• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 10 11 12 13 14 Dalej »
[1969 r] Marsz Praw Charłaków

[1969 r] Marsz Praw Charłaków
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#1
17.01.2023, 18:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.02.2023, 19:20 przez Morgana le Fay.)  
Rozliczono - Sauriel Rookwood - Piszę, więc jestem


Prawa dla Charłaków nie miały prawa istnieć. W tym świecie, w którym przemoc i gwałt rodziły się tylko po to, żeby czystość krwi wyniosła na wyżyny wybranych, COŚ takiego jak charłak nie zasługiwało nawet na to, by być zapisywane wielką literą. Byli brudni. Spaczeni. Splamieni. Ich urodzenie się było pomyłką i dopóki mieli okazję powinni byli się pogodzić z tym, że nie dla nich życie czarodzieja. Odejść, z godnością, żyć pośród mugoli i zapomnieć o tym, że w ogóle coś takiego jak magia istniała. Z jakiegoś powodu - nie robili tego. Choć Ciemność dopiero miała nadejść i przysłonić świat swoją ponurą kotarą, chociaż w pełni strach dopiero miał zagościć wśród czarodziejów, powinni mieć trochę więcej oleju w głowie. Wiedzieć lepiej. Że cuda się nie spełniają, a marzenia są po to, żeby o nich śnić - nie je spełniać. A jednak proszę bardzo - oto byli. Tłoczyli się tutaj i protestowali. Walczyli o lepsze jutro, jakby miało jakąkolwiek szansę nadejść. Pod zachmurzonym, londyńskim niebem jednoczyli się, myśląc, że ci, co głośno krzyczą, zostaną w końcu usłyszani. Że bez władzy, wpływów i potęgi są w stanie zdziałać cokolwiek. Odnaleźć się w świecie, w którym nawet Nobby Leach został zgnojony. Żeby nie powiedzieć - zaszlachtowany. W końcu to był tylko wypadek.
Ten piękny pokaz jedności, prawa i pojednania, walki i płomiennego oddania sprawie, oglądał Sauriel Rookwood. Jeden z tych gości, których nie chcesz spotkać w ciemnej uliczce nocą, a jeśli to możliwe - nie chcesz spotykać go wcale. Czarne oczy, czarne jak noc, podkrążone, rozleniwione, spoglądały na ten świat i po jego głowie chodziło echo tego obrzydzenia wetknięte weń przez rodzinę, ale głównie nakrywało ją zmęczenie. Tym, że to w ogóle ma miejsce. Tym, że musiał tu być. Albo po prostu - zmęczony życiem.
Zgasił na bruku wypalonego papierosa i przygasił ciężkim buciorem.
Potem było już tylko szukanie tego, który pierwszy rzucił kamieniem.
Sauriel nie musiał nawet zaczynać. To się samo zaczęło. To nie tak, że miał coś do Charłaków, że uważał ich za gorszych, że uważał, że prawa nie są dla nich. Były. Świat posuwał się naprzód i powinniśmy iść razem z nim. Zamiast tego było zacofanie i rządy starych rodów, które w głowach miały równie stare zasady. Tylko że, wiecie co? Przy kolejnych uderzeniach pięści i przepychania się przez ten tłum nie miało to żadnego znaczenia. Za to mu zapłacili - za zaprowadzenie tutaj porządku. A tam, gdzie niezgoda była już zasiana nie potrzeba było dużo. Więc był. Więc leciała krew z połamanych nosów i krzyki zalewały kakofonią ulicę. Jedni próbowali się bronić, inni tylko pierzchali, uciekali i próbowali się chronić. Siebie, swoje dzieciaki. Sauriel omijał kobiety, nawet wyciągnął jednego dzieciaka i wcisnął matce w ręce, żeby nie został stratowany w tym owczym pędzie. Mógł być skurwysynem, ale hej, jak to ktoś mądry powiedział - przynajmniej był skurwysynem z sercem. Pojedyncze zaklęcia rozrzedziły tłum w niektórych miejscach, a pilnujący tego wszystkiego aurorzy chyba próbowali opanować to, co się dzieje. Kiedy jednak masz do czynienia z takim spanikowanym tłumem to co możesz zrobić? Próbować. Próby zaś miały to do siebie, że niekoniecznie wszystkie się udawały.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Nieoceniony Stażysta
god gives his silliest battles to his most tragic of clowns
zdezorientowane spojrzenie; ciemnobrązowe oczy; ciemnobrązowe włosy w wiecznym nieładzie; cienkie usta; przeciętny wzrost 174 cm; dobrze zbudowany, jednak wynika to raczej z diety i ciągłego latania z jednego zakątka szpitala św. Munga w drugi niźli intensywnym ćwiczeniom fizycznym; wada wymowy (jąkanie się) objawiające się w sytuacjach stresowych

Cameron Lupin
#2
18.01.2023, 18:27  ✶  

Chodzą po tym świecie ludzie, którzy sami pchają się przed szereg, gdy dostrzegają na horyzoncie okazję do zaistnienia na kartach historii lub dorzucenia przysłowiowej cegiełki przy ważnych zdarzeniach, które są w danym momencie na ustach całej społeczności. Cameron zdecydowanie nie był jedną z tych osób. A już na pewno nie planował poświęcić tego popołudnia na agitowanie na rzecz praw społeczności charłaków. Wręcz przeciwnie, przykładał tak małą wagę do ich postulatów, że nawet nie wiedział, czego właściwie oczekują protestujący, nie licząc zostania zauważonymi przez obecny rząd.

Jako wciąż uczęszczający do szkoły nastolatek miał po prostu nieco inną hierarchię wartości, zwłaszcza przed rozpoczęciem roku. W gruncie rzeczy, to właśnie nadchodzący wyjazd do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie stał za sprawą jego obecności w magicznej dzielnicy Londynu tego dnia. Chciał załatwić ostatnie sprawy na mieście, zanim w pełni poświęci się karczemnym próbom spakowania się przed pierwszym września. Gdyby nie to, że w ostatniej chwili wpadła mu w ręce lista brakujących podręczników, zapewne nawet nie ruszyłby się z domu.

Siły wyższe miały jednak to do siebie, że ich plany nie zbiegały się z marzeniami Lupina, toteż musiał ruszyć na Pokątną. Tam w tempie ekspresowym załatwił swoje sprawunki, złożył kilka zamówień w tutejszej księgarni, a następnie zniknął pośród bocznych alejek, gdy po wyjściu na większą ulicę... został dosłownie wepchnięty między uczestników marszu. I to nie z gatunku tych spokojnych i ułożonych, którzy jedynie nieśli transparenty i wygłaszali hasła pokojowe.

Z początku wydawało mu się, że to po prostu zwykły gwar typowy dla podobnych zbiegowisk. Zawsze można było usłyszeć podniesione głosy czy okrzyki co bardziej entuzjastycznych uczestników. Cameron dosyć szybko zdał sobie jednak sprawę, że było w tym coś jeszcze. Cokolwiek wisiało w powietrzu, zanim został wplątany w tę sytuację, teraz zupełnie ogarnęło tłum, a po chwili zapanował niemożliwy do uporządkowania chaos. Lub jakby to określił Lupin we własnej głowie: burdel.

Krzyki, wrzaski, a gdzieniegdzie nawet płacz, jakby ten przemarsz nie był na czyjeś nerwy. Powiedzieć, że młody czarodziej był skonfundowany, to jakby nie powiedzieć nic. Miał wrażenie, że znalazł się na innej planecie lub przynajmniej w innym świecie. Wyraźnie rozjuszony czymś tłum, parł prosto na niego. Czyjeś ręce starały się go przepchnąć z drogi, czyjeś ciężkie buty obijały jego kostki, a obce łokcie wbijały się w jego plecy, gdy główny zainteresowany po prostu stał, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje wokół niego.

Robił, co mógł, aby manewrować swoim ciałem, aby nie dać się bezwiednie ponieść fali ewidentnie uciekającego przed czymś tłumu. Przecież to miał być zwykły marsz. Co też takiego się stało, że wydarzenie, które ledwo miało potencjał, aby pozostać w pamięci zwykłych czarodziejów na dłużej niż kilka tygodni, przerodziło się w histeryczny bieg w bliżej nieokreślonym kierunku. Przecież nie robili tego dla zabawy. Coś ewidentnie musiało ich...

— O kurwaaa! — wyrwało mu się, gdy zobaczył przelatującą tuż nad głowami ludzi masę barwnych świateł. I to zdecydowanie nie były magiczne fajerwerki, które miały bawić dzieci lub młodszą młodzież. Cholerne zaklęcia. Ktoś atakował tłum. Zajebiście. Po prostu genialnie.

Trzeba stąd spierdalać, pomyślał i machinalnie zacisnął pięści. Czy zapewniało mu to jakikolwiek komfort? Niezbyt. Żaden był z niego mag bitewny, a za ćwiczeniami fizycznymi też jakoś specjalnie nie przepadał. Przynajmniej nie tymi tradycyjnymi, które wymagały cierpliwości, zaangażowania i poświęcenia. Na samą myśl o tym, że musiałby wstawać codziennie rano na jogging, czy inną cholerę, odechciewało mu się czegokolwiek. Teraz tego żałował. Gdyby bardziej się przyłożył, wymknięcie się z tej chmary ludzi nie byłoby takie trudne.

Powziął dosyć karkołomną próbę przedarcia się na drugą stronę ulicy. Niestety z każdym krokiem, który zbliżał go do osiągnięcia celu będącego w tej chwili jego priorytetem, na drodze pojawiała się przeszkoda w formie dryblasa, popychającego go w przeciwnym kierunku lub zaklęcia wystrzelonego przez Merlin-jeden-wie-kogo. Znalazł się już prawie po drugiej stronie, gdy nagle poczuł, że ktoś go złapał za ramię. Prawdopodobnie przypadkiem, jednak ciało zareagowało instynktownie i Cameron wyrwał się gwałtownie, co sprawiło, że wpadł na kolejną osobę, ta odepchnęła go dalej, chcąc usunąć go z drogi. Takim oto sposobem Lupin był popychany w najmniej bezpiecznym kierunku – w stronę niebezpieczeństwa.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#3
18.01.2023, 20:52  ✶  

Cameron Lupin był głównym bohaterem opowieści, w której nie było miejsca na herosów. Jak pomóc? Komu pomóc? Czy pomagać komukolwiek? Ratować dzieci, kobiety? Młodzież? Przecież sam był młodzieżą. Więc - ratować siebie? Instynkt człowieka był niesamowity. Nawet kiedy wydaje ci się, że aktywnie pragniesz dążyć do śmierci okazywało się, że to tylko twoja wyobraźnia. Chore pragnienie ukryte głęboko w sercu. Bo tak naprawdę - każdy chciał żyć. Główni bohaterowie książek zazwyczaj mieli odwagę. Nie mieli może stylu, klasy - tego często im brakowało, zwłaszcza na początku. Dopiero mijały tygodnie, wiosny przeradzały się w lato, zimy znów witały wiosnę, by stali się kimś. Nie rodzili się z tym. Zbierali doświadczenie jak w jakiejś śmiesznej grze, które potem przekładało się na ich postawę, sposób bycia i w końcu najważniejsze z tego wszystkiego - spojrzenie. Jeśli Cameron Lupin był głównym bohaterem powieści bez herosów, to jakie miał spojrzenie?

