• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[17.09.72] Golfowy zawrót głowy [Gabriel & Robert]

[17.09.72] Golfowy zawrót głowy [Gabriel & Robert]
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#1
18.07.2025, 20:24  ✶  

17 września '72, Okolice Newcastle upon Tyne

W świecie mugoli granie w golfa było uznawane za oznakę snobizmu. Bogaci panowie przychodzili na gigantyczne zielone pole, jeździli śmiesznymi autkami i uderzali kijkami w piłeczkę, by wpadła do dołka. Był to sport tak wykwintny w swej prostocie, że aż budzący rozbawienie wśród mniej zamożnych niemagicznych.

Dla świata czarodziejów był on czymś podobnym, tyle że ze cztery razy bardziej. Nie było większego zbytku niż granie w mugolską grę dla bogaczy jako czarodziej. Przecież prawdziwy mag to sobie polata na drewnianym kiju, unikając tłuczka i przerzucając kafel między sobą, i będzie zadowolony. Niektórzy jednak przepadali za sportową dywersyfikacją. Można było czasem zrobić co innego niż to, co normalnie. Szczególnie, gdy miało się finansowe możliwości. Czasem lepiej było uderzyć kijem w piłeczkę niż dostać piłeczką po twarzy na wysokości pięćdziesięciu metrów nad ziemią.

Kiedy Robert dostał propozycję gry w golfa z Anthonym Shafiqiem, nie mógł odmówić. Wiedział, że odrobina towarzyskiej gry dobrze mu zrobi. Przy golfie ponoć mugolskie elity dyskutowały o ważkich sprawach, więc tym bardziej był to doskonały pomysł. W imię dyskrecji, Shafiq zaprosił go na godzinę jedenastą w nocy. Wtedy pole golfowe było puste, a Prorokowe pismaki spały. Doskonała okazja na relaks dla ministerialnych oficjeli...

Czekał na Shafiqa przy stoliku niedaleko pierwszego dołka. Sport ten w dużej mierze polegał na siedzeniu i sączeniu martini. O ile zwykle Robert lubił dyscypliny wymagające więcej ruchu, w obecnej sytuacji politycznej, wolał odrobinę się zrelaksować. Może, gdy ten cały bałagan ze Spaloną Nocą się posprząta, zabierze Anthony'ego na tenisa? Albo Jonathana? Może nawet Julian Bletchley by się skusił? Na Lazarusa nie liczył, go by trzeba siłą wyciągać na takie rozrywki, a Robert nie miał serca, by mu to robić...

Zobaczył Anthony'ego zmierzającego do niego przez cienie. Wyglądał trochę, jakby się przez nie przemykał... Pewnie też miał słaby czas w pracy... Szczególnie, że Spalona Noc też nie była dla niego łaskawa. Może dlatego wyglądał tak blado?
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#2
20.07.2025, 00:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.09.2025, 22:27 przez Gabriel Montbel.)  
Golf.

To był zabawny sport.

Hrabiego zawsze bawiło to, jak ludzkość potrzebowała pomachać metalowym drągiem by rozładować napięcie i z czasem okazało się, że wygodniej macha się kijem do golfa niż mieczem.

Widział początki tej zabawy. Obserwował przez spory kawał czasu, jak ewoluowały jej zasady, gdyż kręcąc się wokół dworu musiał być na bieżąco. Musiał pamiętać kiedy dobrze machać kijem jak wyspiarze, kiedy lepiej nie...

Odświeżył sobie tę dyscyplinę dwie dekady temu i czasem wracał, choć oczywiście nie sprawiało mu to takiej satysfakcji jak uprawa róż. Teraz jednak nie było żadnych róż, więc pole golfowe wydawało mu się naturalną przestrzenią do spędzenia akurat tej nocy.

Przypadek? Jonathan zapewne miałby swoje bardzo gorzkie cztery knuty do wtrącenia w tej sprawie, ale tym razem rzeczywiście wampir nie był w żaden sposób winny nieobecności pewnego dyplomaty na umówionym spotkaniu. Zupełnie nieświadom wkraczał w połacie zieleni, przyjemnie łaskotany stonowanym oświetleniem pola. W klubie było kilka osób popijajacych cherry i omawiających swoje sukcesy, tudzież próżne mugolskie spekulacje na temat pożogi, która nawiedziła kraj. Ale on nie dbał o nich, mając ochotę skupiać się wyłącznie na celu, na trafieniu do dołka, na zaspokojeniu potrzeby... jakiejś. Bycia dobrym w czymś zapewne.

Początkowo zignorował też drugiego gracza, nocnego marka z wyboru a nie - jak w jego przypadku - konieczności. Ustawił białą piłeczkę, rozejrzał się by wyczuć z którego kierunku muska go jesienny wiatr przyjemnie dla odmiany nie pachnący spalenizną. Odwrócił się do worka z kijami i zaczął poszukiwać najodpowiedniejszego. Zmieniały się techniki, zmieniały i kije, szczęśliwie dla niego, starał się być możliwie na bieżąco, więc pachnący nowością sprzęt nie odstraszał go. Cóż, jego kij z 1624 już nie istniał, więc rocznik 1972 będzie równie dobry jak każdy inny.

Wyciągnął właściwy kij i spróbował rozluźnić kark poruszając głową to na prawo, to na lewo, pozwalając kręgom strzyknąć. Trochę lat minęło... 15? 20? Mugolski strój był dobrze uszyty, materiałowe niebieskie spodnie w kratę komplementowały jego smukłą sylwetkę, a kaszmirowy biały sweter zmiękczał górną część tułowia, przesłaniając karminowy kołnierzyk koszulki. Profesjonalne buty z niewielkimi kolcami w podeszwie, aby nie kusić losu, zwłaszcza, że nocą szczególnie trawa wilgotniała... Odetchnął, nie z konieczności, a z ochoty posmakowania chłodu nadchodzącej jesieni i zaczął się ustawiać by oddać strzał. Nie spodziewałby się wcale, że ktoś przed wymachem zamierzałby się doń odezwać. Nie było przecież powodu po temu, prawda?
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#3
20.07.2025, 20:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.07.2025, 20:47 przez Robert Albert Crouch.)  
Anthony najwidoczniej grał w jakąś grę poza golfem. Na pewno oczekiwał od Roberta czegoś konkretnego. Crouch nie zawsze potrafił się tego domyślić. Jego myśli zaczynały wariować, a pomysły, które wpadały mu do głowy wykreślał zdrowy rozsądek. Zresztą w umyśle Roberta zazwyczaj krążyło po kilka myśli na raz. Czasem od pracy odwracały jego uwagę śpiew ptaka za oknem lub sprawa sprzed lat, która znikąd pojawiała się w oku jego pamięci. Jednak mężczyzna nie był znowu młodziakiem, żeby nie wiedzieć, co robić. Często rozwiązanie pojawiało się w tej pierwszej propozycji, którą nasuwał umysł. W czymś szczerym i spontanicznym.

Podszedł do Anthony'ego, stanął za nim, oceniając jego postawę.

— To zmiana techniki? Tym chcesz mnie dziś zaskoczyć? — spytał zaczepnym tonem, takim przez który było słychać pełen satysfakcji uśmiech. — Myślałeś, że nie zauważę? Nie doceniasz mnie, przyjacielu. A może to w tym ta cała tajemniczość — przechylił głowę.

Uwielbiał takie przekomarzanki. Czyż na tym nie polegała praca w Wizengamocie? Stawało się to językiem, którym człowiek się posługiwał. Trzeba było oczywiście uważać, żeby nie przesadzić. Tyle, że takie droczenie się wśród przyjaciół było raczej czymś opartym na wzajemnym zaufaniu, nie na skrytych antagonizmach.

— No, graj! Ciekawe, czy ta zmiana ci wyjdzie na dobre — Robert ustawił się trochę dalej i skrzyżował ramiona na piersi.

Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#4
21.07.2025, 20:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.09.2025, 22:27 przez Gabriel Montbel.)  
Już miał się zamachnąć, kiedy ostatni użytkownik pola podszedł do niego i zaczął mówić... Drgnął i sapnął w cichej irytacji, że ów człowieczek miał czelność uniemożliwić mu spokojne oddanie pierwszego strzału. Minęły te czasy, kiedy rozsmakowywał się w rywalizacji. Teraz wolał grać sam, być dla siebie wyzwaniem, powodem do doprowadzania techniki gry do perfekcji. Treść jednak tego głosu szybko stłumiła w nim irytację, a kącik ust zadrgał w przewrotnym uśmiechu. Czyżby to miał być ten przyjemny klub, w którym do gry dołączony jest również... drink?

Odwróciłby głowę, żeby ocenić właściciela głosu, ale nie zrobił tego, korzystając z gry świateł i cieni, z pozorów, które dawały mu okoliczności. Po chwili ciszy przymierzył kij i strzelił, a lampa znajdująca się przy pierwszym dołku dała możliwość dostrzeżenia im obojgu, że ów dziwna technika była o wiele bardziej opłacalna niż pan sędzia mógł przypuszczać.

"Anthony" odwrócił się, ale nie w jego stronę, nie bezpośrednio. Korzystając z tego, że mężczyzna patrzy na dołek (z pewnością zachwycając się nim), wyciągnął z kieszeni kraciastych spodni kolejną białą piłeczkę i ustawił na golfowej pinezce. Następnie całkiem swobodnie, z pochyloną głową wywinął się tak, by opuścić swoje miejsce i znaleźć sobie nowe, tuż za plecami mężczyzny.

Rozsupłał mu ręce i wsunął w dłonie swój własny kij. Postąpił krok do przodu, potem kolejny, jakby tańczyli, wszak na kolejnych krokach polegał taniec...
– Chodź, pokażę Ci jak trafić... – szepnął zachęcająco, nieco ochryple, szczycąc się opanowaniem do perfekcji angielskiego. Po francusku brzmiałoby to lepiej, ale nie wierzył, że tępaki z wysp opanowały choćby i podstawy tego języka. Chłodne dłonie przemknęły po przedramionach i zatrzymały się na linii mankietów, tak by jeszcze nie dotknąć skóry i ewentualnie nie spłoszyć słodkiej ofiary. Cóż, w purytańskim kraju to co robił już w pewien sposób powinno spłoszyć drugiego mężczyznę, hrabia jednak liczył, że pewna zażyłość z tym z kim go pomylono... mogłaby zadziałać na korzyść jego własnego podstępu, ewentualnie oczyszczając później z wszelkich zarzutów. – Pamiętaj, że kij to przedłużenie Twoich rąk, przedłużenie Twojej woli... Dłonie są jak kolejny staw... – kierował jego ruchami miękko, opierając się o szerokie męskie plecy. Wciąż szeptał, wiedząc, że przytłumia to na tyle barwę głosu, że daje kolejnych kilka cennych sekund.– Rozluźnij się przyjacielu, piłka wbrew pozorom nie lubi przemocy, ale ceni precyzję.

ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#5
23.07.2025, 16:57  ✶  
Anthony naprawdę poprawił swój styl. Jego piłeczka poleciała w kierunku dołka, zatrzymując się doskonale na greenie. Robert był pewny, że o ile Shafiq zachowa taką formę w następnych uderzeniach, pokona dołek poniżej par. Zresztą to uderzenie wyglądało, jakby jego przyjaciel stał się zawodowcem. Albo został trafiony klątwą, której konsekwencją było golfowe mistrzostwo.

Robert zagwizdał w podziwie, gdy zobaczył lądowanie piłeczki. Niemal by już odwrócił się do Anthony'ego, by mu po dżentelmeńsku pogratulować, jednak ten zrobił coś niespodziewanego. Wprawnym ruchem przeniósł się on za Croucha i to z taką gracją, jakiej Robert nigdy się po nim nie spodziewał. Potem chwyt, silny i wprawny. Kij golfowy znalazł się w rękach sędziego, piłeczka była zaś gotowa na stojaczku. Niemal bez słów, tak jakby ich nadmiar mógł coś zepsuć. Dłonie Anthony'ego były zimne, lodowate wręcz. Nie dotykały go, a jednak musiały emanować chłodem, bo na rękach Roberta pojawiła się gęsia skórka. A może było to co innego? Przecież nie było mu zimno.

Wprost przeciwnie.

Gorąco wstąpiło na jego policzki, brzuch ścisnął się w węzeł, oddech utkwił w gardle. Nie było to niekomfortowe, nie tak, że Robert chciał się odsunąć. O nie, dyskomfort tkwił w czymś innym. W czymś, co chodziło po jego umyśle od lat, co dręczyło go jako ta wielka niewiadoma. Nie. To nie mogło być tak proste (choć, czy można nazwać to prostym?). A jednak coś waliło o ściany jego umysłu, chciało wyjść na światło dzienne, ale siedziało, o ironio, zamknięte w szafie. Drzwi łomotały, cały metaforyczny mebel trząsł się, jakby siedziało w nim jakieś straszliwe stworzenie. Takie, którego Robert nie chciał wypuszczać, którego nie chciał widzieć. A wiedział przecież o Shafiqu. Nie miał jednak pojęcia, że to dotyczyło też jego.

Ile miał przeciwko temu i dlaczego nic?

A może to był tylko poufały gest, nic więcej. Mruczący głos, jakby pochodzący nie od Anthony'ego, ciało przyciśnięte do jego pleców (jak bardzo chciał, żeby było bliżej, bliżej, bliżej...), jego własne instynktowne odchylenie głowy, no i te dłonie, rzeczywiście zimne jak lód, które pokierowały go do golfowego strzału. Robert nawet nie zauważył, jak daleko szybowała piłka, jakby był gdzie indziej. Jego myśli wirowały już nie w zwyczajnym wietrze. To był huragan. Tornado wspomnień i pękające drewno wielkiej szafy. Serce drżało mu, uderzało o klatkę piersiową, podchodziło do gardła, bo przecież najpierw przychodziło uczucie. Wielki lęk, który odgradzał go od prawdy.

– Przepraszam cię na moment. Chyba się słabo poczułem – powiedział zduszonym tonem i odszedł o kilka kroków, mimo, że bynajmniej oddalać się nie chciał.

Oparł się o pobliski stolik, na którym zostawił kieliszek po martini. Nabrał głębokiego oddechu. Akceptował ludzi ze swojego środowiska, którzy mieli te preferencje. Przecież w innych mu to nie przeszkadzało. Czemu on sam nie mógł dopuścić do siebie myśli, że być może, po części, był podobny do nich? Słyszał przecież o postaciach historycznych, wielkich czarodziejach, którzy szli w obie strony. Bo przecież fakt, że pociągały go kobiety się nie zmieniał. Może musiał dopuścić do siebie możliwość, że nie wszystko było "albo/albo". W świecie istniał spójnik "i", a w logice prawniczej "lub" funkcjonowało jako "lub/i".

– Anthony, jak ty... jak odkryłeś, że... no wiesz... – przeciwnicy polityczni mogli się teraz z niego naigrywać. Wiecznie wygadany Robert Albert Crouch stracił język w gębie.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#6
24.07.2025, 07:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.09.2025, 22:28 przez Gabriel Montbel.)  
Jedna partyjka, jeden dołek, jedna krótka pokazowa lekcja. Symulowany oddech spłycił się, jeszcze przed uderzeniem, gdy rzeczywiście Gabriel znalazł się bliżej nieznajomego. Bliżej, bliżej, bliżej... Na pograniczu celowości i przypadku szukał nosem jego ucha, prowadzącego wprost do szafirowego szlaku wyznaczanego przez główne aorty. Chłodem wypychanym z piersi przez martwe płuca dotknął sędziowskiej skóry, a kontakt z tą oddechową arabeską był jak na ekspozycję przyjemnego jesiennego wiatru. Dłonie tak pomocne, stawały się z każdym momentem coraz bardziej zaborcze, gnane szumem ciepłej krwi, łopotem spragnionego serca. Krzywizna kręgosłupa, eksponowana szyja spragniona pocałunków, spragniona jego nie pozostawiała aktywności. Miękka ruda gięła się w jego rękach, czekając by nadał jej odpowiedni kształt, obaj nie dbali o to, dokąd czmychnęła piłka. Ta - nigdy realnie nie była ich celem. Na pewno nie była celem Gabriela.

Ta ucieczka była nieoczekiwanym rozczarowaniem. Mugol umknął z jego objęć, rozgorączkowany własnymi pragnieniami, a imię, które wysmyknęło się spomiędzy jego warg...

Anthony?! Początkowy prąd irytacji szybko został przygaszony pewnością, że nie ma do czynienia z czarodziejem. To w magicznym, nie mugolskim świecie twarz Shafiqa wyskakiwała na tych magicznych młotków, gdy otwierali lodówki. A tutaj powinni obaj być bezpieczni - nie serwowano magicznego smoczego wina, nie rozmawiano o politykach siedzących głęboko pod ziemią. Wampir skupił się więc na pytaniu, które było nader urocze. Rozmowa wymagała odrzucenie maski, ale hrabia nie miał nic przeciwko temu, skoro nigdy tak naprawdę jej nie zakładał. Zamiast tego, jak gdyby nic się nie wydarzyło, jakby przed momentem jego interlokutor nie pragnął w cichym westchnieniu dać mu spróbować swojego ciała, dać spróbować swojej duszy... Nie, zupełnie nie... Pochylił się ku podstawce i położył na niej kolejną piłeczkę.

– Tu nie ma nic do odkrywania mon cher– uśmiechnął się zawadiacko, choć jego głos nie brzmiał protekcjonalnie. Oczywiście przed niemagicznym nie zamierzał się spowiadać ze swoich długich lat życia - z resztą przed nieznajomym czarodziejem też nie bardzo byłoby mu to w smak. A ciało temperatury otoczenia, temperatury trupa to rzadka choroba genetyczna z oczywistych względów. Pewne punkty jednak pozostawały uniwersalne. – Kiedy dotrzesz do punktu w którym zdajesz sobie sprawę z tego, że kodeksy wartości, religie, zakonne reguły, patologiczny przymus prokreacji powodowany traumą pokoleniową jakiegoś dawno zdziadziałego pustynnego ludu... niebo i piekło... to wszystko to bajka, opium służące kapłanom sprawować rząd dusz... Kiedy wyzbywasz się z tych kajdanów, odkrywasz, że ludzkie ciało stworzone jest do przyjemności, a ta nie zna rozróżnienia na płeć. Dotyk jest dotykiem, ekstaza ekstazą. Ograniczając się do jednego zestawu genitaliów, pozbawiasz się pełni możliwości – Gabriel wybił piłkę po raz drugi i po raz drugi trafił. Zaraz potem wskazał mężczyźnie dołek, opierając kij o swoje barki w swobodnym geście. – Musisz brać pod uwagę również wiatr. Siła uderzenia była wyborna, precyzja jest kluczem, a to wymaga odrobiny... pomyślunku. – Próbował się powstrzymać, by nie patrzeć na swojego rozmówcę zbyt wygłodniale. Było to trudne.

– A przy okazji... Gabriel Montbel miło mi. – podszedł do siedzącego i podjął chociaż próbę podania mu ręki, nie nastawiając się na to, że dotknięty w tak wrażliwym momencie człowiek pozostanie z nim na zielonej golfowej łączce. Jeśli ucieknie, zawstydzony całą sytuacją - jego zysk, ostatecznie lubił grać sam. Jeśli pozostanie... jego zysk i interesujące szanse na zamknięcie tej nocy. Nie mógł przegrać, co tylko przydawało mu lśniącego nimbu pewności siebie. Zaraz potem zsunął kij z barków i podał mu go ponownie. – Chcesz spróbować jeszcze raz, czy wolisz przejść do Twojego dołka? – zaproponował lekko i bardzo, bardzo, bardzo niezobowiązująco.
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#7
01.08.2025, 18:45  ✶  
Nic do odkrywania? Robert właśnie czuł się, jakby właśnie to światło nowego odkrycia lśniło prosto w jego oczy. Nie przesłaniało rzeczywistości, lecz było nią. Potwór wyszedł z szafy, która rozprysła się w drobny mak. Czy powinien go przerażać? Może to było normalne, tak jak mówił drugi mężczyzna? Homoseksualizm istniał od zawsze, rewolucja seksualna wcale go nie wynalazła. Tyle, że Robert gejem nie był. Może... może był biseksualistą? Termin ten oczywiście obił mu się o uszy, używany bodajże przy rozmowie o kimś, kto nie grzeszył seksualnym umiarkowaniem i kto był za to krytykowany. Pociąg do obu płci brzmiał, jakby od życia chciało się więcej niż inni.

Tyle, że Robert zawsze chciał od życia więcej. Takie było jego przeznaczenie. Zawsze w ruchu, zawsze czymś zajęty. Nawet w nocy nie potrafił wysiedzieć w miejscu i przyszedł na to przeklęte pole golfowe. Był otwarty na świat czarodziejów i świat mugoli, na dbałość o umysł i o ciało, w polityce na czyste i nieczyste zagrywki, a w miłości na kobiety i... na mężczyzn.

Wziął głęboki oddech i odszedł kilka kroków od stolika, stając tuż przy stanowisku. Przyjrzał się swojemu rozmówcy, który już ewidentnie nie był Anthonym Shafiqiem. Francuskie słówka wtrącane w wypowiedź, ten akcent... Nawet, gdy Robert przypatrywał się dłużej jego przystojnej twarzy, dostrzegał różnice między nim a Anthonym. Gabriel Montbel, bo tak się widocznie nazywał, wyglądał na odrobinę młodszego, ale zdecydowanie bledszego. Miał inne manieryzmy. Inną mimikę. Łatwo było się pomylić, owszem, ale Robert skarcił się w duchu, że powinien był być bardziej uważny.

A potem przyszła panika z rodzaju tych PR-owych. Co jeśli był to pismak na śledztwie dziennikarskim? Lub ktoś wysłany przez jego przeciwników w Wizengamocie? Może ktoś wyczuł od niego takie tendencje i chciał to potwierdzić? Zebrać kompromitujące materiały? To mogłoby Roberta zniszczyć. Skończyć jego karierę, zdyskwalifikować go pośród rodziny i socjety.

– Gabrielu, będę potrzebował od ciebie obietnicy, że nikomu nie powiesz, o tym, czego się o mnie dowiedziałeś – powiedział, siląc się na spokój. – Nikt nie może się o tym dowiedzieć.

Może powinien zaproponować coś w stylu sporządzonej na szybko umowy o poufności? A może powinien zaprosić tego mężczyznę do swojego gabinetu, by porządnie się zająć tą sprawą (choć były inne sprawy, którymi również porządnie by się mogli zająć w takiej sytuacji).

A potem padła propozycja. Czy to byłby dobry test? Na pewno. Robert upewniłby się, czy rzeczywiście kręci go taki rodzaj... rozrywki. W tym momencie były w nim dwa wilki: jeden był odpowiedzialnym prawnikiem, który nie chciał wywołać wokół siebie afery. Nikogo nie było dookoła, ale nie mógł tego wiedzieć. A obecnie nie mógł sobie pozwolić na polityczny fuck-up. Drugi wilk, natomiast, był cholernie ciekawy tego, jak smakują usta Gabriela Montbela. Nieznajomego mężczyzny, który mógł być szpiegiem, dziennikarzem lub agentem magicznych konserwatystów.

Jeden wilk był rozsądny, jednak drugi był głośniejszy.

– Może... – nareszcie się uśmiechnął. Zalotnie, czarująco. Tak po Robertowemu. Co on do cholery wyrabiał? – Ale nie na otwartej przestrzeni. Mówiłem, nie mogę sobie pozwolić na plotki. Słyszałem, że szatnie są całkiem puste o tej porze nocy. Chyba, że znasz lepsze miejsce na prywatną rozgrywkę?

Tak naprawdę najchętniej się przeniósł w miejsce, w którym było jego łoże. Może przygody w plenerze miały swój urok, ale jednak wygodny materac pod plecami zdecydowanie uprzyjemniał romantyczne uniesienia. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że może wcale o to nie chodziło Montbelowi? Może to jemu tylko jedna rzecz tkwiła w głowie? Przecież praca ostatnio pochłaniała również jego życie prywatne, a to nie sprzyjało randkowaniu. Myślał w akcie desperacji, czy może napisać do jednej z kobiet, które odniosły się do tego kuriozalnego ogłoszenia matrymonialnego w "Czarownicy". Za każdym razem powstrzymywała go przed tym ponowna lektura ich listów.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#8
12.08.2025, 15:10  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.09.2025, 22:28 przez Gabriel Montbel.)  
Brak sprzeciwu uznał za przyzwolenie i rozmowa upłynęła im w drodze do drugiego dołka.

Ostatecznie Gabriel przyszedł tu grać, czyż nie?

Na prośbę o dotrzymanie sekretu zaśmiał się lekko pod nosem odwracając na moment do rozmówcy. Teraz byli jeszcze dalej od klubu, który stał się tak mało znaczącą łuną za wzgórkiem pola golfowego. Latarnie usłużnie oświetlały tor, który zapewne malowniczo wyglądałby przy świetle zachodzącego słońca, takie widoki były jednak hrabiemu odebrane tak dawno, że nie pamiętał za czym mógłby tęsknić.

– A komuż miałbym powiedzieć mój tajemniczy nieznajomy? Może Twojemu przyjacielowi Anthony'emu z którym mnie pomyliłeś? – Świat bywał mały, ale żeby aż tak? Pozostawali na mugolskim polu golfowym, nie było więc powodu sądzić, że mogliby dzielić jakichkolwiek wspólnych znajomych. Anthony... ostatecznie było to całkiem popularne imię.

– Nie jestem członkiem tego klubu, przebywam tu... całkiem nielegalnie –  jego głos wybrzmiał nieco teatralnie, w kokieteryjnym zwierzeniu stawiającym na równi wywrócenie do góry nogami przekonań na temat własnej seksualności, z zakradnięciem się na cudze pole golfowe. Mimo wszystko jednak... tłumaczyło to porę gry wybraną przez Francuza. A może Belga? Gabriel zaś zwracał się wprost do Roberta, będąc te kilka cali zbyt blisko twarzy sędziego. Jego głowa pochyliła się lekko, wielkie błękitne oczy zdające się bezgłośnie pytać: "wiesz co to znaczy?" i nie przerywały kontaktu wzrokowego, gdy na ślepo znalazł dłoń rozmówcy trzymającej ciągle kij. – Szatnie więc nie są dla mnie opcją, ale zaklinam Cię... kto miałby nam przeszkodzić w tej nocnej rozgrywce? Sowy? – szeroki uśmiech zakwitł na jego twarzy, tak życzliwy co... drapieżny w ten subtelny sposób łaskoczący po kręgosłupie półświadomą zagrożenia ofiarę.

– Pokaż mi czy nauczyłem Cię czegokolwiek. Nowe uderzenia trzeba trenować, inaczej łatwo o nich... zapomnieć – z ostatnim słowem przysunął się jeszcze bliżej, nie po to jednak by dać brunetowi posmakować chłodnych warg, ale otrzeć się lekko, bark o bark, pozostawiając wrażenie słodkiej róży na podniebieniu, zapachu, w który znów mógł się z lubością przyodziewać o zmierzchu. Łagodnie tym samym nadał towarzyszowi kierunek do wystającej z ziemi golfowej pinezki. – Tu będzie idealnie! – orzekł i poprawił pasek worka na własne kije, a potem zmrużył oczy w poszukiwaniu chorągiewki, zadzierając lekko podbródek ku górze. – Zapraszam mon ami, nie każ mi długo czekać na własną próbę. – I tak, Gabriel nie zamierzał ułatwiać tego zadania Robertowi, stojąc tuż za nim, głaszcząc go intencją dotyku, który nie nadchodził.
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#9
13.08.2025, 13:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.08.2025, 13:42 przez Robert Albert Crouch.)  
Gabriel miał rację. W tym momencie świadkiem mogła być jedynie noc, ewentualnie gwiazdy oświetlające niebo. Nie zapomnijmy o księżycu. Jednak one nie mogłyby donieść prasie o tym, jakie preferencje miał jeden z sędziów Wizengamotu. I to taki sędzia, którego konserwatywne stronnictwo najchętniej by zjadło na śniadanie. Może to była krew Selwynów, która gnała go do czegoś tak skandalicznego? A może po prostu chciał wreszcie zrobić coś przyjemnego, wziąć na priorytet samego siebie, a nie dobro państwa? W każdym razie podążył za Gabrielem do następnego dołka, czując na plecach dreszcz ekscytacji.

Montbel był niewątpliwie urodziwym mężczyzną. Z wyglądu przypominał rzeczywiście Anthony'ego, ale wydawał się bardziej drapieżny. Miał inny błysk w oku, coś, co sprawiało, że pod Robertem uginały się kolana. Nie, żeby Crouch się zakochał. Tak naprawdę od czasów Vanessy nie czuł nic takiego, byś może dlatego, że sobie na to nie pozwalał. Rozwód złamał mu serce, a akcje z alimentami jeszcze pogłębiły to uczucie żalu. Pojawiły się wątpliwości, czy była żona kiedykolwiek go kochała, czy może był dla niej tylko romansem, a poślubiła go tylko ze względu na pojawienie się Enid. Bo tak wypadało. Romanse były łatwiejsze niż emocjonalne związki. Nie wymagały pracy ani tak naprawdę poznania drugiej osoby. Odsłaniało się tylko ciało, a dusza pozostawała tajemnicą. Właśnie czegoś takiego szukał z Gabrielem, a poza tym stanowiło to... eksperyment.

Zatrzymali się przy dołku, a Gabriel znowu zaczął go instruować. Był tak blisko, Robert oddychał jego zapachem. Czy był to może jakiś afrodyzjak? Tak jakby pole golfowe porośnięte było nie skoszoną krótko trawą, lecz różami. Chłodne dłonie ledwo go dotykały, a on czuł, jakby się roztapiał. Westchnął cicho, odchylił szyję. Zawsze lubił pocałunki akurat w tym miejscu. Przymknął oczy, poddał się intuicji i uderzył piłeczkę. Była bliżej dołka niż poprzednia, zatrzymała się gdzieś na skraju, na krawędzi. Czy był to jakiś znak od bogów?

– Podoba mi się to droczenie, ale... – odwrócił głowę, by spojrzeć na nachylającego się nad jego szyją Gabriela. Wzrok Roberta zjechał na jego usta. Był ciekawy, na ile różne od kobiecych pocałunków były te męskie. Ich wargi dzieliło zaledwie kilka centymetrów, potem milimetrów. – Jeśli mnie w tej chwili nie pocałujesz, już zupełnie oszaleję. Chyba, że to sabotaż na Anglii. Szaleni sędziowie to pierwszy krok do upadku państwa.

Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#10
21.08.2025, 19:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.09.2025, 22:28 przez Gabriel Montbel.)  
Gabriel nienawidził robić rzeczy powoli. Plan żywieniowy zawierający wszelkie subtelne podchody, tygodnie adorowania, prezenty, palce wsuwane pomiędzy karty duszy, aby odkryć jej najskrytsze, najmroczniejsze, najgłębsze pragnienia... to wszystko aby wydobyć z krwi najsoczystsze tony, jak z winnego bukietu idealnego rocznika...

To wszystko kosztowało go zbyt wiele, ba! niemalże kosztowało go życie, dlatego teraz - podobnie jak jego rozmówca choć z drastycznie odmiennych powodów - nie szukał bynajmniej tego typu więzi. Nie szukał żadnej więzi, ciesząc się krótką i zwartą rozrywką pod nocnym firmamentem. Nieoczekiwany dodatek do pierwszych kroków na angielskiej ziemi.

Ciało mężczyzny wibrowało pragnieniem, słyszał jego wołające serce, niemal czuł puls zapraszający do odsłonięcia zębów. Brunet wyprężył się zachęcająco, odgarnął szyję niby szukając lepszej pozycji ocieracjąc się ciało o ciało, jakby na dowód, że jego zaproszenie nie było próżnym szczekaniem, a ofertą położoną na stole. Jak na istotę, która jeszcze przed kwadransem przekonana była do tego, że ze wszystkich dostępnych opcji lubi tylko zatapiać się w damskich kielichach, był uroczo otwarty, uroczo głodny doświadczeń.

Wampir pochylił się ku szyi już niemal składając na niej zimny, nieco znieczulający pocałunek, gdy nagle nieznajomy pan sędzia odwinął się i wysunął swoje roszczenia, przejemnie łaskoczące ego hrabiego, który - jak większość istot humanoidalnych - lubił być pożądany.

Sprzyjało to posiłkowi.

Położył chłodną dłoń na karku angielskiego golfisty i przesunął ją ślizgiem ku górze, agresywnie zasadzając gałęzie palców, pomiędzy ciemnymi, grubymi włosami. Osadzoną tak dłonią szarpnął w dość szorstkiej pieszczocie jego głowę w tył, jeszcze mocniej eksponując naprężone ścięgna wygiętej szyi. Czubkiem nosa pogładził skórę, oddechem łaskotał ścieżki prowadzące do ucha, drugą dłonią obejmując ciało swojego rozmócy, przyciskając je mocno do siebie w zachłannym geście.

- A może ja bym właśnie chciał, żebyś oszalał...? Chciałbym zobaczyć w Twoich oczach jak nic więcej prócz nas nie ma sensu, chciałbym usłyszeć, jak spomiedzy Twoich warg wypływa moje imię, jako synonim przyjemności i zatracenia... - trzymał mocno, zsuwając się wargami wzdłuż krzywizny szyi, czując jak krew zaczyna śpiewać. Za szybko było jednak na dwie ostre igły, za szybko, bo oni byli za blisko mimo wszystko zabudowań. Krzyk mógłby się ponieść...

Gabriel więc rozlluźnił chwyt, niechętnie, leniwie, pozostawiając ledwie wspomnienie pocałunku na skórze.

- Poza tym nie trafiłeś. Co by to była za lekcja dla ucznia za prawie dotarcie do celu? Moje pocałunki nie są nagrodą pocieszenia - mruknął zawadiacko odsuwając się od niego. - Idziemy dalej. Słyszałem jak mówili że trójka to prawdziwe wyzwanie. Mam zapas piłek, nie martw się.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Robert Albert Crouch (3885), Gabriel Montbel (4152)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa