• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
« Wstecz 1 2 3 Dalej »
[26 czerwca 72'] I'll lend you my soul so you can commit

[26 czerwca 72'] I'll lend you my soul so you can commit
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#1
25.02.2024, 02:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.11.2024, 18:19 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Louvain Lestrange - osiągnięcie Piszę, więc jestem

Wahał się do ostatniej chwili, lecz w końcu rozsądek przeważył nad sentymentem. Z zalakowanej koperty wyjął już praktycznie gotową do wysłania wiadomość, by z zawartej na niej spisie wykreślić adres Ataraxii. Lista adresów nie była przesadnie długa, a zawierała informację o miejscach, które miały uniknąć nieprzyjemności oraz nieproszonych wizyt w najbliższych tygodniach. Przez ulicę, oraz tym co było pod nimi, miała przetoczyć się fala przemocy, narastająca w postępie geometrycznym. Bo tak właśnie zażyczył sobie panicz Lestrange od poszukiwanego listem gończym pewnego degenerata. Degenerat z gatunku którego potrafił obdarzyć szacunkiem, a nie melanżem wszytym pogardą i odrazą. I dobrze wiadomo o kogo chodzi.

Niewielki zakład pogrzebowy, czy ten pierdolony sklep z kadzidłami Mulciberów, mogły czuć się bezpieczne z racji ścisłego powiązania z Przymierzem. One i jeszcze kilka innych miejsc rzecz jasna. Cała reszta na ich nieszczęście niestety, ale będzie musiała się w najbliższym czasie zmierzyć z nowymi dla nich realiami. Przyszła pora rozliczeń, a przecież mieli prawie dwa lata na wybór dobrowolnej chęci podjęcia współpracy z mrocznymi sługami. Mają płacić, albo się bać, bo taka była cena rebelii. A Louvain z nowymi obowiązkami nie mógł zbyt długo zwlekać.

Przez pewne względy, zapewne z własnych słabości lub do samej Rosie, umieścił jej lokum obok pozostałych które obowiązywał immunitet. Lecz tylko w pierwotnej wersji zestawienia, bowiem miał wystarczająco czasu żeby to dokładniej przemyśleć. Bo tak bardzo jak nie znosił jej buńczucznego temperamentu, tak jej karty i wróżby zbyt często trafiały w punkt. To ten etap pokracznej relacji kiedy nie chciał jej mieć dla siebie, ale jeszcze bardziej nie chciał jej oddać. Dlatego musiał w końcu ją usidlić. Być może po to by zagoić ranę na próżnym ego, a być może żeby trzymać ją przy sobie, jak ulubioną błyskotkę. Tym razem zamierzał być bardziej przebiegły, niż ona w dniu w którym rozbiła go jak witraż.

Właśnie dlatego od początku tego tygodnia, podczas którego miały nastąpić pierwsze włamania, napady i rozboje pojawiał się na Nokturnie. W podobnych porach, urządzał sobie spacery po tym magicznym rynsztunku. Inaczej nie potrafił tego nazwać. Czekał, aż nadarzy się ta okazja, którą będzie mógł odpowiednio wykorzystać. Pierwszego dnia dostrzegł, że nigdzie na froncie gabinetu Lady Macarii, ani na ścianie przylegającej do niego nie znalazł nawet drobnego śladu po mrocznym znaku, namalowanego choćby kredą. Oznaczało to mniej więcej tyle, co brak protekcji, więc dowolność w przedsięwzięciu dla szmalcowników Umbriela. Po paru dniach, ale w końcu, doczekał się swojego. Przez witrynę dostrzegł, a rozpoznał po kaprawej mordzie, braku uzębienia i odorze spaczenia dwójkę troglodytów. Pochłonięci słownym nagabywaniem panny McKinnon, zapomnieli pozostawić chociaż jednego oka na tak zwanej "czujce". Uśmiechnął się szyderczo pod nosem, oglądając scenkę najżałośniejszego rozboju. Dopiero kiedy jeden z nich wyjął różdżkę, a potem wycelował nią w trzepotkę, postanowił że to odpowiednia pora na wjazd na białym rumaku z różdżka w ręku. Dzwoneczek poruszony otwarciem przez Lestranga drzwi wejściowych, odwrócił ich uwagę od Ambrosie.

- Panowie zgaduję, że bez rezerwacji, prawda? - z pełnym nakładem cynizmu w głosie zapytał niby od niechcenia. Po tak ironicznym otwarciu machnął bez zawahania nadgarstkiem z próbą odebrania im różdżek zaklęciem translokacji.


Rzut Z 1d100 - 59
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 55
Sukces!
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#2
25.02.2024, 02:59  ✶  
Poprzedni dzień był koszmarem. Wyczerpał jej siły niemal doszczętnie, nie wspominając już o tym, ze Hades zwyczajnie ją sponiewierał. Dlatego kiedy wnętrze Ataraxii ucichło, zabrała się i poszła, nie mając zamiaru spędzić ani chwili dłużej w dusznych, ciemnych pomieszczeniach. Takie rozwiązanie było o wiele prostsze, niż powiedzenie bratu, żeby spierdalał, a jakaś jej część zwyczajnie nie była w stanie wystawić go na ulicę. Dlatego, przemierzając poprzedniego popołudnia Nokturn, skierowała swoje kroki w stronę Alei Horyzontalnej, ostatecznie lądując przed drzwiami rezydencji Mulciberów. Alexander już od paru dni był poza granicami kraju, a dzięki temu nie musiała się o niego martwić; o to, że będzie musiała z nim rozmawiać i kłamać na temat tego, co się stało, ale też i o fakt, że doskonale wiedziała co by się stało, gdyby zobaczył na niej ślady tego, co zrobił jej Hades, a co przez noc zdążyło rozkwitnąć siniakami.

A ona zwyczajnie chciała mieć spokój. To tylko sen, przeszło jej przez głowę, kiedy stawiała kolejne kroki po brukowanej uliczce Nokturna, kiedy szła na Horyzontalną, wciąż lekko oszołomiona, i to samo powtarzała sobie kiedy następnego dnia szła do Ataraxii, zmuszona zabrać parę rzeczy. Im starsza była, im więcej rzeczy jej się w życiu przytrafiało, tym bardziej zaczynała rozumieć, czemu Alexander w takim uporem maniaka powtarzał tę swoją rodową maksymę. Fakt, że to wszystko było nierealne, zwyczajnie był pocieszający. Bo to, co nie było realne, nie mogło cię tak naprawdę skrzywdzić.