Zawód bohatera był koniec końców przereklamowany. Albo żyłeś dość krótko, by nie zdążyć nim zostać, albo wystarczająco długo, żeby stać się złoczyńcom. Czas zaś, jak mądrzejsi przed nami zauważyli, był niby stałą wartością. A jednak względną dla każdego. Powiedz - szybko tu płynął? Szybko przemijał, razem z czarami, kurwami lecącymi z ust i krzykami? Potrącany przez ręce, rozpychany. Dokładnie tak samo, jak rozstawiany był Cameron teraz. W swojej własnej historii nie byliśmy ani wielkimi bohaterami, ani wielkimi złoczyńcami. Byliśmy szarzy. Moralnie przechyleni w jedną ze stron, ale przecież większość z nas była szara. Ciemniejsze, jaśniejsze barwy, jedni mieli przebarwienia różu, inni czerwieni. Ale koniec końców - wszystko to nazwałbyś szarością. Ten świat w niej tonął. Miast być budowany z tylu kolorów, ile tęcza nam prezentuje, wszystko próbowało utrzymywać się pośrodku. Nazywaliśmy to: równowagą. Dziś więc był ból, a szepnę ci do uszka nawet więcej, drogi Cameronie: była tu również Śmierć. Lecz jutro? Jutro wstanie nowe słońce, nowy dzień, a wraz z nimi nowe uśmiechy. Ktoś kogoś przeprosi, ktoś komuś poda dłoń.

Jeźdźców było przecież Czterech. A Śmierć była tylko jedną z nich.

Może to właśnie w ramiona tej Śmierci wpadł Cameron, kiedy tłum pochłaniał go coraz mocniej.

Duże dłonie zacisnęły się na ramionach lecącego bezwładnie chłopaka. Dłonie z pierścieniami poznaczonymi krwią. Palce obryzgane czerwienią. Czarne oczy spoglądały na niego z góry, a była jedna taka osoba na tym świecie, która sądziła, że w ludzkich oczach można się było zagubić. W oczach Sauriela jednak można było odnaleźć siebie.

To chyba była jedna z tych magicznych chwil, które całkowicie odmieniały bieg opowieści.

Przez moment byli naprawdę blisko siebie. Plecy Camerona oparte o klatkę piersiową Rookwooda, jego ręce na jego ramionach. A potem przyszło zbliżyć się jeszcze bardziej. Sauriel złapał chłopaka jedną ręką, objął go, by drugą odepchnąć lecącego na nich... kogoś. W pośpiechu wydarzeń nie zarejestrował nawet kogo.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Nieoceniony Stażysta
god gives his silliest battles to his most tragic of clowns
zdezorientowane spojrzenie; ciemnobrązowe oczy; ciemnobrązowe włosy w wiecznym nieładzie; cienkie usta; przeciętny wzrost 174 cm; dobrze zbudowany, jednak wynika to raczej z diety i ciągłego latania z jednego zakątka szpitala św. Munga w drugi niźli intensywnym ćwiczeniom fizycznym; wada wymowy (jąkanie się) objawiające się w sytuacjach stresowych

Cameron Lupin
#4
21.01.2023, 00:50  ✶  

Owszem, to, że słońce ponownie uraczy ludzkość swymi promieniami o brzasku, gdy księżyc zakończy swą wędrówkę po nocnym firmamencie, było jedną z niewielu kwestii, które zdawały się niezmiennie. Gdyby było inaczej, spora część społeczeństwa zapewne by oszalała z niewiedzy przed tym, że nawet tak podstawowy element najbliższej przyszłości zdaje się zamknięty w sidłach niepewności.

Lupinowi zwłaszcza w tej chwili, zależało jednak na czymś więcej niż egzystowanie ze świadomością, że co by się nie działo, świat i tak ruszy do przodu. Otóż bardzo by mu zależało na tym, aby dożyć kolejnego dnia. I powtórzyć ten proces nawet nie dziesiątki, a wręcz setki razy, dopóki nie wyląduje zniedołężniały w domu spokojnej starości, gdzieś na wsi, z dala od miasta.

Być może właśnie dlatego Śmierć, która znalazła się na jego drodze, nie wydawała się mu w tym momencie straszna, gdyż automatycznie urosła w jego oczach do rangi Wybawiciela; kogoś, kto wyciągnie go z opresji. Jeśli mężczyźnie o ciemnych oczach ten tytuł się nie podobał, to może Tymczasowy-Towarzysz-W-Drodze-Do-Bezpiecznego-Miejsca bardziej przypadnie mu do gustu.

W każdym razie Cameron nawet się ucieszył, że ktoś postanowił go zatrzymać. Gdyby nie to, tłum pociągnąłby go do samego centrum tego chaosu, a tam chyba nawet Merlin do spółki z Morganą woleliby nie wiedzieć, co się odkurwiało. Automatycznie podniósł wzrok w górę, spoglądając na twarz swojego bohatera.

— D-d-dzięki — wydusił z siebie, nie zauważając nawet, że pod wpływem jakże stresujących okoliczności, głos momentalnie zaczął mu drżeć.

Zanurzył spojrzenie w pozornie bezdennej głębi oczu Sauriela. Nie zdołał powiedzieć nic więcej, gdyż został przyciągnięty do obcego, który w tym samym czasie odepchnął innego bliżej nieokreślonego nieznajomego. Cóż, to było niefortunne. Dla tego nieznajomego oczywiście.

— T-t-trzeba s-się s-s-stąd w-w-w-wynosić. T-to jest j-jakaś w-w-wielka r-rozpierducha — zauważył całkiem logicznie, chociaż nie bardzo wiedząc, jak osiągnąć ten cel. Wzrok Lupina błądził bezmyślnie po fasadzie jednej z kamienic przy ulicy, jakby oczekiwał, że na elewacji ktoś wypisał dokładne instrukcje na temat tego typu incydentów.

Nie mógł się zbytnio poruszyć, o ile Sauriel nie zmniejszył siły uścisku, ale dalej mógł poruszać głową, toteż jego wzrok koniec końców spoczął na poznaczonych śladami krwi palcach starszego czarodzieja. Cameron wybałuszył oczy, przełykając głośno ślinę. Widok posoki nie był mu obcy, ale ciężko było porównać rany odniesione podczas zamieszek w Londynie do takich z bójki na szkolnych błoniach. Omiótł spojrzeniem tłum, chociaż pośród zawołań, zaklęć, które już na tym etapie latały w najróżniejsze strony, ciężko mu było skupić się na czymkolwiek konkretnych.

