24.09.2025, 18:37 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.09.2025, 08:01 przez Anthony Shafiq.)
—05/10/1972—
malutka wioska w alpejskiej dolinie
Jonathan Selwyn & Anthony Shafiq
Bright star, would I were stedfast as thou art-
Not in lone splendour hung aloft the night
And watching, with eternal lids apart,
Like nature's patient, sleepless Eremite,
The moving waters at their priestlike task
Of pure ablution round earth's human shores,
Or gazing on the new soft-fallen mask
Of snow upon the mountains and the moors-
No- yet still stedfast, still unchangeable,
Pillow'd upon my fair love's ripening breast,
To feel for ever its soft fall and swell,
Awake for ever in a sweet unrest,
Still, still to hear her tender-taken breath,
And so live ever- or else swoon to death.
![[Obrazek: tsrjcQm.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=tsrjcQm.png)
Przechadzka po rynku najbliższego miasteczka była tak surrealistyczna, że nie mógł w głowie przywołać jego nazwy, choć poprzedniego dnia wgapiał się w mapy niemal przez cały dzień. Mijała druga doba ich nieoczekiwanej wycieczki do szwajcarskich Alp i Anthony z każdą mijającą godziną utwierdzał się w przekonaniu, że nie chce wracać, choć z oczywistych względów było to nieuniknione. Pozostawało cieszyć się chwilą obecną, nowymi ubraniami, ciepłym winem krążącym w żyłach, jakże wybornym towarzystwem swojego zastępcy z którym - jak mu się teraz zdało - wyjeżdżał z kraju zdecydowanie zbyt rzadko.
Byli bohaterami schroniska w którym znaleźli schronienie dwie doby wcześniej, mugole otoczyli ich należną czcią i dziękczynieniem za sprawne koordynowanie odgruzowania ze śniego przejazdu. Ciężarna obiecała, że nazwie synka Jonathan, a córeczkę Antonina, zaś gospodyni dała im najlepszy z możliwych prezentów - gwarant noclegu u swojej przyjaciółki z dolin.
A więc przygoda, która mogła okazać się śmiertelna, prawdziwie rozciągała się przed nimi jako obfitujące w wiele wrażeń kilkudniowe wakacje.
Z pewnym małym, radykalnie nieoczekiwanym twistem.
Celowo wydłużał moment spędzony wśród ludzi, celowo ciągnął Selwyna do kolejnego sklepiku, kolejnej knajpki. Mierzył go własną miarą i był bardziej niż pewien, że oczekiwanie na przysłowiowe zgaszenie światła, doprawi należycie ich trzecią wspólną noc.
A poza tym droczył się z nim i och, jak on uwielbiał się z nim droczyć!
W końcu jednak wycieczkom stało się za dość. Usiedli obładowani fantami przy zacisznym stoliczku w kąciku wspólnej sali ich obecnego miejsca noclegowego. Muzyka z radia sunęła spokojnie, ludzie rozmawiali głośno, z entuzjazmem komentując powodzenie akcji przeprowadzonej przez dwóch Anglików.
Pewnie dlatego owi Anglicy, dla świętego spokoju, rozmawiali po Francusku, wtapiając się w lokalny koloryt turystycznej wioseczki.
– Jestem niebywale zadowolony z naszych łowów. Jak Ci się podoba ta farma? Początkowo myślałem, żeby kupić tylko koziołki, ale Lorien uwielbia nieco szersze spojrzenie na habitat. I widzisz? Mają nawet elementy lokalnej heraldyki jako obróżki! – zachwycał się rozstawioną na stole drewnianą konstrukcją, obracjąc w palcach wystruganego pieczołowicie koziołka z uroczymi barwionymi brązem rogami i malutkim dzwoneczkiem przytroczonym do szyi. Anthony całkiem celowo miał również problem pod stołem z ułożeniem swoich - jakże mi przykro - przydługich nóg. I jakoś nie dało się ich ułożyć - najmocniej przepraszam - by nie dotykać łydki swojego rozmówcy. Nic na to nie mógł poradzić! Kwestia fizjonomii i ograniczeń mebla.
– Chusta dla Charlie, łakocie dla dzieciaków i… – westchnął ciężko– myślisz, że te karty dla Morpheusa to dobry pomysł? On ma ich tak dużo. – zrobił zmartwioną minę, choć znał odpowiedź na to pytanie. Choć chciał szeptać czule zupełnie inne pytania, ale gra nie smakowałaby tak, gdyby już zniknęli na poddaszu, o nie. Przyprawa była esencją. Uśmiechnął się więc niewinnie. – Myślisz, że teraz wróżby powiedziałyby nam coś innego, niż we wrześniu? A może coś dalej niż we wrześniu, bo przecież były i kłopoty, i krzyż bolący od niewygodnej ramy pewnego łóżka, święć Matko nad jego duszą.
Byli bohaterami schroniska w którym znaleźli schronienie dwie doby wcześniej, mugole otoczyli ich należną czcią i dziękczynieniem za sprawne koordynowanie odgruzowania ze śniego przejazdu. Ciężarna obiecała, że nazwie synka Jonathan, a córeczkę Antonina, zaś gospodyni dała im najlepszy z możliwych prezentów - gwarant noclegu u swojej przyjaciółki z dolin.
A więc przygoda, która mogła okazać się śmiertelna, prawdziwie rozciągała się przed nimi jako obfitujące w wiele wrażeń kilkudniowe wakacje.
Z pewnym małym, radykalnie nieoczekiwanym twistem.
Celowo wydłużał moment spędzony wśród ludzi, celowo ciągnął Selwyna do kolejnego sklepiku, kolejnej knajpki. Mierzył go własną miarą i był bardziej niż pewien, że oczekiwanie na przysłowiowe zgaszenie światła, doprawi należycie ich trzecią wspólną noc.
A poza tym droczył się z nim i och, jak on uwielbiał się z nim droczyć!
W końcu jednak wycieczkom stało się za dość. Usiedli obładowani fantami przy zacisznym stoliczku w kąciku wspólnej sali ich obecnego miejsca noclegowego. Muzyka z radia sunęła spokojnie, ludzie rozmawiali głośno, z entuzjazmem komentując powodzenie akcji przeprowadzonej przez dwóch Anglików.
Pewnie dlatego owi Anglicy, dla świętego spokoju, rozmawiali po Francusku, wtapiając się w lokalny koloryt turystycznej wioseczki.
– Jestem niebywale zadowolony z naszych łowów. Jak Ci się podoba ta farma? Początkowo myślałem, żeby kupić tylko koziołki, ale Lorien uwielbia nieco szersze spojrzenie na habitat. I widzisz? Mają nawet elementy lokalnej heraldyki jako obróżki! – zachwycał się rozstawioną na stole drewnianą konstrukcją, obracjąc w palcach wystruganego pieczołowicie koziołka z uroczymi barwionymi brązem rogami i malutkim dzwoneczkiem przytroczonym do szyi. Anthony całkiem celowo miał również problem pod stołem z ułożeniem swoich - jakże mi przykro - przydługich nóg. I jakoś nie dało się ich ułożyć - najmocniej przepraszam - by nie dotykać łydki swojego rozmówcy. Nic na to nie mógł poradzić! Kwestia fizjonomii i ograniczeń mebla.
– Chusta dla Charlie, łakocie dla dzieciaków i… – westchnął ciężko– myślisz, że te karty dla Morpheusa to dobry pomysł? On ma ich tak dużo. – zrobił zmartwioną minę, choć znał odpowiedź na to pytanie. Choć chciał szeptać czule zupełnie inne pytania, ale gra nie smakowałaby tak, gdyby już zniknęli na poddaszu, o nie. Przyprawa była esencją. Uśmiechnął się więc niewinnie. – Myślisz, że teraz wróżby powiedziałyby nam coś innego, niż we wrześniu? A może coś dalej niż we wrześniu, bo przecież były i kłopoty, i krzyż bolący od niewygodnej ramy pewnego łóżka, święć Matko nad jego duszą.