Ale zwykłe wejście do gabinetu i pozbieranie najpotrzebniejszych rzeczy nie mogło być takie proste, prawda? Nie minęło długo, kiedy drzwi wejściowe skrzypnęły, a dzwoneczek zabrzęczał delikatnie, zmuszając ją do skomfrontowania się z kimkolwiek kto właśnie postanowił tu zajrzeć. Mogła w sumie zamknąć za sobą drzwi, żeby mieć pewność, że nikt nie będzie jej przeszkadzał, ale zapomniała, a może nie zrobiła tego bo chciała załatwić to szybko.

- Przepraszam, ale dzisiaj nieczynne - zakomunikowała, jeszcze zanim odwróciła się w kierunku nieproszonych gości, ale kiedy to wreszcie zrobiła, znieruchomiała. Bo dwójka typów, która stała w wejściu, wcale nie wyglądała na takich, co przyszli tutaj po porady na temat przyszłości, albo zmagali się z jakimiś uciążliwymi opętaniami. Jedyny duch, jaki mógł ich nawiedzać, to ich własnej inteligencji, co ją utracili kiedy ich mama na głowę chyba upuściła.

Szczerze? Ambrosia widziała, ba, nawet słyszała, że te cepy coś do niej mówią, uśmiechając się przy tym obrzydliwie i rechocząc, ale była zbyt zajęta zastanawianiem się, czemu w ogóle musiało ją to spotkać. Dlaczego w ogóle dzisiaj? Nie mogli na przykład, wpaść za jakiś tydzień? Wtedy w ogóle by jej już tutaj nie było i nie musiałaby się z tym wszystkim użerać. I gdzie w ogóle był Stanley, albo Francis? Albo zasrany Hades, jak go raz w życiu potrzeba do czegoś pożytecznego?

Coś tam, coś tam, albo płacisz, albo coś tam. Chwila moment, jakie płacisz? McKinnon poczuła się trochę jak wyłowiona nagle z wody, pod wpływem tego jednego słowa, bo powiedzmy sobie szczerze, za niewiele rzeczy w swoim życiu płaciła z własnej kieszeni, a już na pewno nie miała zamiaru płacić jakimś wyciągniętym z rynsztoka śmieciom.

Louvain wkroczył na scenę w momencie, kiedy Rosie trzymała nad głową kryształową kulę, z jakichś powodów to po nią sięgając w pierwszej kolejności, zamiast po taką różdżkę, która pewnie w zaistniałej sytuacji przydałaby się jej bardziej, bo dwóch typów w zamian wyciągnęło i celowało w nią swoimi własnymi. Dzwoneczek nad drzwiami zadźwięczał mniej więcej w momencie, kiedy wydarła się do nich, że mają wypierdalać, ale potem wszystkie oczy zwróciły się na Lestrange'a.

Bohater od siedmiu boleści się znalazł. Rosie spojrzała na niego, ewidentnie właśnie w głowie zastanawiając się, czy to jej się coś w głowie już konkretnie odkleiło, Diana wrzuciła jej coś do herbaty na 'ukojenie' czy może to faktycznie tylko sen, bo to zwyczajnie absurdalne było, żeby ten się jej tutaj znalazł w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. No chyba, że to była wszystko jego wina...

McKinnon sapnęła niezadowolona, kiedy ten machnął różdżka, jak gdyby nigdy nic. Lubiła, kiedy mężczyźni stawali w jej obronie, ale szanujmy się - nie Louvain. On znajdował się poza listą. Nie mówiąc o tym, że niech już nie udaje, że to wszystko to nie była jego wina. Dlatego też Rosie rzuciła wreszcie tą kulą - po prawdzie, to celując właśnie w Lestrange'a, ale nigdy nie była asem z jakichkolwiek sportowych wyczynów, dlatego kula zboczyła z kursu, lądując na głowie jednego ze szmalcowników.

rzut


she was a gentle
sort of horror
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#3
26.02.2024, 15:46  ✶  

Przez dobrą dobę, w swojej głowie, był gotów wystawić swój autorytet i status na próbę, dla niej. Bo gdyby rozeszła się plotka, że lewa ręką Voldermorta wstawia się w interesie jakiejś czarownicy półkrwi rodem z suburbia, Louvain mógłby mieć wcale nie taki drobny problem. I to nie żaden jego akt łaski dla niej, lecz po tylu kilku, może kilkunastu razach kiedy doprowadzał ją do łez, czuł się w pewien sposób odpowiedzialny za nią. To głupie, prawda, ale dokładnie tak się czuł, kiedy raz po raz odtrącał jej wróżby, uważając je za kolejną próbę wytrącenia go z równowagi. Mógł się się wściekać, karcić ją, ale prawda zawarta w tych wróżbiarskich docinkach jakie trafiały do jego poczty, zawsze wybijała na powierzchnię niczym plamy opadowe na zwłokach.

Prędzej połknie pięść, niż przyzna jej rację, ale ten niewielki centyl przyzwoitości skrywany głęboko na dnie wątroby, kazał mu przynajmniej w drobnych gestach wyrównać szkody jakie jej wyrządzał. Komplet drogich, wróżbiarskich utensyliów, czy szyta na miarę suknia z metką Rosier nie mogła wyleczyć bólu egzystencjalnego, ale mogła sprawić, że w takiej wyglądała na bardziej dumną i piękną, niż nie jedna salonowa flądra. Chociaż pewnie nie miał okazji ujrzeć Rosie w takiej kreacji, to dobrze wiedział, że leżały na niej perfekcyjnie. Tak jakby niedopowiedziany hołd ruchom jej ciała, które wryły mu się w pamięci na tyle, by wiedzieć na ile cali powinno być wcięcie w tali tej przepłaconej kiecki z najpopularniejszego domu domy w Londynie.

Kiedy na moment skrzyżował z Ambrosie spojrzenie, nie dostrzegł w jej oczach żadnej ulgi na swój widok, nawet cień zadowolenia tym, że zjawił się w porę. Jedynie coś z pogranicza żałości, co sprawiło że poczuł się w tej sytuacji niemal jak trzeci napastnik. Nie było jednak czasu na zbyt wiele przemyśleń, bo udane zaklęcie, jedno i drugie, wymierzone w szmalcowników było odpowiednio skuteczne, by odebrać im różdżki, które wylądowały w jego drugiej ręce. W tym momencie kryształ rozbił się niespodziewanie na głowie jednego z szumowin, pękając na tysiące drobnych części, aż zasłonił mu widok na wściekłą twarz McKinnon. Tego trafionego musiało nieźle zamroczyć, bo momentalnie upadł na podłogę, z kolei tego drugiego Lestrange od razu szarpnął za kołnierz. Ręce miał zajęte różdżkami, więc sprzedał mu łokcia na pysk i cisnął nim w stronę wyjścia.

- Wypierdalaj, fiucie do szczania! - warknął celując mu w twarz kolejnym zaklęciem, gdyby chciał jednak stawiać opór. Ten jednak nie miał tyle hartu i wybiegł z gabinetu, zostawiając kolegę z rozbitą głową na podłodze Ataraxii. Spojrzał w końcu na Rosie, która rzecz jasna nie wyglądała na najszczęśliwszą. Nawet w optymistycznej wersji wydarzeń nie zakładał, że rzuci mu się na szyję z podziękowaniami, ale jej spojrzenie nie mówiło nic pochlebnego w jego stronę. I tak mimowolnie na jego twarzy wyrósł zadziorny uśmiech. - Niezły rzut Rosie. - zaśmiał się bezgłośnie. Poprawił swój frak, zaciągnął rękawiczki głębiej na dłoniach i ulizał włosy zaczesane do tyłu. - Nie celowałaś w niego, racja? - popatrzył na nią pochylając głowę w bok z udawanym uśmiechem dezaprobaty. Oparł się o kredens stojący obok niego w oczekiwaniu na jej reakcję, ale żałosny jęk dobiegł z podłogi. Bez dodatkowym zachęt, Lou podszedł do ogłuszonego. Zdjął mu z głowy przetarty kaszkiet i wcisnął mu go do zarośniętej mordy, tylko po to żeby ułożyć go kopnięciem na boku. Kiedy tak jego nogi leżały, jedna na drugiej, przytrzymując się ściany, by nie stracić równowagi, nastąpił całym impetem na rzepkę pokonanego, co by mieć pewność, że nie wstanie za moment i odpieprzy jakąś głupotę. Chrzęst kości poprzedził, wycie bólu które zagłuszyła czapka tego prymitywa. Zeskakując z jego cielska, splunął jeszcze na jego korpus by dopełnić wianuszka pogardy jaki mógł mu zaoferować.

entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#4
26.02.2024, 20:56  ✶  
Bardzo chętnie próbowała udowadniać ludziom, że ma rację, szczególnie kiedy docierało do niej, jak bardzo oporni byli na to co mówiły karty, szklane kule, woski czy inne kości. Może właśnie dlatego z takim uporem pociągała mu czasem tarota, wyczytane wróżby okraszając odpowiednią ilością złośliwości, jakby już za wczasu pytała go Widzisz? Miałam rację od samego początku. Potrzebowała tych małych momentów, bo inaczej czułaby się na całkowicie przegranej pozycji, niezdolna jasno i wyraźnie przeciwstawić mu się. Nie miała na to ani siły, ani zasobów i początkowo ten ich taniec zwyczajnie ją męczył. Potem jednak zaczęła widzieć w nim coś więcej. Coś co sprawiało, że ani razu nie pomyślała o przerwaniu cyklu, a może zwyczajnie z góry wiedziała, że to nie leżało w jej mocy. Coś, co kryło się w półcieniach i na końcu niewypowiedzianych słów. Ale może w tym leżał cały problem, że była zbyt skupiona na detalach, by zrobić parę kroków w tył i skoncentrować się na większym obrazie tego, jak bardzo była niszczona.

Tak samo jak Louvain prędzej połknąłby pięść, zanim przyznałby jej rację, tak ona nie miała zamiaru pokazywać mu się w rzeczach, które dla niej kupował. Mogła wyglądać w otrzymanych od niego sukienkach dumniej i piękniej, ale o wiele lepiej czuła się ze sobą, kiedy mierzyła go spojrzeniem, nie dając mu pełnej satysfakcji z tego, jak bardzo czasem wyglądała na jego. Bo przecież nie była na tyle głupia, by zwinąć te kreację w kłębek i upchnąć na samo dno szafy; dzięki nim w pewnych sytuacjach prezentowała się o wiele bardziej na miejscu i wywierała odpowiednie wrażenie, a o to przecież chodziło trochę w jej jestestwie. Nie ubierała się, a raczej przebierała, od pewnego momentu we wszystkim czując się tak samo obco, a do tego szafowała tonem głosu, mimiką czy zestawem zachowań, jakby była to tylko kolejna talia kart. Louvain może rozgryzł ją już dawno, w sumie chyba z pierwszym razem, kiedy scałowywał nadmiar własnej krwi z jej ust, ale kiedy znikał z horyzontu, Rosie dalej odgrywała swoje małe przedstawienie.

Prawdę powiedziawszy, to pewnie byłaby pod wrażeniem tego całego pożal się boże bohaterstwa, gdyby był to dosłownie ktokolwiek inny. Oczywiście, z właściwą dla siebie manierą wytknęła by jakąś tam arogancję czy uciekanie się do niepotrzebnych aktów przemocy, ale w gruncie rzeczy podobałoby się jej to bo nie lubiła brudzić sobie rąk. Teraz jednak, mierzyła Louvaina nieprzejednanym spojrzeniem kogoś, kto na dobrą sprawę zaliczał go jako trzeciego współwinnego. Wyprostowała się nieco, zadzierając odrobinę podbródek, kiedy zaśmiał się w jej stronę. Ale nie odezwała się na jego zaczepkę, bo ani nie przychodziło jej nic głupiego w tym momencie do głowy, ani nie mogła skoncentrować się na nim w pełni, bo na podłodze wciąż zalegiwał jeden ze szmalcowników.

Zrobiła krok, może dwa w ich stronę, kiedy Lestrange zaczął upychać kaszkiet w usta otumanionego mężczyzny, chyba odrobinę zaciekawiona tym, co właściwie miał zamiar teraz zrobić. Wzdrygnęła się mimowolnie, słysząc obrzydliwy dźwięk jaki wydało ciało, kiedy Lou z impetem nastąpił na kolano faceta, uniemożliwiając mu dalszą swobodę ruchu. Nie raz słyszała ten dźwięk, ale było coś zwyczajnie obrzydliwego w tej scenie, jakby jej ciało mimowolnie zastanawiało się, jak okropne musiało to być uczucie.
- Nie mogłeś go wyrzucić za drzwi? - zapytała, a na jej twarzy malowało się obrzydzenie. Spojrzenie jednak, wciąż miała utkwione w szmalcowniku, skulonym dookoła własnego bólu.

Zmarszczyła brwi, na moment przymykając powieki, jakby chcąc nieco przetrawić to uczucie i odsunąć je od siebie. Dopiero teraz dotarło też do niej, jak waliło jej serce i miała wrażenie, że jego dudnienie znajduje się na wierzchu wszystkiego, co docierało do jej uszu. Cofnęła się nieco, odwracając nawet na moment, jakby chciała z roztargnieniem wrócić do czegokolwiek czym wcześniej była zajęta, ale zaraz znowu zwróciła się w stronę Lestrange'a.
- Nie mam na to czasu. Nie mam czasu na Ciebie - powiedziała, mierząc go wzrokiem, wskazując na niego palcem z pewnym wyrzutem. - Nie dzisiaj, Lou.


she was a gentle
sort of horror
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#5
27.02.2024, 02:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.02.2024, 03:00 przez Louvain Lestrange.)  

Może to i lepiej. Bo gdyby faktycznie jego oczom ukazała się mroczna wywłoka ubrana w coś jego wyboru, utopiłby się we własnym ego. Przynajmniej tyle miałby z tej nierównej walki z cyganami. Widok byłej Mulcibera oznaczoną jego barwami, dający satysfakcję w pierwotny, terytorialny sposób. Tego akurat nie mógł mieć, ale jeśli się dzisiaj postara, nie da się sprowokować, ani wciągnąć w te jej brudne gierki, to kto wie jak to dzisiejsze spotkanie się zakończy. Czasem zastanawiał się dokąd chadza, kiedy nosi te suknie od niego, o ile w ogóle chciała je zatrzymywać. Nie zdziwiłby się, aż tak bardzo gdyby wszystkie te podarki lądowały w najbliższym w zasięgu wzroku kuble na śmieci.

I część z tych obaw, czy przeświadczeń, cholera wie czym były już te wszystkie przeróżne myśli, sprowadzały go do jej miejsca. Bo tym razem chodziło o coś bardziej konstruktywnego, niż zabawa emocjami, podtrzymywanie każdej sytuacji na krawędzi ostrza. Docinki, bluzgi, drwiny i kpiny, aż któreś w końcu straci cierpliwość, najczęściej on, i rozładuje swoją frustracje troglodycki sposób. Miał w tym wręcz chorą przyjemność, wracać do do niej by ta przeciągnęła prętem po kracie jego cierpliwości, tylko po to by mieć usprawiedliwienie na swoje sadystyczne zapędy. Jakby stworzył zamknięty ekosystem w którym rozładowywał pożogę swojego serca. Nie mógł, po prostu nie potrafił zmienić nic w kwestii chujowego związku własnej bliźniaczki, to chociaż rozładuje bierną frustrację na najbliższej sercu Alexandra osobie. Pierwszej do której nie czuł wstrętu i obrzydzenia jak choćby do Diany.

- No jak to tak... - wycedził niby lekko zmieszany, a niby zaskoczony. Wciąż stał nad zwijającą się ludzką glistą, szturchając go czubkiem buta w miejsce, za które tak kurczowo się łapał z bólu. Odwrócił się w końcu frontem do Rosie, by zobaczyć wycelowany w siebie jej palec. - Przecież chciał Cię skrzywdzić i upodlić. - dopowiedział z uśmiechem rasowego szelmy na ustach. Mówiąc to jednocześnie powolnym ruchem dłoni i ramienia, wsunął w jej dłoń jedną z różdżek, które odebrał obu szkodnikom. Dobrze widział, że bliska rozsypki, że emocjonalnie dygocze w posadzkach. Znakomicie, bo w takim wydaniu będzie nieco bardziej podatna na jego powściągliwe sugestie. Uważając na to, by nie być zbyt gwałtownym, przesunął wyprostowaną rękę blondynki w rozbrojonego napastnika. - Musi zostać ukarany. - wyszeptał niemalże, zerkając raz na nią, a raz na oponenta. Dał jej krótki moment na rozpłynięcie się w tym uczuciu, chcąc wystawić jej na ten bodziec. Na jedno skinięcie nadgarstka miała możliwość wymierzenia zemsty. Nie trwało to długo, bo końcu sam stanął na linii, unosząc jej dłoń odrobinę wyżej, tak by koniec różdżki niemalże był wbity w jego krtań. - Jak każdy... Westchnął niby rozbawiony, zamknął oczy, a jego wzniesienie na gardle zafalowało. Przełknął nerwowo ślinę, samemu oddając się na moment jej łasce. Sporo ryzykował w tej chwili, ale musiał w końcu sprawdzić, czy na przestrzeni tych kilku lat tej relacji, wypracował u niej pewne reakcje bezwarunkowe. Za nic miał jej wyrazy sprzeciwu, nie reagował na nie wcale, bo do tego momentu powinna już dobrze wiedzieć, że dzisiaj przyszedł w zupełnie innej intencji, niż zwykle.

Przerwał jednak tę krótką chwilę ciszy. - Powiedz mi Rosie, tylko tak szczerze... - przerwał na moment, by wreszcie otworzyć oczy, a pozostałe dwie różdżki odstawił na blat stołu obok, jeszcze bardziej podkreślając swoje bezbronne intencje - kochasz tego swojego... roma? - zawahał się na sekundę. Rom to najłagodniejsze określenie jakie mógł nadać temu rumuńskiemu psu, ale w obecnej sytuacji wolał kontrolować swój język. Bo tak jak kochał swoją siostrę, było tak pewne jak nienawidził z całych sił księcia ćpunów. Jedna sprawa tylko nie dawała mu spokoju i nie mógł przejść dalej, jeśli nie usłyszy od niej prawdy.

entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#6
27.02.2024, 03:36  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.02.2024, 03:39 przez Ambrosia McKinnon.)  
Nie podobało jej się to, ale chyba już tak miało wyglądać jej życie, że większość rzeczy, które się w nim działy, nie sprawiały jej przyjemności. Ale mimo tego, mimo wciąż na nowo wzbierającej w niej niechęci, nie opierała się specjalnie, kiedy wręczył jej odebraną różdżkę, a potem wycelował jej ręką w wijącego się na podłodze szmalcownika. Zmarszczyła jednak nieco brwi, kiedy znowu się odezwał, jakby nie do końca rozumiejąc czego od niej oczekuje. Typ już cierpiał, a przecież nie musiał otrzymać kary bezpośrednio z jej ręki.

Chyba nie zdążyła odpowiednio szybko zastanowić się nad tym, co właściwie powinna zrobić, bo Lestrange zaszedł jej drogę, samemu zatrzymując się przed trzymaną przez nią różdżką i unosząc jej dłoń tak, by jej koniec celował w jego szyję.

Musiała mu przyznać, że był sprytny, ale chyba za dużo czasu spędzał z ludźmi, którzy oddawali się swoim porywom bez mrugnięcia okiem. A może było to niewłaściwe narzędzie, które wsunął jej do dłoni, bo jednego nie można było Ambrosii odmówić - nie sięgała po swoje emocje pochopnie, jeśli chodziło o rzucanie zaklęć w innych. Potrafiła być rozedrganą emocjonalnie dziewczyną, ale gdzieś na dnie zawsze rozłożona była myśl, do czego może doprowadzić nierozsądne używanie zaklęć pod wpływem emocji. Magia to emocje, mówił jej dziadek, kiedy była jeszcze mała. Nie chodzi o to jak jej używasz, ale jakie emocje w nią wkładasz. Jeśli jest to sama złość lub strach, to zmienia. Mówił powoli, ale niezwykle klarownie. Był człowiekiem nauki, oddającym się sztuce nekromancji, ale jego syn, a ojciec Rosie... za nim ciągnął się już charakterystyczny, popielny zapach. Znała go doskonale, bo osiadał nie tylko w gabinecie ojca, ale i w samym Zamtuzie, który czasem przemierzała w akompaniamencie brata lub nawet samotnie, zwiedzając jego wszelkie zakamarki.

Może dlatego wciąż pachniała ciężkimi kadzidłami Ataraxii, a spod spodu wyglądały nieśmiało białe piżmo, połączone z brzoskwiniami i patchouli, które kojarzyły się z ciepłem letniego, ale delikatnego słońca. Może dlatego brakowało tego charakterystycznego zapachu, który ścielił się po Ścieżkach.

Jeśli Louvain chciał, żeby zrobiła mu krzywdę, powinien włożyć do jej dłoni nóż.

Szczególnie, kiedy każde jego słowo brzmiało w wypaczony, obrazoburczy sposób, jakby obrażał niemal samą boginię. Syczał jej do ucha, próbując nakłonić do czegoś, co nigdy nie mogło mieć miejsca, nawet jeśli kiedy patrzyła na niego, miała ochotę przyznać mu rację i pokazać, że skoro wciąż pozostawał bezkarny, to może faktycznie należała mu się kara.

Żałowała tylko, że jej kapitulacja najpewniej zostanie odebrana jako potwierdzenie faktu, że nie była w stanie go skrzywdzić i dobrze ją sobie wytresował.

Miała ochotę zwinąć się w kłębek i przespać następne trzy dni. Zapomnieć o Louvainie, o Alexandrze i o Hadesie. Zapomnieć o wszystkich i zniknąć na moment z tego świata. Chciała też już cofnął wycelowaną w jego gardło różdżkę, ale musiał odezwać się znowu, ciągnąc dalej tę głupią grę. Kiedy poruszył się, mimowolnie poprawiła chwyt, ale kiedy dokończył mówić o co mu chodzi, mimowolnie drgnęła, wbijając mu koniec różdżki głębiej w skórę.

To był błąd. Nie chodziła o to, co Louvain mógł teraz zrobić, a o to że właśnie potwierdziła to, o co zapewne chodziło mu od samego początku. Jaka ona była naiwna, bo przecież mimo zmęczenia, jakie ogarniało ją od wczoraj, powinna przynajmniej przy nim zachować uwagę. Zamiast tego wyłożyła się jak idiotka.
- A co? - zapytała, biorąc głębszy wdech i prostując się nieco. - Przyszedłeś tutaj po porady, jak spierdolić sobie życie? Przepraszam, paniczu Louvainie, ale dzisiaj mamy zamknięte. Mówiłam, że nie mam na to czasu - wycedziła, dźgając go tą różdżką pod szczęką. Skoro i tak wiedział, że uderzył w punkt, to czemu miała ukrywać niezadowolenie? Nawet uniosła nieco butnie podbródek, jakby mimo braku centymetrów chciała spojrzeć na niego z góry, ale kiedy się tak prężyła na pokaz, tylko lepiej było widać siniaki, nieśmiało wychylające się spod naprędce nałożonych zaklęć maskujących czy makijażu.


she was a gentle
sort of horror
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#7
27.02.2024, 21:23  ✶  

Miał to już zaplanowane od dłuższego czasu. Martwił się jedynie o to, czy do jej gabinetu spirytystycznego nie zajdzie zbyt wielu takich oprychów w jednym momencie. Bo gdyby było ich kilku więcej, to sam obskoczyłby wpierdol i tyle byłoby z tego ratowania damy w opresji. On z pobitą mordą, zmaltretowana Rosie, totalny sajgon wewnątrz i pusta kasetka. Bardzo słabe podłoże do podjęcia gry psychologicznej, jeśli nawet nie beznadziejne. Całe szczęście było ich tylko dwóch, w dodatku kompletne ofermy, ale nie było to aż tak zaskakujące, jeśli na swój cel rabunku wybrali mroczną, jednak wciąż bezbronną, wywłokę. Sprytu i przebiegłości nie mógł jej odmówić, ale warunków do podejmowania konfrontacji bezpośredniej to jednak nie miała. Będzie musiał przedyskutować z Briellem proces w jaki przyjmuje te szumowiny pod swoje komando, bo z takimi kadrami to nie zwojują Nokturnu, a co dopiero całego Londynu.

A ten śmieć z podłogi był tylko rekwizytem do tej scenki którą sobie wymyślił, prostym zaczynem do wprowadzenia panny McKinnky w odpowiednie tony. Był to test, może odrobinę chory, ale moralność i przyzwoitość w relacjach z Ambrosie zostawił już dawno za sobą. Czy przez te ostatnie cztery lata udało mu się ją wystarczająco wytresować. I wcale nie chciał żeby wypaliła mu teraz czarną magią w pysk, to był ten punkt w całym planie w którym wszystko mogło się rozjebać w drobny pył, bardziej niż ta kryształowa kula na czaszce tej pokraki. Nie miał żadnej pewności, czy rzeczywiście wykorzysta ten instrument władzy nad nim jaki przedłożył przed jej postacią. Człowiek przyparty do muru zwykle zachowywał się w sposób nie do przewidzenia. Wciąż doskonale pamiętał jak pomimo tego jak doprowadził ją na kres załamania, grożąc otruciem własną krwią, czy wywołując oparzenia karku gorącym woskiem, wciąż mu pyskowała. Dlaczego tym razem nie miałaby okazać się butną?

I stał tak chwilę z zamkniętymi oczyma, co by strach, albo instynktowny odruch zdradził jego postawę. W rzeczywistości kropla zimnego potu wywołana stresem przed spacyfikowaniem spłynęła mu po kręgosłupie. Ciśnienie zeszło z niego momentalnie, kiedy przemówiła do niego dobrze znanym mu zadziornym tonem. Było w tym coś uroczego, chociaż nigdy wcześniej nie pomyślał w ten sposób. Wcześniej odczuwał przyjemność z eskalowania konfliktu z nią, to jasne, ale ulga przed uniknięciem konsekwencji nagłą zamianą ról była oczyszczająca.

Teraz już doskonale wiedział na czym stoi, w jakim kierunku powinna dalej potoczyć się to spotkanie. Z całych sił powstrzymał złowieszczy grymas satysfakcji, nawet odwrócił na moment twarz w kierunku wyjścia, niby zerkając czy tamten drab nie wrócił z obstawą, ale tylko po to żeby przywrócić swoją mimikę do porządku. Zamiast tego uśmiechnął się blado rozciągając uśmiech, jakby krępował go pogodny wyraz twarzy przy niej. - Nie Rosie, to nie tak... - odrzucił kręcą głową i wzdychając lekko, chcąc jeszcze raz rozwiać jej wątpliwości. To nie ten dzień kiedy zamierzał doprowadzać ją do łez ku własnej chorej satysfakcji. Nagle jego spojrzenie dostrzegł coś przynajmniej niepokojącego. Coś na jej szyi, co nie były jego autorstwa. Doskonale znał widok ukrywanych pod makijażem śladów przemocy, wręcz był na to wyczulony. Dlatego skrócił dystans między nimi, a jego twarz przybrała jakby nieco zmartwionych kolorów. Zrobił krok w przód, ale najpierw płynnym ruchem, nacisnął na jej dłoń by opuściła w końcu te obskurną i obdrapaną różdżkę.

- Przyszedłem tu ponieważ.. - zaczął w końcu przeciągając odrobinę tą pauzę. Opuszkiem palca wskazującego przejechał po miejscu, gdzie czerwone i fioletowe ślady nieco przebijały się przed puder. Spojrzał na drobinki które zgarnął palcem z bliska, a potem przerzucił wzrok na nią i na miejsce w którym ktoś wyrządził jej krzywdę. Marszcząc brwi przetarł palec o kciuk, by pozbyć się pudru z palca, kiedy już upewnił się że to co dostrzegł było tym co myślał. Zmartwił się, ale tylko trochę. W żadnym wypadku nie zamierzał teraz zgrywać jej rycerzyka i przesadnie przejmować się jej problemami, już dzisiaj wystarczająco nadwyrężył swoją maskę krzywdzącego skurwiela. Najwidoczniej Rosie miała nieco więcej problemów, niż mógł przypuszczać. Ale ten jeden konkretny można powiedzieć, że współdzielą. - Mi też jest z tym ciężko.- dokończył odstępując już od tej przesadnie bliskiego dystansu między nimi. Opierając się o jeden z mebli stojący najbliżej niego, skrzyżował ręce na piersi. - Jak kiedyś niestety przewidziałaś, on rżnie moją siostrę... Nie wypowiedziałby nigdy takiego zdania, nie bez odruchu wymiotnego, gdyby nie ułożył tego sobie wcześniej w głowie. Dla skuteczniejszego przekazu musiał odwrócić nieco tę retorykę, która kiedyś wymierzona była w niego samego. - A chyba oboje się zgodzimy, że lepiej by było gdyby rżnął Ciebie. - dokończył, ukrywając szyderczy uśmiech za dłonią. Spojrzenie miał wycelowane cały czas prosto w jej twarz, a brew mu nawet nie drgnęła. - Mówię poważnie Rosie, nie myśl sobie że to jakieś drwiny. Ani Tobie, ani mi nie jest na rękę ten stan rzeczy. Mam rację? - wyjaśnił w końcu. Odpuścił już z quasi szyderstw, podprogowych gierek i tego wszystkiego do czego zwykle ją przyzwyczaił. Twarz jego pozbawiona choćby odrobiny wymuszonej, nieszczerej emocji. Zwyczajnie z lekko pochyloną głową wbijał w nią pytające spojrzenie.

entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#8
28.02.2024, 05:54  ✶  
Po prawdzie Louvain nie musiał w tym momencie silić na jakiekolwiek zachowywanie pozorów, bo stojąca przed nim blondyna w pełni zdawała sobie sprawę z tego, że podawała mu się właśnie na srebrnej tacy. Dawała mu dokładnie to, czego chciał, ale ona była zwyczajnie tak cholernie zmęczona. Wszystko ją bolało, a może tylko jej się wydawało, ale jeśli tak to pewnie zaraz zacznie czuć się jeszcze gorzej, kiedy serce w końcu całkowicie się uspokoi, przestając pośpiesznie rozsyłać adrenalinę po ciele.

Spojrzała na niego ponuro, kiedy wreszcie się odezwał, jakby jego tłumaczenie było tak naprawdę ostatnią rzeczą, którą w tym momencie chciała bo w sumie tak był - wolała żeby wypierdalał w podskokach, zamiast teraz wykładać jej po co w ogóle tutaj przylazł. Nawet jeśli nie zamierzał podnosić na niej ręki to i tak pewnie skatuje ją, ale psychicznie.

Wzdrygnęła się, ale nie kiedy skrócił dystans, czy odsunął jej dłoń, która trzymała różdżkę, a kiedy wyciągnął do niej dłoń, badając pozostawione na szyi ślady. Nie chodziła o to, że to był on; bo rzadko kiedy reagowała spłoszeniem na jego ruchy, szczególnie kiedy była tak świadoma tego do czego był zdolny. Chodziło o to gdzie pchał te ręce, jakby samo wspomnienie tego, gdzie gwałtownie Hades wyciągał dłonie sprawiało, że ciało mimowolnie wzbraniało się, by nie ucierpieć znowu. I nienawidziła tego tak bardzo.

To była jak powtórka dni po kłótni z Murtaghem, kiedy wytargał ją i wyszamotał, to krzycząc jej do ucha to sycząc jadowicie, dyktując jej jakąś zmyśloną listę rzeczy, które spierdoliła w życiu. Większość z nich, o ile nie wszystkie, dotyczyły oczywiście jego drogiego przyjaciela, którego to ona niby skrzywdziła. Potem chodziła jak struta, podobnie jak teraz. Ba, ścięła te swoje długie włosy, za które ją wtedy złapał i szamotał i już nigdy tak naprawdę ich nie zapuściła.

To zmartwienie, które wydawało się pojawić gdzieś na twarzy Louvaina było niezmiernie ciekawe. Bo z jakiej niby racji miał prawo martwić się jej stanem? Sam pozostawiał na jej skórze ślady, a teraz zbierało mu się na jakieś dziwaczne przejawy współczucia? Ale kiedy tak na niego patrzyła, czując jak wodzi opuszkami palców po siniakach, które rozkwitały pod makijażem, podchwyciła wreszcie właściwe skojarzenie, którym chyba można była scharakteryzować większość mężczyzn. Martwił się, bo była jego. Co innego samemu psuć swoje zabawki, a co innego, kiedy ktoś robił to za ciebie.

Zmrużyła oczy, czując zwyczajne obrzydzenie, ale nie odsunęła się od niego. Dlaczego niby miała, skoro nie robił jej krzywdy? Skoro nigdy tak naprawdę się nie odsuwała, zamiast tego prowokując go, żeby brnął dalej i dalej, jakby to była głupia gra w cykora - kto pierwszy się podda, ten przegra. A ona bardzo nie chciała przegrywać.

- Nie mogę sobie nawet wyobrazić jak bardzo - sarknęła, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem. Kiedy się cofnął, wyciągnęła rękę, odkładając trzymaną różdżkę na stół. Potem łypnęła na niego, powstrzymując się, żeby nie wywrócić na niego oczami, bo niczego mu przecież nie przewidziała. Zwyczajnie wiedziała o wszystkim od samego początku. Zawsze wiedziała, ale Loretta początkowo była dla niej kolejną kurewką, która zakręciła się w życiu Alexandra. Tak już mieli; on czasem znalazł sobie kogoś, a ona robiła to samo i nawet jeśli potem to sobie wytykali, to wciąż robili to samo. Problem jednak pojawił się, kiedy panna Lestrange nie zniknęła tak po prostu z życia Mulcibera, tylko rozparła się tam łokciami, robiąc sobie coraz więcej miejsca. Trzeba było jej przyznać, że pojawiła się we wręcz idealnym momencie, swoje przybycie orkiestrując na chwilę przed tym, jak McKinnon uciekła ze sceny.

- Nie jestem pewna, czy to tak dla mnie lepiej - skrzywiła się, przez moment wahając. - Ale masz rację, Lou - wysyczała praktycznie te słowa, nie lubiła przyznawać racji nikomu, szczególnie jemu. - Ale co niby chcesz, żeby się teraz stało? - zapytała, krzyżując ręce przed sobą i powoli, krok za krokiem, zbliżając się do niego i stając przed nim tak, jak jeszcze przed chwilą stał przed nią. Blisko. - Oczekujesz, że wdrapię mu się do łóżka, ku chwale minionej miłości? Podziękuję. A wiesz dlaczego? Bo kiedy tylko Loretta się o tym dowie, dostanę od niej w prezencie klątwę - uśmiechnęła się do niego z niezadowoleniem. Bardzo nie chciała wyszarpnąć Alexa z rąk Loretty tylko po to, żeby samej skończyć z jakimś paskudztwem, które tylko zniszczyłoby jej życie. Bo nie wątpiła w to, że panna Lestrange kiedy chciała, mogła walczyć o swoje zaciekle, szczególnie jeśli chodziło o kogoś, kto tak długo tkwił w jej życiu. O kogoś, dla kogo zgodziła się na potajemny ślub. Loretta jawiła jej się jako ktoś, kto pozostawiał ślady pazurów na wszystkim, czego się dotknęła, zarówno jeśli chodziło o rodzinę, jak i przyjaciół czy miłostki. A Rosie bardzo nie chciała, żeby ta flądra zniszczyła w procesie także Alexandra.


she was a gentle
sort of horror
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#9
28.02.2024, 21:51  ✶  

Katowanie zawsze było opcjonalne, chodziło o proces nie o cel. I chociaż miejsca się zmieniały, to wszystkie krzywdy były w spektrum, dokładnie tam gdzie się to zaczęło. Nigdy nie uderzył jej w twarz, nawet jeśli ona pierwsza odwinęła mu się za przekraczanie jej granic. Bo jak przystało na przemocowego dupka, który pławił się z dumną tym jak odbiera jej godność, miał jakąś zasadę której trzymał się kurczowo. Jakby to co potrafił jej zrobić nie było tak naprawdę skurwysyństwem w swojej istocie, a ta jedna zasada sprawiała to tylko taka zabawa, niewinne igraszki. Bo dzięki temu, że swój wewnętrzny ściek wylewał prosto na jej głowę, mógł być lepszy dla innych, dla tych na których mu prawdziwie zależało. Cynthia nie musiała nigdy widzieć go kiedy rzucał bluzgami, jak pastwił się nad słabszym, nad tym który nawet się nie broni. Severine mogła spokojnie myśleć, że jest prawdziwym przyjacielem na którego można liczyć, bo nigdy nie widziała jak manipulował, jak kłamał, jak odpychał i przyciągał, tylko po to żeby nacieszyć się widokiem twarzy z rozmytym od łez makijażu.

Racja, nie przyszedł tutaj jako człowiek uczciwy, z czystymi intencjami. Zawsze przecież chodziło o załatwienie sobie czegoś przy okazji, lub chociaż o chwilową przyjemność. Tylko tego się bał, że zbyt bardzo przyzwyczaił ją do tego, że nie można jej ufać. Bo on też jej nie ufał, nie ufa się nigdy swoim ofiarom, niezależnie nawet od tego jak głęboko pogrążona była w syndromie sztokholmskim. Ale co w przypadku kiedy tylko ta jedna trzpiotka była realną opcją na wyjście z tego pożal się Matko mezaliansu?

- Nie teraz i nie jutro... to wymaga sporo czasu, dobrze to wiem. - sprostował. Domyślał się, że nie będzie to prosta rozmowa. Nie musiała odpowiadać w prost na jego pierwsze pytanie odnośnie uczuć co do Mulcibera, sama jej reakcja na to mówiła już wystarczająco. - Więc wolisz do końca życia dopierdalać mi, bo typ wybrał moją siostrę zamiast Ciebie?- odburknął, niezadowolony z jej sceptycyzmu. Być może to tylko reakcja obronna, albo alergiczna jego słowa, bo zasadniczo nie rozmawiali inaczej, niż drwiny i docinki, wciąż jednak chciał przemówić jej do rozumu, albo chociaż wbudzić iskrę tego co za każdym razem próbował w niej zgasić. - A może Tobie po prostu pasuje bycie wiecznym popychlem? - dorzucił, marszcząc brwi. Nabrał trochę wigoru i przybrał na ekspresji w swoim tonie i ruchach ciała. Skrzyżowane ręce, teraz opuścił po ciele, ale te same zacisnęły się w pięść. Poderwał się z mebla o który się wcześniej opierał, żeby znowu podejść niebezpiecznie blisko jej postaci. Bez żadnego pardonu, chwycił ją w talii w bolesnym uścisku wbijając kciuk nieco powyżej biodra. - Co los dał, to los zabierze... - dobrze jej znany szyderczy uśmiech znowu mimowolnie wymalował twarz. Szarpnięciem przyciągnął ją do siebie, tak by ich sylwetki przylgnęły do siebie, za nic mając jej zdanie, opory i to, że za tą blond powłoką, kryło się zwykłe, ludzkie cierpienie. Drugą ręką złapał za jej twarz, ściskając za jej policzki, jakby tylko bawił się zwykłą lalką. Pociągnął ją raz, by mieć lepszy wgląd na to co próbowała ukryć pod warstwą pudru.

- Kto Ci to zrobił, co?! - warknął jej niemalże w twarz. Ewidentnie próbował ją sprowokować do działania, tyle że na ostatniej prostej nie powstrzymał emocji oraz jęzora i sam się nieco zdradził. A tak dobrze szło mu udawanie, że wcale nie widzi tych przykrych śladów i wcale go to nie ruszało. Sporo pytań padło z jego strony, ale nie koniecznie chodziło, żeby dostać od niej odpowiedź. Chyba sam siebie próbował nabrać, że potrafi od niej uzyskać to co chciał innymi metodami, niż te które wypracował wcześniej. Chciał przede wszystkim uzyskać od niej konkretne zachowanie.

entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#10
29.02.2024, 00:08  ✶  
- Nie? - uniosła lekko brew, mierząc go spojrzeniem - A już myślałam, że każesz mi biec do niego w podskokach - rzuciła złośliwie, przekrzywiając lekko głowę na bok. Trochę kiepską taktykę sobie wybrał, jeśli chciał z nią porozmawiać bez naleciałości tych wszystkich lat, które mieli już za sobą. Każda jego sugestia, nawet jeśli miała być najbardziej światłą pod słońcem, nie mogła liczyć na gładką zgodę. Oczekiwał od niej odrobiny rozumu? Zabawne, mógł o tym pomyśleć te cztery lata temu, kiedy ją pierwszy raz rozłożył na stole, żeby ulżyć swojej złości.

- Oooh, nie mów mi teraz, że ci żal. Myślałam, że to lubisz - uśmiechnęła się do niego słodko, jednak wyraz ten podszyty był szyderą. To było nawet słodkie, że nazywał to dopierdalaniem, kiedy to on zwykle grał pierwsze skrzypce we wszystkim, co działo się w ich relacji. To on wracał, jakby go ktoś do niej uwiązał na postronku, zamiast dać sobie spokój i się odczepić. Nie musiał przecież reagować na wróżby, które wysyłała mu od czasu do czasu. Ale może bardziej niż myślała przeszkadzało mu, że nie był w stanie stłamsić jej bez reszty.

- Popychadłem? Masz o sobie bardzo duże mniemanie - nie zmieniła wyrazu twarzy, wciąż uśmiechając się do niego złośliwie, tak samo jak i nie ruszyła się, kiedy wyciągnął do niej ręce, żeby przyciągnąć do siebie jeszcze bardziej. Skrzywiła się nieco, czując ból i jak wolną dłonią łapie za policzki, chcąc zrobić sobie lepszy widok na to, co zrobił jej Hades. Dopiero wtedy sięgnęła ręką, łapiąc go za nadgarstek, chcąc uwolnić z jego uścisku twarz, jakby wciąż nie nauczyła się, że był od niej o wiele silniejszy.

- Kto? Nie rozśmieszaj mnie, już chciałbyś wiedzieć? Nie wypadłeś chyba ostatnio z formy? Nie uderzysz mnie, nie skarmisz krwią, ani nie pocałujesz? Szkoda, bo już się nastawiałam - zacmokała z rozczarowaniem. - Jeszcze pomyślę, że zaczyna ci zależeć - zaśmiała się zwyczajni, zaciskając nieco mocniej palce na jego ręce, ale też nie mając zamiaru odpowiadać mu na zadane pytanie. Nikt oprócz rodziny nie miał prawa wiedzieć o tym, że to Hades się na nią rzucił, a i tak to nie ona zamierzała o tym rozpowiadać. Zdziwiłaby się więc gdyby ktoś oprócz Stanleya się o tym dowiedział. Nic co do tej pory wydarzyło się między nią a Louvainem nie kwalifikowało go do pozycji kogoś, kto mógł wyciągnąć z niej wiedzę na temat jej własnych krzywd.


she was a gentle
sort of horror
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Louvain Lestrange (5272), Ambrosia McKinnon (5404)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa