10.01.2024, 22:21 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.01.2024, 15:36 przez Ambrosia McKinnon.)
Poprzednie dwa wieczory, po tym jak otrzymała od Alexandra kartę, a także odesłała mu własną, skończyła patrząc jak ta idiotka w zielone oczy Arcykapłanki. Praktycznie wymienili się sobą wzajemnie, przekazując sobie karty, które symbolizowały dla nich to drugie i mimo że dla niej był to zwyczajnie instynkt, to sama nie wiedziała co ma właściwie o takim rozkładzie myśleć. Wiedziała, że nie chciała długo trzymać tej karty przy sobie, bo prawdę powiedziawszy, wolała trzymać teraz w dłoniach jego Pustelnika. Ale może tego potrzebowali teraz, żeby zamiast zapatrywać się w siebie nawzajem, zwrócić też uwagę na siebie samych.
Odpisywała mu też w złości, bo przecież on zawsze ją denerwował, nie ważne co robił. No dobrze, może nie denerwował, ale wzbudzał silne emocje, tak że często pod ich wpływem zaciskała dłonie w pięści i chciała mu przyłożyć. Tym razem skończyło się na połamanym piórze, bo za mocno docisnęła je do kartki, kiedy za którymś razem zmarszczyła brwi, z dezaprobatą kreśląc słowa na jego głupią korespondencję.
Potem jednak przyszedł czas na refleksję i w końcu jej myśli przestały być tylko gniewne, odpływając nieco dalej, ale wciąż oscylując wokół nazwiska Mulciber. Bo co ona właściwie wciąż robiła w tym swoim gabinecie, prowadząc korespondencję z najmniej odpowiednim do tego człowiekiem na świecie, który kazał jej czekać tydzień !!! na odpowiedź, kiedy nie tylko on był w to wszystko zamieszany. Gazety chętnie wymieniały jego imię, ale jeszcze chętniej powtarzały to należące do Diany i Rosie w pewnym momencie ubodło przekonanie, że była najgorszą osobą na świecie, skoro jeszcze się nie pokazała na progu jej domu.
Dlatego w końcu zrobiła to, co powinna zrobić już dawno, pukając do drzwi posiadłości Mulciberów, mając szczerą nadzieję, że pana na włościach nie ma aktualnie w domu i robi jakieś swoje absolutnie nieważne rzeczy, albo że już w ogóle pojechał do tej jego Francji. I że przywita ją faktycznie Diana.
Co do niektórych rzeczy z Axelem się zgadzali, na przykład tego, że Diana symbolizowała dla nich Gwiazdę. Rosie często kiedy przeglądała swoją niekompletną, powymienianą talię, zatrzymywała się na moment, kiedy ta jedna karta trafiała pod jej palce.
- Diana, musimy porozmawiać - rzuciła na wstępie, kiedy stanęła przed nią twarz blondynki. - Ale najpierw mi powiedz, czy Alexander jest w domu? Powiedz, że nie - z pewną nerwowością, która czasem jej się zdarzała, rozejrzała się po wnętrzu holu, który witał gości, jakby przywołany właśnie mężczyzna miał zaraz wyskoczyć na nie zza najbliższej framugi. - A nawet jeśli jednak jest, to zróbmy tak, żeby go nie widzieć.
Odpisywała mu też w złości, bo przecież on zawsze ją denerwował, nie ważne co robił. No dobrze, może nie denerwował, ale wzbudzał silne emocje, tak że często pod ich wpływem zaciskała dłonie w pięści i chciała mu przyłożyć. Tym razem skończyło się na połamanym piórze, bo za mocno docisnęła je do kartki, kiedy za którymś razem zmarszczyła brwi, z dezaprobatą kreśląc słowa na jego głupią korespondencję.
Potem jednak przyszedł czas na refleksję i w końcu jej myśli przestały być tylko gniewne, odpływając nieco dalej, ale wciąż oscylując wokół nazwiska Mulciber. Bo co ona właściwie wciąż robiła w tym swoim gabinecie, prowadząc korespondencję z najmniej odpowiednim do tego człowiekiem na świecie, który kazał jej czekać tydzień !!! na odpowiedź, kiedy nie tylko on był w to wszystko zamieszany. Gazety chętnie wymieniały jego imię, ale jeszcze chętniej powtarzały to należące do Diany i Rosie w pewnym momencie ubodło przekonanie, że była najgorszą osobą na świecie, skoro jeszcze się nie pokazała na progu jej domu.
Dlatego w końcu zrobiła to, co powinna zrobić już dawno, pukając do drzwi posiadłości Mulciberów, mając szczerą nadzieję, że pana na włościach nie ma aktualnie w domu i robi jakieś swoje absolutnie nieważne rzeczy, albo że już w ogóle pojechał do tej jego Francji. I że przywita ją faktycznie Diana.
Co do niektórych rzeczy z Axelem się zgadzali, na przykład tego, że Diana symbolizowała dla nich Gwiazdę. Rosie często kiedy przeglądała swoją niekompletną, powymienianą talię, zatrzymywała się na moment, kiedy ta jedna karta trafiała pod jej palce.
- Diana, musimy porozmawiać - rzuciła na wstępie, kiedy stanęła przed nią twarz blondynki. - Ale najpierw mi powiedz, czy Alexander jest w domu? Powiedz, że nie - z pewną nerwowością, która czasem jej się zdarzała, rozejrzała się po wnętrzu holu, który witał gości, jakby przywołany właśnie mężczyzna miał zaraz wyskoczyć na nie zza najbliższej framugi. - A nawet jeśli jednak jest, to zróbmy tak, żeby go nie widzieć.
she was a gentle
sort of horror
sort of horror