13.08.2023, 00:43 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.10.2024, 19:31 przez Król Likaon.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Peregrinus Trelawney - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Wiosna 1972, 13 maja
Kiedy sny przeradzają się w koszmary
Kiedy sny przeradzają się w koszmary
Czym jest sen? A może bardziej: czym jest śnienie? Czy to nasza wyobraźnia kreuje tam jakieś wzory, czy naprawdę wszechświat łączyłnas z jakimś strumieniem świadomości, kiedy tylko udaje nam się zamknąć oczy? Dolohov nie znał odpowiedzi na to pytanie. Poświęcił absurdalne ilości czasu na to, aby je odnaleźć. Miał wiele teorii i podejrzeń z tym związanych - wśród tego nic, co mógłby uznać za całkowity pewnik. Mógł się jedynie zastanawiać, dlaczego w te noce, które udawało mu się przesypiać, przydarzało mu się tyle rzeczy i dlaczego tak wiele z nich sprawdzało się na przestrzeni kolejnych dni. Bezsenność go wykańczała. Podsycona kłótniami z żoną i wydarzeniami związanymi z Beltane, nie pozwalała mu zmrużyć oczu, a... diabli niech ją wezmą, prędzej sam by się rzucił z okna, niż wypił cokolwiek, co próbowała wcisnąć mu Annaleigh. Nie wierzył jej już w nic. Nie wierzył w ten układ, który sobie razem utkali, nie wierzył też w to, że wciąż był dla niej wygodną opcją. Wreszcie, po całej nocy przerzucania się z boku na bok, po dniu pełnym klientów, po kilku wypitych kawach, od których szumiało mu w głowie, po połowie kolejnej nocy spędzonej na kartkowaniu jakiejś książki i udawaniu, że ma siłę cokolwiek przeczytać, Dolohov zasnął na biurku w swoim gabinecie. W królestwie snu, w którym splatały się najwyraźniej rzeczywistość i jego wybujała wyobraźnia, umysł jasnowidza dryfował po tym, co próbował pokazać mu jego dar. Widział enigmatyczne krajobrazy, ten sen rozwijał się jak żywe płótno, jak gobelin z wyszytymi nań wzorami. To był sen pełen kolorów, żywszych i pełniejszych niż te, które oferowała mu jawa. Wśród ich symfonii, Dolohov dostrzegał symbole - wyłaniały się jak konstelacje na nocnym niebie, a wśród tych gwiazd była też ona - Annaleigh, wielka jak księżyc, promienna i pełna wschodziła w sercu jego snu i rzucała srebrną poświatę na wszystkie wizje, jakie stworzyła jego głowa. Wiedział, że każda z tych gwiazd była jakąś tajemnicą czekającą na odkrycie - próbował łapać je rękoma, ale ona mu na to nie pozwalała - mógł jedynie krążyć ścieżkami rozciągającymi się przez tereny tego snu i łowić strzępki tej opowieści. Powietrze wokół niego było ciężkie, chociaż nogi niosły go przez otwarte przestrzenie i leśne tereny. A może po prostu oddychało mu się źle, bo nie do końca potrafił rozgryźć tę zawiłą narrację?
Obudził się rano. Był wciąż zmęczony. Nie mógł wyrzucić z głowy niczego, co tam zobaczył. Pierwszym odruchem było spisanie tego w swoim dzienniku. Zawahał się w momencie, w którym określił dzisiejszą noc jako pełną koszmarów, bo nie chciał, aby ktokolwiek dowiedział się o tym jak bardzo to wszystko przeżył. Ostatecznie koszmary z dziennika wykreślił, a niespokojną noc określił mianem „pełnej niekomfortowych wizji”. Kiedy Peregrinus przyszedł do pracy, Vakel siedział wciąż przy swoim biurku. Wstał od niego tylko po to, żeby przynieść sobie więcej papieru i kopert. Pisał listy. Ich całkiem pokaźny stos leżał już w rogu blatu, każdy z nich zaadresowany do kogoś z nazwiskiem „Lestrange”. Z roztrzepanymi włosami, blady, nieułożony, z wygniecionymi mankietami, w tym samym garniturze i koszuli co wczoraj, wyglądał zupełnie jak nie on - bo nieidealnie, chociaż bycie idealnym było czymś wręcz wpisanym w jego jestestwo, a jednocześnie zupełnie jak Dolohov, bo pogrążony w rozmyślaniach i skupiony na pracy zapomniał o bożym świecie i zapomniał się przywitać.
with all due respect, which is none