— W takim razie wszyscy się zgadzamy, co do tego, czego oczekujemy od Ministerstwa Magii, kiedy już Widmo trafi w nasze ręce — stwierdził zdawkowo, nie dając się jednak sprowokować do dłuższej dyskusji z Atreusem.
Czy obiekcje aurora zagrały mu na nerwach? Oczywiście. Bądź co bądź, w tym gronie, to właśnie Sebastian był przedstawicielem departamentu, który zamiast zjawić się na miejscu zdarzenia jako pierwszy i zająć się swoimi sprawami pozwolił, aby sprawa naruszenia granic Limbo i nowych rezydentów Kniei została rozdzielona na kilka niezależnych od siebie biur, bez konkretnej jurysdykcji. Właśnie z tego powodu w chwili obecnej Departament Tajemnic mógł po prostu odprawić przedstawiciela Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów z kwitkiem, nie podając nawet konkretnego powodu.
Nawet gdyby chciał, to nie za bardzo mógł stanąć po stronie swoich przełożonych. Brak mu było dowodów na to, że ta sprawa faktycznie została ruszona w biurze. Nie przypominał sobie, aby do jego gabinetu trafiły jakiegokolwiek dokumenty powiązane z Knieją. Żadne zlecenia. Na dobrą sprawę, zupełnie nieświadomie sam uwijał się w trakcie tej masakry na Beltane, pozbywając się ducha zwolenniczki czarnoksiężnika Grindelwalda z własnego kuzyna. Czy od tamtej pory został oficjalnie oddelegowany do zbadania Widma czy innego ducha pałętającego się po okolicy? Nie, ale miał za to sprawy do załatwienia w Londynie, czy poza granicami miasta.
— Jeśli trzymają się cienia, to cieszmy się, że jest lato. Wyobraź sobie jakie spustoszenie mogłyby zacząć siać w trakcie jesieni lub zimy — skomentował Sebastian, prowadząc drużynę przez gęsty las. Co rusz zatrzymywał się i obracał, tylko po to, aby gwałtownie skręcić w pobliskie krzaki lub zrobić koło wokół większego drzewa. — To chyba powinno być gdzieś tutaj...
Na ten moment kompletnie zboczyli z głównej ścieżki. Krzewy stały się liczniejsze, korony drzew niemal całkowicie osłaniały ich przed bijącymi z góry promieniami słońce, a różnego rodzaju zielsko sięgało im po kolana. Macmillan zaczął oddychać coraz ciężej, jednak wtedy coś usłyszał. Pluskanie. Aż wstrzymał oddech i zatrzymał się, aby sprawdzić, czy mu się nie przesłyszało. Ale jednak nie!
— Jesteśmy — ruszył, niemalże w podskokach przez las, aż w końcu zatrzymał się przy wartkim strumyku, płynącym jakieś półtora metra niżej. Zatrzymał się na skraju, rozglądając się na prawo i lewo. — To miejsce widziałem w tej ścianie czy zasłonie. Koryto tej rzeczki, czy potoku. — Uderzył się po ręce, gdy na dłoni przysiadł mu komar. — Czujecie tu coś? Geraldine? — Zerknął na kobietę. Liczył, że skoro ta była łowczynią, to być może posiada jakiś ukryty zmysł, pozwalający na wykrycie anomalii.