22 listopad 1970 roku
rodzinna posiadłości Malfoyów w Wiltshire
Robert & Eden
18 listopada 1970 roku - data, która na stałe zapisze się w histori. Nadszedł moment, którego wielu wyczekiwało od dawna. W świat wysłana została wyraźna informacja. Deklaracja zmian. Obecny porządek miał zostać zburzony, zaś na jego gruzach powstać nowy świat, w którym podstawowe wartości na nowo zajmą należne sobie miejsce. Zanim jednak to wszystko nastąpi, potrzeba ciężkiej pracy; ciężkiej pracy wykonanej przez osoby oddane sprawie. Podążające ścieżką wytyczoną przez NIEGO.
Nie było czasu na to, żeby wszystkiemu się tak po prostu przyglądać. Zwłaszcza, kiedy zaliczałeś się do wąskiego grona pierwszych Naśladowców; kiedy byłeś w to zaangażowanym od pierwszych dni. Teraz, kiedy nadszedł czas zmian, trzeba było działać. Wykonywać jego polecenia, planować kolejne działania. Dokładać od siebie kolejne cegiełki, w oparciu o które zbudowana zostanie nowa rzeczywistość.
Rzeczywistość upragniona, od dawna wyczekiwana.
Brakowało czasu, który można było wykorzystać na to, żeby zatrzymać się na krótki moment. Odetchnąć. Spojrzeć na wszystko to, co działo się w Londynie i innych częściach kraju. Pierwsze dni były pod tym względem najgorsze. Później, kiedy wszystko to zacznie wreszcie w pełni działać, całość będzie prezentowała się inaczej. Inaczej funkcjonowała. Nie, żeby ktokolwiek na obecną sytuacje narzekał.
A już na pewno daleki był od tego Robert Mulciber.
Znajdując się w jednym pomieszczeniu razem z młodszą od siebie blondynką, z pewną dozą ciekawości przyglądał córce przyjaciela. Po dość krótkiej rozmowie, dzięki której obydwoje wiedzieli na czym mniej więcej stoją, Fortinbras zdecydował się zostawić ich samych. Wierzył, że ze wszystkim sobie poradzą.
- Czyli należy do Ciebie kilka nieruchomości na Pokątnej? - Wreszcie odzywa się, bawiąc się jednocześnie niskim kieliszkiem o tulipanowym kształcie, który w jednej trzeciej wypełniony był brandy. Pytanie ma charakter raczej retoryczny, służąc bardziej uporządkowaniu myśli, niż potwierdzeniu otrzymanych informacji. W to, iż są one prawdziwe Mulciber nie wątpił. - Powinno to idealnie wpasować się w nasze plany. Pytanie tylko na jak wiele jesteś gotowa się zgodzić, jak daleko mogłabyś wejść w to. - Nie śpieszy się. Starannie dobiera każde kolejne słowo. Nie zdradza zbyt wiele na temat tego co wie, na temat wspomnianych planów. Na to wszystko jeszcze przyjdzie pora.
Zastanawiając się nad tym, jakąs odpowiedź otrzyma od kobiety, pozwala sobie upić kilka łyków alkoholu. Ten, znajdując się w temperaturze pokojowej, smakuje całkiem nieźle. Z ust mężczyzny wydobywa się pełen uznania pomruk. Jednocześnie zamiast kobiecie przez chwilę przygląda się zawartości swojego kieliszka. Jakby oceniając. Jakby na ten konkretny alkohol, markę? trafił pierwszy raz.
- Powiedzmy, że na rękę byłby nam pożar. - Chwilę jeszcze patrzy na alkohol, po czym bez komentarza na jego temat, spojrzenie przenosi ponownie na Eden. - Strata jednej kamienicy stanowiłaby problem? Albo może... - Tutaj pozwala sobie na uśmiech. - dwóch, choć wiadomo, obydwa pożary byłyby w odpowiednich odstępach czasu od siebie. - Nie żeby faktycznie zależało mu na obydwu budynkach, ale dobrze było mieć pod ręką coś więcej. Na wypadek, gdyby potrzeba było czegoś więcej. Ostatecznie żadne z nich nie miało pewności, że wszystko się uda; że potoczy się zgodnie z planem.
Nie traci czasu na dalsze wyjaśnienia i po prostu czeka na reakcje kobiety. Na jej odpowiedź, od której wszystko będzie zależało. Jeśli Eden podejmie właściwą decyzje, pozna szczegóły. Nie wszystkie, ale znaczną większość. A w przyszłości też pewnie wiele zyska, z racji opowiedzenia się po właściwej stronie konfliktu - tej, która wygra. Bo wygrana jest w tym przypadku jedynie kwestią czasu.