Prawa dla Charłaków nie miały prawa istnieć. W tym świecie, w którym przemoc i gwałt rodziły się tylko po to, żeby czystość krwi wyniosła na wyżyny wybranych, COŚ takiego jak charłak nie zasługiwało nawet na to, by być zapisywane wielką literą. Byli brudni. Spaczeni. Splamieni. Ich urodzenie się było pomyłką i dopóki mieli okazję powinni byli się pogodzić z tym, że nie dla nich życie czarodzieja. Odejść, z godnością, żyć pośród mugoli i zapomnieć o tym, że w ogóle coś takiego jak magia istniała. Z jakiegoś powodu - nie robili tego. Choć Ciemność dopiero miała nadejść i przysłonić świat swoją ponurą kotarą, chociaż w pełni strach dopiero miał zagościć wśród czarodziejów, powinni mieć trochę więcej oleju w głowie. Wiedzieć lepiej. Że cuda się nie spełniają, a marzenia są po to, żeby o nich śnić - nie je spełniać. A jednak proszę bardzo - oto byli. Tłoczyli się tutaj i protestowali. Walczyli o lepsze jutro, jakby miało jakąkolwiek szansę nadejść. Pod zachmurzonym, londyńskim niebem jednoczyli się, myśląc, że ci, co głośno krzyczą, zostaną w końcu usłyszani. Że bez władzy, wpływów i potęgi są w stanie zdziałać cokolwiek. Odnaleźć się w świecie, w którym nawet Nobby Leach został zgnojony. Żeby nie powiedzieć - zaszlachtowany. W końcu to był tylko wypadek.
Ten piękny pokaz jedności, prawa i pojednania, walki i płomiennego oddania sprawie, oglądał Sauriel Rookwood. Jeden z tych gości, których nie chcesz spotkać w ciemnej uliczce nocą, a jeśli to możliwe - nie chcesz spotykać go wcale. Czarne oczy, czarne jak noc, podkrążone, rozleniwione, spoglądały na ten świat i po jego głowie chodziło echo tego obrzydzenia wetknięte weń przez rodzinę, ale głównie nakrywało ją zmęczenie. Tym, że to w ogóle ma miejsce. Tym, że musiał tu być. Albo po prostu - zmęczony życiem.
Zgasił na bruku wypalonego papierosa i przygasił ciężkim buciorem.
Potem było już tylko szukanie tego, który pierwszy rzucił kamieniem.
Sauriel nie musiał nawet zaczynać. To się samo zaczęło. To nie tak, że miał coś do Charłaków, że uważał ich za gorszych, że uważał, że prawa nie są dla nich. Były. Świat posuwał się naprzód i powinniśmy iść razem z nim. Zamiast tego było zacofanie i rządy starych rodów, które w głowach miały równie stare zasady. Tylko że, wiecie co? Przy kolejnych uderzeniach pięści i przepychania się przez ten tłum nie miało to żadnego znaczenia. Za to mu zapłacili - za zaprowadzenie tutaj porządku. A tam, gdzie niezgoda była już zasiana nie potrzeba było dużo. Więc był. Więc leciała krew z połamanych nosów i krzyki zalewały kakofonią ulicę. Jedni próbowali się bronić, inni tylko pierzchali, uciekali i próbowali się chronić. Siebie, swoje dzieciaki. Sauriel omijał kobiety, nawet wyciągnął jednego dzieciaka i wcisnął matce w ręce, żeby nie został stratowany w tym owczym pędzie. Mógł być skurwysynem, ale hej, jak to ktoś mądry powiedział - przynajmniej był skurwysynem z sercem. Pojedyncze zaklęcia rozrzedziły tłum w niektórych miejscach, a pilnujący tego wszystkiego aurorzy chyba próbowali opanować to, co się dzieje. Kiedy jednak masz do czynienia z takim spanikowanym tłumem to co możesz zrobić? Próbować. Próby zaś miały to do siebie, że niekoniecznie wszystkie się udawały.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.