20.07.2025, 12:45 ✶
—10-11/09/1972—
Anglia, Londyn
Julián Bletchley & Anthony Shafiq
![[Obrazek: 9563be84e9bb46eaa7c814dc0c664bb4.jpg]](https://i.pinimg.com/736x/95/63/be/9563be84e9bb46eaa7c814dc0c664bb4.jpg)
Noc.
Ciemność.
Spokój.
Niepokój.
On nie zasnął wcale, będąc w swoim domu, w swoim apartamencie a tak, jakby nie będąc w nim wcale. To znaczy, to nie był problem przecież, nawet do zapachu wszechobecnej spalenizny można było się przyzwyczaić. Ale ludzie, tyle ludzi było teraz w tym mieszkaniu, które stanowiło przecież - zgodnie ze słowami, które przed laty wypowiedział do Bletchleya - jego sypialnia Londyńska. Czasem miejsce spotkań. Umów. Miejsce w którym zwykle sypiał, gdy wolał nie ryzykować teleportacji do Little Hangleton.
A teraz?
Nie... to nie był prawdziwy problem, ale wyszedł ze swojej sypialni zirytowany. Prawdziwym problemem była Jenkins, która dawała i dobierała. Proponowała po to, by tę propozycję potem zabrać. Rozumiał okoliczności, rozumiał że spalenie większości magicznych dzielnic było argumentem stojącym za tą sprawą, ale i tak czuł palącą gorycz porażki. Marzenia, które nie zdążyło w nim nawet porządnie rozkwitnąć.
Szedł boso po znów białych marmurach. Nie miał w apartamencie kuchni jako tako, posiłki przygotowywał mu domowy skrzat i teleportował je z villi, niemniej miał coś na kształt jadalni w której czasem przechowywane były potrawy do ewentualnych bankietów przed podaniem, albo ukryte kąski, które przydawały się nocą. Teraz kiedy była tu cała rodzina, jadalnia nieoczekiwanie stała się ulubionym miejscem, najbardziej przytulnym, mniej "jałowym" niż salon, a jednocześnie zorientowanym na wspólne siedzenie i gadanie, omawianie spraw, robienie świeczek?!
Długie palce niespiesznie podrapały skórę na zrębie granatowego, jedwabnego szlafroka. Luźne spodnie dawały poczucie swobody, doskonały materiał przyjemnie opływał ciało, a jednak wciąż Shafiq czuł się nie na miejscu. Czy tak właśnie smakowała bezsenność? Czy tak właśnie wyglądały jego noce? Noce jego byłego przyjaciela, któremu sprowadzał najznamienitsze specyfiki z całego świata, byleby tylko w obrębie swojego domu zapewnić mu sprawiedliwy sen? Anthony skrzywił się gdy z szafy chłodzącej wyciągnął półmisek z pokrojonym w plaster mięsiwem. Nie dlatego, że nie lubił pieczystego na zimne. Jonathan, to imię powinno być dla niego martwe, a bardzo, tak bardzo nie było. Szczególnie teraz, gdy nie będzie mógł uciec z biura, szczególnie teraz, gdy będzie musiał nosić ciężar pomysłu jakim było łączone biuro. I te wszystkie, wszystkie złośliwości, które były na tyle subtelne, że tylko on po tych wszystkich latach byłby w stanie wyłapać. Zupełnie jak nie był w stanie wyłapać prawdy o przynależności Selwyna do ruchu oporu.
Westchnął. Nie patrząc w stronę drzwi odłożył półmisek na stole i sięgnął po butelkę czerwonego wina. Najlepsze towarzystwo na samotną noc...
Czy rzeczywiście samotną?
Cóż. Nie był czujny. Pochłonięty użalaniem się nad sobą, nawet nie zauważył, że ktoś jeszcze miał ochotę coś przekąsić nocną porą...
![[Obrazek: 9563be84e9bb46eaa7c814dc0c664bb4.jpg]](https://i.pinimg.com/736x/95/63/be/9563be84e9bb46eaa7c814dc0c664bb4.jpg)
Noc.
Ciemność.
Spokój.
Niepokój.
On nie zasnął wcale, będąc w swoim domu, w swoim apartamencie a tak, jakby nie będąc w nim wcale. To znaczy, to nie był problem przecież, nawet do zapachu wszechobecnej spalenizny można było się przyzwyczaić. Ale ludzie, tyle ludzi było teraz w tym mieszkaniu, które stanowiło przecież - zgodnie ze słowami, które przed laty wypowiedział do Bletchleya - jego sypialnia Londyńska. Czasem miejsce spotkań. Umów. Miejsce w którym zwykle sypiał, gdy wolał nie ryzykować teleportacji do Little Hangleton.
A teraz?
Nie... to nie był prawdziwy problem, ale wyszedł ze swojej sypialni zirytowany. Prawdziwym problemem była Jenkins, która dawała i dobierała. Proponowała po to, by tę propozycję potem zabrać. Rozumiał okoliczności, rozumiał że spalenie większości magicznych dzielnic było argumentem stojącym za tą sprawą, ale i tak czuł palącą gorycz porażki. Marzenia, które nie zdążyło w nim nawet porządnie rozkwitnąć.
Szedł boso po znów białych marmurach. Nie miał w apartamencie kuchni jako tako, posiłki przygotowywał mu domowy skrzat i teleportował je z villi, niemniej miał coś na kształt jadalni w której czasem przechowywane były potrawy do ewentualnych bankietów przed podaniem, albo ukryte kąski, które przydawały się nocą. Teraz kiedy była tu cała rodzina, jadalnia nieoczekiwanie stała się ulubionym miejscem, najbardziej przytulnym, mniej "jałowym" niż salon, a jednocześnie zorientowanym na wspólne siedzenie i gadanie, omawianie spraw, robienie świeczek?!
Długie palce niespiesznie podrapały skórę na zrębie granatowego, jedwabnego szlafroka. Luźne spodnie dawały poczucie swobody, doskonały materiał przyjemnie opływał ciało, a jednak wciąż Shafiq czuł się nie na miejscu. Czy tak właśnie smakowała bezsenność? Czy tak właśnie wyglądały jego noce? Noce jego byłego przyjaciela, któremu sprowadzał najznamienitsze specyfiki z całego świata, byleby tylko w obrębie swojego domu zapewnić mu sprawiedliwy sen? Anthony skrzywił się gdy z szafy chłodzącej wyciągnął półmisek z pokrojonym w plaster mięsiwem. Nie dlatego, że nie lubił pieczystego na zimne. Jonathan, to imię powinno być dla niego martwe, a bardzo, tak bardzo nie było. Szczególnie teraz, gdy nie będzie mógł uciec z biura, szczególnie teraz, gdy będzie musiał nosić ciężar pomysłu jakim było łączone biuro. I te wszystkie, wszystkie złośliwości, które były na tyle subtelne, że tylko on po tych wszystkich latach byłby w stanie wyłapać. Zupełnie jak nie był w stanie wyłapać prawdy o przynależności Selwyna do ruchu oporu.
Westchnął. Nie patrząc w stronę drzwi odłożył półmisek na stole i sięgnął po butelkę czerwonego wina. Najlepsze towarzystwo na samotną noc...
Czy rzeczywiście samotną?
Cóż. Nie był czujny. Pochłonięty użalaniem się nad sobą, nawet nie zauważył, że ktoś jeszcze miał ochotę coś przekąsić nocną porą...
Ciemność.
Spokój.
Niepokój.
On nie zasnął wcale, będąc w swoim domu, w swoim apartamencie a tak, jakby nie będąc w nim wcale. To znaczy, to nie był problem przecież, nawet do zapachu wszechobecnej spalenizny można było się przyzwyczaić. Ale ludzie, tyle ludzi było teraz w tym mieszkaniu, które stanowiło przecież - zgodnie ze słowami, które przed laty wypowiedział do Bletchleya - jego sypialnia Londyńska. Czasem miejsce spotkań. Umów. Miejsce w którym zwykle sypiał, gdy wolał nie ryzykować teleportacji do Little Hangleton.
A teraz?
Nie... to nie był prawdziwy problem, ale wyszedł ze swojej sypialni zirytowany. Prawdziwym problemem była Jenkins, która dawała i dobierała. Proponowała po to, by tę propozycję potem zabrać. Rozumiał okoliczności, rozumiał że spalenie większości magicznych dzielnic było argumentem stojącym za tą sprawą, ale i tak czuł palącą gorycz porażki. Marzenia, które nie zdążyło w nim nawet porządnie rozkwitnąć.
Szedł boso po znów białych marmurach. Nie miał w apartamencie kuchni jako tako, posiłki przygotowywał mu domowy skrzat i teleportował je z villi, niemniej miał coś na kształt jadalni w której czasem przechowywane były potrawy do ewentualnych bankietów przed podaniem, albo ukryte kąski, które przydawały się nocą. Teraz kiedy była tu cała rodzina, jadalnia nieoczekiwanie stała się ulubionym miejscem, najbardziej przytulnym, mniej "jałowym" niż salon, a jednocześnie zorientowanym na wspólne siedzenie i gadanie, omawianie spraw, robienie świeczek?!
Długie palce niespiesznie podrapały skórę na zrębie granatowego, jedwabnego szlafroka. Luźne spodnie dawały poczucie swobody, doskonały materiał przyjemnie opływał ciało, a jednak wciąż Shafiq czuł się nie na miejscu. Czy tak właśnie smakowała bezsenność? Czy tak właśnie wyglądały jego noce? Noce jego byłego przyjaciela, któremu sprowadzał najznamienitsze specyfiki z całego świata, byleby tylko w obrębie swojego domu zapewnić mu sprawiedliwy sen? Anthony skrzywił się gdy z szafy chłodzącej wyciągnął półmisek z pokrojonym w plaster mięsiwem. Nie dlatego, że nie lubił pieczystego na zimne. Jonathan, to imię powinno być dla niego martwe, a bardzo, tak bardzo nie było. Szczególnie teraz, gdy nie będzie mógł uciec z biura, szczególnie teraz, gdy będzie musiał nosić ciężar pomysłu jakim było łączone biuro. I te wszystkie, wszystkie złośliwości, które były na tyle subtelne, że tylko on po tych wszystkich latach byłby w stanie wyłapać. Zupełnie jak nie był w stanie wyłapać prawdy o przynależności Selwyna do ruchu oporu.
Westchnął. Nie patrząc w stronę drzwi odłożył półmisek na stole i sięgnął po butelkę czerwonego wina. Najlepsze towarzystwo na samotną noc...
Czy rzeczywiście samotną?
Cóż. Nie był czujny. Pochłonięty użalaniem się nad sobą, nawet nie zauważył, że ktoś jeszcze miał ochotę coś przekąsić nocną porą...