20.03.2025, 16:35 ✶
—20/08/1972—
Anglia, Dolina Godryka
Ambroise Greengrass & Anthony Shafiq
![[Obrazek: dcKoDMu.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=dcKoDMu.png)
Dress me up in me oilskins and jumper −
No more on the docks I’ll be seen −
Just tell me old shipmates, I’m taking a trip, mates,
And I’ll see you someday, in Fiddlers’ Green…
![[Obrazek: dcKoDMu.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=dcKoDMu.png)
Dress me up in me oilskins and jumper −
No more on the docks I’ll be seen −
Just tell me old shipmates, I’m taking a trip, mates,
And I’ll see you someday, in Fiddlers’ Green…
Dolina Godryka.
Jak on nienawidził tej zaplutej dziury.
Jak on nie potrafił o tej dziurze przestać myśleć.
Obsesja godna wampira, choć w jego żyłach wciąż płynęła krew, a serce miało się całkiem nieźle. Nie mógł docenić zieleni, bo nie widział jej w sposób właściwy. Nienawidził wody, bo kiedyś ta dokonała zamachu na jego niewyrośnięte ciało i teraz zwyczajnie nie lubił nawet szumu morza.
Ale kiedyś, ponad dwadzieścia lat temu ktoś powiedział mu, że nie jest mile widziany na tym terenie i Anthony przyjął sobie za punkt honoru nigdy więcej się tam nie pojawiać. Dlatego też pojawiał się tam nader często. Zbyt często. Kompulsywnie często.
Ostatnio nawet w ramach dojrzałości emocjonalnej (ha!) uznał, że te przypadkowe wizyty na drugim końcu świata (w sensie Wyspy Brytyjskiej i osadzonego na północy Little Hangleton) mogłyby być mniej przypadkowe, bo mógłby kupić sobie tutaj dom. Nawet jeśli zgodnie z wizją Morpheusa niedługo wszystko miało pójść z dymem, na tamtym etapie, w tamtej chwili Anthony wierzył święcie, że uda się chociaż trochę przygotować do walki z żywiołem.
Dolina Godryka była dziwacznym miejscem trochę mugolskim, trochę czarodziejskim. Może nie powinien mieć tu domu? Jak wpłynęłoby to na jego wizerunek? Rozważał to wszystko, gdy dostrzegł wysoką znajomą sylwetkę.
– Panie Greengrass! – minimalnie postawił głos, aby być słyszalnym dla jego konsultanta z którym miał okazję w ramach zastępstwa pracować jakiś czas temu. Posiadłości rodzin Greengrass i Lestrange oraz oczywiście sady Abbottów, byłyby miłym sąsiedztwem. Innym od chłodu ścian posiadłości w Little Hangleton. Oczywiście kochał swój skarbiec, kochał też swojego sąsiada, ale chorobliwa obsesja w końcu znalazła uzasadnienie w tym by część majątku zainwestować w ziemię tutaj. To brzmiało racjonalnie. Prawda?
– Cóż za niespodzianka! Dzisiaj w domu? – zagadnął swobodnie, ubrany też w ten charakterystyczny sposób na pół magiczny na pół mugolski, gdy człowiek nie chce się rzucać w oczy, więc po prostu wygląda na kogoś, kto nie poddaje się zbyt łatwo porywom mody. – Czy będzie nietaktem zapytać jak miewają się sprawy Kniei? Czy jest jakiś postęp w badaniach? – dodał ze szczerą troską, szukając w głowie wspólnego tematu do rozmów, a nie będąc aż tak zorientowanym w demografii stworów oblegających las. Co jednak Anthony wiedział, to to, że należy on do Greengrassów, wydawało mu się więc to naturalnym pytaniem, nawet jeśli nie był pewien na ile Ambroise zaangażowany jest w sprawę - formalnie czy nieformalnie.
Jak on nienawidził tej zaplutej dziury.
Jak on nie potrafił o tej dziurze przestać myśleć.
Obsesja godna wampira, choć w jego żyłach wciąż płynęła krew, a serce miało się całkiem nieźle. Nie mógł docenić zieleni, bo nie widział jej w sposób właściwy. Nienawidził wody, bo kiedyś ta dokonała zamachu na jego niewyrośnięte ciało i teraz zwyczajnie nie lubił nawet szumu morza.
Ale kiedyś, ponad dwadzieścia lat temu ktoś powiedział mu, że nie jest mile widziany na tym terenie i Anthony przyjął sobie za punkt honoru nigdy więcej się tam nie pojawiać. Dlatego też pojawiał się tam nader często. Zbyt często. Kompulsywnie często.
Ostatnio nawet w ramach dojrzałości emocjonalnej (ha!) uznał, że te przypadkowe wizyty na drugim końcu świata (w sensie Wyspy Brytyjskiej i osadzonego na północy Little Hangleton) mogłyby być mniej przypadkowe, bo mógłby kupić sobie tutaj dom. Nawet jeśli zgodnie z wizją Morpheusa niedługo wszystko miało pójść z dymem, na tamtym etapie, w tamtej chwili Anthony wierzył święcie, że uda się chociaż trochę przygotować do walki z żywiołem.
Dolina Godryka była dziwacznym miejscem trochę mugolskim, trochę czarodziejskim. Może nie powinien mieć tu domu? Jak wpłynęłoby to na jego wizerunek? Rozważał to wszystko, gdy dostrzegł wysoką znajomą sylwetkę.
– Panie Greengrass! – minimalnie postawił głos, aby być słyszalnym dla jego konsultanta z którym miał okazję w ramach zastępstwa pracować jakiś czas temu. Posiadłości rodzin Greengrass i Lestrange oraz oczywiście sady Abbottów, byłyby miłym sąsiedztwem. Innym od chłodu ścian posiadłości w Little Hangleton. Oczywiście kochał swój skarbiec, kochał też swojego sąsiada, ale chorobliwa obsesja w końcu znalazła uzasadnienie w tym by część majątku zainwestować w ziemię tutaj. To brzmiało racjonalnie. Prawda?
– Cóż za niespodzianka! Dzisiaj w domu? – zagadnął swobodnie, ubrany też w ten charakterystyczny sposób na pół magiczny na pół mugolski, gdy człowiek nie chce się rzucać w oczy, więc po prostu wygląda na kogoś, kto nie poddaje się zbyt łatwo porywom mody. – Czy będzie nietaktem zapytać jak miewają się sprawy Kniei? Czy jest jakiś postęp w badaniach? – dodał ze szczerą troską, szukając w głowie wspólnego tematu do rozmów, a nie będąc aż tak zorientowanym w demografii stworów oblegających las. Co jednak Anthony wiedział, to to, że należy on do Greengrassów, wydawało mu się więc to naturalnym pytaniem, nawet jeśli nie był pewien na ile Ambroise zaangażowany jest w sprawę - formalnie czy nieformalnie.