coraz wyżej. Czyżby trafiła na szaleńca? Chociaż nie... Jej wzrok zatrzymał się na butelce, a w orzechowych oczach pojawił się błysk zrozumienia. Pijak. - Powinien pan lepiej wybierać sobie miejsca na odpoczynek.
Powiedziała uprzejmie, przestępując z nogi na nogę.
- Tutaj jest niebezpiecznie - dodała, wzruszając ramionami. Na pytanie, czy jest z jego kręgów, lekko przekrzywiła głowę. Obserwowała jak wyciąga różdżkę, a jej dłoń automatycznie zacisnęła się na rękojeści własnej. Tak na wszelki wypadek, gdyby mężczyzna nagle postanowił ją zaatakować. Ale tak się nie stało. Faye z lekkim niedowierzaniem spojrzała na Alfreda. - To było... Lekkomyślne.
Stwierdziła, lecz w jej głosie nie było nagany, raczej rozbawienie. Pokręciła głową, rozkładając ręce w nieco bezradnym geście.
- W Ministerstwie pewnie by pogrozili panu palcem... - zaczęła, lecz mężczyzna już wywijał orła. Na Merlina, czy on był jeszcze pijany? Faye doskoczyła do niego z zatroskaną miną, wyciągając ręce tak, by pomóc mu wstać. - Niech się pan nie rusza. Co pan tu w ogóle robi? Mówiłam, że tu jest niebezpiecznie, a pan chyba przesadził z alkoholem? No i ten strój... Wszystko w porządku?
Zapytała z troską i niepokojem, rozglądając się po okolicy. Nie było tu nikogo poza nimi, nawet zwierząt, więc nie powinna się martwić, lecz... Czy na pewno nikogo tu nie było? Nie czuła na sobie niczyjego wzroku, ale okolica była na tyle niebezpieczna, że powinni oboje zachować czujność. Traversówna wyciągnęła z plecaka piersiówkę z wodą i podała ją Alfredowi.
- Potrzebuje pan żeby odprowadzić pana do domu? Teleportacja w tym stanie jest niebezpieczna, ale mogę pana odprowadzić do miasta - zaoferowała. Jej interesy mogą poczekać, no przecież go tu kurde nie zostawi.
Egzorcysta za flaszkę
"Masoneria kontroluje świat! Kim jest masoneria? No, tego, centaury ino, nie? Polej więcej!"
Dwumetrowy(200cm!!!) "olbrzym" o zaniedbanych włosach, brodzie i ciuchach pamiętających lata trzydzieste - z daleka widać, że życie nie obdarza Alfreda wieloma rzeczami, albo że on ich po prostu nie przyjmuje. Dziurawe rękawice bez palców noszone nawet w lato, zawsze jedna flaszka wystająca z przedniej kieszeni wybrudzonej kurtki. Jednak w oczach egzorcysty tli się płomień dziwnej, niepasującej do jego wyglądu charyzmy, a jego gadanie, mimo że często gęsto odklejone, przemawia może nie do rozumu słuchaczy - ale do ich serc.

Alfred Trelawney
#5
19.03.2025, 10:49  ✶  
Na początku miał nie przyjmować pomocy młodej kobiety, bojąc się, że jeszcze sobie bidna coś zrobi przez jego ciężar, ale jak mu się w głowie zakręciło przy próbie wstania samemu to od razu schował dumę do kieszeni i skorzystał z jej oferty bycia jego sztucznym środkiem równowagi. Stanął na równe nogi, które bardzo szybko wygiął pod dziwnymi kątami z różnym poziomem wygięcia kolan - stara dobra technika ustania mimo kręcenia w głowie. Czarny Pas w byciu alkoholikiem daje różne śmieszne zdolności. - A tam lekkomyślne, co sobie taki mugol by pomyślał? Ot, gałązką się drapie, hehe. - Dalej był wyjątkowo dumny ze swojego pomysłu na sprawdzenie, czy młoda nieznajoma również była czarodziejem. Kto inny wpadłby na tak świetny plan? No nikt, nikt! - Ah, alkoholem się kochana nie przejmuj, dla mnie to on jest jak tlen. Od trzydziestu lat więcej we mnie alkoholu niż krwi, zaszkodzić to on mi nigdy nie zaszkodził! - Rozejrzał się po przedziwnym miejscu, w którym właśnie się znajdowali. -... Chociaż skłamie jeśli powiem, że wiem, dokąd mnie tym razem teleportował. Ostatnie co pamiętam to mój kochany Nokturn, a potem to już się obudziłem. Dziwnie tu strasznie, czuję się jakby te drzewa na mnie patrzały... - Przymrużył oczy, patrząc z wrogością na otaczającą ich florę. - Strój... Strój to gorsza sprawa, fakt. Tak się składa, że jakiś tuman wcisnął mi w dłonie przeklętego skrzata. No ale ja, cholibka, z zawodu jestem egzorcystą. Postawiłem wszystko na jedną kartę - co jeśli nie jest przeklęty klątwą, a jakimś demonem czy innym dziadostwem? No i po małej awanturze, gdzie dziad strzelił mi zaklęciem w plecy, postawiłem przed nim kielich i zacząłem z nim dyskutować, czy nie mógłby przestać być takim złamasem... No i się taki ocknąłem. Zero moich ciuchów, zero pieniędzy które zdobyłem za przyjęcie skrzata w swoje dłonie. Głównie z tej całej złości tak dużo potem wypiłem. - Podrapał się po swojej nieczesanej latami głowie, starając się o chociaż lekki uśmiech. Z kulturą i powagą odmówił przyjęcia wody, czując, że jeśli przyjmie do gardła w tej chwili cokolwiek innego niż więcej wódki, to jego organizm zwróci prosto na jego spiczaste buciki, a nie przystawało przy takiej młodej damie rzygać, się rozumie. Rozejrzał się jeszcze raz po tym dziwnym miejscu. - Nie nie, moja droga, mną się nie przejmuj, tylko... Mówisz, że tu niebezpiecznie, to co tak właściwie tutaj robisz? Nie chce oceniać książki po okładce, ale wydajesz się bardzo porządną i serdeczną osobą. Takie osoby rzadko dobrze kończą w niebezpiecznych miejscach, z mojego doświadczenia. - Wyraźnie się zmartwił, patrząc na stojącą przed nim kobietę. Faktycznie, takie kochane osoby najczęściej znikały na zawsze na Nokturnie, to i się zmartwił, że grozi jej tu wyjątkowe niebezpieczeństwo.
Leśna powsinoga
Może lew jest silniejszy od wilka, ale wilka nigdy nie widziałem w cyrku.
Niewysoka, mierząca około 155 cm. Ma wysportowaną sylwetkę i gibki chód, zdradzający że dużą część czasu poświęca na aktywność fizyczną. Faye ma brązowe włosy, mieniące się rudością w świetle słonecznym, oraz jasnobrązowe oczy. Usta są wiecznie rozciągnięte w uśmiechu, a nosek zadarty.

Faye Travers
#6
23.03.2025, 14:57  ✶  
Faye spojrzała z lekką niepewnością w oczach na mężczyznę. No, dla niej to wcale nie było takie oczywiste i sprytne, ten plan, no ale skoro nic się nie stało... Pokręciła głową.
- Alkohol to jest trucizna, spożywana w umiarze nie powinna szkodzić, ale pan to chyba jednak za dużo jej wypił, co? Dobra impreza była? - nie była złośliwa, jej ton głosu był dość przyjemny, nieco rozbawiony, owszem, ale nie złośliwy. - A tak, Nokturn. Da pan wiarę, że ostatnio ciągle tam mam coś do załatwienia?
Może powinna była się ugryźć w jęzor, ale jakoś się nie potrafiła powstrzymać, bo w gruncie rzeczy to było dość zabawne - to ile razy w ciągu jednego tygodnia była właśnie tam.
- Jest pan w Lesie Wisielców, niedaleko Little Hangelton - poinformowała spokojnie, również rozglądając się wokół. Nie dziwiła mu się, ten las był... specyficzny. To nie był zwykły teren zielony: tutaj wszystko było inne, panowała tutaj inna atmosfera. Gdy się wchodziło do Lasu Wisielców, nawet nie znając jego historii, czuło się grozę i przebiegające po plecach dreszcze. - Skrzat, hm?
Faye przekręciła głowę z ciekawością, a gdy upewniła się, że Alfred stoi pewnie na nogach: odsunęła się na dwa kroki. Sięgnęła po butelkę z wodą, którą zawsze miała przy sobie, a potem podała ją mężczyźnie. Niech ją zatrzyma, ona se weźmie z domu nową. Miała ich kilkanaście, termiczne, szklane, plastikowe... Z podziałkami albo bez. Przezroczyste lub kolorowe - jeżeli o to chodzi, to miała istnego pierdolca na tym punkcie.
- Proszę się napić, to woda. I ja... Cóż, jak powiem, że jestem tu służbowo, to mi pan uwierzy? - doskonale zdawała sobie z tego jak wygląda. Niska, drobna, dziecięca buźka... Czasem dostawała przez to kurwicy, bo praktycznie NIKT nie traktował jej poważnie. Wsparła się pod boki, jakby chciała tym sposobem stać się nieco większa. - Szukam zaginionych magicznych stworów. Jestem Faye.
W całym tym zamieszaniu zapomniała się przedstawić, ajć. I chociaż ten tu pewnie jej nie skojarzy, bo i czemu miałby, to przecież kultura wymagała tego, żeby się sobie przedstawić.
- I... Co z tym skrzatem się w sumie okazało?
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Faye Travers (1546), Alfred Trelawney (1515)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa