• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
jesień 1972, 8 września // middle-aged man yaoi

jesień 1972, 8 września // middle-aged man yaoi
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#1
20.04.2025, 21:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.04.2025, 21:08 przez Vakel Dolohov.)  
8 września 1972, godzina 16:00

Ten dzień przyniósł zaskakująco łagodną pogodę. Słońce unosiło się leniwie nad dachami mugolskiego Londynu, rozlewając ciepłe światło po brukowanej uliczce ukrytej między szerszymi arteriami miasta. Dzień zapowiadał się spokojnie – aż zbyt spokojnie, ale żaden z lokalnych jasnowidzów nie miał pojęcia cóż takiego miało mieć miejsce za kilka godzin. Był adres, spotkanie na godzinę szesnastą, sporo nerwów, długi mur z ciemnej cegły biegł wzdłuż alejki, odcinając wzrok przechodniów od tego, co znajdowało się za nim. Był zbyt wysoki, by ktokolwiek mógł zajrzeć ponad niego, zbyt wysoki nawet i dla samego Dolohova. Nie miał żadnych tabliczek, żadnych znaków – tylko gładką, nieprzerwaną powierzchnię. Trochę zbyt surowy, aby nie wzbudzać podejrzeń. Zwłaszcza przez zupełnie świeżą tabliczkę adresową – dokładnie tą, pod którą miała spotkać się dwójka mężczyzn należących do grona najwybitniejszych wieszczy swojego pokolenia.

Po obu stronach muru znajdowały się dwie kamienice. Jedna z nich, jasna i nieco odrapana, miała na parterze kawiarnię z kilkoma stolikami wystawionymi na zewnątrz. W powietrzu unosił się zapach świeżo mielonej kawy i cynamonu. Gołębie kręciły się pod nogami klientów, a starsza pani w kapeluszu z piórkiem przeglądała gazetę, popijając espresso. Ktoś śmiał się cicho przy sąsiednim stoliku, kelner niósł tacę z dwoma croissantami z pistacjowym nadzieniem.

Z pozoru – zwyczajny, leniwy poranek w sercu miasta. Ale coś w powietrzu zdawało się drżeć, cichutko, ledwie wyczuwalnie – jakby ulica wstrzymywała oddech.

Bo oto nadchodził on.

Vasilij Dolohov nie należał do osób szeroko rozpoznawalnych w mugolskim świecie, ale niektórzy ludzie nie potrzebowali rangi celebryty do tego, aby zwracać na siebie uwagę. Wysoki, chudziutki jak szczypior, ubrany skromnie jak na niego, ale wciąż zdecydowanie zbyt wyszukanie jak na standardy współczesnej mody. Szedł, a każdy krok stawiał w akompaniamencie świergotu ptaków, które wzięły się tu znikąd, skąpany w łunie światła przedzierającej się przez powoli gęstniejące chmury. Jego chód miał w sobie coś z arystokratycznej nonszalancji, przy jednoczesnym (o dziwo) braku wywyższania się ponad resztę. Świat należał do niego, ale on zdawał się nie przywiązywać do niego większej wagi i nie mieć wobec tego świata żadnych większych oczekiwań. Niósł ze sobą blask niepasujący do skromności tych okolic, nic w tym człowieku skromne nie było, nawet jeżeli nieco niezręcznie stanął dokładnie w miejscu pod tabliczką z rękoma głęboko wsuniętymi w kieszenie. Znieruchomiał, zadzierając głowę do góry, mrużąc oczy i tak niewidoczne zza przeciwsłonecznych okularów i westchnął. Patrzył na ten mur, na tablicę. Nie na ludzi, ani na ulicę – tylko na ten pozbawiony znaków mur, zupełnie jakby miał w nim znaleźć odpowiedź na jakieś istotne w skali całego wszechświata pytanie. W rzeczywistości próbował nie myśleć o niczym. Cała jego egzystencja była jedną, wielką grą, a jednak… No właśnie, wciąż istnieli ludzie wzbudzający w nim o wiele więcej emocji niż chciałby przyznać.


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#2
13.05.2025, 14:27  ✶  

Nic nie było w porządku, ale czy potrafił powiedzieć o co dokładnie chodziło? Zdecydowanie nie. Jak uczniak, na początku nowego roku, może wyczuwał to zapach nadchodzącej jesieni, pierwsze oznaki śmierci przyrody. Tyle żyć na szali, a tylko jedno, które musiało zostać pokonane, a kiedy zginie, ta podróż się zakończy. Tak optymistycznie myślal o tyranie, który rozpalil ognie na Beltane i rozciągnął je w przestrzeni nie tyle fizycznej, co tej mistycznej, zatruwając myśli i wizje. Gdyby tej nocy spał dłużej niż trzy godziny, zapewne znów śniłby o ogniu i cierpieniu Kniei. Zamiast tego układal karty, aż nie wylądował twarzą w rozkładzie i nie przebudził się wraz z pierwszymi promieniami brzasku.

Opuszczając ministerstwo odczuwał niepewność, płynąca przez każdą z jego duchowych ran. Trzykrotnie sprawdzał czas, ale łatwiejsze drogi zasnuwała mgła nieszczerości i kłamstwa. Droga prowadziła w jednym kierunku, skazując zimną igłą kompasu z niebieską tablicą północ.

Długa droga trwała sekundę, charakterystyczne pyk niesłyszalne przez nadjeżający autobus, zdublowane dalej, blisko miejsca spotkania.

Mężczyzna, który wyszedł na spotkanie Vakelowi nie wyglądał, jakby minął miesiąc i kilka sykli, ale jakby przemineły kolejne dekady. Bez wygładzających pudrów, kremów od swojej szwagierki, pięknie utkanych zaklęć Potterów, Morpheus nie tylko wyglądał na swój wiek, ale również kilka lat dalej. Gdy popolłdniowy wiatr rozwiewal przydlługawe włosy, te były znacznie bardziej srebrzyste, niz na ślubie Blacków, najbardziej jednak postarzała go broda, której nazwanie szpakowatą bylłby bardzo szczodrym określeniem, bo była zdecydowanie bardziej stalowa niz czarna.

Bez słowa stanął obok Vasilija, ciemny cień na tarczy księżyca, naśladujący swojego właściciela we wpatrywaniu się w ścianę. Czuł w nozdrzach zapach Dolohova, ulicy, kawy parzonej po drugiej strony, słyszał jak jakaś starsza kobieta kaszle w chusteczkę, ciężkie powieki nieco mrużył, jakby oślepiony blaskiem wspaniałości towarzysza, w rzeczywistości zmęczony ilością kolorów dookoła siebie. 

— Vasiljenka — przerwał gwarne fragmenty ciszy, nie mrugając ani razu. Nie spojrzał w jego stronę, ale w głosie brzmiała miękkość, której nigdy Dolohov nie słyszał, w innym, dojrzalszym wymiarze. A później juz nic, bo nie tyle nie wiedział co powiedzieć, co od czego zacząć.


Percepcja: ◉◉◉◉◉ Czy ściana Vasilija jest jakas specjalna?
Rzut W 1d100 - 40
Sukces!


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#3
18.05.2025, 22:16  ✶  
Dolohov wyglądał dokładnie tak jak można się było po nim spodziewać.

Każda kępka brązowych włosów opadająca mu teraz na twarz, hacząca o przeciwsłoneczne okulary zasłaniające bure oczyska, wyglądała jak coś zaplanowanego przez fotografa kryjącego się za którąś z niedomkniętych okiennic okolicznej kamienicy. Zawsze, odkąd postanowił wynieść swoją popularność na szczyt szczytów, prezentował się taki sposób – nie nienaganny, bo nienaganni ludzie odrzucali, a on nie mógł odrzucać – za to z pewnością ekscentryczny i przy tym malarski. Wyglądał ciekawie. Nadzwyczajnie dziwnie w sposób, który był charakterystyczny dla niego – bo to do niego porównywano i będzie się porównywać przez lata, od jego decyzji zależało, czy te porównania będą komplementem, czy będą nosiły w sobie znamiona pogardy. Spora to była odpowiedzialność. Wątłe dłonie, które sięgnęły wspomnianych wcześniej okularów i przesunęły je z nosa na czubek głowy, należały do człowieka silnego, ale ta siła znajdowała się nie w ciele, lecz w głowie. Zgodnie z zapowiedzią urósł, przerósł Morpheusa zupełnie, ale przy tym wszystkim zdawał się ważyć mniej od niego. Wychudzony, maskujący ten fakt dobrze skrojonymi ubraniami, a jednak miał w sobie coś, co zakazywało mu to wytykać. Jakiś boski pierwiastek odciągający uwagę od tego jak starannie wyszyte były wszystkie gwiezdne wzory na ubraniach i z jaką precyzją dbano o to aby każdy z nich miał jakieś większe znaczenie – bo trzeba było patrzeć na całokształt, kontekst… czasem rozczarowanie malujące się na obliczu.

Zmarszczył brwi kiedy zorientował się, że Morpheus na niego nie patrzy, a później w odwecie, bo to przecież była walka, przybrał minę posągu. Z lekkością udawał kogoś zupełnie niewzruszonego, jakby nie stał przed Niewymownym drugi wieszcz, lecz marmur.

– Cóż – zaczął spokojnie, sprawnie maskując niechęć i inne emocje, zupełnie sprzeczne z oczekiwanymi. Niby to sobie wszystko zaplanował i przemyślał, ale emocje to jednak emocje – szczególnie w zestawieniu z takim widokiem. Nigdy nie miał w sobie tego co Morpheus – życie uczyniło go mistrzem materializacji pomysłów, Longbottoma zaś mostem pomiędzy światami. I to było tak bardzo widoczne – jego perfekcyjne ułożenie i wyjście na prostą zestawione z siwizną, starością i wyniszczeniem kogoś, kto znowu wchłonął za dużo emocji otoczenia. – Idiota – pomyślał Dolohov – jeżeli miał mieć problemy z wyznaczeniem granic, mógł dalej brnąć z tą pomiędzy nami. – Ale nie mógł tego powiedzieć. Za to w przeciwieństwie do niego niekoniecznie miał problem z zaczęciem jakiejś rozmowy. Skoro nie została mu ofiarowana, ciszę wypełniły jego słowa. – To brzmiało słodziej kiedy miałem piętnaście lat, Morfeuszu – powiedział, nie tracąc nic, co pozwalało mu zachować pozory. Nie wszyscy wokół musieli wiedzieć, jak mocno biło mu serce. – Zdążyłem wyrosnąć z bajki o tym, że nadawanie mi zdrobniałych pseudonimów niesie w sobie jakieś obietnice.

Na moment zadarł głowę, badając spojrzeniem mur. Mur, z którego nie dało się wyczytać wiele, póki stało się konkretnie przy nim, ale ta zagadka rozwiązywała się wraz z pierwszymi krokami.

– Chodź. Usiądziemy gdzieś, gdzie nie będą się na nas gapić – wyjaśnił, ruszając chodnikiem przed siebie i… tam też był taki murek. I przy następnym budynku też i… musieli minąć takich murków trzy sztuki, a po drodze dało się już domyślić prawdy – wydzielały przed mugolami zamknięty teren. Otoczony przez szereg kamieniczek plac, który Dolohov chciał kupić, skrywał wielki budynek, który chciał kupić. Budynek na ten moment niewidoczny, bo ukryty w podobny sposób co wiele innych budowli magicznych dzielnic.

Metalowa bramka zamknięta na zamek, który rozkluczał Vakel, znajdowała się w zaułku, do którego nie zaglądał nikt prócz ich dwójki, a kiedy przez nią przeszli: pojawił się. Nieco zapuszczony, ale godny podziwu. Już wkrótce miał stać się siedzibą instytutu.


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#4
29.05.2025, 08:16  ✶  

Vasilij chci być marmurem, ale nie to widział kątem oka Morpheus. Możliwie, że to fakt tego mechanicznego serca, które możliwie, prawdopodobnie, tkwiło teraz w żołądku Vasilija, zrastało się z miękką tkanką, nadawał mu coś, z automatona. Wynikało to ze smukłości ruchów, ruchome rzeźby z natury, nawet jeżeli przedstawiały coś eterycznego, miały poczucie przestrzeni i wyczucia, jak słonie w składzie porcelany. Automaton w porcelanowej powłoce, w kontraście do bardzo fizycznego Morpheusa, który składał się krwi i kości. Pomiędzy zaś to, co boskie, kreacja z ciała i maszyny, której nigdy nie pozwolili zabłysnąć. Morpheus nienawidził tej chwili, bo Dolohov za bardzo przypominał mu jego matkę.

— Jak powinienem się do ciebie zwracać w takim razie?— zapytał, bez kpiny, brzmiało to jak stwierdzenie prostego faktu, dwa dodać dwa, na początku Marca znakiem solarnym są Ryby, gdyby mógł być kobietą, a Vasilija one by nie obrzydzały, mieliby udane małżeństwo wedle ich kompatybilności z matrycy. Nie zamierzał go nazywać jego pseudonimem, karmić egregoryczną formę, magazyn mocy. Interesowało go mówienie bezpośrednio do Vasilija. Zrobię wszystko, aby uczynić z ciebie boga, ale nie za cenę własnej zguby, szeptały jego myśli. Zguby. Tak jakby już się w niej nie taplał.

Tak przynajmniej oszukiwał się, jakby religijnie nie wypowiadał go przy zapalaniu świec intencyjnych czy gdy składał swoje modły do sił wieczystych. Już starożytni Grecy wierzyli, że imiona mają moc. W ich regionie pełne imię dawało władzę nad osobą je noszącą, ale na maleńkich, skalistych wyspach, każde jego wspomnienie dawało potęgę wspominanej osobie.

Splótł palce za plecami. Wcale nie dźwięczało mu w uszach ja i Vasilij wypowiadane z poufną buńczością. On też tak kiedyś mówił, dawno temu, tak dawno, że mógłby się tego wyprzeć i nie skłamać, bo złamany umysł mocno zacierał patyną każde wspomnienie związane z Dolohovem.

Potaknął, splótł za sobą dłonie, utrzymując ten kurtuazyjny dystans. Czyż nie tak zaczynały się książki, które zwoził sobie Jonathan ze Stanów Zjednoczonych? Niezbyt grube kieszonkowe wydania na beznadziejnym papierze, śmierdzące drukiem, z bardzo dziwnymi i brzydkimi okładkami, thrillery o prześladowcach z klejonym grzbietem i blondwłosą ofiarą w czerwonej sukience, która dała się zwieść w zaułek.

Czy to przeczucie czy własna paranoja?

Longbottom zatrzymał się gdy przekroczyli bramkę i bardzo skrupulatnie ją za sobą zamknął, popatrzył na Dolohova po raz pierwszy tak rzeczywiście, w promieniach słońca, nie sztucznych lapm.

Niewymowny umiał kłamać, zawsze, chociaż wypierał się rękoma i nogami, że tak nie jest, że zawsze widać, że kręci. Aktorem jednak był bardzo kiepskim i w tym momencie natura przepięknie malowała za tymi ekspresyjnymi, jelenimi oczami, obsesję. Coś niezdrowego, co badawczo rozkładało każdy element Vasilija i go katalogowało, zaczynając od ogół sylwetki, a kończąc na każdej zmarszczce mimicznej i błękicie żył pod skórą. Morpheus nigdy nie mrugał za często, ale teraz nawet pomimo robienia tego w bardzo naturalnych, prawie naturalnych odstępach, jakby widział jeszcze więcej. Lekkie przechylenie głowy, aby dotrzeć światło układające się na włosach w ładniejszy sposób, nie jego własnych, broń Merlinie.

— Czy to dlatego pisałeś o Shafiqu, który odebrał twoje marzenia? — dotknął dłonią w rękawiczce murku, przynknął na chwilę oczy, wsłuchując się w magiczną przestrzeń. Zastukał trzema palcami w cegłę, środkowym, serdecznym i małym. Przestrzeń była zbyt duża na zwykłą siedzibę mieszkalną i za mało atrakcyjna dla magicznej społeczności, na nową lokalizację Praw Czasu. Z łatwością zaś mógł umieścić w przestrzeni iluzje ludzi, chodzących z notesami, samonotującymi piórami, ożywione dysksuje i dziwacznych gości. Żywy obraz, stworzony, żeby go torturować, bo przecież on ostatecznie wróci w obsydianowe korytarze Departamentu Tajemnic, pozbawiony słonecznego światła na więcej sposób niż jedynie fizyczny.

— Byłem zaskoczony tymi słowami, nawet bardziej niż innymi, ale teraz rozumiem. Pozwolę sobie na drobną korektę, nie mam do odegrania w projekcie Jenkins żadnej roli. Masz tutaj duchy?

Dlaczego tutaj jestem. Dlaczego tutaj jestem. Dlaczego tutaj jestem. Dlaczego chcesz naznaczyć swoje marzenia moją osobą.

god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#5
01.06.2025, 20:35  ✶  
Nie zająknął się ani razu, nie spojrzał nigdy ukradkiem tam, gdzie nie powinien patrzeć. Szedł jak zawsze, perfekcyjnie wyuczonym krokami, ścieżką wytyczoną przez jakiś dopracowywany skrzętnie długimi godzinami plan prowadzący go dokładnie tam, gdzie chciał się znaleźć. Ktoś, komu tak wiele razy odebrano poczucie bezpieczeństwa, aby stracił je bezpowrotnie i utonął z tego powodu w rozpaczy, nie pozwalał sobie na przypadki. Spoglądał w przyszłość, przewidując wszystko – każdy zły ruch, każdy fałsz, każdy atak, który mógł nadejść ni stąd, ni zowąd – tonął w potrzebie, jaką było bezgraniczne uczucie kontroli.

– Mam imię, Morpheusie – przypomniał mu spokojnie, dokładnie tak, jak Dolohov tłumaczył wszelkie oczywistości – być może spotkałeś się z nim w jakiejś gazecie? – Ta sugestia miała już w sobie trochę jadu, niepasującego do perfekcyjnej maski kogoś wesołego, prowadzącego starego, zardzewiałego Longbottoma na przygodę życia, jaką była...?

Co to właściwie było?

Ta cała maskarada mogła pewnie uchodzić za coś okrutnego. Bo w tonie głosu, w gestach, w sposobie poruszania się, aż wreszcie w spojrzeniu bystrych oczu wlepionych w fasadę przyszłego Instytutu Ætheria tliło się coś, co Dolohovowi przychodziło z prostotą już od dzieciństwa – otaczanie wszystkiego mgiełką tajemniczości, która sprawiała, że ludzie chcieli odkrywać wszystko, co się pod nią kryło. To był ten sam uśmiech zapowiadający przełom, który Morpheus widział wielokrotnie – choćby kiedy był zaciągany do Pokoju Wspólnego właściwie tylko po to, żeby zostać zmuszanym do zgadnięcia, co Vasilijowi udało się odkryć, łącząc kropki po zestawieniu kilku czasopism naukowych. Zawsze była jakaś droga do przebycia, trzeba było wtórować jego krokom, niektórych mogło to pewnie irytować, ale na pewno nie tych, którzy chcieli się czegoś nauczyć. Potrafił zaciekawić i prowadzić tłum niosąc go na tej ciekawości tylko i wyłącznie – doprawdy rzadka to była umiejętność i zdecydowanie nie należał do typowych nauczycieli pod względem numerologii i astrologii (a przecież tak bardzo się nimi fascynował), mimo tego była to niewątpliwie jedyna rzecz, jaką Vakel w sobie prawdziwie lubił. Dlaczego więc okrutne? Jak się go znało prawdziwie blisko, tak blisko jak zdołał poznać go Longbottom, to się wiedziało, że bale maskowe Vasilija Dolohova miały swoje granice we własnej porywczości. Wspaniale udawał. Był najlepszym aktorem swojego pokolenia, chociaż nigdy nie znalazł się na deskach teatru w innym celu niż wystąpienie naukowe. Ale kiedy zaczynało chodzić o prawdziwe emocje, o miłość, o coś, na czym naprawdę mu zależało, jak dziecko napełniał się frustracją, tupał nogą, czerwieniał, uderzał, krzyczał i ciął tak celnymi epitetami jak to tylko on potrafił. A tu – nic. Jaśniepan celebryta podziwiał białe ściany i witraże w wielkich okiennicach, nawet nie oddychał szybciej.

Bo tak to sobie zaplanował. Napisał sobie taką opowiastkę w głowie i realizował ją krok po kroku. Morpheus miał poczuć się dokładnie tak, jak musiała czuć się zawsze zakochana w nim do szaleństwa pani prefekt – jak część gry, ale przy jednoczesnym byciu pionkiem. Niby znasz zakończenie tej historii – wiesz, że nie masz u niego szans, a jednak siedzisz obok i zachowujesz strzępki nadziei, od których zaczynasz szaleć, ale przynajmniej możesz być blisko... Z tym że przy całej swojej inteligencji Dolohov nigdy nie był wybitnie dobry w szachy i być może dlatego nie rozumiał, że w trakcie gry pionek mógł stać się królową.

– Niczego mi nie odebrał – zaprzeczył od razu, nawet na ten moment nie odpuszczając sobie utrzymywania aury bezkresnej doskonałości – a jedynie złapał je na moment w garść. Rozwiązanie tego to kwestia czasu. Niech twój przyjaciel myśli, że trzymany przez niego kamień jest diamentem, ale oboje wiemy, że najpiękniejsze kamienie szlachetne zdążyłem zjeść, zanim on wspiął się po tej przeklętej drabince Ministerstwa pełnej rzeczy i postaw, których szczerze nie cierpię. – I wtedy dopiero na niego spojrzał, a właściwie zmierzył go spojrzeniem.

– Chodź.

Brzmiał normalnie. Nie było to słowo rzucone jak do psa – to było słowo zapraszające, jak zawsze, do jakiejś podróży przez kolejną opowieść wygłoszoną z ust człowieka mającego się za pana tego świata.

Ruszył do przodu, przez zaniedbany, zapuszczony dziedziniec, wprost do bramy głównej, z której zdążył już zerwać taśmę.

– To nie jest jeszcze idealnie to, co wymyśliłem. Brakuje tu między innymi szklanej kopuły i teleskopu. Wewnętrzny dziedziniec ma być jednocześnie ogrodem botanicznym, bo jestem znudzony Wielką Brytanią i kultem tych ciemnych, smutnych pomieszczeń, w których ciężko się oddycha. – Przepuścił go przez drzwi. Opuszczone od lat miejsce wymagało wielu dostosowań, aby to o czym mówił, mogło się urzeczywistnić, ale to świadczyło o jednym: ten plan nie był jedynie planem, to było coś realnego. Coś, co działo się tu i teraz. Dolohov ruszy już machiną i budował, urzeczywistniał kolejny ze swoich szalonych snów. – Biel, światło. Zieleń natury. Ptaki. To miejsce ma przynosić ludziom nadzieję.


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#6
02.06.2025, 00:04  ✶  

Morpheus niósł jedną brew do góry. Mogli się zmieniać jak chcieli, czas ciosał ich w dwie bardzo konkretne osoby, ale tak samo jak maski Dolohova, Niewymowny miał nawyki, które nadal pozostawały takie same, jak zwykle. Taką niezmienną był zagięty łuk krzaczastych brwi nad sarnimi oczami, w tym przypadku jednej, wyrażający opinię bardzo czytelnie. Uważał, że wizja diamentu uniwersyteckiego jest bardzo nietrafiona, bo, mówiąc ordynarnie, Jenkins wsadziła Anthony'ego w górę płonącego nawozu, biorąc pod uwagę obecny stan państwa. Nie zdziwiłby się, gdyby Dolohov sam wyliczył kosmogram i matrycę dla rządowego przedsięwzięcia i przerobił narrację na swoje odpowiednio poruszonymi sznurkami, aby zrobić na złość Morpheusowi. Lubił myśleć, że jest taką samą drzazgą w palcu Dolohova, jak on w jego sercu, chociaż dużo bardziej logiczna część jego głowy zdecydowanie go odwiedziła od romantycznych historii. Tacy jak on nie kończyli długo i szczęśliwie. Nawet krótko i szczęśliwie nieszczególnie się sprawdzało.

Ze zdziwieniem w samym sobie stwierdził, że wcale nie przejął się tym, że nie zna osądu o swojej powłoce, gdy jasne spojrzenie drugiego jasnowidza zetknęło się z nią. Ostatecznie wszyscy byli groteskowymi połączeniami najlepszych i najgorszych części każdego, kto był przed nami i czasami ludzie, którzy powinni nas kochać z tego powodu i pomimo tego, nie będą tego robić. Prawdopodobnie przez światło umierającego lata, sprawiające, że przestrzeń wydawała się ciutkę nierealna, panika i zgryzota tej myśli została przełożona na późniejszą datę, gdy będzie obsesyjnie analizował każdy grymas i drgnięcie na twarzy Dolohova.

Splótł dłonie za plecami i podążył wgłąb przestrzeni, rzeczywiście przyglądając się przestrzeni. Serdeczny palec mu drgał lekko, ale przykrył go drugą dłonią. Grali według scenariusza, nie zamierzał więc fałszować, chociaż bardzo bawiło go to, jak opis całej przestrzeni instytutu był negatywem jego własnego życia, zaczynając od bardzo angielskiego dworku Longbottomów, przez Hogwart, Departament Tajemnic i koniec końców zaniedbany zameczek w Little Hangleton. Wszystko ciemne, mroczne, czarne, jak jego włosy, jak kosmos jego myśli. 

Instytut jeszcze należał do liminalnych przestrzeni, lecz bez wrażenia niepokojącej niesamowitości. Uczucie to miało zniknąć wraz z gotowymi aranżacjami patio, meblami, zminą akustyki, a wreszcie ciałem profesorskim i studenckim, lecz na razie wieszcz napawał się nim. Kroki wypastowanych butów na posadzce odbiły się echem w bardzo klasyczny sposób, namacalnie należący do jakiejś opowieści.

— Hmmm— wybrzmiał na chwilę w prawie pustych ścianach dźwięk zastanowienia się, a może testu akustyki, wyjęty głęboko z przepony, ale w gruncie rzeczy bardzo cichy. — Śródziemnomorskie rośliny czy egzotyczne?

Indyjski orientalizm ma w sobie dużo światła, ale wpisał się dostatecznie w angielską arystokrację, by być przyjmowanym jako elegancki wystrój, nie jarmarczny kicz. Na dodatek niepomocny umysł Morpheusa, wypełniony za nadto jedynymi ludzkimi dźwiękami w otoczeniu, jakim był oddech Vasilija, szelest jego ubrania, wyostrzonymi w izolowanej przestrzeni odrealnionego bytu, zaproponował na szyję przyszłego rektora choker z naszyjnika Maharadży Patiali. Dla mugolskiej historii mógł być zaginiony, ale Longbottom słyszał dość plotek na temat jego wypłynięcia od Tessy, aby mieć przypuszczenia, że może go zdobyć, jeśli będzie miał taką ochotę.

Pytanie które zadał, stojąc  w holu przyszłego instytutu, nie brzmiało jak to, które chciał zadać. Listy, które sobie wysyłali w sierpniu były agresywne, dziwaczne, pisane pod wpływem alkoholu i nerwów, kto wie czego jeszcze, a teraz otrzymywał pełną poprawności wycieczkę, jakby był urzędnikiem sprawdzającym w tabelce prawidłowość wykonania przedsięwzięcia oraz wykonywania dalszego zlecenia. Wystarczyło się podpisać i na tym uprzejmość się kończyła. Jeśli Vasilij chciał wetrzeć mu w twarz swój sukces, miał na to lepsze sposoby, poza tym z ich dwojga Morpheus z wiecznym poczuciem końca i śmierci nieszczególnie pałał zachwytem na myśl o afiszach, lubi swoje ciemne kąciki, żeby czasami z nich błyskać. Może gdyby zamiast ptaków, ogólnie, zmierzał zasiedlić patio kukulkami? W listach były niedopowiedzenia, zarzuty, ale one nie pasowały do wyobrażenia o tym miejscu, które sączyło się między jasnowidzami, od jednego do drugiego, uzupełniając tymczasowe braki, więc nie mogły zabrzmieć.

Zastanawiał się, ile niejasnych spotkań we wrześniu wytrzyma, zanim dostanie załamania nerwowego i sam zapisze się do Lecznicy Dusz, aby odwiedzający musieli nauczyć się jasno formułować powód spotkania. Było to swoistą hipokryzją, bo sam często robił dokładnie to samo. Zapominał, niekoniecznie z własnej woli, że były powody, dla których ta historia mogła mieć inne zakończenie.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#7
02.06.2025, 22:11  ✶  
Brak wielkich słów. Brak wielkich gestów. Jedno pytanie przebijające się przez pierwsze ślady oczywistego, kiełkującego monologu. Niektórzy mogliby się w takich okolicznościach poczuć nieswojo, ale Dolohov do nich nie należał. Zresztą – mogły minąć lata, ale ludzie nie zmieniali się w ciągu życia aż tak bardzo, aby oboje nie wiedzieli, czego się po sobie spodziewać.

– Nie głowiłem się nad ich doborem, bardziej niż nad nim głowiłem się nad doborem specjalistów. Głowiłem się nad warunkami. – Głowił się nad tym co i jak mu przekaże. Wpierw pojawiło się przejście – wstęp opowiadany, kiedy mijali schody prowadzące na piętro, okrążając je od strony przeszklonego przejścia do sporej salki, z której również dało się oglądać cel ich wędrówki – wewnętrzny dziedziniec. – Wykonałem już stosowne obliczenia dotyczące tej przestrzeni. Wyliczyłem ileż się tu znajdzie sal zajęciowych i badawczych, pokoi wspólnych, pokoi akademickich. Ile pięter zająć może biblioteka. Wiem, gdzie da się ulokować stołówkę i co statystyki mugolskich uczelni mówią o tym, czy ta stołówka jest potrzebna, aby dać szansę biedniejszym studentom. Wiem, jak się zdobywa granty naukowe, mam wystarczająco znajomości, aby obsadzić kadrę osobami, które nie będą robiły im wody z mózgu, ani oszukiwały, zachowywały pewne mądrości dla siebie, aby młodsi i zdolniejsi nie wytrącili im z rąk tak skrzętnie skrywanych wpływów. – Mówił i mówił, a nogi ich niosły do stolika na środku pustego miejsca, zionącego echem przeszłości. Nie było tu niczego, oprócz młodzieńczych marzeń Dolohova. – To miałoby być serce tego miejsca. Ogród w sercu instytutu, otoczony tym krużgankiem, z wnoszącymi się w górze balkonami z biblioteki, pokoju wspólnego. Kiedy widzę to oczyma wyobraźni, nie widzę jeszcze konkretów, ale w widzę, czuję... Spokój. Widzę spokój biblioteki – tu wskazał na jedno ze skrzydeł, które z pewnością dałby radę w dużej mierze zapełnić własnymi kolekcjami – i studentów kartkujących opasłe tomiszcza w otoczeniu zieleni.

Szedł, aż się nie zatrzymał przy jednym z dwóch krzeseł. Na dębowym blacie znajdowały się dwa obiady, dwa napoje, świeca, której delikatny płomień migotał na powoli zrywającym się, niespodziewanym dzisiaj wietrze. Pogoda miała być inna. Żaden z nich nie przewidział, że delikatny chłód niósł nad ich głowy ciężkie chmury pełne zaklętego popiołu.

– Spokój – powtórzył. To musiało być dla niego ważne.

To było coś, czego Dolohov w swoim życiu nie doświadczył.

– Chcę, żeby ludzie czuli się w tym miejscu bezpieczni. Daleko od polityki. Po prostu nauka. No... Może nie tylko nauka, nie bez powodu uparłem się, żeby znaleźć budynek w Londynie...

Widać było, że zaczyna chodzić po grząskim gruncie, a może i nawet brodził już w bagnie swojej misji. Nie dało się stworzyć miejsca, które stanowiłoby mikroświat pozbawiony wykluczeń w rzeczywistości usłanej nienawiścią, ale jeżeli ktoś miał wierzyć, że zbuduje to swoimi rękoma, któż inny jeśli nie on? Uwielbiano mu przecież mówić, że coś nie ma prawa się udać, a on raz za razem przekraczał granice własnych i cudzych oczekiwań. Biła od niego nieokiełznana energia mistrza materializacji – jego droga życia w połączeniu ze słońcem w wodniku czyniła go liderem rewolucji i organizatorem nowych porządków. Możliwe, że by się stał jeszcze większym cudotwórcą, gdyby nie poszukiwał ideałów niemal wyłącznie we własnych kompleksach.


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#8
05.06.2025, 22:27  ✶  

Wsłuchiwał się w melodię słów, katalogując osobno sposób, w jaki tembr głosu Vasilija dojrzał, jak akustyka roznosiła słowa w przestrzeni kolejnych pomieszczeń, jak układała się mimika i emocje towarzyszące jasnowidzowi w tym monologu, przebijające przez maskę kalkulacji jak parzące promienie słońca. W osobnej kategorii informacji zapisane zostały same słowa, mówiące o takiej wspaniałej wizji, pełnej jasności i przynależności. Czuł się tak daleko od wszystkich i wszystkiego na tym świecie, że wieszcz poruszył w nim jakąś nutę. Pragnął, jak każdy, poczucia przynależności i już dawno pogodził się, że nigdy tak naprawdę nie będzie jej mieć dłużej niż przez chwilę w bardzo rzadkich okazjach. W domu Longbottomów nikt mu dostatecznie nie ufał, dziwakowi z podziemi Departamentu Tajemnic, Anthony i Jonathan kręcili swoje sprawy w OMSHM-ie, dla Zakonu Feniksa był zbyt skupiony ministerstwie, a w samym Departamencie Tajemnic każdy był zdany tylko na siebie. Łamało go to, ale już przyzwyczaił się do ciemności.

Z dala od polityki? Cyniczna strona Morpheusa, ta, która spędziła lata w Departamencie Praw Czarodziejów, gdy Dolohov układał swoje pierwsze plany, u boku sędzia Wizengamotu, miała ochotę wyszczerzyć się w wilczym uśmiechu. Vasilij mógł być niebotycznie bogaty, tak jak duża część ewentualnych sponsorów, ale jest granicą, która postawi każdy, a w dobie tak intensywnej potyczki poglądów na salonach, nie dało się być apolitycznym.

— W momencie ogłoszenia zasad rekrutacji i kadry, określisz swoje polityczne stanowisko. Nie muszę ci tego mówić, ale jesteś wpływowym czarodziejem, twoje decyzje mają znaczenie — oznajmił mu cicho Morpheus. — A nadzieja to niebezpieczna rzecz.

Nie chciał, aby cokolwiek stało się Vasilijowi. Chciał, aby zrobił swój instytut, paradował z jego herbem i mościł swoje miejsce na międzynarodowej arenie profesorskiej. Nawet jeżeli głównym odczuciem, jakie miał obecnie Longbottom, był głód. Nie fizyczny, ale mentalny. Wykwalifikowana kadra. Granty. Zapytaj mnie, zapytaj mnie, dam ci wszystko. Zapytaj mnie, zapytaj. Dusił to uczucie w sobie, drżący palec zatrzymywał się i ponownie drgał. Z niektórych rzeczy się nie wyrastało.

Im dłużej patrzył na ogień świecy, tym bardziej upewniał się w tym, że Vasilij po prostu przedstawi mu najwspanialszą rzecz świata, a następnie zamknie mu ją przed nosem, zanosząc się swoim pięknym, słonecznym śmiechem. Poczucie niepewności i niestałego gruntu destabilizowało Morpheusa. Znów zapomniał mrugać, zrobił to mechanicznie, gdy rogówka zaczęła go piec.

Usiadł.

Popatrzył na jedzenie. Bardzo znajome jedzenie. Komfortowe, spełniające specyficzne wymagania żywieniowe ich obojga. Serce podeszło mu do gardła. Może to w końcu ostateczne pożegnanie, piękna trucizna... Zaczynał mieć paranoję większą, niż to przewiduje jego umowa w Departamencie Tajemnic, napędzaną nie tylko jego obsesją, ale również obawami Brenny, rozmową z Dumbledorem. Nie, Vasilij by tego nie zrobił. Z drugiej strony, mógł przecież wszystko zmyślić. Piękna pułapka czarnej wdowy.

Nagle sięgnął przez stół, zupełnie niespodziewanie. Jego ręka skróciła dystans między nimi, po to aby dwa palce zacisnęły się na knocie, gasząc płomyk świecy z pełną premedytacją. Wtedy dopiero zdjął rękawiczki, odłożył je do jednej z wielu kieszeni swojej szaty. I popatrzył na Vasilija trzecim okiem.

Dawno temu, gdy dopiero dorastali, łatwo było zauważyć, kiedy Morpheus używał swojego daru. Jego wzrok stawał się nieobecny, prawie mleczny, zamrażał się w bezruchu. Lata mijały, dziwna obcość znikała z ciała, pozostawiając po sobie jedynie to nieobecne spojrzenie. Jednak jakiś czas temu, bardzo niedawno, może dwa tygodnie, Morpheus zauważył po raz pierwszy, że tego nie ma. Wzrok pozostał klarowny, normalny.


Wykaz intencji (III): na Vakela, co on knuje
Rzut W 1d100 - 98
Sukces!


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#9
07.06.2025, 22:31  ✶  
Dolohov pokręcił głową.

– Codziennie określam moje polityczne stanowisko. Rodząc się w konkretnej rodzinie, pisząc artykuły do konkretnych gazet, współpracując z konkretnymi osobami i odmawiając innym, pokazując się w określonych miejscach z różnymi ludźmi... Ale w tym rzecz, Morpheusie – ja określam moje polityczne stanowisko. Nienawidzi się dyrektora Hogwartu, a nie samego Hogwartu i uczących się tam dzieciaków. I robiłem już w życiu większe rzeczy, niż przykrywanie własnymi skandalami, że próbuję pod szklanym dachem zbudować utopię, w której młody gej z tego durnego, podziemnego miasta pełnego zła będzie mógł pierwszy raz w życiu dotknąć książki danej mu jako prezent, a nie takiej, którą musiał komuś ukraść.

A później zrobił coś, co robił bardzo rzadko – zamilkł.

Milczenie nie miało nic wspólnego z tym, co kotłowało się w jego wnętrzu. Tak, działo się tam wiele – w dodatku ogrom tych emocji był ze sobą wzajemnie sprzecznych, ale radził sobie w takich sytuacjach nie raz. Milczał, bo obserwował. Usiadł na krześle dedykowanym sobie. Przy sałatce, której pewnie nie tknie, ale będzie jak zawsze udawał, że była tutaj po coś więcej niż dla ozdoby. Wyciągnął z kieszeni marynarki swoją papierośnicę i odpalając jedną z fajek... analizował to, co Morpheus wyczyniał ze świeczką stojącą pomiędzy nimi. Pomyślał: był tak samo dziwny, jak kiedy się poznali w Hogwarcie. Jego domeną było spoglądanie w przyszłość, ale to towarzystwo sprzyjało rozmyślaniu o własnej przeszłości – to zaś bez wątpienia przeszkadzało w poczuciu, iż miał to spotkanie pod pełną kontrolą. Bo tak – Morpheus był dziwakiem, był cholernie dziwnym dzieckiem i nic, nawet samoświadomość własnych dziwactw nie potrafiła wytrącić tej opinii z głowy Dolohova. Znajdował coraz to nowsze potwierdzenia tego, że w dorosłym życiu niewiele w nim się zmieniło – na pierwotnych dziwactwach narosły nowe, tak aby wydawał się jednocześnie piekielnie dziwny i cholernie zmęczony. W takich momentach lubił przypominać sobie o swojej córce. Nie dlatego, że odpowiedzialność za nią stopowała go w nierozsądnych decyzjach – dziewczyna wciąż miała matkę i dwie skrytki w Gringottcie wypełnione po brzegi. Po prostu... młodzi ludzie byli bezczelni. I słyszał w we własnej wyobraźni nieostrożne pytanie, za które sam dostałby od ojca w pysk. Papa, kim był ten dziwny, smutny, stary dziadyga, z którym wczoraj jadłeś obiad w salonie? Zaśmiałby się przeokrutnie, ale teraz jedynie ograniczył się do zmarszczenia nosa i zaciągnięcia się dymem, mającym zamaskować to, jak serce wymyka mu się spomiędzy palców i wyrywa w stronę, w którą wyrywać się nie powinno. Nie posiadał stałej rubryki w Czarownicy od zawsze. Miał swoje początki, miał sporadyczne artykuły i drobne analizy drukowane po to, aby podbić popularność obojga, aż wreszcie szanowna redakcja wydrukowała jego odpowiedź na list od fanki i okazało się, jak łatwo było zaskarbić sobie sympatię tysięcy czytelniczek. Temat z okładki: Czy powinnam dać temu dziwnemu, cichemu chłopakowi szansę? i dowcipna, acz stanowcza odpowiedź wieszcza: uciekaj.

Nie musiał zaglądać w karty, żeby być przekonanym o własnej racji.

Był też całkowicie przekonany, że po tłumnym zgodzeniu się ze słusznością jego rady, wszystkie te kobiety wyrzuciły ją do kosza i wróciły do swoich mężów. Nie miał nawet cienia wątpliwości, bo co rusz przyłapywał się na tym, że chciał tej cholernej brody dotknąć. Absurd. To nie jedzenie diamentów było największą klątwą, jaką na niego nałożono. To musiał być homoseksualizm – nie istniało żadne logiczne wytłumaczenie tego, żeby na widok czystych i pięknych kobiet napełniał się obrzydzeniem, a widok tego spoconego, owłosionego, siwiejącego trepa budził w nim ciepłą nostalgię czasów szkolnych.

Nie miał pojęcia, że Morpheus grzebie teraz w jego głowie. Prawdę mówiąc, miał to gdzieś – urywek przyszłości, który opuścił jego głowę, nie miał pozostać żadną tajemnicą. Longbottom ujrzał propozycję współpracy. Stypendium naukowe sygnowane nazwiskiem jego rodziny, jako działalność charytatywna wspierająca najbardziej uzdolnionych czarodziejów.

– Nadzieja to niebezpieczna rzecz dla ludzi, którzy jej nie mają, kiedy ona prowadzi naprzód ich nieprzyjaciół. – Nikt nie wiedział o tym tak dobrze jak on. Nadzieja nigdy nie znikała. Nadzieją najadał się każdego ranka i każdego wieczoru. To nadzieja poruszała tą stertą kości i ścięgien zakrytą kosztownymi materiałami. Nadzieja na to, że w przyszłości wszystko pójdzie po jego myśli. – To, jak zakładam, chciałeś powiedzieć? – Uśmiechnął się bezczelnie, dmuchając dymem w górę.


with all due respect, which is none
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#10
08.06.2025, 04:59  ✶  

Longbottom szukał słowa, które mogło określić jego uczucia w tym momencie. Przypomniał sobie jedną z podróży służbowych do Walii, gdzie potrzebowali tłumacza dla wyjaśnienia kilku manuskryptów wyciągniętych ze starej, przeklętej kryty, która została odkryta i której zasoby należało zabezpieczyć w Komnacie Artefaktów, ze względu na bardzo silne czarnomagiczne oddziaływanie. Wtedy też Niewymowny usłyszał słowo hiraeth po raz pierwszy i chyba ostatni. Nie zapamiętał żadnego innego, chociaż kilka osób z grupy uczyło się przeklinać po walijsku, poza właśnie tym słowem, uczuciem tęsknoty i głębokiego pragnienia za domem, miejscem, które już nie istnieje, zawierające także utratę.

Puścił knot, który zakopcił się, tak samo, jak końcówka papierosa jego rozmówcy. Zapach tytoniu ścisnął nałogiem w bolesny sposób, ale w akcie samobiczowania, nie sięgnął po swoje papierosy, nie zapalił. Możliwie, że złamie się za chwilę, wcale w to nie wątpił, w końcu był słabą osobą. Odpisywał na listy, popadał w niezdrowe zachwiania, łamał składane sobie samemu obietnice. Lubił krzywdzić samego siebie, na to wyglądało, w końcu tu przyszedł, na audiencję z królem świata. Jak to było mieć wszystko?

Podejrzewał, że piekielnie samotnie. Zabawne, bo pukał do tego samego odczucia, tylko że od dołu.

Celebrował ciszę, która śpiewała w patio, szemrząca jedynie lekkim wiatrem, niosącym zmianę pogody, niosącym koszmary, całkowicie niewidoczne dla magicznych darów któregokolwiek z nich, skryte w lustrze niewiadomego.

— Twoja nadzieja zawiera dużo mniej cierpienia, niż moja. Jak słońce po burzy, przyjemnie jest patrzeć, jak oświetlasz innych — To nie było wywyższanie się, to nie było umniejszanie, to była ulga. Coś w mimice mężczyzny mogło sugerować, że nie miał zamiaru mówić tego na głos, ale gdzieś w płynących myślach, omsknęło się, jak kilka kamyków z osuwiska, jeszcze nie lawina, ale coś, co mogło ją wywołać. Przez myśl Morpheusowi przeszło, że wspaniałe rozpoczyna swoją pełnoprawną działalność w Zakonie Feniksa, sprawdzając jakie polityczne poglądy ma miłość jego życia.

Słowa Vasilija brzmiały bardzo odważnie i jeśli tego wieczoru Dolohov miał reprezentować odwagę, to Morpheus zachłanność. Co więcej miał do stracenia? Nic. Na tym etapie składał się tylko ze swojego daru, poczucia obowiązku i skrytki w Gringottcie. Niewiele, jak na kogoś, kto przeżył podobno czterdzieści trzy lata, a w rzeczywistości nawet troszeczkę więcej.

Nie zamierzał udawać, że nie podgląda.

— Zostanę twoim inwestorem za dwa przedmioty, wykładane pro bono i głos w ciele zarządzającym.

Wbił widelec w danie, ale nie zjadł, jakby rezerwa rozciągnęła się na nowo na jego skórę. Dzielenie posiłku było świętym rytuałem, którego tutaj nie było. Nie chciał decydującego veto ani nawet szczególnie nie interesowała go sama pozycja, chodziło o fakt, że będzie obecny fizycznie w tych murach, że będzie mógł odczuwać to światło i to ciepło, nawet za drobiazg łaski.

Nie chciał mówić o swoich lękach, które przybierały bardzo realne formy w tym momencie, gdy paranoja brała górę, bo czym innym była szkoła z wieloletnią renomą, czym innym będzie nowy instytut, który tak jasno stanie po stronie egalitarnej edukacji. Po Derwinie wiedział, że status krwi nie ma znaczenia, jeżeli staniesz po niewłaściwej stronie. To były jednak marzenia o wiośnie, które tak bardzo chciał ujrzeć, prąd zmiany, zmiany na lepsze. Buntowanie się przeciwko nocy.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Vakel Dolohov (7866), Morpheus Longbottom (6155)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa