Klub Puls
Klub Puls był wyjątkowym miejscem, które być może i nie przyciągało tłumów, lecz dzięki temu pozostawało spokojne. Osoby, które przychodziły w to miejsce, były miłośnikami muzyki na żywo i klimatycznych wieczorów w sercu Magicznego Londynu. Już od progu czarodzieje byli witani przez przyciemnione światło, które tworzyło intymną, nieco tajemniczą atmosferę, idealną do relaksu. Dym z papierosów delikatnie unosił się w powietrzu, by rozbijać się o zwisające lampy w stylu rustykalnym. Scena klubu od zawsze była centralnym punktem, gdzie co wieczór występowali utalentowani artyści. Nie było tu żadnej społecznej umowy co do tego, jaką muzykę grano danego dnia. Nigdy nie wiedziałeś, na co trafisz. To miejsce żyło własnym życiem, a gdy przekraczałeś jego próg: przenosiłeś się do czasów, na które akurat Puls miał ochotę.
Dzisiaj kolorowe światła pulsują w rytm muzyki, tworząc hipnotyzujący spektakl wizualny. Ciche brzmienia gitarowych strun sugerowały, że niedługo ktoś powinien zacząć grać. Na ten jednak moment scena była nieprzygotowana: muzycy stroili instrumenty, poprawiali różdżki i popijali kolorowe drinki, czekając aż zbierze się więcej ludzi. Było jeszcze dość wcześnie, a patrząc na to, że niecałe dwa dni temu Londyn omal nie spłonął - nie spodziewali się, że późna pora za dużo zmieni. Ludzie nie mieli ochoty się bawić, ale na Merlina - artyści wiedzieli, że by społeczność oderwała się od żałoby, trzeba było działać. Titanic tonie a orkiestra gra dalej.
Wnętrze zostało urządzone z dbałością o detale: wygodne kanapy i stoliki sprzyjają zarówno kameralnym rozmowom, a parkiet - szalonym tańcom do rana. Bar oferuje szeroką gamę drinków oraz przekąsek, chociaż teraz świecił pustkami. Przy barze siedziała na razie jedna osoba: niewysoki, szczupły chłopak o ciemnoblond włosach i piegach na nosie i policzkach. Siedział tyłem do barmana, obserwując wejście leniwym wzrokiem. Nie ucierpiał zbytnio podczas Spalonej Nocy, ale widać było na jego twarzy kilka blizn, po których niedługo już nie będzie śladu (a przynajmniej miał taką nadzieję). Kiedyś ich nie miał, w sumie to całkiem niedawno jego twarz była nieskazitelnie gładka. Ale dawno też nie pojawiał się na artystycznych wieczorkach czy spędach. Nie był muzykiem, był malarzem, ale kochał muzykę całym swoim sercem. Doceniał każde drgnięcie strun instrumentów, każdy dźwięk wychodzący z pięknych, smukłych gardeł śpiewaczek i śpiewaczy. Doceniał piękno w każdej postaci. A teraz... Teraz pięknem były leniwe przygotowania i skrzypnięcie drzwi, gdy kolejna osoba postanowiła się rozerwać. A może to był spóźniony artysta? Na widok Rity kąciki ust Olivera uniosły się nieznacznie. Z nią to nigdy nie wiadomo, czy nie postanowi wejść na scenę i zacząć jaśnieć na niej niczym gwiazda na niebie: nawet jeżeli to nie ona miała występować. Nie musiał jej dobrze znać, by wiedzieć jakim typem osoby była. Takie rzeczy się po prostu czuło.
- Najjaśniejsza gwiazda na niebie. Najlepsza pianistka po tej stronie Tamizy. Najpiękniejszy klejnot sceny muzycznej w Londynie - McKinnon uniósł nieznacznie szklankę z bursztynowym napojem, wcale nie cicho witając Ritę w progu. Brzdęki strojonych instrumentów na chwilę przycichły, gdy wszystkie oczy skierowały się na pannę Kelly.