• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna Plac i stragany [Lato 1972] Święto Żniw - Kiermasz (Wątek główny)

[Lato 1972] Święto Żniw - Kiermasz (Wątek główny)
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#831
27.08.2024, 20:39  ✶  
Świeczki i Kadzidła Rodziny Mulciber

Charles popatrzył za odchodzącym Laurentem i Edgem i, nie wiedzieć czemu, westchnął lekko. Uśmiechał się lekko, bardziej do siebie niż do świata. Wkrótce jednak zauważył ważny fakt - Edge nie wypowiedział w jego stronę nawet jednego słowa. Uśmiech stopniowo znikał, a wraz z nim dobry nastrój wywołany rozmową z Laurentem. Spojrzał na ojca, lecz nie zadał pytania od razu. Zastanawiał się dłuższy moment.

- Znasz tego Edge'a, ojcze? - Zapytał cicho. Nikt nie musiał wiedzieć, że obgadują tancerza. - Nawet się nie przywitał. Sądzi, że jest lepszy ode mnie? Od nas?- Zmarszczył lekko nos, bo chociaż Crow nie dał mu tego wprost odczuć, to jego chłodna obojętność była więcej, niż znacząca. - Wcześniej kłócił się z Leonardem. - Przypomniał.

Przesunął kilka świeczek, ustawiając je znów w linii. Po niewielkich zakupach poprzednich gości musiał na nowo sprawić, by stoisko prezentowało się zachęcająco, nawet jeśli Richard miał inny pogląd na estetykę tego miejsca.

- Ma aurę mugolaka, który sądzi, że zadzieraniem nosa może coś osiągnąć. - Mruknął niezadowolony. - Skoro to taka wielka gwiazda, czemu wcześniej o nim nie słyszałem? Ty słyszałeś, tato?

To nie była zazdrość o Prewetta, a wnioski wyciągnięte po obserwacji otoczenia. Leo z pewnością będzie miał jeszcze więcej do powiedzenia na temat The Edge.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#832
28.08.2024, 00:18  ✶  
Okoliczne kamienice

Co się stało...? A co się nie stało przez tych kilka minut, które musiały odjąć mu kolejnych pięć lat życia? Rozkładał tę scenę na czynniki pierwsze, aż nie pozostał po niej w głowie Crowa jedynie popiół - garść pyłu będąca pamięcią każdej potwornej, wybiegającej daleko w przyszłość myśli. Czasami nawet kiedy żywiło się do kogoś uczucie, to niezależnie od jego siły i czystości, niektórzy ludzie po prostu nie byli sobie pisani. Wszystkim czego teraz chciał była ucieczka od tej prawdy i... od siebie. No bo to przecież on był problemem. To on ciągnął ludzi w dół, to on wymyślał sobie jakieś durne rzeczy, to on skomlał teraz jak skopany pies nad wizją Prewetta podróżującego i jedzącego jakieś rogaliki z marcepanem... z kimś kto na niego zasługiwał, a nie z umartwiającym się, izolującym od społeczeństwa idiotą dla którego niebywałym luksusem i skokiem jakości życia stało się posiadanie w pokoju okna.

Nie miał mu do zaoferowania nic oprócz kilku żałosnych historii i egzotycznego dla kogoś z jego środowiska stylu życia. Oprócz tego był jedynie chodzącym bałaganem. Człowiekiem wymagającym całodobowego martwienia się czy tym razem wróci. I pewnego dnia pewnie nie wróci, bo zginie tak jak na durnia przystało - poświęcając życie w imię idei lub cudzego bezpieczeństwa. Laurent nie był nawet kimś, komu mógłby prawdziwie osłodzić życie swoją obecnością. Każde ich spotkanie kończyło się dramatycznie. Crow sam nie wiedział co oni wszyscy w nim widzieli, że się nie potrafili z niego wyleczyć, ale tu? W tym konkretnym przypadku? Może Prewett po prostu lubił myśleć, że mógł pewne rzeczy naprawić, może był jednym z tych ludzi pragnących wyciągać takie życiowe łamagi na prostą dla własnej satysfakcji... Tylko Crowa naprawić się nie dało. Przynajmniej w jego własnej opinii.

Co się stało?

- Nic - odpowiedział. Gdzieś z tyłu głowy wybrzmiało ciche chyba się w tobie zakochałem, ale takich słów cofnąć się nie dało. - To po prostu ja. - Ja chcący wyrzucić z głowy wspomnienie ciebie siedzącego na tarasie w tej białej koszuli. Ja udający, że nie pamiętam żartu o psie sprzed chwili i że nie chciałbym leżeć na tej drewnianej podłodze, kiedy trzymasz na mnie nogi. I to wszystko po tym jak flirtowałeś przy mnie z jakimś innym gościem. - Jestem cholernie zmęczony.

Chciał odsunąć się na krok, ale nie przerwał kontaktu fizycznego sam. Zacisnął palce jednej z dłoni na materiale jego koszuli, jednocześnie uciekając wzrokiem w bok. Osiągnął dzisiaj szczyt hipokryzji, ale wciąż sądził, że to było coś zupełnie innego. Bo owszem - sam był niewierny, ale... nie złamał danej obietnicy. Zawsze wracał do jednej osoby. On Laurenta w ten sposób nie posiadał.

Rozluźnił ten uścisk.

- Powinienem wracać.

Powinien. Ale wciąż tu stał, jakby trzymany na smyczy.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#833
28.08.2024, 15:14  ✶  
Okoliczne kamienice

Nic. Standardowa odpowiedź, która w tym punkcie nie ruszyła Laurenta tak, jak powinna go ruszyć. Nie lubił, kiedy ludzie twierdzili, że nic się nie dzieje, kiedy ewidentnie się działo. Przynajmniej jedno "coś" miało miejsce. Dzisiejszego dnia Flynn wziął sobie za punkt honoru nie odpowiadanie na jego pytania, jakikolwiek miał powód - Laurent chciał go o to zapytać, ale miał o to zapytać i... dostać odpowiedź taką jak wcześniej, że no przecież odpowiada. Więc musiałby zagłębić temat. Nie miał na to energii. I to wszystko się toczyło wokół "to po prostu Crow". Nic nie było jednak w jego przypadku "tak po prostu". Złożoność wszystkich elementów, studnia jego uczuć, tworzyła z tego huragan, którego poruszanie się było nieprzewidywalne. A Laurent chciał przewidywać. I przede wszystkim - uczyć się.

- Po prostu ty. - Nawet leciuteńko się uśmiechnął na to stwierdzenie, bo jak prosto nagle było ująć ten huragan, tę studnię, tę pustkę, która była tak nęcąca. Ktoś taki jak Fleamont nie powinien wzbudzać w nim takich odczuć zaufania, bo przeczył wszystkim normom tego, czego potrzebował, czego poszukiwał - oparcia. Na nim nie dało się oprzeć, bo ciągle znikał i uciekał. Dlatego Laurent nie kładł na nim ciężaru tego, co mogłoby upaść wraz z nim. Uczył się tego po każdym spotkaniu - gdzie ten czarnowłosy bożek Nieszczęścia utworzył granicę i na co powinien się mentalnie przygotowywać. - Piękny "po prostu Crowie", jesteś dzisiaj mistrzem w unikaniu odpowiedzi na moje pytania. A "po prostu ja" jest bardzo ładnym oksymoronem. Wiesz, co to "oksymoron"?- Lubił słowa, różne słowa, czasami go zaskakiwał wręcz słowami, które znał. A potem zaskakiwał, że nie znał jakichś bardziej podstawowych. - Przed paroma chwilami zastanawiałem się, czy na pewno dobrze się czujesz. Jak twoja noga? - Chciał przesuwać palcami po jego lokach i rysach twarzy, ale się nie odważył przez te resztki farby, jakie sią tam krzątały przemieszane z zaschniętym potem.

- Obiecałeś mi koncert. Powiedz mi to zdanie, jak posłuchamy kogoś, kto i tak śpiewa gorzej ode mnie w romantycznej scenerii sennego Londynu. - Ujął jego dłoń, tę ranną, i ułożył ją delikatnie między swoimi.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#834
29.08.2024, 00:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.08.2024, 00:56 przez Lorraine Malfoy.)  
Magiczne różności

Na twarzy Lorraine malowało się skupienie, kiedy z uwagą przysłuchiwała barwnej relacji Olivii. Pracując w zakładzie pogrzebowym, trzeba było być gotowym na wszystko: począwszy od roszczeniowych klientów, którzy kłócili się, gdzie rozsypać prochy znienawidzonej babci (i dlaczego powinna to być studzienka uliczna przed Necronomiconem), po zmarłych, którzy wracali do życia jako krwiożercze ghoule, ledwie Lorraine zdążyła sfinalizować wszystkie procedury tanatokosmetyczne. Czasami trzeba było uspokajać rozhisteryzowaną rodzinę nad rozczłonkowanym ciałem denata, czasami przymknąć oko na recydywistę, który ukrywał się w trumnie wyposażonej w podwójne dno i zaczynał płakać, gdy orientował się, że musi spędzić noc wśród trupów, a czasami – czasami trzeba było po prostu spalić kolejną gnijącą abominację przywleczoną do kostnicy, udając, że nie słyszy się demonicznego skowytu, gdy jej obmierzły zewłok trawił ogień zaczarowanego pieca krematoryjnego. Lorraine nigdy nie spodziewałaby się, że handel rękodziełem może być równie ryzykownym zajęciem.

Wyraz szczerego oburzenia przemknął przez twarz Lorraine, gdy usłyszała, że agresywna przedstawicielka konkurencji zaatakowała Olivię i szarpała się z nią tak wściekle, że ucierpiały aż włosy kobiety. Rozejrzała się konspiracyjnie na boki – styl bycia wiły często cechowała podobna teatralność – a upewniwszy się, że nikt w tłumie nie zwraca uwagi na toczącą się wymianę zdań, nachyliła się bliżej rudowłosej z cieniem złośliwego uśmiechu przyczajonego w kącikach ust, niby kot szykujący się do skoku. Chyba zbyt wiele czasu spędzała z Rookwoodem, pomyślała z irytacją, zaczynała przejmować jego manieryzmy.

– Trzeba ją było oskalpować – poradziła słodko – i zaoferować w ramach rekompensaty eliksir na porost włosów. Reklamację mogłaby wtedy zgłosić co najwyżej w najbliższym zakładzie fryzjerskim. – Mimowolnie zaplotła rękę w swoje długie włosy i bawiła się nimi bezwiednie, nawijając na palce kolejne srebrnoblond pasma okalające jej szczupłą twarz: zarówno kobiety jak i wile były przecież z natury stworzeniami próżnymi, a zaproponowana przez Lorraine zemsta była wprost proporcjonalna do dzieła destrukcji, jakie ich otaczało. Co prawda, Lorraine wątpiła, by wszystkie zniszczenia powstały z winy jednej osoby – tak samo, jak wątpiła, by para handlarzy bezczynnie przyglądała się, jak ktoś niszczy ich dobytek… – ale nie zamierzała potępiać ciężko pracujących ludzi, którzy bronili owoców swojej pracy przed wściekłością nieznajomej furiatki. Mogła kiedyś zgrywać świętą przy Desmondzie, powtarzając kuzynowi truizmy o tym, że agresja nie służy rozwiązywaniu problemów, a jedynie napędza błędne koło wzajemnej wrogości, ale prawda była taka, że Lorraine, jakkolwiek brzydziła się przemocą, tak była nią także szczerze zafascynowana – i wierzyła, że ta, odpowiednio zastosowana, potrafi rozwiązać bardzo wiele problemów.

Zerknęła współczująco na Tristana, zajmującego się porządkowaniem ocalałych towarów, ale skupiała się przede wszystkim na Olivii, która była najbardziej poszkodowana, jako przypadkowa ofiara prezentująca swoje wyroby pod wspólnym szyldem z wyjątkowo, jak widać, pechową nazwą.

– To chyba nie do końca moje klimaty – odpowiedziała już normalnym tonem na pytanie o występ Eloise – nie słucham zbyt często współczesnych artystów, choć muszę przyznać, że Eloise ma przepiękny głos. Przyszłam na kiermasz w samą porę, by obejrzeć gorący występ cyrku – zachichotała z lekko rozmarzoną miną – spotkałam paru znajomych, przeszłam się pośród straganów, nie wiadomo kiedy zaczęło się ściemniać, a ja przypomniałam sobie, że muszę jeszcze załatwić parę sprawunków. Liczyłam, że zdołam nabyć eliksir nasenny, kończą mi się zapasy specyfiku, który zaproponowałaś mi miesiąc temu – sprawdził się wyśmienicie, więc nie szukałam żadnych zamienników, tylko przyszłam prosto do ciebie.


Yes, I am a master
Little love caster
Porządny Ochroniarz
Nigdy nie wiesz, kiedy śmierć zapuka do twych drzwi.
183cm wzrostu. Brązowe oczy i włosy, u których można dostrzec siwe kosmyki. Często widnieje u niego zarost. Ogolony gładko jest tylko wtedy, kiedy brat każe mu się "ogarnąć". Ubiera się zawsze odpowiednio do sytuacji.

Richard Mulciber
#835
29.08.2024, 09:55  ✶  
Świeczki i kadzidła Rodziny Mulciber

Richard skinął głową w geście powitania, rejestrując fakt, że Laurent zwrócił się do niego tak, jakby go już znał? Istniała możliwość, że pomylił go z bratem? Bardzo możliwe, lecz Prewett nie zwrócił się do niego imiennie, ale nazwiskiem. Uwaga Laurenta szybko skierowana została na Charlesa. Wysłuchał wymiany zdań. Zdecydowanie było widać, że Ci dwoje się znają. Jeżeli ten czarodziej, rzucał jakiś urok osobisty, sądząc po reakcji i zachowaniu swojego syna, to na Richarda nic takiego nie działało. Laurent w jego oczach wyglądał poniekąd jak chodząca lalka Malfoyów. Może to wina urody jaką posiadał.

Całe szczęście, że Laurent nie zamierzał zgłaszać tej całej sprawy z zamieszaniem, jakie miało miejsce stoisko obok. Już wystarczająco problemów mieli na początku całego kiermaszu.

- Tak. Wróciło wszystko do normy.
Odparł zgodnie na pytanie syna. Charles nie musiał się niczym przejmować, jeżeli chodziło o obecność Richarda, który postanowił nie stać z tyłu, tylko podejść bliżej. Na wszelki wypadek, gdyby sytuacja z sąsiedniego stoiska miałaby się powtórzyć.

Kiedy towarzysz Laurenta, został przez niego przedstawiony Charlesowi, Richard uważniej przyjrzał się obcemu mężczyźnie, który wydawał się problematyczny? Już sam jego wyraz twarzy mówił wszystko. Był tutaj za karę? Czy już dostał swoją naganę? Czy może powstrzymywał się od powtórki z przed chwili?

Nie komentował. Nie okazywał nawet większego zainteresowania człowiekiem, który prawdopodobnie popisywał się na tutejszej scenie. Nie widział jego występu. Nie interesował go. Interesowało go teraz jego zachowanie. Lecz kiedy słuchał rozmowy syna z Prewettem, którzy umawiali się na kawę. Zwracając także uwagę na zachowanie syna, czy mógłby tutaj mówić o zazdrości tego ponurego towarzysza Laurenta? Czy to tylko błędne spostrzeżenie? Zmarszczył brwi.

W końcu Ci dwaj oddalili się. Jeszcze przez moment Richard ich obserwował, gdzie zmierzali.

- Nie znam.
Odpowiedział krótko na pytanie Charlesa. Wzrokiem wodząc jeszcze po przebywających jeszcze tutaj ludzi. Zatrzymując się przy stoisku starszego syna i bratanicy. Słuchał co mówił Charles, przenosząc wzrok na jego czynności wykonywane na stoisku. Ważne, że wszystko było na nim odpowiednio równo poukładane. Nie wnikał już głębiej w estetykę. I tak niedługo będą wszystko zwijać i wracać do kamienicy. Wolałby jednak, aby zrobili to razem z Leonardem i Sophie.
- Nie jest wielką gwiazdą, skoro ja o nim nie słyszałem, kiedy byłem w Londynie.
Spojrzał uważniej na Charlesa.
- Radziłbym Ci uważać na niego. A tym bardziej na relację z Prewettem.
Wyraził swoje zdanie w tym temacie.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#836
29.08.2024, 21:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.08.2024, 21:48 przez Millie Moody.)  
Południowe stragany

Brenna miała dla niej wiele znajomego ciepła i pomogła jej ogarnąć ciuchy. To był dobry pomysł, żeby do niej przyjść. Kiedy wspomniała o hałasie Mildred zadrżały ramiona, ale tylko trochę, tylko troszeczkę. Nie mogła po sobie pokazać, że hałas ją przytłaczał, że milion razy bardziej wolałaby spędzić ten czas z bratem, zamknięta w czterech ścianach ich małego wynajętego mieszkanka, zasłuchana w jego zdrapany głos, który kaleczy imiona bohaterów jej ulubionych książek.

Nagle poczuła się bardzo zmęczona i w sumie nie chciała już tu zostawać. Słuchała słów przyjaciółki i mimowolnie kiwała głową. Jeśli Alastor miał dzisiaj służbę, to raczej prędko nie wróci do domu, a ona nie chciała za szybko wracać do Doliny. Powietrze pachniało jej tam wciąż Lecznicą Dusz, nawet jeśli nie musiała być w jej murach.

– Dzięki Brenna, chętnie ja... chętnie skoczę z Tobą potem gdzieś indziej – przyznała, nieco skołowana, zmuszając myśli by trzymały się prosto i nie spierdalały wszędzie w koło. W chaosie. W zbiorowym koszmarze i strachu przed kolejnym atakiem.

Kilkukrotnie potarła dłońmi uda ukryte znów w spodniach, gdy usłyszała znajomy głos. Pomachała Dorze, a potem nie chcąc im przeszkadzać w rozmowie ruszyła na poszukiwanie swojego dzisiejszego anioła stróża.

Zgrawitowali w końcu we troje ze zwyciężczynią konkursu pokazowego do koła, gdzie największą nagrodą była obecność Alka. Przylgnęła do niego czekając na swoją kolej w zakręceniu kołem. Momentalna cisza, która wypełniła jej umysł była kojącym kontrastem do otaczającego ich szumu. Sielanka nie mogła jednak trwać długo, koło zaterkotało, gdy podawała swoje losy i odbierała fanty jeden za drugim. Próbowała się uśmiechać, zawsze przecież była dobra w udawaniu. Dopiero gdy brat oznajmił jej, że na dziś koniec, jej twarz rozjaśniała szczerym uśmiechem. A jeszcze ona mogła wybierać! A skoro tak, wolała oddalić się od tłumu, wolała zajrzeć do Bucky'ego, który swoją kawiarenkę miał na Alei Horyzontalnej, a która przez wzgląd na stare pieczywo zapewne nie była teraz oblegana. Pożegnawszy się z Guinevrą, oddalili się wspólnie ku ulubionej kawie Millie. Ku smaku normalności.


Postać opuszcza sesję
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#837
29.08.2024, 22:14  ✶  
Południowe Stragany
Wyroby Pani Zamfir > Kadzidła i świece


Jeden mówił “tyś moja”, drugi mówił “jak Bóg da!”, a trzeci mówił “moja najmilejsza… Czemuś jest mi tak smutna?"

Oboje byli siebie warci, ukryci warstwa za warstwą uśmiechu, tańca i gładkich ruchów. Oboje odnaleźli siebie lata temu, dojmująco samotni w perfekcyjnie zawoalowanej aurze wystudiowanych gestów, słodkich słówek tkanych pośród żerowiska piranii spragnionych władzy i pieniędzy.

Nie rozumiał czemu tka przed nim baśń, skoro nie był żadnym z tych trzech ptaków. Nigdy nie rościł sobie do niej prawa. Nie modlił się o zmianę jej decyzji. Kiedyś... kiedyś może pytał o powody jej smutku, lecz teraz jego usta milczały. W imię wolności, w imię niepisanej umowy pozwalającej im utrzymać tę relację na w miarę bliskim poziomie wiedział, że nie należy pytać, ponieważ ani Lorien, ani ptasi duch w niej nie udzielą odpowiedzi na tematy bolesne czy trudne dla jego przyjaciółki. Na tematy, które interesowały go o tyleż bardziej niż smak wina, czy kolejne pierwsze wydanie, które trafiło na jego półkę. Ale cisza, która miałaby nastąpić po pytaniu byłaby gorsza niż najgorsza prawda. Kłamstwo okraszone perlistym śmiechem i zbywaniem go, byłoby gorsze niż gorycz odmowy. Więc nie pytał, a ona sama z siebie nigdy nie zaczynała. Zatem słowa, które najprawdopodobniej miały go uspokoić, które być może miały być cichymi przeprosinami drobnej kobietki, stawały się bardziej karą, wskazaniem miejsca w szeregu, na gałęzi, która nawet nie była w kadrze jej opowiastki.

Przełknął to, jak zawsze, karcąc się w duchu, że wciąż, mimo upływu lat szukał w niej kogoś, kto dawno temu umarł.

– Nie spodziewałem się, że to powiem, ale bardzo Ci pasuje. Soczyste kolory, dzikość taboru. Jeszcze moment i zacznę się zastanawiać, czy na najbliższe urodziny nie sprezentować Ci talii tarota? – zaśmiał się serdecznie, lekko, wyobrażając sobie, że jest kimś innym, że nie przesypał się przez nich piasek jordańskiej pustyni, a jedyne co wypili razem to słodkie musujące wino, niezobowiązujących rozmów o niczym na angielskich bankietach. – Wybaczcie drogie panie, Jonathan muszę kogoś Ci przedstawić... – podjął rozglądając się za jakimkolwiek portem, ucieczką od odpowiedzi dzieweczki zasłuchanej w śpiew trzech ptaków. – Spotkajmy się może przy słodkościach Nory? Ma doskonałe cynamonki i liczę na podwójne espresso, ten dzień jest już i tak za długi... A jeśliby się nie udało, Lorien... jesteśmy umówieni na jutro, pamiętaj proszę. – prewencyjnie pożegnał się z damami i kradnąc Selwyna ruszył w kierunku kadzideł, nie zamierzając bynajmniej zwierzać mu się, ale traktując jego osobę, jako dobrą tarczę odwracającą od niego samego uwagę, jakby cokolwiek ze skołtunionych myśli miało znaleźć swoje odbicie w wahaniu głosu, czy niekontrolowanym grymasie. Już w drodze oceniał, czy przyjdzie mu rozmawiać z jednym, czy drugim z bliźniaków. Zachowanie Charlesa dużo jednak mogło zdradzić. W końcu Anthony wiedział jak młodzik zachowuje się przy swoim ojcu.

–Dzień dobry! Bardzo liczyłem na to spotkanie, gdy tylko dostałem list, ale nie spodziewałem się, że nastąpi w takich okolicznościach! – podjął po Norwesku, uśmiechając się szeroko, odzyskując rezon i kontrolę nad sobą i sytuacją.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#838
31.08.2024, 14:35  ✶  
Świeczki i kadzidła Rodziny Mulciber

Skrzyżowawszy na piersi ramiona, Charles popatrzył za Edgem i Laurentem, chociaż ci już dawno zniknęli między innymi bywalcami Lammas. Nie podobał mu się ten cały artysta i chociaż nie znał za dobrze Laurenta, doszedł do wniosku, że zasługuje na lepsze towarzystwo. Może i The Edge był gwiazdą, ale nie zaprezentował sobą nic, co Charles uznałby za godne gwiazdy w kontaktach osobistych. Napuszony buc, sądzący, że jest lepszy od wszystkich? Też coś! Leonard dobrze zrobił, karząc go uderzeniem penisa. Szkoda tylko, że nie trafił w sam środek czoła.

Ojciec też go nie znał. Charlie prychnął lekko pod nosem.

- Masz rację, tato. Nie znam go, nie będę się z nim zadawał. Ale Laurent jest miły. - Podzielił się swoją opinią. - Poznałem go ledwie wczoraj, wiesz? Ale...

Mógłby mówić dalej, ale stało się coś, co było ważniejsze od myśli o Edge'u, a nawet o Laurencie. Do stoiska zbliżał się ktoś, kogo Charles nie widział o wiele, o wiele za długo!

- Onkel! - Zawołał z norweskiego, wyrywając się natychmiast zza stosika. Poczuł rosnącą ekscytację, zupełnie jakby znów miał dziesięć lat i spotykał ulubionego przybranego wuja, którego należało odpowiednio przywitać. Charles znalazł się przy nim w parę sekund, zatrzymał się tuż przed mężczyzną, widząc, że ten miał towarzystwo, ale nie powstrzymał się na długo. Objął Anthony'ego tylko na chwilę, ścisnął go mocno, nie mogąc odmówić sobie przywitania, ale nie przeciągając go zbytnio. - Tak się cieszę, że cię widzę! Leo! - Charles odwrócił się, by zawołać brata. Uniósł dłoń, by zwrócić jego uwagę. Zobacz, kto tu jest! Dzień dobry również panu! - Przywitał się krótko z Selwynem.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#839
01.09.2024, 11:20  ✶  
Stoisko pani Zamfir

Oczy pani Mulciber rzadko jaśniały tak czystym i pięknym uczuciem, jak teraz gdy wpatrywała się w czerwoną chustę. Jakby błądziła myślami wśród pięknych łąk i łanów zbóż w świecie, który nigdy nie należał do niej.
Łatwo było sobie tą drobną istotkę wyobrazić w roli mitycznej Esmeraldy. Ubrać w kolorowe suknie, brzęczące bransoletki i obserwować jak tańczy na boso do taktu do romskiej muzyki, gdy każdy kolejny krok był niczym stąpanie po ostrzu noża.
Skupiła swoją pełną uwagę na pani Zamfir, wyrwana z głębokich rozmyślań przez coś tak trywialnego jak zapłata. Och tak, oczywiście. Nasunęła na twarz maskę uprzejmego uśmiechu.
- Nie, dziękuję.- Odpowiedziała kobiecie na propozycję zapakowania chusty. Zamiast tego wręczyła jej odpowiednią kwotę z galeonów, które miała schowane w kieszeni szaty. Jeśli była jakaś reszta do wydania to tylko machnęła delikatnie dłonią na znak, że nie trzeba.- Jest piękna, droga Pani. Dziękuję. - Powiedziała jeszcze, wyjątkowo zajęta przyglądaniem się swojemu nowemu nabytkowi. Nie planowała nic więcej kupować, więc pozwoliła Zamfir wrócić do swoich obowiązków i obsługi innych.

Gdy Anthony skomentował jej zakupu uniosła lekko brew. Gdzie jej tam do taborów? Gdzie do porzucenia monochromu czerni, złota i smutnych-nudnych-beży. Albo co gorsza do tarociarstwa.
Co miałaby zrobić z taką talią? Wysyłać Alexandrowi jedną każdego dnia niczym dziwaczny pakiet kolekcjonerski. Niegdyś widziała taką gazetę w mugolskim kiosku – dołączyli do niej zaledwie maszt z jakiegoś słynnego żaglowca, o którym nigdy nie słyszała. Zaskakująco przemiły sklepikarz próbował jej wytłumaczyć, że to taka „gratka dla wielbicieli składania modeli” – w każdym tygodniu mogli dokupić kolejną część okrętu, który składało się przez rok w szklanej butelce.
Pani Mulciber nie potrzebowała głupich kart, aby wiedzieć co przyniesie jej przyszłość. Wszystko zostało już dawno zaplanowane, bez miejsca na margines błędu.
Nie odpowiedziała, gdy przyjaciel zręcznie się wymigał od jej towarzystwa. Grzecznie. Z taktem. Zaciśnięte usta Lorien wyrażały teraz więcej niż setki słów. Pamiętała. Przecież wiedział, że akurat o ich spotkaniach nie zdarzało się czarownicy zapomnieć.
Czasu niewiele, jeszcze dwie niedziele mogę miły z tobą być.- Dokończyła opowiastkę w myślach jeszcze przez moment wpatrując się w plecy odchodzącego Anthony’ego. Przytuliła do piersi nowo kupioną chustę, jakby ta miała jej przynieść ukojenie w tym niewypowiedzianym smutku. Jak często musiała sobie powtarzać, że tak będzie lepiej – nieważne do jakiej muzyki przychodziło im w danej chwili tańczyć i czy wabili wzrok innych tą pozorną namiętnością, cisza zapadała między nimi coraz częściej. Lorien ukrywała w swoich powiastkach i baśniach wszystko to o co Anthony nie chciał pytać – całą swoją przeszłość zapisaną nie tylko w jordańskich piaskach. Tą która pachniała ciężkim papierosowym dymem w kasynach Prewettów czy bryzą osamotnionej wyspy na Morzu Północnym.
Wystarczyło tylko, by wreszcie zaczął ich słuchać.

Pokręciła z niedowierzaniem głową, kiedy zabrał ze sobą Jonathana. Jeśli ten się odwrócił w jej stronę - pomachała mu lekko na pożegnanie. Ot na wypadek, gdyby rzeczywiście nie udało im się spotkać u Nory.
- Wybacz Lysso za ten nasz mały detour.- Powiedziała wreszcie podchodząc do młodszej panny Mulciber. Przystanęła obok dziewczyny, jeszcze chwilę poświęcając na owinięcie sobie wokół ramion chusty. Sierpniowy wieczór nawet jeśli ciepły i pogodny - wciąż nie był odpowiednią porą na tak delikatne szaty jak te, które nosiła Lorien.- Czy masz ochotę odwiedzić ze mną stoisko Potterów? Z pewnością będzie mniej… folwarczne niż to co widziałyśmy do tej pory.
Czarodziej
Życie to sztuka, którą uprawia niewielu. Większość tylko wegetuje.
Wysoki brunet, mierzący 193 cm o zielonych oczach. Ubierający się jak zwyczajni mugole, nie rzucając się w oczy. Szczupły, z dobrze zbudowaną sylwetką.

Tristan Ward
#840
02.09.2024, 13:17  ✶  
Magiczne Różności

Tristan skupiony był na sprzątaniu bałaganu, jaki pojawił się przez awanturującą się klientkę. Gdyby miał ją opisywać, nieszczęśliwie jej opis byłby trochę podobny do Olivii. Z pewnymi, znacznymi może także cechami. Skoro prowadziła sklep, najpewniej nazwa była podobna do ich stoiska.

Na wspomniane słowa odnośnie zgłoszenia sprawy do odpowiedniego organu, Tristan przerwał swoją czynność i spojrzał na dziewczyny rozmawiające ze sobą. Jeżeli którakolwiek by zwróciła na niego uwagę, w odpowiedzi Tristan pokręcił głową. Nie planował tego zgłaszać. Nie wygrałby, gdyby to poszło za daleko. Prędzej wolałby odnaleźć tę dziewczynę i na spokojnie z nią porozmawiać. Zobaczyć jej sklep, aby samodzielnie sprawdzić, jak bardzo źle jego stoisko naruszyło jej działalność.

Wrócił ostatecznie do sprzątania i pakowania kartonów. Zamykania w nich rzeczy. Nie planował tego na nowo rozkładać. Dał tym samym do wiadomości, że zamyka powoli stoisko. To jedno zamieszanie było dla niego za wiele.

"Jesteś upośledzony?" – te słowa odbijały mu się w głowie jak mantra. Bo nie mówił. Nie mógł wypowiedzieć słowa aby kiedykolwiek wydać z siebie głos. Ta klątwa wciąż przypominała mu o tych śmierciożercach, którzy mogą w każdej chwili go odnaleźć. Dokończyć, co zaczęli. Być może i z tego powodu, nie chciał się za bardzo wychylać. Zgłaszać zamieszania i poniesionych strat.

Przez moment rozmowy dziewczyn o wokalistce czy jak znajoma Olivii spędza czas na tym kiermaszu, Tristan stał się trochę nieobecny. Skupiony na pakowaniu, zbieraniu ostatnich swoich produktów i całych eliksirów Olivii. Półki jakie zostały, spakował również.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Eutierria (8658), Alastor Moody (2816), Viorica Zamfir (7443), Brenna Longbottom (9148), Erik Longbottom (10575), Geraldine Yaxley (3118), Atreus Bulstrode (6249), Thomas Hardwick (2133), Cedric Lupin (7459), Perseus Black (951), Nora Figg (2409), Florence Bulstrode (5777), The Tempest (2039), Heather Wood (4239), Ula Brzęczyszczykiewicz (1800), Dora Crawford (3062), Philip Nott (5347), Bard Beedle (4762), Robert Mulciber (6511), Cameron Lupin (5438), Lyssa Dolohov (6494), Victoria Lestrange (17455), Sauriel Rookwood (10901), Cathal Shafiq (1684), Celine Delacour (3597), Sebastian Macmillan (6935), Stanley Andrew Borgin (8416), Bertie Bott (3462), The Edge (17225), Peppa Potter (1867), Rabastan Lestrange (656), Augustus Rookwood (565), Laurent Prewett (20679), Guinevere McGonagall (2846), Christopher Rosier (238), Lorraine Malfoy (3818), Leon Bletchley (6029), Olivia Quirke (5691), The Overseer (764), Alexander Mulciber (4340), Ambrosia McKinnon (2310), Tristan Ward (5474), Hades McKinnon (2237), Richard Mulciber (13112), The Lightbringer (5951), Thomas Figg (2419), Morpheus Longbottom (3952), Penny Weasley (9069), Vera Travers (2351), Neil Enfer (6742), Millie Moody (5588), Isaac Bagshot (5045), Asena Greyback (344), Anthony Shafiq (13151), Mabel Figg (1777), Ralitsa Zamfir (845), Lorien Mulciber (11735), Sophie Mulciber (3252), Basilius Prewett (3999), Jonathan Selwyn (4962), Charles Mulciber (10107), Leonard Mulciber (4189), Charlotte Kelly (291), Jagoda Brodzki (1208), Jessie Kelly (204), Electra Prewett (1891)

Wątek zamknięty  Dodaj do kolejeczki 

Strony (88): « Wstecz 1 … 82 83 84 85 86 … 88 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa