• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[19.09.1972] when someone says stop or goes limp, the fight is over| B.F., A.G., G.Y.

[19.09.1972] when someone says stop or goes limp, the fight is over| B.F., A.G., G.Y.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#1
21.08.2025, 22:21  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2025, 22:54 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic II

19.09.1972, południe, Exmoor

Dzień rozpoczął się jak większość ostatnich. Ktoś ciągle czegoś od niej chciał, nie miała ochoty jakoś szczególnie wdawać się w dyskusje, po odpisaniu na kilka listów, odpowiedzeniu na kilka pytań miała zamiar zniknąć gdzieś na moment, przytłaczało ją nieco to całe zamieszanie, które aktualnie się toczyło. Geraldine nie miała w zwyczaju być ciągle dostępna dla wszystkich, musiała jednak jakoś przetrwać ten czas. Jakoś tak się złożyło, że w okolicach południa zrobiło się całkiem luźno w jej napiętym ostatnio grafiku, gdy wyściubiła nos zza ścian sypialni zauważyła, że Roise i Benjy gdzieś idą, nie pytając ich nawet o pozwolenie postanowiła się dołączyć. Dość szybko ustaliła, co zamierzają robić, nie mogła sobie pozwolić opuścić takiego przedstawienia. Tym bardziej, że zajmowała się tym na co dzień, miała spore doświadczenie w walce i chętnie sama stanęłaby w szranki, chociaż to chyba nie był odpowiedni moment.

Ogród wydawał się być dobrym miejscem na trening, przynajmniej nie zdemolują domu Ursuli, pogoda zresztą nie była też najgorsza mimo jesieni, która zbliżała się coraz większymi krokami. Pojedyncze promienie słońca przebijały się przez zachmurzone niebo, nie padało, więc warto było skorzystać z tych ostatnich, w miarę przyjemnych dni.

Najchętniej sama dołączyłaby do treningu, wiedziała jednak, że to nie jest najlepszy pomysł, miała w sobie odrobinę rozsądku, postanowiła więc usiąść pod jednym z drzew i obserwować poczynania swoich towarzyszy. Mogła udzielić im jakiś wskazówek, chociaż wiedziała, że może zaistnieć szansa, że będą mieli je gdzieś, ani Ambroise, ani Benjy nie wydawali się być zazwyczaj słuchaniem rad. Byli bardzo pewni siebie, próbowała jednak sobie tłumaczyć, że może się im na coś przydać, bo miała dość spore doświadczenie w sparingach, zdarzało jej się nawet szkolić dzieciaki w Artemis. To, że miała przed sobą dwóch dorosłych mężczyzn, którzy swoje już przeżyli niczego nie zmieniało. Zamierzała bardzo dokładnie obserwować ich poczynania, nie ominąć żadnych błędów, znaleźć coś nad czym mogliby popracować, bo to prowadziło do doskonałości, która w walce była naprawdę istotna.

- Będę sędzią. - Krzyknęła jeszcze w eter, jakby nie zarejestrowali, co zamierza zrobić. Nie miała faworytów, nie, żeby nie wierzyła w umiejętności swojego narzeczonego, ale wiedziała, że Fenwick potrafi skopać dupę, miała szansę się o tym przekonać osobiście, zresztą jeszcze zamierzała mu się za to zrewanżować, ale póki co nie nadarzyła się ku temu okazja.

