Rozliczono - Morpheus Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
—22/07/1972—
Anglia, Little Hangleton
Morpheus Longbottom, Anthony Shafiq, Neil Enfer, Isaac Bagshot
![[Obrazek: M7aSKxT.png]](https://i.imgur.com/M7aSKxT.png)
A ja jestem, proszę pana, na zakręcie.
Moje prawo to jest pańskie lewo.
Pan widzi: krzesło, ławkę, stół,
a ja - rozdarte drzewo.
![[Obrazek: M7aSKxT.png]](https://i.imgur.com/M7aSKxT.png)
A ja jestem, proszę pana, na zakręcie.
Moje prawo to jest pańskie lewo.
Pan widzi: krzesło, ławkę, stół,
a ja - rozdarte drzewo.
Jeszcze przy śniadaniu Anthony przedstawił mu niespiesznie listę straszliwych zabójstw i samobójstw dokonanych w tym miejscu, prezentując je jak rodowód najznamienitszego ogiera, którego posiadał w swoich stajniach. Z oczywistych względów ujął również trzy potwierdzone przypadki powieszenia kogoś na drzewach należących do posiadłości (W tym jeden samosąd zobacz Morpheus, spora szansa na nawiedzenie!). Dokumenty miejskie, certyfikaty, wycinki z gazet... przed Niewymownym pojawiła się gruba teczka papieru do przeglądania i dotykania, podziwiania faktur, różnorodnych krojów liter i podpisów wielu znamienitości Little Hangleton potwierdzających autentyczność powyższych.
Teraz jednak już nie we dwoje, a we czworo podjechali przed rezydencję. Podróż nie trwała długo, karoca ciągnięta przez dwa wypielęgnowane testrale spełniała najwyższe standardy wygody, ale też cieszyła oko bogatą ornamentacją wnętrza. Dość nieoczekiwanie w połowie drogi pociemniało, zagrzmiało, a gwałtowny wiatr szarpnął budą powozu. Gdy wysiadali przy wiekowej budowli deszcz zacinał ostro, błyskawice tańczyły na ołowianym nieboskłonie. Burza obmywała zaniedbany podjazd pozbawiony kwiatów, a pełen chwastów i zasuszonych, obumarłych róż, z których pozostały głównie kolce.
Wielka, kamienna posiadłość, wyglądała bardziej jak zameczek, nomen omen warownia, zdecydowanie bliższa temu stwierdzeniu niż pieszczotliwie nazywany w ten sposób dom rodzinny Morpheusa. Miejsce to zdawało się być opuszczone. Główne wejście, niemal dwumetrowa żeliwna brama przez którą z powodzeniem wejść mógł do środka ujeżdżający hipogryfa właściciel, było zabite dechami, wieżyczki straszyły szczerbami powybijanych okiennic.
– Tędy moi drodzy, właściciel udostępnił mi klucze. – Anthony, któremu całkiem dobrze było w cylindrze, wyciągnął z kieszeni potężny pęk żelaznych kluczy, którymi pobrzękiwał w rytm niesłyszalnej dla nikogo melodii. Krok miał lekki, uśmiech – mimo okoliczności pogodowych – nie schodził mu z ust.
Wraz z przekręceniem klucza, piorun walnął w rosłą lipę, trzy metry od nich.
– Huh! Dobra wróżba! Obie wieże całe panie Longbottom. – rzucił nie tracąc rezonu, choć oczy miał szeroko otarte patrząc na przewalone drzewo i spłoszone zwierzęta, teatralnie łapiąc się za serce. Gdy tylko woźnica opanował konie, po kilku oddechach na lodowatym deszczu, przepuścił mokrych już mężczyzn do środka.
Zgodnie z modłą czarodziejskich domów, kamienne wnętrze było zdecydowanie większe, niż sugerowałby rozmiar zewnętrznych murów. Przestronny hall rozchodził się do różnych pomieszczeń, które były strzeżone przez rozsypujące się drzwi. Z tyłu schody prowadziły na antresole i dalej ku wieżom. Podłogę przed laty musiała zdobić piękna mozaika, teraz dekoracja zjedzona zębem czasu, szczerbata i zabrudzona była tylko zlepkiem szaroburych kafli układającym się z kuriozalną plamę rodem z testów rorschacha. Górę wieńczyła podziurawiona kopuła przez którą obecnie wpadała do środka woda i nieregularne światło błyskawic.
– Co myślisz Morpheusie? Bo ja sądzę, że Twoja piękna pani się tu z powodzeniem zmieści. – zapytał zamykając za sobą drzwi, w akompaniamencie drapieżnie atakującego spieczoną ziemię deszczu. Zsunął z dłoni rękawiczki i nie spiesząc się wcale sięgnął po różdżkę.