Tegoroczny stragan (bogowie jedni wiedzieli jak nienawidzi tego słowa, które wszak znaczyło przecież toż samo co miejsce w oborze dla zwierząt, chociaż trzeba przyznać, że jakby tak pociągnąć niemieckim słońcem stelle to rozkosznie blisko było im do włoskiego stelle, a tu już właściwie wszyscy byli w niebie. Na pewno wszyscy, którzy spróbowali wina.
Był zajęty rozmową z biesiadnikami, o których teraz poparcie zabiegał w miękki sposób, racząc ich francuskim winem i zachwalając otwieranie się na dobra, które płynęły spoza Magicznej Anglii wprost w jej objęcia. Był bardzo w pracy, był w pracy jak tylko można, zasiewając w obywatelach myśl o tym jak ważna była praca jego departamentu, ale też zasiewając pozytywne skojarzenia z własną twarzą. Cóż, dobrze, że nie rozdawał kiełbasy tylko znamienity trunek z najlepszych prowansalskich gron! Tak czy inaczej prowadził rozmowę, gdy dostrzegł nadchodzącego białowłosego z... kotem na ręku. Skąd te puchate stworzenia? Spiął się momentalnie i szybko rzucił okiem w stronę lady.
Za ladą stała afrykańska piękność, która odstawała mocno od białego stanowiska obsypanego zewsząd lawendą. Jej czarne oczy przywodziły na myśl spalone węgle pośród saharyjskiego piasku, aureola czarnych kędziorów otaczała jej szczupłą, nieco drapieżną twarz. Ubrana była prosto, w bieli, ale na nadgarstkach i w uszach ciążyły złociste ozdoby. Dodatkowo, na skórze barwy kawy z mlekiem miała podoczepiane złociste łuski, układające się w piękny, oryginalny wzór. Choć tegorocznym zbiorom patronował smok opalooki, który znany był z swej łagodności, niewiasta zdawała się pasować i nie pasować jednocześnie. A teraz jej czarne oczy utkwione były nie w kliencie, a zwierzęciu, które trzymał w objęciu. Laurent mógłby przysiąc, że kobieta zaraz się obliże, jakby przyniósł jej przekąskę.
– Tahira proszę Cię, państwo chcą rocznik 68, głęboko wierzę, że mamy go gdzieś... na tyłach, mogłabyś poszukać? – Głos Anthony'ego nie zdradzał niepokoju, ani w żadnej mierze braku zaufania, och nie. Szybko jednak stanął między Laurentem a obsługującą innych kobietą, z szerokim uśmiechem witając się z... no właśnie. Ze amatorem swoich win? A może kimś, kto pierwszy raz miałby dopiero uraczyć nim podniebienie? Byłoby to trudne, Shafiq dokładał wszelkich starań, by opalizujący różowy trunek był absolutnie wszędzie, no ale może zdarzały się niechlubne wyjątki.
– Dziś tylko słodkie. – uprzedził, kojarząc Laurenta mgliście z przyjęć na które oboje byli zapraszani. Konie nigdy nie leżały w zakresie jego zainteresowań.