• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 10 Dalej »
[16 lipca 1972] Posiadłość w Szkocji | Robert & Lorien

[16 lipca 1972] Posiadłość w Szkocji | Robert & Lorien
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#11
19.05.2024, 21:52  ✶  

Nie miało dla niego znaczenia to, jak wiele uwagi Lorien poświęcała przedstawianej właśnie historii. Opowiadał ją po prawdzie tylko i wyłącznie po to, żeby pomiędzy ich dwójką nie panowała cisza. Cisza, która potrafiła być niekiedy prawdziwie niezręczna. Potrafiła też sprawić, że ludzie czuli się w swoim towarzystwie mało komfortowo. Zakładał, że jeśli zapanuje ona pomiędzy ich dwojgiem, przekonanie Lorien do jego osoby stanie się znacznie trudniejsze. Miał zaś wobec własnej żony pewne plany. Nie bez powodu wkładał tyle pracy oraz sił we wszystko, co wiązało się z jej osobą. Zależało mu na tym, żeby poczynić na tym polu odpowiednie postępy. Osiągnąć cel, który nie zdawał się równie odległy co na samym początku. Ponad miesiąc wcześniej.

Zauważył kiedy w jej postawie zaszła zmiana. Zdołał dostrzec ten moment, w którym zaczęła słuchać jego słów. Poczuł wspartą o swoje ramię głowę. Nie zamierzał w tych okolicznościach przerywać. Przynajmniej do momentu, który mu przerwanie opowieści umożliwi w sposób naturalny. Ten jednak, tak zakładał, nastąpić powinien już za chwilę. Ledwie krótki moment. O ile bowiem nie zawodziła go pamięć, pozostałości altanki ogrodowej powinny znajdywać się we względnie niedużej odległości.

I rzeczywiście w tej niedużej odległości się znalazły.

- Być może. - nie zamierzał sprzeczać się tutaj o to czy córka była dorosłą kobietą. Dyskutować na ten temat. Z jego perspektywy nie było to wcale tak proste. Oczywiste. Choć Sophie miała już swoje lata, pod względem dojrzałości... psychicznej, wciąż była dzieckiem. Mentalnie nie była gotowa na odpowiedzialność, która wiązała się z dorosłym życiem.

Na uwagę dotyczącą konieczności rozpoczęcia stosownych rozmów, rozpoczęcia poszukiwań odpowiedniego partnera dla dziewczyny - na to nie zareagował. Sam nie był do końca pewnym tego czy aby na pewno był to odpowiedni moment na takie działania. Wbrew temu, co mogliby uznać niektórzy, obserwował córkę. Zwracał na nią uwagę. Dziewczyna dawała mu sporo powodów do wątpliwości. Do zastanawiania się nad tym czy aby na pewno była gotowa na ten kolejny krok.

Krok bardzo kuszący, ponieważ będący w stanie zdjąć olbrzymi ciężar z jego ramion.

- Nie powinniśmy jednak skupiać się teraz na mojej córce. - stwierdza, pamiętając aż za dobrze o tym, co mieli zrobić. W jaki sposób miał wyglądać ten spacer. Pozwala sobie przystanąć obok niej. Tuż przy balustradzie, choć przecież planowali usiąść na ławce. Ta jednak nie wyglądała zachęcająco. Czas pozostawił na niej swoje aż nadto wyraźne ślady. Nie był bez znaczenia.

Obserwując otoczenie mieli prowadzić rozmowę. Albo milczeć, skoro wyglądało na to, że tę kolejność Robert zdążył już odwrócić. Zaburzyć. W grę zdawało się więc wchodzi cokolwiek, na co Lorien miała ochotę. Rzecz jasna w ramach granic, których jako jej mąż przekraczać nie zamierzał. Niezależnie od okoliczności.

- Mam nadzieje, że to miejsce Ciebie nie rozczarowało, choć od dawno nie zachwyca tak jak w czasach, kiedy przebywała tutaj moja matka ze swoimi sztalugami. A i pora roku jeszcze niekoniecznie jest odpowiednia. - wreszcie spróbował przejść w kierunku tematu rozmowy, który mieli tutaj poruszyć. Skierować wszystko na właściwe tory.

Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#12
22.05.2024, 00:19  ✶  
- Jeszcze wspomnisz moje słowa. Tylko czekać, aż zacznie się buntować albo wpadnie w złe towarzystwo.
Dzisiejsza młodzież była kompletnie nieprzewidywalna pod tym względem, a Lorien w przeciwieństwie do swojego męża była kiedyś nastoletnią panienką z bardzo dobrego rodu. Przeżyła swój etap bardzo głupich decyzji i pomysłów. Uszanowała jednak decyzję Roberta, nawet jeśli uważała, że teraz była najlepsza i jedyna okazja, żeby się na jedynej córce Mulcibera skupić. Szansa, że doczekałby się z prawego łoża kolejnej była praktycznie zerowa. Przynajmniej przez następnych parę lat.

Zmiana tematu była na tyle płynna, żeby Lorien postanowiła nie drążyć dalej tematu pasierbicy.
- Musi być tu niezwykle, gdy wszystko kwitnie. - Odparła po prostu. Nie mogła dłużej unikać warunków, które sama postawiła. Nawet jeśli z każdą sekundą rosła w niej nienawiść do tego miejsca. Jakim prawem wszystko kwitło i mieniło się kolorami, gdy jej ból był tak przytłaczający? Czas się nie zatrzymał, choć powinien. Życie toczyło się swoim własnym torem, gdzieś tam, poza zasięgiem czarownicy.
Przymknęła na dłuższą chwilę powieki. Jakby chciała złapać ostatnie ciepłe promienie na policzkach. Próbowała. Naprawdę się starała ze wszystkich sił docenić cały ten spacer, może nawet i Robertowe starania. Ale pewnych rzeczy nie dało się ot tak naprawić.
Przez ostatnie dni prowadziła tą rozmowę wielokrotnie w zaciszu własnego umysłu. Dobierała odpowiednie słowa, przeprosiny zamieniały się w oskarżenia, a te w prośby. Raz błagała go by mimo wszystko został, raz stawiała go przed faktem dokonanym jakim był kompletny koniec ich małżeństwa. Żaden ze scenariuszy nie brzmiał dobrze, gdy się go wygłaszało przed samym sobą niczym mowę końcową. Była swoim własnym oskarżycielem, sędzią i adwokatem w bardzo niesprawiedliwym procesie.
- Powiedziałam, że cię przeproszę, bo masz do tych przeprosin prawo. Zawiodłam jako żona.- Co ciekawe samo słowo „przepraszam” nie padło z ust czarownicy. Ryzyko zawsze istniało – klątwa krwi bywała zbyt nieprzewidywalna, by móc cokolwiek zakładać i planować. Nie było to tajemnicą dla Roberta, który i tak postanowił się oświadczyć. Nie było też dla Lorien, która postanowiła je przyjąć.- Zależy mi na Tobie i na życiu, które mieliśmy w Londynie. Ale wiem, że nie mogę tego samego wymagać od Ciebie.- Westchnęła przeciągle, dopiero teraz zadzierając głowę, żeby uważniej spojrzeć na męża. Jej twarz nie wyrażała żadnych głębszych emocji poza kompletnym zmęczeniem. Nawet oddychanie zdawało się ją męczyć.- Klątwa mnie zabije. Może za rok, może za pięć. Ale to zrobi.- Powiedzenie tego na głos było proste. Może nawet zbyt proste. Och jak łatwo było jej zrzucać swój aktualny stan na chorobę. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości, że ostatnie dwa miesiące horroru przez który przechodziła były spowodowane niekontrolowaną przemianą – a ta jak reakcja łańcuchowa spowodowała całą resztę – od utraty dziecka aż po dziwaczne dziury w pamięci.
- Pytanie co będzie z nami w między czasie? I czy na pewno jesteś gotowy przy mnie wtedy być. Aż do końca.
„Póki śmierć nas nie rozłączy” było zabawną przysięgą, gdy składało się ją na krócej niż trwała ważność odpisu notarialnego samego aktu ślubu.
Czasami łatwo było zapomnieć, że Lorien pomimo swoich wszelkich przywar, uporu i temperamentu niemal w pełni odziedziczonego po nienormalnej matce, była dorosłą kobietą, która spędziła całe życie na podejmowaniu trudnych decyzji i dla której świat momentami był zero-jedynkowy. Zwłaszcza teraz, gdy pozwalała emocjom przejąć całkowitą kontrolę.
Dla żadnego z nich małżeństwo nie było celem samym w sobie – to było myślenie godne zakochanych i naiwnych nastolatków. Dlatego właśnie nie potrafiła się cieszyć pięknem wieczoru w towarzystwie mężczyzny, którego poślubiła. Straciła grunt pod nogami i pewność, że na sam koniec nie zostanie kompletnie sama.
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#13
25.05.2024, 12:34  ✶  

Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Sophie... daleko było do ideału. Sprawiała pewne problemy wychowawcze. Za bardzo starała się zwrócić na siebie uwagę. Wciąż była dzieckiem, choć próbowała innym udowodnić, iż było inaczej. Powinien zacząć z wolna myśleć nad tym, w jaki sposób się nią zająć. Nieco dziewczynę naprostować. Tyle tylko, że obecny moment nie był na tego rodzaju rozważania odpowiedni. Nie po to przecież odwiedził te cholerne zadupie, żeby roztrząsać ten konkretny problem; żeby omawiać go właśnie z Lorien. Inny był cel tej wizyty i jego powinien się trzymać.

Zwłaszcza jeśli nie chciał tracić na to wszystko większych ilości czasu.

Przytaknął kobiecie, kiedy z jej strony padło coś o tym, że okolica musi być piękna, kiedy wszystko tutaj kwitnie. Być może rzeczywiście nawet tak było. Sam nigdy nie zwracał na to większej uwagi. Szkockiej posiadłości nie zwykł też zbyt często odwiedzać, pozwalając na to aby ta coraz bardziej podupadała; aby stawało się to z każdym rokiem coraz bardziej widoczne. Nieszczególnie się tym faktem przejmował, choć przecież nieruchomości zawsze były w cenie. Miały swoją wartość.

Kiedy Lorien zaczęła swoją przemowę, uwagę na dłużej skupił na jednym z krzewów. Jeszcze zielonym. Jeszcze nie kwitnącym, choć z wolna się do tego momentu zbliżającym. Słuchał, nawet jeśli co niektórzy mogliby mieć w tym przypadku wątpliwości. Nie przerywał. Nie wtrącał się. Cierpliwie czekał aż wszystko powie. A następnie milczał. Milczał przez chwilę. Może przez chwilę niezręczną. Może przez chwilę taką, która kazała się zastanowić nad tym czy wypowiedziane słowa były właściwe.

Nie śpieszył się z tym, żeby na to jakoś zareagować.

Ale też zdawał sobie sprawę z tego, że nie mogli tutaj na jakąś odpowiedź czekać długimi godzinami; że prowadziłoby to przecież donikąd.

- Wiedziałem kim jesteś. I wiedziałem, na jakie problemy możemy z tego powodu natrafić. Nikt nigdy tego przede mną nie ukrywał. - kiedy wreszcie zabrał głos, odwołał się do tej kwestii. Kwestii najbardziej podstawowej. W oczach Lorien najpewniej będącej tym, co doprowadziło do ich obecnej sytuacji. Jej aktualnego stanu. - Nie zamierzam Ciebie z tego powodu obwiniać. - kłamstwo. Kłamstwo, które pozwolił sobie wypowiedzieć, choć przecież doskonale pamiętał, że gdyby nie pewne wydarzenia; gdyby tylko Lorien nie interesowała się zanadto tym, co nie było przeznaczone dla niej... do tego wszystkiego by nie doszło. Mogliby w dalszym ciągu prowadzić życie dokładnie takie, jakie mieli w Londynie. Nie byłoby potrzebne tutaj żadne zmiany. On sam nie popadłby w niełaskę u Niego. Nie straciłby dawnych wpływów oraz wiążących się z tym możliwości. Zarazem potrafił się powstrzymać przed tym, żeby tego nie powiedzieć. - Chce natomiast spróbować odzyskać żonę, z którą znów będę prowadził wspólne życie. Na której będę mógł polegać, i którą ja również będę wspierał, bo przecież dokładnie to sobie wtedy obiecaliśmy.

I tutaj. Na samym końcu. Tutaj właśnie był szczery. Z jego strony padło więcej prawdziwych słów, niż w ciągu ostatnich tygodni. Bo przecież Robert rzeczywiście do tego dążył. Rzeczywiście tego chciał. Może nawet potrzebował. Dla znajomości. Dla koneksji. Możliwości, które to właśnie Lorien przed nim otwierała. Bo przecież to nigdy nie był wybór przypadkowy. A już na pewno - jeden z tych, za którym stały głębsze uczucia.

- Nie zamierzam nigdzie odchodzić, Lorien. - tutaj wreszcie zwrócił się w jej stronę. Spojrzał właśnie na nią. Już nie na krzew. Już nie na pozostałości zniszczonej przez upływający czas altanki.

Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#14
15.06.2024, 16:15  ✶  
Zapadła między nimi cisza. Milczenie jakie pojawiało się coraz częściej. Nie było niezręczne, nie było komfortowe. Po prostu… było milczeniem. Pustką, której żadne nie próbowało na siłę zapełniać.
Byli tylko dwójką tak okrutnie samolubnych ludzi, nieprzywykłych w życiu do najmniejszych poświęceń, że można było odnieść wrażenie, że każda podjęta decyzja była analizą zysków i strat; każdy kompromis - kalkulacją, w której nie było miejsca na głębsze uczucia. Nie zniżali się do próby zrozumienia co stoi za większością wyborów drugiej strony.
Nie robił tego Robert zbyt skupiony na możliwościach, zapewnionych przez dziedziczkę Crouchów.
Nie robiła tego Lorien zbyt skupiona na możliwościach, zapewnionych przez dziedzica Mulciberów.
Dwoje hipokrytów gotowych poświęcić to drugie bez mrugnięcia okiem.

Dlatego właśnie Lorien pozwoliła mu w ogóle poruszyć kwestię wspólnego życia; nie przerywała, gdy mówił o poleganiu na sobie nawzajem i wspieraniu. Bo tego teraz potrzebowała- zapewnienia i obietnicy. Odzyskania gruntu pod nogami. Nawet jeśli Robert brzmiał przy tym niczym skończony sentymentalny głupiec, a cała ta otoczka zrujnowanej przez lata zaniedbania altanki wyglądała jak coś żywcem wyjętego z kiepskich romansów.
Takich, które kończą się słowami “i żyli długo i szczęśliwie w wielkiej posiadłości w Szkocji, bo okazało się, że to była tylko jedna wielka metafora ich nieodgadnionych, głębokich uczuć do siebie i w ogóle to wynaleziono cudowny specyfik na chorobę głównej bohaterki i dożyli wspólnie stu lat w otoczeniu dzieci i wnucząt, a główny bohater wcale nie musiał zalewać żałoby w ognistej whisky i szukać pocieszenia w kochankach z Nokturnu! The end.”
Bardzo złe zakończenie jeszcze gorszej historii miłosnej, która z miłością nie miała zbyt wiele wspólnego.

Może gdyby Lorien była inną kobietą teraz byłby dobry moment by się wzruszyć. Rozpłakać. Docenić, że ma się tak wspaniałego męża, który postanowił zmarnować przy boku kogoś takiego jak ona kolejne lata swojego życia. Bo przecież nie raz nie dwa, od momentu gdy przyjęła pierścionek, obojgu zadano to kluczowe pytanie - “Dlaczego?”.
Zwykle na domiar złego okraszone nutą niedowierzania lub politowania - jakby Robert nie zasługiwał na kogoś kto nie będzie jedną nogą w grobie, a Lorien chwytała się pierwszego lepszego, który nie uciekł na wieść o klątwie. Gdy całe życie oglądało się ludzkie tragedie rozgrywane niczym tanie szkolne przedstawienia na salach sądowych, poprzeczka z tytułem “męża roku” zdawała się leżeć na ziemi. Wystarczyło się o nią potknąć, by uznać spokojnego, czystokrwistego czarodzieja za ideał.

Nie zamierzam nigdzie odchodzić.
Nie wierzyła mu. Nawet jeśli były to jedyne prawdziwe słowa, które wypowiedział od samego początku ich małżeństwa, to - nie potrafiła. Ale chwytała się tej obietnicy jakby została wypowiedziana pod wieczystą przysięgą.
- Więc spróbuj.- Powiedziała spokojnie. Nawet teraz, z trudem trzymając się na nogach i drżąc z fizycznego i mentalnego wykończenia, Lorien wkładała całą siebie, żeby brzmieć pewnie.- Ale wiedz, że nie wyszłam za ciebie żebyś pozwolił doprowadzić do… do tego.- “do tego co działo się ze mną przez ostatnie dwa miesiące” pozostało niedopowiedziane, ale zawisło między nimi niczym oskarżenie. Czy brzmiała na zawiedzioną? Rozczarowaną? Może trochę.
Nie odwróciła wzroku od Roberta. Ale nie szukała w nim żadnych głęboko zakopanych uczuć. Co gorsza ona sama zdawała się być bardziej wycofana niż zwykle. Zmęczona całą tą sytuacją. Zupełnie jakby podjęła decyzję, która mogłaby mu się nie spodobać. Przesunęła opuszkami palców po grzbiecie jego prawej dłoni.
- Przez ostatnie tygodnie pozwoliłeś bym tkwiła w spirali cierpienia tak niewyobrażalnego, że większą litością byłoby całkowite usunięcie moich wspomnień.- Moment ciszy. Zbyt krótki by mógł przerwać.- Nie zrobiłeś tego. Nie rzuciłeś oblivate...- Zacisnęła palce na jego nadgarstku i podniosła dłoń Roberta do góry.- Nie zabrałeś bolesnych wspomnień. Nie dałeś mi nawet sekundy wytchnienia pod klątwą imperiusa…- Zrobiła drobny krok w jego stronę. Tyle wystarczyło by znaleźli się blisko. Może nawet zbyt blisko. Ułożyła dłoń czarodzieja na swojej szyi, pozwalając mu wyczuć miarowe tętno. Była spokojna. - Więc następnym razem, oszczędź nam tego wszystkiego - przykryła jego palce swoimi, zmuszając do lekkiego ściśnięcia jeśli nie zrobił tego od razu.- i po prostu mnie zabij. Obiecaj mi to, a odzyskasz żonę.
Ostatni warunek zanim zgodzi się na jakikolwiek powrót do domu.
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#15
27.06.2024, 22:21  ✶  

To czy mu zaufa, tak naprawdę nie miało większego znaczenia. Liczyło się tylko to, żeby udało się zrealizować cel, który tego dnia ściągnął go do szkockiej posiadłości. Nawet jeśli byli w stanie to odpowiednio uargumentować, Lorien odzyskiwała tutaj siły zbyt długo. Zbyt długo pozostawała w odosobnieniu, żeby nie ściągnęło to na nich zbyt dużej uwagi. Ostatnim zaś czego potrzebował Mulciber, były osoby trzecie, starające się wetknąć swój nos w jego małżeństwo. Kto wie, co przypadkiem udałoby się im wywęszyć?

Słuchał jej. Poświęcał uwagę. Przyjmował kolejne oskarżenia. Brał udział w tej pełnej dramatyzmu scenie. Starał się zachować w tym wszystkim powagę. Odpowiedni umiar. Tylko Merlin jeden wie, ile go to w tym momencie kosztowało. Jak wiele.

Pozwolił na to, żeby ułożyła jego dłoń na swojej szyi. Zacisnął na niej lekko palce, kiedy gestem dała mu do zrozumienia, że powinien to zrobić. Nie wycofał się. Nie wyrwał swojej ręki. Nie zabrał jej tak szybko, jakby jej skóra parzyła. Pozwolił, żeby przekazała wszystko, co miała mu do przekazania.

A następnie... skłamał? Nie, tego co opuściło jego usta, nie można było nazwać kłamstwem. Wypowiedziane słowa mogły co najwyżej za takowe uchodzić. Zwłaszcza, kiedy nie miało się wglądu w to, co za nimi stało.

- Następnego razu nie będzie. Masz na to moje słowo. - wybrzmiało, ledwie zabrał dłoń z jej szyi. Ledwie się o krok odsunął. Nie odciął się jednak od niej całkowicie. Przynajmniej w kontekście fizycznym. Dłoń, która znajdywała się na szyi, teraz trzymała dłoń Lorien. Jakby w geście obietnicy. Jakby dla podkreślenia danego jej właśnie słowa. A także - słowa danego samemu sobie. Bo rzeczywiście, kolejny raz do czegoś takiego dopuścić nie zamierzał. Nie brał pod uwagę, że znów popełni te same błędy; że znów pewne informacje wypłyną, a sprawy się zwyczajnie skomplikują. Tym razem chciał wszystkim zająć się tak jak należało. Nie zamierzał tracić kontroli; czujności. To nie wchodziło w grę.

Dał jej chwilę. Kilka chwil, jeśli było trzeba. Nadal nie popędzał. Nie zabierał ręki. Nie wypuszczał z lekkiego uścisku jej dłoni. Czekał aż coś odpowie. Da jakiś znak. Potwierdzi, że to było wystarczające. Było tym czego oczekiwała w tym momencie? Starał się grać w tę grę. Przystąpił do niej świadomy tego, że w ostatecznym rozrachunku wcale nie będzie trzymał się obowiązujących w niej reguł.

Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#16
08.07.2024, 13:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.07.2024, 13:11 przez Lorien Mulciber.)  
Obietnice były czymś niebezpiecznym. Zwłaszcza, gdy nie widziało się sensu popierania ich przysięgami i magią. Mogły być tylko pustymi słowami, których chwytali się w głupiej nadziei, że druga strona będzie trzymać się zasad.
- Dotrzymaj go.- Powiedziała tylko cicho w odpowiedzi. Już nie polecenie, a prośba. To co stało za tymi słowami nie miało już żadnego znaczenia, ale z pewnością mogło być potwierdzeniem, którego od niej oczekiwał.
W pierwszej sekundzie nie zwróciła nawet uwagi, kiedy chwycił ją za rękę, zbyt pochłonięta własnymi przemyśleniami. Rozgrzebywaniem świeżej rany jaką był umysł, jakby odtwarzanie bolesnych wspomnień miało cokolwiek zmienić.
Dlaczego to było takie trudne?
W którymś momencie Lorien zagubiła samą siebie, ale wciąż nie była w stanie wskazać dokładnego punktu. Gdzieś popełniono błąd, zupełnie jakby ktoś rozsypał pieczołowicie układane latami puzzle i w dodatku ukradł parę ważnych elementów.
Jedna rzecz była pewna - nie mogła tu zostać. Samotność przynosiła ukojenie, ale odsuwała ją od poukładania wszystkiego na nowo. Może wystarczyło tylko przeczekać? Wrócić do swojej małej rzeczywistości i udawać tak długo, aż wszystko zacznie wydawać się prawdą? Aż stanie się prawdą? Znała kiedyś człowieka, który niczym mantrę powtarzał nabożne “uwierz, że to sen”. I po raz pierwszy w życiu Lorien uświadomiła sobie jak bardzo sama chciałaby utonąć w tych kilku prostych słowach.

Na ziemię ściągnęło ją kilka rzeczy. Łza spływająca po policzku. Fakt, że słońce już całkowicie zaszło za horyzont i towarzyszący temu chłód lipcowego wieczora. Dotyk męża. Podniosła głowę, żeby przyjrzeć mu się choć przez moment nieco uważniej, ale znów pozwoliła spojrzeniu pobłądzić gdzieś ponad Robertowym ramieniem. Wodziła wzrokiem po niebie, szukając księżyca. W końcu jak trwoga to do Bogów, prawda? Zbliżał się do pierwszej kwadry. Może to było nawet dziś?
Uwierz, że to sen.
Upierdliwa mantra wróciła. Ale dlaczego?
Wtuliła się w ramię Roberta, pozwalając mu w tej chwili myśleć co mu się żywnie podoba. Drobna ptaszyna, słaba i udręczona czarownica. Jego biedna, biedna żona.
Tak naprawdę potrzebowała jeszcze chwili czasu w tym konkretnym miejscu, tej konkretnej nocy. W tej pozycji Mulciber nie mógł widzieć z jaką zawziętością obserwowała teraz niebo. Czego ona do cholery szukała? Sama już nie była pewna.

Rzut na wiedzę o przyrodzie - czy spało się na zajęciach z Astronomii?
Rzut O 1d100 - 1
Krytyczna porazka


… Czegokolwiek szukała w niebie i gwiazdach na pewno tego nie znalazła.
Otrząsnęła się z głupich myśli. Musiała być po prostu bardzo zmęczona, prawda? Podniosła lekko głowę, zmuszając się do uśmiechu.
- Wracajmy już, dobrze?- To “dobrze” zostało najwyraźniej dodane z czystej kurtuazji, ponieważ nie czekając na odpowiedź męża, pociągnęła go już w drogę powrotną. Cokolwiek wcześniej zaprzątało jej głowę, teraz stało się kompletnie nieistotne.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Robert Mulciber (3857), Lorien Mulciber (4414)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa