Podniósł błękit oczu na tę dwójkę, kiedy pojawiły się słowa Flynna - ostre? Na pewno trafne. Celujące w sedno sprawy, kiedy z jednej strony chwalisz, z drugiej strony - chowasz ze wstydem. Nawet tego nie zauważył - ale on więcej uwagi poświęcił scenie, która wyłoniła zwycięzcę - Guinevere - niż temu, co się konkretnie działo tutaj. Więc czy naprawdę trafne?
Nie miało to w zasadzie znaczenia aktualnie - przynajmniej nie dla niego samego, bo dla samego Cedrica i Viorici, między którymi najwyraźniej kręciła się jakaś chemia (wnioskując po słowach Crowa) będzie mieć na pewno. Lubił, kiedy Flynn się czerwienił. Lubił tę jego minę. Lubił to jak zaczynały świecić się jego oczy, jak przy tym sprawiał wrażenie bezdechu. Uwielbiał to, bo wtedy czuł się uwielbiany. Zabawna sprawa, że niby to było bezinteresowne - ujmował to słodko, ujmował to szarmancko, ale kiedy już pojawiała się taka reakcja i chłonął ją jak gąbka wodę to oczy potrafiły rozszerzyć się o perspektywę "gdzie w tym bezinteresowność"? Nie oczekujesz co prawda takiego efektu, to ma sprawić przyjemność, ale żeby aż tak..? Kiedy już jest, kiedy Fleamont zmieniał barwę skóry to okazywało się, jakie to bardzo było zwrotne dla niego samego. Jakie wartościowe. Nie chciał być pazerny. I jednocześnie chciał. Nie chciał przecież brać wszystkiego. Nonsens, on był ciągle głodny. Chyba mogli już układać legendy o tym, że dało się go zaspokoić - sam przestawał w to wierzyć, skoro chwile ciepła i uniesień zawsze przynosiły potem coraz bardziej pogłębiające się rozczarowanie.
Uwielbiał Flynna takiego. Był wtedy bezbronny. Nagi. Czerwona, przepocona skóra, brudna od tych malowideł i od tego dziwnego środka, który miał chronić przed ogniem. Przydałaby mu się kąpiel - bo śmierdział, nie dało się tego ukryć. I nadal - uwielbiał go takiego. Nie lubił tylko tego, że jego pobudzony apetyt rósł wraz z dostawaniem. Chyba Flynn też tego nie lubił. Chcieli ograbić się wzajem w całości, a jednak nie chcieli opróżnić swojej klatki. Pierś więc biła ciągle, serce miało się dobrze i fatalnie zarazem. To Krucze serce nie było maleńkie - było wielkie. Równie głodne. Spragnione. Obolałe teraz - a jednak szurał się po tym straganie nie wiadomo po co... żeby ponosić koszyk z kotem. Niby-słuchając. Potem kłamiąc. Rzucając na koniec jakimś tekstem i nie rozumiejąc, że czasem chlapnął za dużo. Albo właśnie - za mało.
Och tak, miłość miała bardzo wiele wymiarów. Wiele odcieni. Kochać można na różne sposoby, inaczej miłujesz brata, inaczej przyjaciela, kochanka. Never seek to tell thy love, Love that never told can be; For the gentle wind does move - Silently, invisibly. I told my love, I told my love, I told her all my heart; Trembling, cold, in ghastly fears, Ah! she did depart. Czy wymagała jednak zrozumienia? Wymagała rozróżnienia. Podziału ról. Naturalnej separacji, by jej ciężar był tylko słodyczą, a nie mieszał się z goryczą.
Więc oto Miłość o rumianych polikach, bluźniercza i zakazana, stała, patrzyła na niego - i ramiona wyciągała. Miłość słodko-gorzka, pikantna w całych ustach - pikantna tak straszliwie, że kiedy jej zakosztowałeś wyciskała z oczu łzy. I dobrze - gotowa była ci szeptać - dobrze, bo wtedy czujesz tylko mnie. Okrutne to było Wronisko, a przecież wielki poeta napisał kiedyś: Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc - wiecznie dobro czyni. A on? Chciał ciągle dobra. Masz tutaj Laurent pierścionek, żebyś się cieszył, żebyś był bezpieczny. Ale wyrzuć te swoje głupie myśli, bo przecież moje serce jest innego. A może jednak pragnął zła - bo pragnął wszystkiego dla siebie? Laurent w to nie do końca wierzył. Poddawał w wątpliwość, że ktoś, kto próbował chronić tyle ludzi, mógł myśleć tylko o sobie samym. I ta miłość wyciągnęła do niego dłoń, jak kiedyś Faustus przyzwał diabła, by zobaczyć w końcu piękno chwili. Cóż miał zrobić? Nie miał ze sobą gotowego cyrografu, więc pozostało mu ująć wyciągniętą dłoń i dać pociągnąć się donikąd. Dokądkolwiek. Gdziekolwiekbądź.
- Miłego wieczoru. - Pożegnał się z nimi, nim spojrzał, gdzie w ogóle Fleamont go prowadził. Ale tak czując tę jego dłoń wyciągnął jeszcze swoją chustkę, ujął jego rękę i zawiązał na zranionej skórze kawałek materiału. Tuż przed tym jak splótł ze sobą ich palce. - Chcesz wrócić na loterię? - To była właściwie zachęta, bo teraz przynajmniej wydawało się, że jest tam mniej ludzi.