Pewnie gdyby nie ten zapchlony leśny kundel, to by nawet jej nie przyszło przez myśl, że powinna czuć wszystko to, co było z nią związane i pewnie gdyby teraz nie szczerzył na nią kłów z dna filiżanki, to nie pomyślałaby, że powinna być o kogokolwiek zazdrosna, ale teraz? Wpatrywała się w naczynie z pewną dozą zniesmaczenia, które bardzo szybko przerodziło w pytania o kogo właściwie chodziło. Pytanie to jednak było raczej z tych mało mądrych, albo zwyczajnie retorycznych, bo Degenhardt nawet nie wchodził w grę. Owszem, bywała o niego zazdrosna, ale raczej w ten bardzo charakterystyczny sposób kogoś, kto podejrzliwie nie chce, by ktoś jeszcze zaczął traktować go w dokładnie taki sam sposób jak ona i czerpał z tego korzyści.
W sumie, to jak tak o tym pomyślała, to zawsze kiedy przychodził to niej wilk, to chodziło o niego. Dlatego tego poranka zaparzyła się zaraz drugą herbatę, a pijąc ją myślała o Mulciberze, tym jak wcale nie jest zazdrosna, ale też i jak to ukręci mu głowę. To był dopiero początek tygodnia, a już czuła, że kolejne dni będą z kategorii tych gorszych, szczególnie kiedy wyjrzała na nią postać kobiety. Wcześniejsze zniesmaczenie tylko się pogłębiło, ale przecież nie pierwszy raz Alexander latał z kimś do łóżka i to wcale przecież nie było tak, że jej to przeszkadzało, bo obydwoje byli zgodni co do tego, że robili co chcieli i kiedy im się podobało. Nawet nie byli razem, więc czemu ta cholerna lafirynda patrzyła się na nią jak ponurak?
Kolejny poranek był już ukierunkowany, bo Ambrosia nie mogła wyrzucić z głowy myśli o tym, że powinna być zazdrosna, albo że w mniemaniu losu była niezwykle egoistyczna. No i co z tego, tak właściwie? Każdy czasem myślał tylko o sobie, tym bardziej że była święcie przekonana, że ten wilk i kobieta znowu się jakimś cudem odbiją na niej czkawką, jakby pisane jej było cierpienie za głupotę Księcia Ćpunów.
Czuła się jak w kiepskim filmie, kiedy po wysączeniu naparu, musiała spojrzeć na dno porcelany i z niesmakiem zidentyfikować znajdujący się tam symbol. Patrzyła przez moment, odnajdując w kształtach wreszcie flagę, która szkoda, że nie była kurwa czerwona, bo jak na jej WCALE NIE stronniczą opinię, wszystko co otaczało Mulcibera miało tendencję do przybierania tego ostrzegawczego koloru.
Trzeciego dnia o poranku zobaczyła natomiast diabła i rozpizgnęła tę filiżankę o najbliższą ścianę, absolutnie już pewna, że wie o kogo chodzi, bo postać Loretty snuła się za nim jak zły omen. To wcale nie było tak, że jakoś konkretnie przeszkadzała jej sama Lestrange, bo to może nie jej wina była, że pociągali ją mężczyźni z mózgami przeżartymi narkotykowymi stanami (co w sumie brzmiało trochę hipokrytycznie), ale McKinnon w całej swojej łaskawości od zawsze uważała, że smarkula zwyczajnie nie wiedziała w co się pakuje i Axel zwyczajnie ją wykorzystywał. Za dużo napatrzyła się na samą Lorraine i jej relację z Otto, żeby nie czuć pewnego rodzaju zrezygnowania.
Potem musiała tę rozbitą filiżankę posprzątać, klnąc przy tym pod nosem jak szewc.
A potem wyszła, bo czekało ją spotkanie Spectrum.
Niby nie miała się czemu dziwić, że całość przebiegła bez obecności Mulcibera i Lestrange, ale nie zmieniało to tego, że siedziała tam z trochę skwaszoną miną, wciąż przeżywając w głowie to, na czym naprawdę jej nie zależało. Przesuwała przy tym między palcami swoją talię tarota, nie patrząc jednak na nią, a wodząc zielonkawymi oczami po pomieszczeniu, patrząc jak wraz z zakończeniem oficjalnej części spotkania, część ludzi czym prędzej zaczęła opuszczać salę, część oddaje się pogaduszkom, a część zwyczajnie ociąga się, samotnie zajmując swoje miejsce.
- Pan Lestrange - znalazła się obok Louvaina z uśmiechem wariatki przyklejonym do ust, dłonią wskazując na wolne miejsce przy stoliczku przy którym sobie siedział, w ten sposób pytając czy przypadkiem nie zajęte. Wiedziała, że nie, dlatego zaraz tam usiadła. - Dzisiaj bez siostry? Muszę przyznać, że to chyba rzadki widok. Ale nie ma tego złego - uśmiechnęła się do niego znowu, przekrzywiając przy tym głową, jakby mową ciała chcąc powiedzieć mu, że spokojnie, przecież ma ją. - Całkiem ciekawe, że tyle już spotkań minęło, a ja mam wrażenie, że zamieniliśmy ze sobą tak mało słów, a przecież wszyscy jesteśmy tutaj, żeby poszerzać swoją wiedzę, a może nawet i znajomości. Dobrze się pan dzisiaj bawił? - oparła łokieć na stoliku, wspierając na dłoni brodę i patrząc na niego jakby nic na świecie nie interesowało jej teraz bardziej. Po trochu tak było, bo nie mogła się doczekać aż powie mu wszystko, co zobaczy dla niego w kartach.