Wyciągnęła nóż zza cholewy swojego skórzanego buta i zaczęła nim grzebać w ziemi, musiała czymś zająć ręce, czekała, aż w końcu zaczną walczyć, bo trochę jej się nudziło. Mimo wszystko wolała tutaj siedzieć, nawet jako obserwator, niż wrócić do domu, gdzie ktoś mógł się na nią czaić i znowu czegoś od niej chcieć.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#2
22.08.2025, 12:38  ✶  
Ładnie się składało, że tego poranka mieliśmy chwilę oddechu, a ja i Ambroise zdążyliśmy już o coś się ściąć. Nic poważnego - kilka słów za dużo, jakaś zaczepka, jak zwykle głupota, która nie miała żadnego ciężaru, a jednak wystarczyła, żeby wyciągnąć na wierzch to, co najprostsze - potrzebę udowodnienia, który z nas jest lepszy, gdy nie ma pod ręką różdżek. Od dawna chodziło mi po głowie, żeby w końcu potrenować gdzieś w spokojniejszych warunkach niż środek awantury czy nagła bójka, więc nawet się nie sprzeciwiałem. Takie starcia uczyły więcej niż setka godzin biegania czy pompki robione o świcie. Ogród nadawał się do tego idealnie -  przestrzeń była wystarczająca, żeby się poruszać, i na tyle otwarta, że niczego nie mieliśmy zniszczyć. Nie musieliśmy demolować domu Ursuli tylko dlatego, że mieliśmy za dużo energii. Trzeba było tylko zawęzić pole gry, bo inaczej gonilibyśmy się w kółko, aż w końcu skończylibyśmy pod oknem ciotki, a tego zdecydowanie wolałem uniknąć.
Jesień nadchodziła coraz pewniejszym krokiem, ale dziś pogoda okazała się łaskawa. Niebo co prawda było zasnute chmurami, ale gdzieniegdzie przedzierały się smugi słońca, a powietrze nie kłuło jeszcze zimnem - dobre warunki, żeby się trochę rozgrzać. Zsunąłem z ramion kurtkę i zaraz potem koszulę, zostając w samej koszulce. Lubiłem czuć powietrze na skórze.
Kiedy Geraldine oznajmiła z entuzjazmem, że będzie sędzią, odruchowo odwróciłem głowę w jej stronę. Nie miałem zamiaru jej tego zabraniać -  niech sobie siedzi i komentuje, jeśli ma ochotę, a nawet niech ogłosi werdykt, chociaż wiedziałem, że jeśli mi się nie spodoba, to i tak puszczę to mimo uszu. Zatrzymałem na niej spojrzenie chwilę dłużej, bo wbiła nóż w ziemię i zaczęła nim grzebać, jakby szukała robaków.
- Skolo jusz bawisz się w sędziego, to mogłabyś wyznaczyś glanice. - Rzuciłem do niej, wskazując brodą na trawnik. - Pszydałoby szię palę punktów. Nie będziemy szię miotaś po całym oglodzie. Postaw coś tam, coś tu, byleby było jasne, dokąd mosna szię cofaś. - Zasugerowałem. Wiedziałem, jak to wyglądało w praktyce - w ferworze zwarcia człowiek tracił orientację, a wtedy zaczynało się przepychanie wszędzie, byle do przodu. Granice dawały ramy - nie musiały być idealnie równe ani odmierzone jak na turnieju, wystarczyło, żebyśmy mieli przed oczami jakąś wyznaczoną barierę.
Przetarłem dłonie o spodnie, poczułem znajome napięcie mięśni w przedramionach. Kondycja nigdy nie była moim problemem - przez lata nauczyłem się, że trzeba ją utrzymywać, bo bez tego człowiek padał szybciej niż zdążyłby wymierzyć cios. Wiedziałem, że Ambroise jest pewny siebie, ale wiedziałem też, że ja swoje potrafię. Nie byłem typem, który tylko rzucał się na oślep - wbrew pozorom - miałem swoje doświadczenie, a te zwykle znaczyły więcej niż sama brawura.
- O, i wyznacz mosze ślodek. - Dodałem jeszcze, patrząc na Geraldine, jakby wcale mnie to nie bawiło, chociaż w środku miałem ochotę parsknąć śmiechem. - Będzie jasne, kto kogo spycha, a kto tylko dlepcze w miejscu. - Nie zamierzałem z nią dyskutować o pozostałych zasadach. Jej rola mogła być prosta - resztą zajmiemy się sami. Wystarczyło, że zaczniemy. Czułem już w sobie to znajome skupienie, tę gotowość, która zawsze przychodziła, gdy szykowało się starcie. Nie było w tym nic ze złości, żadnej urazy - tylko czysta potrzeba sprawdzenia, czyje ciało wytrzyma dłużej.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
22.08.2025, 14:15  ✶  
Nie spodziewał się, że ten poranek skończy się w taki sposób. Nie było to nic wielkiego, żaden prawdziwy konflikt, ale i tak wystarczyło, by pojawiła się u nich ta pierwsza iskra rywalizacji. Cała ta sprzeczka z Benjym zaczęła się od byle czego, jakiejś uwagi rzuconej pół żartem, pół serio, która niepotrzebnie rozrosła się do punktu, w którym obaj zapragnęli udowodnić sobie nawzajem przewagę. Zarówno fizyczną, jak i  zręcznościową, czy też tę związaną z przewidywaniem ruchu przeciwnika.
Skoro obaj uznali, że najlepiej będzie rozstrzygnąć to natychmiast, trudno było mu się z tego wycofać, nawet gdyby postanowił zmienić zdanie. A nie zamierzał, oj nie.
Ogród Ursuli wydawał się rozsądnym wyborem. Było to zdecydowanie lepsze wyjście niż demolowanie wnętrza domu. Tym bardziej, że jesienne powietrze, choć chłodniejsze, miało w sobie świeżość dodającą energii niemal tak dobrze, co kilka kubków kawy. Pojedyncze promienie słońca przebijały się przez ciężkie chmury, ocieplając policzki i ramiona. Powietrze pachniało wilgocią, ale trawa wciąż trzymała kolor, a ostatnie kwiaty łapały światło, jakby nie chciały poddać się nadchodzącej porze roku. To były idealne warunki, by trochę się rozruszać.
Zsunął z ramion marynarkę, rzucił ją na bok i podwinął rękawy koszuli. Skoro miało pójść o siłę, nie było sensu przesadnie się stroić, ale też nie zamierzał tracić czasu na przebieranie się po śniadaniu. Zerknął na Benjy’ego, spojrzeniem mierząc sylwetkę przyjaciela. Znał już jego sposób poruszania się, znał też własne możliwości i choć nie bił się na co dzień, był pewien swojej kondycji. Umiał przyjąć cios i umiał go oddać, a to miało największe znaczenie.
Kiedy głos Geraldine przeciął przestrzeń ogrodu, odruchowo obrócił głowę w jej stronę. Nie przeszkadzało mu to, że postanowiła do nich dołączyć. Uznał to nawet za całkiem zrozumiałe, biorąc pod uwagę to, ile ostatnio działo się w otoczeniu ich obojga. Z pewnością ona także potrzebowała złapać oddech, zajmując się czymś innym niż organizacja przyjęcia.
Nie miał zamiaru zabraniać jej sędziowania, nawet jeśli wcale nie zamierzał ślepo podporządkowywać się jej decyzjom. No, przynajmniej, jeżeli nie miały przypaść mu do gustu. Nie zamierzał jednak udawać przed sobą, że Rina nie jest ekspertem od podobnych spraw. Jej zdanie było zazwyczaj dosyć istotne. Poza tym była jego narzeczoną, znał ją lepiej niż kogokolwiek innego, a to oznaczało, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że i tak zamierzała znaleźć sposób, by dopowiedzieć swoje, niezależnie od sytuacji.
Znowu spojrzał na Benjy'ego, unosząc brew, kiedy padła propozycja wyznaczenia granic. Przytaknął bez wahania, kiwając głową. To miało sens. Lepiej byłoby nie rzucać się na oślep i nie skończyć w krzakach albo na szybach szklarni. Przesunął spojrzeniem po ogrodzie, oceniając, gdzie najlepiej rozciągnąć pole, żeby nie zniszczyć nasadzeń.
- Przed azaliami z tej strony - powiedział, wskazując ręką linię krzewów, których nie chciał zgnieść w pierwszym lepszym dzikim pędzie. - A z drugiej przed szklarniami? - Zamilkł na moment, kalkulując.
Azalie tworzyły naturalną granicę, szklarnie też były wyraźnym punktem odniesienia. To dawało szeroką przestrzeń do manewru, a jednocześnie jasne ograniczenia. Oparł ręce na biodrach, zerkając na wyznaczone miejsce.
- Po bokach można zwęzić - dodał jeszcze, nakreślając dłonią wyimaginowane linie prostokątnego kształtu.
Wciągnął głębiej powietrze, czując zapach trawy i mokrej ziemi. Mięśnie miał rozgrzane, serce biło mu miarowo. Był gotów. Wiedział jednak, że wpierw rzeczywiście powinni zabezpieczyć otoczenie, dlatego przesunął wzrokiem od jednej osoby do drugiej, sięgając po różdżkę.
- Tymczasowe pole siłowe? Nie ściana, prędzej coś, od czego można się odbić? - Zasugerował. - Niezbyt trwałe, pół godziny wystarczy - wzruszył ramionami.
Nie to, by chciał się rządzić, ale to po prostu brzmiało właściwie, czyż nie?
- Mogę to zrobić przy szklarni i do połowy lewego boku. Wy podzielicie się resztą - dodał z dosyć jasnych pobudek, chwilowo jednak nie ruszając się z miejsca.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#4
22.08.2025, 23:35  ✶  

Nie miała pojęcia o co się poprztykali, chyba tak już mieli, że nie zawsze się zgadzali, ale wybrali chyba najlepszą z możliwych opcji na wyjaśnienie problemu. Najłatwiej było dać sobie po mordzie, a później się ze sobą pogodzić. Sama bardzo lubiła wyjaśniać niesnaski w ten sposób. Niosło to ze sobą same pozytywy, mogli poćwiczyć w końcu swoje umiejętności, nie trzymali w sobie złości.

- Jasne, jeśli tego właśnie potrzebujecie. - Sama nie znosiła granic, wolała mieć więcej przestrzeni, chociaż rozumiała, że są one przydatne podczas sparingów, mogły je nieco usystematyzować. W walce, w prawdziwym życiu jednak ich nie doświadczali, przeciwnicy mogli korzystać z całej przestrzeni w jakiej się znajdowali, ona preferowała więc taki rodzaj ćwiczeń, by był jak najbardziej podobny do tego, co mogło ich spotkać. Nie zamierzała jednak ignorować bojowego zadania, które wyznaczył jej Benjy - chciał mieć granice, to zamierzała mu je stworzyć. W sumie może dzięki temu nie rozwalą doszczętnie ogrodu Ursuli, co raczej było pozytywem, wolała nie musieć jej się tłumaczyć dlaczego wygląda tak, a nie inaczej.

To na pewno było lepsze od siedzenia bezczynnie na tyłku i grzebaniu w ziemi. Przynajmniej przez chwilę mogła się czymś zająć, oczywiście, że dużo większą przyjemność sprawiłby jej udział w walce, jednak zdawała sobie sprawę, iż powinna na siebie odrobinę uważać. Musiała jeszcze jakoś ułożyć sobie w głowie to, że znajdowała się aktualnie w wyjątkowym stanie, nie miała pojęcia, jak spędzi najbliższe pół roku, ale nie do końca wyobrażała sobie, że miałaby przestać polować, a to też przecież było niebezpieczne. Będzie się tym jednak martwić później, nie teraz.

- Już się robi. - Nie do końca miała zamiar coś, gdzieś stawiać, skoro miała przy sobie różdżkę.

- Azalie to te krzaki? - Wskazała ręką przed siebie, chciała potwierdzić, że faktycznie o nich mówił, mimo, że przecież sam najwyraźniej ubiegł ją w tym, bo chyba pokazywał ręką na te same rośliny. Oczywiście, że Ambroise musiał skorzystać z nie do końca znanej jej nomenklatury, rozpoznawała niektóre rośliny, jednak zakres jej wiedzy nie był szczególnie szeroki. Potrzebowała konkretów.

- Idę pod krzaki, czy tam azalie. - Oznajmiła, kiedy zaczęła podnosić tyłek z trawy. Otrzepała się przy tym, bo źdźbła zdążyły jej się przykleić do skórzanych spodni. Nie wydawało jej się, aby to było zadanie dla tylu osób, ale skoro Roise chciał, żeby się tym podzielili, to nie negowała jego pomysłu. Na pewno pójdzie im to w ten sposób sprawniej.

- Później zajmę się środkiem. - Nie umknęło jej, że Benjy o nim wspomniał, faktycznie mógł być przydatny, więc miała zamiar go wyznaczyć.

Tymczasowe pole siłowe, prosta sprawa, nic trudnego. Chwyciła mocniej różdżkę w lewej dłoni, kiedy zmierzała przed siebie szybkim, sprężystym krokiem. To nie było nic skomplikowanego. Machnęła różdżką i mruknęła pod nosem zaklęcie, gdy znalazła się obok azalii, czy tam krzaków. Chciała wykształtować siłę, barierę, która uniemożliwi im jej przekroczenie, gdy w nią uderzą mieli się od niej odbić.


kształtownie ◉◉◉◉○ - na barierę

Rzut PO 1d100 - 91
Sukces!
Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#5
24.08.2025, 15:15  ✶  
Normalnie nie miałem w zwyczaju ograniczać się podczas walki. W terenie przestrzeń była moim sprzymierzeńcem, mogłem poruszać się, jak chciałem - zygzakować, wycofywać się, nacierać z każdej strony. Na zewnątrz liczyła się przestrzeń i wszystko, co dało się w niej wykorzystać - drzewa, kamienie, błoto, skarpa - jeśli coś było w zasięgu, stawało się narzędziem. O ile nie lądowałem w jakiejś piwnicznej kanciapie albo w wagonie, mogłem chodzić, jak chciałem. Tyle że w mojej robocie zaskakująco często kończyło się na klatkach schodowych, za niskimi blatami, w korytarzach. Nawet w ciasnych pomieszczeniach, gdzie ściany wymuszały ostrożność, potrafiłem wykorzystać ograniczenia na swoją korzyść. Prawda była taka, że większość starć, w których brałem udział, toczyła się właśnie w takich dusznych przestrzeniach, gdzie każdy krok w bok mógł kończyć się uderzeniem o stół, szafkę, czy nawet o ścianę. Otwarta łąka albo las, gdzie można by było naprawdę rozwinąć potencjał, zdarzały się rzadko. Może dlatego teraz, stojąc w ogrodzie, czułem coś dziwnie niepasującego.
Owszem, mogliśmy się nie ograniczać, rozbiec się po całym ogrodzie, walczyć jak psy spuszczone z łańcucha, ale Ursula by nas za to chyba zajebała. Znałem jej umiłowanie porządku na tyle, żeby nie ryzykować demolki rabat, szklarni i tych wszystkich pieczołowicie pielęgnowanych krzewów. Dlatego nie wzruszyłem ramionami, jakbym to zwykle zrobił, tylko przemierzyłem wzrokiem teren. Spojrzałem na punkty, które wskazał Ambroise - odległości naprawdę duże, całość wyglądała jak spore boisko, z każdej strony mieliśmy więcej przestrzeni, niż kiedykolwiek potrzebowałem, żeby rozprawić się z kimś na poważnie. Propozycja Greengrassa, by ustawić punkty graniczne przed tymi konkretnymi miejscami była dobra - kiwnąłem głową. Był w tym sens, szkło rozsypałoby się przy pierwszym mocniejszym uderzeniu, krzaki by się połamały, a później ciężko byłoby to wszystko posprzątać.
- Mi pasuje. - Przyznałem mu rację, chociaż w duchu pomyślałem, że i tak zaraz przesadzimy z impetem.
Odległości były naprawdę spore, wyznaczyliśmy wielkość sporego ringu - spokojnie można się było rozpędzić, to nie był jakiś klaustrofobiczny kwadracik, tylko kawał przestrzeni, w której dało się rozwinąć i taktykę, i tempo. Przynajmniej nie trzeba będzie potem sprzątać ani zbierać się na przeprosiny.
- Dobla. Jeśli ty bieszesz szklalnię, a Gelda azalie, to ja biolę całą plawą ścianę. - Powiedziałem i ruszyłem wzdłuż rabat, mierząc kroki. Odległości były konkretne. Zamierzałem zacząć kształtować barierę, która miała działać nie jak cienka granica, a jak ściana - twarda, elastyczna, od której można się odbić, zamiast przez nią przebić. Wolałem, żebyśmy wracali na środek niż demolowali cokolwiek, co nie należało do nas.

kształtowanie ◉◉○○○ - na barierę
Rzut N 1d100 - 55
Sukces!


!Strach przed imieniem


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#6
24.08.2025, 15:15  ✶  
Chociaż nie doznajesz żadnych omamów słuchowych, nie jesteś w stanie wydusić z siebie Jego imienia. Kogo? Sam-wiesz-kogo... T-tego, którego imienia nie wolno wymawiać... Tego, który zasiał w ludziach strach.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
24.08.2025, 19:54  ✶  
No cóż. Nie było raczej żadnym zaskoczeniem, że sam Ambroise również raczej nie zamierzał odznaczać się na tle towarzystwa jego podejściem do wolności. Jeśli chodziło o preferencje dotyczące starć fizycznych tudzież ogólnego stylu życia, zdecydowanie nie wyłamywał się z grupy. Nie lubił narzucać sobie zbędnych granic, a jeszcze bardziej nie dzierżył, gdy ktoś inny usiłował wciskać go w jakiekolwiek ramy.
W bezpośrednich starciach fizycznych starał się być raczej elastyczny. Stosunkowo szybko dostosowywał się do sytuacji, usiłując nie dać się zaskoczyć i nie wpaść w pułapkę nagłej zmiany okoliczności. Prowadzenie dosyć specyficznego stylu życia rządziło się swoimi prawami, nawet jeśli robił to wyłącznie po części, nie musząc codziennie rozwiązywać problemów przy wykorzystaniu siły fizycznej.
Gdy jednak już musiał się do niej uciekać, wolał znienacka zaskakiwać przeciwnika. Niespecjalnie szanował jakiekolwiek niepisane zasady, był w stanie uciec się do zaatakowania kogoś prosto w plecy, do podcięcia mu nóg, do zmiany strony sojuszu (no, o ile nie był w żadnym sensie emocjonalnie związany z oryginalnie wspieranymi osobami; nie był aż tak zdradziecki i niemoralny), gdy widział w tym wyższy cel, korzyść albo gwarant wyjścia cało z sytuacji.
Nie, nie chciał ani nie potrzebował narzucać sobie sztucznych, wydumanych ograniczeń. Tyle tylko, że to dotyczyło sytuacji innych niż ta teraz. W tym momencie wyłącznie zamierzali rozstrzygnąć towarzyski, braterski spór. Ot, może trochę popisać się przed sobą nawzajem, od nowa ustalić hierarchię w stadzie, zaznaczyć dominację. Ot co. Nie chcieli przy okazji zdemolować całego ogródka.
Nie byli aż tak głupi. Ursula z pewnością nie byłaby szczególnie szczęśliwa, gdyby dowiedziała się, że nie wyznaczyli sobie żadnych granic i postanowili wyjątkowo luźno potraktować przestrzeń, którą pielęgnowała od wielu lat. Co prawda, mieli naprawdę sporą polać terenu, na której nie znajdowało się nic, prócz wypielęgnowanego trawnika. Znajdowali się stosunkowo daleko zarówno od zabudowań, jak i od pierwszych nasadzeń, prócz starodrzewia.
Znał jednak siebie samego, znał też przyjaciela. Może ustalili, że będą używać wyłącznie siły fizycznej, jednak nie określili, do jakiego zakresu zalicza się teleportacja i czy jest dozwolona. Jeśli zatem tego nie zrobili, obaj bardzo świadomie pominęli ten temat. To zaś znaczyło, że ten chwyt był jak najbardziej dozwolony. Z pewnością mieli zacząć z niego korzystać.
Tak, zdecydowanie potrzebowali tych barier. Nie chcieli na koniec dnia skończyć poturbowani nie fizycznie przez siebie nawzajem, a mentalnie przez tyradę na temat szacunku dla czyjejś własności oraz wkładanej w to ciężkiej pracy. Cieszył się, że wszyscy byli raczej zgodni, co do tego, że nie było warto podejmować ryzyka.
- Tak, te krzaki - uśmiechnął się pod nosem, kiwając głową na słowa Geraldine.
Nie czekał dłużej. Nie było, co więcej ustalać. Przynajmniej nie teraz. Ruszył więc w kierunku wspomnianych przez siebie szklarni, by zacząć tworzyć przy nich praktycznie niewidoczną barierę, coś na kształt pola siłowego mającego odepchnąć ich bliżej środka pola walki, jednak bez przesady. Nie chciał, by którykolwiek z nich był miotany niczym piłka.

Kształtowanie (◉◉◉○○) - pole siłowe/bariera przy szklarniach
Rzut Z 1d100 - 59
Sukces!


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#8
25.08.2025, 20:03  ✶  

Skoro ustalili plan, nikt nie miał z tym żadnego problemu to mogli podzielić się ogarnięciem terenu. To w sumie nie było, aż takie głupie, bo faktycznie Ursula mogłaby nie być do końca zadowolona, gdyby w ferworze walki zniszczyli jej ogród. Teraz mogli być spokojni o to, że nawet jeśli ich poniesie to bariery, które postawili skutecznie powstrzymają ich przed wtargnięciem w dalszą część ogrodu.

Yaxley ogarnęła swoją część przy azaliach, nie było to szczególnie skomplikowane, sprawdziła jeszcze, czy bariera faktycznie działa, po czym ruszyła przed siebie, bo miała za zadanie jeszcze wyznaczyć środek. Gdy znalazła się w połowie wyznaczonego pola (a przynajmniej tak jej się wydawało, że była to połowa, bo szacowała to na oko), to przetransmutowala tam trawę na kolor czerwony, by linia była widoczna, zaklęcie miało działać kilka godzin, dzięki czemu Lestrange nie wkurzy się o to, że zmienili jej barwę.

W końcu się wyprostowała, aby sprawdzić, jak reszta sobie radziła. Nie wątpiła, że dobrze, jednak chciała wiedzieć, czy to już był moment, w którym ona sama powinna się oddalić.

Nie zamierzała włazić im pod nogi podczas tego sparingu, wiedziała, jak to jest, ktoś plączący się po miejscu walki mógł być utrapieniem, dlatego właśnie wolała się oddalić i obserwować wszystko z boku.

Trochę była niepocieszona swoją dzisiejszą rolą podczas tego treningu, ale musiała się z tym pogodzić, nie zawsze mogła się przecież napierdalać, chociaż był to jej sposób na życie.

Ruszyła więc w końcu na bok, gdzie zamierzała sobie usiąść po turecku na ziemi. - Chyba wszystko jest ogarnięte? - Zapytała jeszcze, gdy szła przed siebie, wolała się upewnić, że jest tak, jak tego potrzebują. Nigdzie się w końcu nie spieszyli, mogli poświęcić odpowiednią ilość czasu na przygotowanie tego śmiesznego ringu, na którym będą mieli walczyć.

Trochę żałowała, że nie wzięła popcornu, nie wątpiła bowiem w to, że będzie to ciekawe przedstawienie, ale było za późno, aby go sobie zorganizować. No nic, jakoś poradzi sobie bez przekąsek.

- Myślę, że zaraz możecie zaczynać, tylko nie rozwalcie sobie za bardzo twarzy, pamiętajcie, że ślub jest za cztery dni. - Wolała im o tym przypomnieć, chociaż nie wydawało jej się, aby to miało coś zmienić, jeśli będą mieli zamiar dać sobie po ryju, to na pewno to zrobią nie zważając na okoliczności, które miały się pojawić.

Rozsiadła się w końcu na ziemi, jakoś na środku, aby mieć dobry widok na cały wyznaczony plac, czekała, aż w końcu zaczną się napierdalać.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#9
26.08.2025, 23:26  ✶  
Słońce znowu wychyliło się zza chmur, rzucając kilka ciepłych promieni w trawę, i przez chwilę w ogrodzie zapachniało jak późne lato, a nie jesień. Nie zajęło to długo, każdy z nas postawił swój fragment sprawnie, tak jak się umawialiśmy. Nim się obejrzałem, prawa ściana była gotowa. Testowo nacisnąłem dłonią - pole ustąpiło milimetr i odepchnęło mnie z powrotem - w sam raz, żeby zwrócić pęd i nie połamać żeber. Proste, czytelne granice, jak ring, tylko większy. Przeszedłem kilka kroków do środka, wciągnąłem powietrze i odchrząknąłem.
- Tak, wszystko załatwione. - Rzuciłem w stronę Geraldine, obserwując kątem oka, jak odchodziła, by usiąść po turecku na boku. Ja sam stanąłem w miejscu, od którego zaczęliśmy. Mogłem na tym poprzestać. Nie musiałem nic więcej robić - doskonale wiedziałem, że nie było sensu szukać tu żadnych dodatkowych zasad - walka to walka, a kończy się, kiedy jedna ze stron nie wstaje, ale Gerda, skoro uparła się być sędzią, miała prawo pobawić się w wyznaczanie reguł. Nie potrzebowałem nikomu czynić grzeczności, tym bardziej, że doskonale wiedziałem, jak będzie wyglądać starcie - pójdziemy na całego i tyle, żadne słowa nie zatrzymają ruchu, kiedy już pójdzie, a jednak zerknąłem na nią i przechyliłem głowę.
- Chcesz wyznaczyś jakieś zasady? Choćby, co oznacza koniec walki, szebyśmy potem nie musieli szię kłóciś, czyje było zwycięstwo? - Nie zaszkodziło zapytać - niech sobie poczuje, że ma coś do powiedzenia. Nie potrzebowałem odpowiedzi, żeby wiedzieć, że i tak zrobimy po swojemu, ale kurtuazja nie bolała, a ona chwilę wcześniej wyglądała, jakby dobrze się bawiła, dłubiąc tym nożem w ziemi i udając arbitra. Poza tym, jeśli chciała, by to wyglądało jak coś więcej niż dwóch facetów próbujących udowodnić sobie, kto komu potrafi szybciej przypierdolić, to czemu nie.
- Spokojnie. - Odezwałem się miękko, aż nazbyt uprzejmie. Spojrzałem na nią jeszcze sekundę, a potem wolno przeniosłem spojrzenie na Ambroise’a - zmierzyłem go wzrokiem od góry do dołu, łypiąc spod brwi, jak przed ciosem, którego jeszcze nie wyprowadziłem. Uśmiechnąłem się szeroko, prowokacyjnie, jakbym chciał powiedzieć: „No dalej, spróbuj.” - Postalam szię nie pokieleszowaś ci męszusia. - Na końcówce wypowiedzi uśmiechnąłem się jeszcze mocniej, pokazując zęby w sposób, który nijak nie miał w sobie obietnicy delikatności.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#10
28.08.2025, 18:16  ✶  
Poszło im naprawdę zadziwiająco sprawnie, szczególnie, że żadne z nich nie miało nic do dodania. Nie były to zresztą nazbyt skomplikowane czynności. Wydawało mu się niemal naturalne i wyjątkowo jasne, że każdy z towarzystwa nakładał podobne zabezpieczenia przynajmniej kilkadziesiąt razy w całym swoim dotychczasowym życiu. Nie było to nic odkrywczego. Ot, prawie całkowicie przezroczysta, lekko skrząca ściana mająca odepchnąć od siebie felernego nieszczęśnika, który by na nią wpadł. Ni mniej, ni więcej. Nie potrzebowali dyskutować na ten temat, mogli od razu ruszyć do działania.
Kończąc stawianie bariery, rozejrzał się dookoła, po czym ruszył w kierunku pozostałych towarzyszy, zatrzymując się na ukos od Benjy'ego. Kiwnął głową, chowając różdżkę nie w zwyczajowe miejsce, jakie miał na nią przeznaczone w rękawie koszuli (teraz podwiniętym), a do kieszeni spodni. Nie było to może nazbyt wygodne, ale nie miał raczej innej opcji.
Wystarczyło jednak, by zrobił kilka ruchów nogą, poruszając nią w miejscu, żeby postanowił zrezygnować z tej opcji. Nie był przyzwyczajony do tego, aby coś opierało mu się w ten sposób o udo, poza tym, po chwili namysłu, doszedł do wniosku, że istniało zdecydowanie zbyt duże ryzyko, aby połamał różdżkę, wdając się w chuj wie, jakie fizyczne przepychanki z Benjym. Ruszył więc w kierunku Yaxleyówny, wyciągając ją w jej stronę.
- Weźmiesz? - Spytał bez większych oporów, oczekując twierdzącej odpowiedzi, nawet jeśli nie miał w zwyczaju ani się rozbrajać, ani tym bardziej przekazywać komukolwiek swojej własności.
Cóż, w tym wypadku było inaczej. Nawet, jeżeli mógł tak po prostu złożyć swoje rzeczy na trawie, raczej nie chciał pilnować, czy w nie nie wpadną, a to była Rina. Nikomu tak bardzo nie ufał w kwestii intencji. Zresztą, nawet swoim komentarzem okazywała im obu ten specyficzny rodzaj troski.
- Całe szczęście, jestem uzdrowicielem - odparł bez zawahania, dosyć gładko zbywając jakiekolwiek obawy o potencjalne konsekwencje ich starcia, może poza urażoną dumą.
Z lekkością wzruszył ramionami, dochodząc do tego prostego wniosku, że przy odsetku magomedyków z własnymi zapasami medykamentów na zwykłych domowników, naprawdę nie istniały żadne powody do zmartwień. Co prawda, raczej nie wszystkie z wykwalifikowanych osób miały przychylnie spojrzeć na to, co działo się w tym momencie w ogrodzie, ale to były już wyłącznie detale. Ot, szczegóły, którymi obecnie nie potrzebowali się przejmować. Należało wreszcie przejść do tego, po co się tu znaleźli, choć na sugestię, by Geraldine ustaliła jakieś zasady, kiwnął głową.
Zagrywka ze strony Benjy'ego była...
...przeurocza. Naprawdę uroczo prowokacyjna. Co prawda, niezbyt ambitna, jednak na cześć ludzi zapewne mogłaby zadziałać. Bez wątpienia istniał jakiś odsetek społeczeństwa, który zareagowałby w tym momencie tak jak tego oczekiwał jego przyjaciel. W teorii był cień szansy na to, że ta technika sprowokowałaby kogoś do chęci przyłożenia brunetowi w twarz. To spojrzenie, ten ton głosu i naprawdę irytujący uśmieszek na twarzy... ...Fenwick wiedział, co robi.
Tyle tylko, że trochę zbyt długo się znali, aby dawać się łapać na sztuczki rodem z piaskownicy. I właśnie dlatego Roise nie pokazał mu języka. Byli raczej na poziomie późnego Hogwartu. A jednak powstrzymał się przed wystrzeleniem w górę środkowego palca. Benjy musiał zatem postarać się chociaż trochę bardziej. Chwilowo otrzymał wyłącznie wyjątkowo pobłażliwe spojrzenie, po którym wzrok Greengrassa przeniósł się na Yaxleyównę.
Jeśli zamierzali uciekać się do ustalania jakichkolwiek reguł czy zasad, to zdecydowanie był odpowiedni moment. Później? Raczej nie zamierzali zatrzymywać się w połowie ruchu, by cokolwiek wyjaśnić.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (2758), Pan Losu (29), Ambroise Greengrass (4319), Benjy Fenwick (3898)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa