Rozliczono - Rodolphus Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
07-08.07.1972
W drodze do Londynu, Robert & Rodolphus
Cisza. Panująca pomiędzy nimi odkąd opuścili niewielką posiadłość w Szkocji, pozostawiając tam kobietę. Zupełnie samą. Zahipnotyzowaną. Przynajmniej pozornie nieszkodliwą. Henrietta nie mogła przebywać dłużej w kamienicy należącej do Mulciberów. Będąc w Londynie, mogła ściągnąć na siebie nadmierną uwagę. W Szkocji, w niewielkiej posiadłości zlokalizowanej na kompletnym zadupiu, zgodnie z oficjalną wersją odpoczywała. Starała się odzyskać równowagę po tym, jak w maju straciła ciąże. Poniosła olbrzymią stratę, która musiała odcisnąć się na jej psychice.
Pchnęła rudowłosą kobietę w ramiona depresji.
Powrót do Londynu nie powinien stanowić problemu. Zaopatrzeni w świstoklik, mieli uporać się z tym względnie szybko. Bez komplikacji. Niestety, jakaś złośliwość losu sprawiła, że spinka po prostu nie zadziałała. Po dotknięciu jej, wciąż stali w tym samym miejscu. Nie zmieniła tego kolejna podjęta próba i jeszcze następna.
Było to kompletnie niezrozumiałe.
- Masz przy sobie swój świstoklik? – nadzieja jest matką głupich. Umiera ostatnia. Robert nie zamierzał zostawać w tym miejscu dłużej. Miał plany. Czekały na niego inne zajęcia. Nie mógł sobie pozwolić na spędzenie najbliższego weekendu z Rodolphusem. Zwłaszcza, że tym razem byłoby mu znacznie trudniej się z tego wytłumaczyć.
Rzecz jasna przed Richardem.
Obserwując okolice, czekał na odpowiedź. Na podjęcie próby przy pomocy innej spinki. Innego świstoklika. A warto w tym miejscu zaznaczyć, że widoczność była ograniczona. Godzina w dodatku późna. A przecież latem słońce i tak zachodziło znacznie później. Każdy dzień trwał o wiele dłużej. Ubrany adekwatnie do pory roku, kompletnie nieprzygotowany na to nagłe załamanie, mógł tylko głośno westchnąć, kiedy z oddali doszły odgłosy informujące o zbliżającej się burzy.
Kompletnie niespodziewanej.
Jeszcze nie tak dawno temu nic na to nie wskazywało.
- Na brodę Merlina! – wyrzucił z siebie, sięgając po różdżkę, którą trzeba było się wspomóc. Rzucić odpowiednie zaklęcie. Osłonić się przed kroplami, przed coraz bardziej gwałtownymi opadami. Przed wiatrem, który zerwał się nagle. Wszystko pogarszało się szybko. Może równie szybko miało też ustąpić?
Udało mu się stworzyć narzutę, którą mógł się okryć. Przelotnie zerknął na Lestrange’a, upewniając się, że ten działał. Radził sobie bez wsparcia.
Musieli wybrać. Ruszą przed siebie, w tę niepogodę, albo zawrócą – spędzając noc w towarzystwie Henrietty. Czekając w tej posiadłości na to, aż wszystko wróci do normy.