18.07.2025, 18:53 ✶
Wrócił z pracy około czwartej po południu i musiał przed sobą samym przyznać, że miał dosyć. Było wiele spraw, które irytowały go obecnie w Proroku (głównie chaos organizacyjny po śmierci Bacona), ale o wiele gorszy problem czaił się w jego płucach. Gardło piekło go, na razie nie niemiłosiernie, lecz dokuczliwie, a w piersi rodził się kłujący ból. W nozdrzach cały czas majaczył mu zapach popiołu, a ogień prześladował jego sny i wyobraźnię. W pracy miewał momenty kompletnego zawieszenia, gdy miał przed oczami obrazy ze Spalonej Nocy. Poranione ciała, płaczący ludzie, atakowana przez obcego dziewczyna... Czasem nawet jego ręka odzywała się tępym bólem, choć wiedział, że po szkielewzro była całkowicie zdrowa.
Kiedy znalazł się w domu, uznał, że na wizytę Hannibala musiał zrobić coś, co robić uwielbiał, co go relaksowało i przypominało o dobrych czasach. Gotowanie było metodyczne, uporządkowane, ładnie pachniało i dobrze wychodziło, jeśli się niepotrzebnie nie kombinowało. Była w tym jakaś pewność, stabilność, zupełnie obca życiu po Spalonej Nocy.
Słyszał, że Hannibal był przez jakiś czas we Francji, więc przyrządził mu ratatouille. Nie była to potrawa trudna do przygotowania, lecz miała w sobie coś wykwintnego. Może to fakt jej francuskiego pochodzenia? Dobrze było czasem poudawać, że było się kimś eleganckim (dla Henry'ego szczytem własnej wykwintności była koszula z marynarką i krawatem. Spodni od garniaka nie posiadał, tylko dżinsy. Udawał, że to był taki jego dziennikarski styl.
Kiedy wybiła siedemnasta, potrawa była gotowa, Henry zdążył posprzątać w mieszkaniu (choć niestety idealnie nie było). Wystarczyło tylko oczekiwać przyjaciela. Nie miał pojęcia, czy Hannibal był gościem, który przychodził punktualnie, czy może modnie się spóźniał. Henry był gotowy na każdą ewentualność. Miał kubek z herbatą z miodem - zresztą już chyba czwartą tego dnia - i oczywiście czas. Wiedział, że i tak bolące gardło może przeszkodzić mu we śnie, więc mógł sobie pozwolić na gadanie z przyjacielem do późna.
Kiedy znalazł się w domu, uznał, że na wizytę Hannibala musiał zrobić coś, co robić uwielbiał, co go relaksowało i przypominało o dobrych czasach. Gotowanie było metodyczne, uporządkowane, ładnie pachniało i dobrze wychodziło, jeśli się niepotrzebnie nie kombinowało. Była w tym jakaś pewność, stabilność, zupełnie obca życiu po Spalonej Nocy.
Słyszał, że Hannibal był przez jakiś czas we Francji, więc przyrządził mu ratatouille. Nie była to potrawa trudna do przygotowania, lecz miała w sobie coś wykwintnego. Może to fakt jej francuskiego pochodzenia? Dobrze było czasem poudawać, że było się kimś eleganckim (dla Henry'ego szczytem własnej wykwintności była koszula z marynarką i krawatem. Spodni od garniaka nie posiadał, tylko dżinsy. Udawał, że to był taki jego dziennikarski styl.
Kiedy wybiła siedemnasta, potrawa była gotowa, Henry zdążył posprzątać w mieszkaniu (choć niestety idealnie nie było). Wystarczyło tylko oczekiwać przyjaciela. Nie miał pojęcia, czy Hannibal był gościem, który przychodził punktualnie, czy może modnie się spóźniał. Henry był gotowy na każdą ewentualność. Miał kubek z herbatą z miodem - zresztą już chyba czwartą tego dnia - i oczywiście czas. Wiedział, że i tak bolące gardło może przeszkodzić mu we śnie, więc mógł sobie pozwolić na gadanie z przyjacielem do późna.