— P-potrzebujesz l-l-leczenia — dodał bez namysłu. Cóż, jeśli jego Wybawca mógł go bezpiecznie przeprowadzić przez tłum w bezpieczne miejsce, to miał pomysł, jak mu podziękować za tę odwagę i ludzką przyzwoitość. Jak tylko przestanie się jakąś, to wystarczy parę machnięć różdżką i po poranionych kłykciach nie będzie śladu.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#5
21.01.2023, 09:37  ✶  

Gdyby być tak całkowicie szczerym, ale zupełnie absolutnie, gdzie nie wiemy już, czy to nadal prawdomówność, czy już może chamstwo, to Cameron był kolejnym na drodze do wpierdolu. Z pominięciem wszystkich pięknych słówek i opakowań, w których można było to zdanie ująć. Napatoczył się pod nogi - i całkowicie przypadkowo tak, że Sauriel go złapał. Automatycznie. Złapał i miał go odepchnąć, tak jak przed momentem zrobił z jakimś anonimowym czarodziejem. Albo charłakiem. Teraz już ciężko było powiedzieć, kto w tym tłumie wmieszał się, aby przeżyć "przygodę" swojego życia i doświadczyć zastrzyku adrenaliny, a kto był tu walczyć o prawa, które... no cóż, spójrzmy prawdzie w oczy - zostały rozgonione agresją. Takie właśnie mieli prawa. Nie mieli. W dodatku - nie bardzo mieli narzędzia, by cokolwiek zmienić. Tymczasowy-Towarzysz-W-Drodze-Do-Bezpiecznego-Miejsca nie miał pojęcia, czy ten, którego złapał, jest charłakiem czy czarodziejem i szczerze? Nie miało to absolutnie żadnego znaczenia. Dzieciak. Spojrzał w twarz chłopaka, wielkie oczy, które szukały tylko jednego - życia - i chociaż nie był takim dzieckiem jak pałętające się tutaj dziesięciolatki, to nadal był zdecydowanie za młody, żeby zasłużyć sobie na wywalenie się tutaj, między nogami pędzących ludzi. Wiesz, co groziło tym, którzy tu upadli? Wyobrażasz to sobie? Wśród tych dziesiątek stóp, które nie spoglądały, gdzie i dokąd biegną, które jedynie szukały ucieczki od zagrożenia? Wyobraź to sobie. Ludzie mówili, że śmierć przez tonięcie czy spalenie była okrutna. A ta, której wizja chwilowo się oddaliła..?

Gdyby mógł to teleportowałby się z miejsca razem z nim, odstawił na bok, poklepał po głowie i powiedział, że czas do domu, mamy i ciepłego mleka. Ale nie mógł. Byli ludzie, którzy w Hogwarcie wylewali ósme poty nad książkami, ludzie, którzy te książki uwielbiali i ci, którzy robili wszystko, tylko nie sięgali po nie. Cóż, Sauriel lubił książki. Tylko że jednocześnie lubił równie mocno unikać zajęć, kiedy do Hogwartu chodził. Łatwo więc sobie wyobrazić, że posiadanie licencji na teleportowanie stało się poza jego zasięgiem. I czasami żałował. Czasem. Zapieranie się tutaj, kiedy leciał na ciebie tłum, wcale nie było proste. Tym bardziej wędrowanie pod niego. Może i był silny, może i był sprawny, ale walka z tym natłokiem ludzi była zwyczajnie problematyczna.

Podniósł głowę, zrywając kontakt wzrokowy. Niewyraźne "dzięki" dotarło do jego uszu. Wolną rękę, którą przed chwilą kogoś odepchnął wyciągnął przed siebie i poruszył nadgarstkiem okrężnym ruchem. Nie był dobry w zaklęciach Rozproszenia. Trzymając pod ramię Camerona przesunęli się kilka kroków w tył pod nawałem ludzi, kiedy pierwszy ruch nic nie zdziałał. I drugi też nie. Przez moment srebrzysta, przejrzysta bariera ich ochroniła, ale pod wpływem paru popchnięć i uderzeń zniknęła. Tak, Sauriel nie miał w swojej dłoni przy tym różdżki.

- Tarcza, dzieciaku. Umiesz rzucić tarczę? - Owszem, musieli się stąd wydostać. To znaczy - Sauriel niekoniecznie musiał, ale zamierzał. Lupin był tak rozedrgany, a przynajmniej takie miał wrażenie, że wyciąganie różdżki i bawienie się nią brzmiało jak przepis na tragedię. Bo nawet jeśli był dobry w magii Rozpraszania, to czarowanie nie równało się czarowaniu. Co innego czarować w bezpiecznej klasie szkolnej, a co innego w takim miejscu. Tym bardziej magicznym patykiem, który łatwo upuścić, zgubić, a... to były cenne rzeczy. - Nie ważne. Nie wyciągaj jej. - Ruszyli do przodu. Topornie i powoli. Tarcza błyskała przed nimi to znikała, ale przynajmniej pozwalała się czasami przesunąć do przodu, rozrzedzała ten tłum. A to zawsze było coś.

- A ty większe powody do zmartwień. - Właściwie jakby byli odrobinę dalej od siebie to Sauriel nie był pewien, czy w ogóle byliby w stanie się usłyszeć. Znów wysilając się na prawdę poczuł irytację, że w ogóle postanowił walczyć z tym miejscem i tym tłumem, zamiast zostawić chłopaka - niech sobie radzi. Mimo wszystko mały już nie był, a życie uczyło najlepiej, jak sobie radzić. Tylko że irytacja, irytacją. A to, że uważał, że żaden dzieciak nie zasłużył na przedwczesną śmierć było zdecydowanie silniejsze.

W końcu się przedarli.

Puścił Camerona i miał wrażenie, że dopiero teraz jest w stanie wciągnąć powietrze w swoje płuca. Pochylił się do przodu w bocznej uliczce i oparł dłonie na kolanach, spocony jak świnia. Adrenalina buzowała w jego żyłach - i było to całkiem przyjemne. Byłoby jeszcze przyjemniejsze gdyby nie to, że to miejsce stało się masakrą. Obrócił głowę w kierunku tych błysków i krzyków, nie czując jeszcze tego, jak mocno jest poobijany, że rzeczywiście tu miał zadrapanie, tam miał zadrapanie, że knykcie miał zdarte. Ale ta krew niekoniecznie była tylko jego.

Oddychał głęboko. Bardzo głęboko.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Nieoceniony Stażysta
god gives his silliest battles to his most tragic of clowns
zdezorientowane spojrzenie; ciemnobrązowe oczy; ciemnobrązowe włosy w wiecznym nieładzie; cienkie usta; przeciętny wzrost 174 cm; dobrze zbudowany, jednak wynika to raczej z diety i ciągłego latania z jednego zakątka szpitala św. Munga w drugi niźli intensywnym ćwiczeniom fizycznym; wada wymowy (jąkanie się) objawiające się w sytuacjach stresowych

Cameron Lupin
#6
22.01.2023, 21:24  ✶  

— T-tak — wydusił z siebie, kiwając intensywnie głową. Zaczął się macać po kieszeniach, szukając różdżki.

Niestety znajomość inkantacji i wyrobione ruchy nadgarstka to było jedno, ale wykrztuszenie z siebie odpowiednich słów, gdy człowiek się jąkał w takich sytuacjach jak ta.... To było proszenie się o kłopoty. We własnym roztrzepaniu możliwe, że Lupin nawet nie zdałby sobie sprawy z zagrożenia, które wynikałoby z rzucania zaklęć w jego stanie, jednak najwidoczniej bóstwa nad nim czuwały. Sauriel równie szybko, jak zaczął oczekiwać wsparcia od niego, tak równie szybko z niego zrezygnował.

Może to i lepiej? Bądź co bądź byli pośród niezłego chaosu. A dodanie do tego kolejnego czynnika w formie zaklęć o nieznanym efekcie, raczej nie mogło skończyć się dobrze. A droga do bezpiecznej przystani nie była łatwa.

Zaklęcia latały na wszystkie strony i tylko nieliczna ich część rozbijała się o rzucane raz za razem tarcze przez Sauriela. Spora ich część przelatywała tuż poza zasięgiem magicznej tarczy, stając się zmartwieniem innych ludzi obecnych na marszu. Tu i ówdzie można było dostrzec innych co bardziej uzdolnionych czarodziejów starających się postawić mocniejsze zaklęcia obronne, a wtedy magiczne pociski nie tyle były przez nie wchłaniane, ile odbijały się na boki, uderzając o elewacje pobliskich budynków lub mknąc w górę ku niebu.

Na ziemi było zresztą niewiele lepiej, a Cameron robił co w jego mocy, aby nie sprawiać swojemu bohaterowi większych problemów. Ostrożnie stawiał kolejne kroki, starając się o nic i nikogo nie potknąć i trzymał się mocno, powtarzając sobie w myślach, aby nie odstępować go na krok. Gdyby teraz się odłączył lub upadł, to byłoby po nim. Może jakimś cudem zdołałby uniknąć rozdeptania przez rozpierzchający się tłumek, ale bez paru złamań, obić pewnie by się nie obyło.

Cóż, tu masz rację, pomyślał, wychwytując pośród szumu otoczenia i niekończących wołań, odpowiedź swego towarzysza. Zrozumiał jego sugestię. Nie był to ani czas, ani miejsce, aby zajmować się tym, czy któryś z nich był ranny, czy nie. Dopóki nie znajdą jakiegoś schronienia przed tym chaosem, na nic się nie zda komentowanie rzeczywistości. Dzięki Merlinowi udało im się przedostać na chodnik, a następnie umknąć do jednej z bocznych alejek.

Lupin przywarł plecami do muru jednego z budynków, strzelając oczami na prawo i lewo, jakby oczekiwał, że z głębszej części bocznej ulicy wyłoni się kolejna fala rozwrzeszczanej gawiedzi. To by było na tyle, jeśli chodzi o spokojny i pokojowy protest. Gdyby nie to, że dalej nie był pewny, czy są bezpieczni, to może by się nawet zaśmiał. Zamiast tego na jego twarz wstąpiło coś na kształt grymasu. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyszarpnął z niej różdżką. Gdy jego palce zacisnęły się na jej rączce, od razu poczuł się nieco pewniej.

— Co tam się w ogóle wydarzyło? — wyrzucił z siebie, dysząc ciężko.

Nie, żeby oczekiwał od Sauriela konkretnej odpowiedzi z uwzględnieniem danych personalnych konkretnych prowokatorów po stronie zwolenników i przeciwników marszu. Odpowiedź na jego pytanie bywa bowiem stosunkowo prosta: wszyscy zawinili. Organizatorzy marszu. Ministerstwo Magii odpowiedzialne za to, aby nie doszło do rozlewu krwi.

Wbił wzrok w Rookwooda, akurat, gdy ten zwrócił się ponownie w stronę ulicy, z której z takim trudem się wynieśli.

— Zamierzasz... Zamierzasz tam wrócić? — rzucił, mrugając intensywnie, starając się skupić spojrzenie na twarzy mężczyzny. Nie miał pojęcia z kim miał do czynienia. Kimś, kto przypadkowo znalazł się w tym samym chaosie i chciał się od niego jak najszybciej odizolować, czy raczej czarodzieja-bohatera, który po odstawianiu jej ofiary losu w bezpieczne miejsce, zamierzał ruszyć na poszukiwania kolejnej. — Jasna cholera, nieźle się poobijałeś.

Liczba otarć i innych zadrapań zdecydowanie była większa, niż początkowo zakładał. A może po prostu, teraz gdy faktycznie mógł się skupić, dostrzegał więcej szczegółów.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
22.01.2023, 23:26  ✶  

Bohater. Gdyby tylko Sauriel usłyszał ten ułamek myśli, to podejrzenie, że on był tam po to, by ratować potrzebujących, chyba zacząłby tu tarzać się po ulicy, po ścianach i gdzieś podjechał po sam sufit ze śmiechu. Bohater. Powiedziałby pewnie coś, gdy tylko by się uspokoił, że zawód "bohater" to zawód o wyjątkowo krótkim stażu. A on, jak na swoje życie, żył już za długo, żeby bohaterem pozostać. Bo gdy żyjesz wystarczająco długo odkrywasz, że tak naprawdę przez cały czas byłeś antagonistą tej historii. Z historiami było jednak tak, że pisali ją zwycięzcy. Orwell napisał to lata temu i cholera - miał rację. Takim właśnie sposobem Cameron Lupin, będąc zwycięzcą swojego małego, intensywnego epizodu z tłumem charłaków mieszających się z czarodziejami, uznał osobę, która mu pomogła, za bohatera. Śmiałe stwierdzenie, a przecież to wszystko na razie było grą niepewności, kiedy nie wiedziałeś tak naprawdę, co myśleć, co sądzić, a w ogóle gdzie w tych ocenach i przemyśleniach była jeszcze prawda i tylko prawda.

Ich kooperacja wyszła całkiem nieźle.

Tak, poszło całkiem nieźle - to pierwsze, co pojawiło się w głowie Rookwooda, kiedy ten podniósł wzrok i przeciągnął dłonią po włosach, w końcu się prostując. Zlepione ze sobą kosmyki nawet tym razem nie opadły w większości na jego czoło. Zamiast przyglądać się jednak dłużej Cameronowi, tak samo jak on spojrzał w kierunku tego motłochu, do którego chyba teraz włączyli się aurorzy. Albo raczej - który to motłoch i owczy pęd ci aurorzy próbowali z całych sił powstrzymać. Zgubne koło. Chcesz dobrze, prężysz się, a zaszczute zwierzę reaguje tylko jeszcze większą agresją. Ci, którzy się tu zebrali - ciekawe, czy ktoś z nich doświadczył kiedykolwiek prawdziwej dobroci? To był jeszcze ten czas, w którym Sauriela to bardziej interesowało. Kiedy niesprawiedliwość tego świata była jeszcze wyraźna i gdzieś w głowie krążyło wrażenie, że przecież musiała tkwić w tym bagnie jakaś nadzieja. Jakakolwiek. Że w tych wszystkich książkach o tych prawdziwych bohaterach mieli jednak rację i dobro zawsze zwycięża. Na razie zwyciężała panika i agresja, a najlepszą przemową była mowa pięści.

- Skąd mam kurwa wiedzieć. - Warknął na młodzika, lustrując go spojrzeniem - dość nieprzyjemnym, trzeba dodać. Lecz kiedy tylko na niego spojrzał, z tymi dużymi oczami, jakie miał, złagodniał. Trochę. Jego oczy się uspokoiły i barki rozluźniły. W zasadzie to było to trochę kłamstwo z jego strony. "TROCHĘ". - Nie wszyscy lubią charłaków, młody. - Sauriel pomacał swoje kieszenie w poszukiwaniu fajek, modląc się do wszystkich bogów, że ich nie zgubił w tej całej zawierusze. Ale jest! Są! Spojrzał krytycznie ze ściągniętymi brwiami na widok pogniecionego pudełka. - Sszzzzkurwajegomać... - Wymruczał, wyciągając równie przygniecionego fajka, ale niezrażony sięgnął po różdżkę i go odpalił, zaciągając się głęboko dymem. Adrenalina jeszcze z niego nie zeszła, a przez nią w połączeniu ze zmęczeniem nieco drżały mu dłonie. I zakrztusił się na pytanie o to, czy tam wraca.

- Chyba cię Bóg opuścił. - No dobra, był sprawny, ale ta szarpanina wyssała z niego całą energię. Przylgnął plecami do ściany ramoneską, jaką miał na sobie i zjechał w dół do pozycji siedzącej. - Nie panikuj, młody. Klapnij sobie. Daj człowiekowi złapać oddech. Palisz?



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Nieoceniony Stażysta
god gives his silliest battles to his most tragic of clowns
zdezorientowane spojrzenie; ciemnobrązowe oczy; ciemnobrązowe włosy w wiecznym nieładzie; cienkie usta; przeciętny wzrost 174 cm; dobrze zbudowany, jednak wynika to raczej z diety i ciągłego latania z jednego zakątka szpitala św. Munga w drugi niźli intensywnym ćwiczeniom fizycznym; wada wymowy (jąkanie się) objawiające się w sytuacjach stresowych

Cameron Lupin
#8
28.01.2023, 20:12  ✶  

Skrzywił się, słysząc coraz to bardziej donośne odgłosy walki. Wydał z siebie przeciągłe westchnięcie. Wydawało mu się, że mignęła mu tam charakterystyczną barwę munduru Brygadzistów. Najwyższy czas. Ciekawe, ile się zbierali ze wkroczeniem do akcji. Kto wie, może nawet uda im się ująć parę osób, zanim się rozpierzchną po bocznych uliczkach lub dosłownie rozpłynął w powietrzu, aby po chwili zmaterializować się wiele kilometrów stąd?

— Ta. Z-zauważyłem — skomentował, prostując plecy w geście obronnym na niezbyt przyjemną odzywkę obcego mężczyzny. Nie odpowiedział na nią jednak ani też nie odwołał się do niej. Przerosła go ta sytuacja na wielu różnych poziomach, więc był w stanie zrozumieć, że ludzie reagowali różnie. — Najwyraźniej ktoś postanowił im pokazać, że t-to jednak nie jest ich miejsce. N-nic dziwnego, skoro nawet rząd n-n-nie wie, co z n-nimi zrobić.

Gdyby miał znaleźć dodatkowy powód wybuchu tych zamieszek, to pomijając brak odpowiednich zabezpieczeń Ministerstwa Magii i organizatorów marszu, wskazałby właśnie to; nieudolność ludzi u władzy. Brak określonego stanowiska. Trzymali w niepewności zwolenników dopuszczenia charłaków do magicznej społeczności, ale też tych, którzy chcieli zamknąć przed nimi podwoje świata czarodziejów. A to sprawiało, że obie grupy się radykalizowały, sądząc, że mają przyzwolenie na „udowodnienie” swoich racji. Coś tu, kurwa, nie zdało egzaminu, pomyślał, opierając głowę o ścianę.

— M-można tak powiedzieć. — Parsknął cicho na słowa Sauriela, idąc w jego ślady i zsuwając się na chodnik. Poniekąd cieszył się, że trafił na kogoś, kto jednak myślał chociaż trochę krytycznie i nie szukał dodatkowych wrażeń, gdy jeszcze dochodził do siebie z jednego odlotu po zastrzyku adrenaliny.

Jakakolwiek siła wyższa nie sprawowała nad nim pieczy, tak dzisiaj zdecydowanie się nie popisała, zmuszając go do tego, aby znalazł się dzisiaj w samym środku protestu. A przecież nawet nie był nim zainteresowany. Nie musiał widzieć go na własne oczy, nie chciał go doświadczać, a najchętniej o wszelkiego rodzaju rewelacjach dowiedziałby się z pierwszych stron gazet lub z radia. Wbił wzrok w paczkę papierosów.

— Palę — potwierdził szybkim skinieniem głowy. Nie należał do osób, które na wszelki wypadek noszą przy sobie paczkę fajek, ale zdarzało mu się po nie czasami sięgać, jeśli była ku temu okazja. Zazwyczaj przy okazji jakichś imprez lub spotkań towarzyskich, jednak biorąc pod uwagę okoliczności, nie miał zamiaru odmawiać oferty.

Jeśli Sauriel postanowił podzielić się z nim papierosem, Cameron przyjął go i odpalił za pomocą własnej różdżki, cedząc przez zęby odpowiednią inkantację. Wciągnął dym głęboko do płuc i przymknął na moment oczy, pozwalając, aby błogość rozlała się po jego ciele. Wiedział, że to poniekąd trucizna, ale przecież był młody. Szybko nie umrze. Chyba. Jeśli będzie miał szczęście.

— Jestem Cameron — wypalił nagle, puszczając strużkę dymu w kierunku, z którego przybyli. — Masz jakieś imię, czy wolisz, żebym mówił na Ciebie — Zmarszczył na moment brwi, próbując sobie przypomnieć dokładne określenie — Aniołem stróżem? T-tak trochę ocaliłeś mi dupę.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#9
31.01.2023, 15:02  ✶  

Wydostali się z tego całego szajsu, udało im się nie skończyć jak kaczki pod nogami tłumów (czy tam inne gumy do żucia, niepotrzebne skreślić), ale adrenalina wcale całkowicie jeszcze nie opadła. Siedząc w tym półcieniu wydawało się, że jeśli zostaną na dłużej to wszystko może zmienić swój bieg rzeczy, że ludzie mogą zmienić kierunek swojego biegu i zamiast w kierunku przeciwnym - ruszą tutaj. Dokądkolwiek, byle owce mogły zbiec z pastwiska. Umknąć przed wilkami, które między nimi grasowały. To, że Sauriel sam był wilkiem, który stwierdził, że pora klapnąć na dupce to swoją drogą. No bo przecież tu i teraz wcale nie szczerzył wilczych kłów, nawet jeśli wspaniały humor mu nie dopisywał i zdecydowanie za ostro zwrócił się do Camerona. Ale, ale! Co było dla niego samego istotne i co zwróciło jego uwagę, sprawiło, że zagapił się na młodzika, to jego sposób wypowiedzi. Jąkanie się. Wyprostował się, jakby gotów był tu teraz stawiać czoła największym zagrożeniom, nawet wydawało mu się, że przez moment zobaczył jakiś błysk w jego oku (ale to mogło być tylko wrażenie), by jednocześnie - jąkać się. Sauriel aż zamrugał, nie mając pojęcia, jak to odbierać i jak się do tego odnosić. A może miał taką wadę wymowy? Że się jąkał?

- Zawsze się tak jąkasz? - Chciał nawet przez moment się ugryźć w język, żeby oszczędzić komentarzy, ale jednak nie chciał tego aż tak bardzo, żeby ze sobą walczyć. Niektórzy mieli problem z gładkością wypowiedzi przez emocje. Nadal w nim tańczyły? Tkwiły? Czy to była jedna z tych traum, która Camerona pochłonie i będzie go potem prześladowała przez resztę jego dni? Mogło tak być. Nie wszyscy składali się z żelaznej psychiki, która pozwalała im wzruszać ramionami na ludzkie skurwysyństwo, a tym bardziej ludzkie tragedie. Słowo "najwyraźniej" w usłyszanej wypowiedzi było dość kluczowe. Mówiące, że dzieciak może i nie akceptował tego, ale rozumiał, jakimi różnicami dzielone było społeczeństwo. Poza tym ujął sedno sprawy - skoro nawet rząd nie wie, co z nimi zrobić, to czemu ludzie mieliby nie wyrażać swojego zdania na ten temat? Tam, gdzie nie ma silnej władzy, była silna ręka ludu. Historia to świetnie pokazywała. Zabawna sprawa - bo Sauriel był właśnie pasjonatem tejże historii. A wcale na takiego nie wyglądał. Zwłaszcza teraz - poobijany i znużony.

- Jak? Że Bóg cię opuścił? Jesteś pesymistą czy masz takie spierdolone życie? - Jakoś pesymizm mu nie pasował do tej twarzy. Miłej twarzy. Patrząc na Camerona pomyślał: to dobry dzieciak. Tak to w końcu jest z tymi pierwszymi wrażeniami, co? Bardzo istotnymi - bo gdyby pomyślał inaczej to nie zawalczyłby o to, żeby razem z nim wydostać się z tego piekła. Ale spierdolone życie? No, to już mogło pasować. Nieśmiały? Wycofany? Bojaźliwy? Takie określenia pojawiały się w głowie Czarnego Kota przy tej rozmowie. Świat płonął - a oni właśnie podpalali papierosy w bocznej alejce. Tak, można było zdecydowanie powiedzieć, że Bóg Camerona opuścił. Opuścił ich obu.

Paczka poleciała w kierunku jego towarzysza tej doli-nie-doli, pognieciona, niektóre fajki były połamane, ale przecież w dobie magii naprawienie takiej pierdoły to kwestia pomyślunku - i chęci. Spoglądał na to, jak Cameron wyciąga pieczołowicie tego papierocha, odpala go - i cały ten proces był kojący w jego ruchach. Trucizna, która uspakaja. A jeśli tłum go nie zabił i nie rozdeptał to hej - jedna fajka miałaby dać radę? I chyba faktycznie - miał. Bo kiedy Sauriel usłyszał o aniele stróżu to się zakrztusił dymem i musiał pobić się parę razy w klatkę piersiową, żeby znów zyskać możliwość oddychania. Aż łezki mu zatańczyły w kącikach oczu.

- O kurwa. - Ledwo wydusił, biorąc głębokie wdechy i ocierając oczy. - ANIOŁ. Hahaha... - Nazywali go różnie, ale aniołem jeszcze nikt go nie nazwał. Skurwysyn, diabeł, chuj, dupek - o, to były dobre określenia. Ale ANIOŁ? Było w tym coś tragicznie zabawnego. - Czarny Kot. Tak mnie nazywają. Ewentualnie - mam na imię Sauriel. - Ale na pewno nie "anioł stróż". Chociaż... - Ale jak chcesz podbić moje ego, to możesz mnie nazywać aniołem. Obrosnę kurwa w piórka. - Charakterystyczny smirk ozdobił jego facjatę.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Nieoceniony Stażysta
god gives his silliest battles to his most tragic of clowns
zdezorientowane spojrzenie; ciemnobrązowe oczy; ciemnobrązowe włosy w wiecznym nieładzie; cienkie usta; przeciętny wzrost 174 cm; dobrze zbudowany, jednak wynika to raczej z diety i ciągłego latania z jednego zakątka szpitala św. Munga w drugi niźli intensywnym ćwiczeniom fizycznym; wada wymowy (jąkanie się) objawiające się w sytuacjach stresowych

Cameron Lupin
#10
01.02.2023, 22:24  ✶  

— N-n-nie. T-t-tylko, jak się s-stresuje — odpowiedział, starając się nie brzmieć, jakby to pytanie go uraziło. Mimo to jego policzki zabarwiły się na lekką czerwień. W sumie, ostatnio te nerwy zdarzają się coraz częściej i częściej, pomyślał nieco zgryźliwie.

Zdecydowanie istniała część Camerona, która była nieco wycofana i wręcz wyrywała się do tego, aby zniknąć gdzieś w tłumie i znaleźć się poza zasięgiem wszystkich zdarzeń, które potencjalnie mogłyby zmienić jego życie na gorsze. Rzecz w tym, że był to tylko fragment jego osoby. Wiele lat spędzonych wśród ludzi, których zachowanie graniczyło z ciężkim ADHD i zadziwiająco otwartą postawą, wypędziło go z tej skorupy, ale ta wciąż mu towarzyszyła, ciężąc mu od czasu do czasu. Najczęściej wtedy, gdy nie mógł polegać na tych, których obecność przywykł brać za pewnik.

— Nie no, aż t-t-tak źle to nie jest — mruknął, ściągając w konsternacji brwi. — Po prostu jestem głupi i grzeszę, okej? C-czasami nawet dosyć trochę c-c-często. Od tego się wypada z łask b-bożych, c-co nie? Albo innego chujostwa co się w-wtrąca w życie ludzi. Pewnie p-przez to tu wylądowaliśmy.

Spojrzał wymownie w niebo, jak gdyby oczekiwał, że otrzyma jakąś konkretną odpowiedź na ten komentarz. Może i to lepiej, pomyślał. Gdyby nagle jakieś bóstwo postanowiło się z nim skontaktować lub dać mu jakiś znak poprzez zesłanie na nich ulewy, to stwierdziłby, że faktycznie bardzo dużo nagrzeszył. Nawet jeśli nie był głównym sprawcą całej masy problemów i incydentów, w jakie wplątywali się jego przyjaciele, to wciąż był winny współudziałowi. A to potrafiło namieszać w kartotece, zarówno tej ziemskiej, jak i chociażby szkolnej, czy niebiańskiej.

Uśmiechnął się pod nosem na widok reakcji Sauriela. Zaciągnął się jeszcze raz papierosem, po czym strącił popiół z niego prosto na chodnik. Nie przejmował się zbytnio, czy przypadkiem nie zabłąka się tutaj jakiś zagubiony auror lub brygadzista. Jakoś wątpił, żeby funkcjonariusze byli w tej chwili zainteresowani wlepianiem mandatów za palenie w miejscu publicznym. I tak mieli teraz pełne ręce roboty, więc chęć wyrobienia normy raczej zeszła na dalszy plan.

— Czarny K-kot? — Uniósł pytająco brwi. Że niby był zwinny jak kocisko, czy trafił na kogoś parającego się animagią? Ewentualnie mogło jeszcze chodzić o mityczne dziewięć kocich żyć, ale to chyba były zbyt dalekosiężne wnioski. — Cóż, Sauriel to dobre imię, chociaż ten anioł też kusi, nie powiem. „Czy przybyłeś t-tutaj, aby zbawić grzesznika, o aniele?” — kontynuował nabożnym tonem, z trudem powstrzymując się przed wzniesieniem obu rąk w górę, jak to miały w zwyczaju kapłanki sabatu. Po chwili na jego usta wypłynął z trudem uśmiech, aż chłopak parsknął gromko. — Ja pierdole, odpierdala mi.

Ukrył twarz w dłoniach. Od głównej ulicy dochodziły do nich kolejne odgłosy zamieszek, jednak tak jak do tej pory wydawały się ono stosunkowo odlegle, tak teraz zdawały się coraz bardziej przybliżać i nabierać na intensywności. W pewnym momencie rozległ się huk; ktoś wysadził w powietrze część ściany pobliskiego budynku. Pył wzniósł się w powietrze, a pojedyncze cegły potoczyły się po ziemi. Cameron zmarszczył brwi i podniósł się z ziemi. Wprawdzie żaden odłamek nie doleciał do ich alejki, ale on nie miał zamiaru siedzieć i czekać, aż któryś w końcu go dosięgnie.

— D-dobra — mruknął, zbierając się w sobie. — Czas stąd spływać, panie Saurielu.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Cameron Lupin (2735), Sauriel Rookwood (3561)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa