• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[22 Marca, Pogrzeb Simone Malfoy] Wiltshire, rezydencja Malfoyów

[22 Marca, Pogrzeb Simone Malfoy] Wiltshire, rezydencja Malfoyów
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#1
18.01.2023, 01:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.07.2025, 15:31 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic VI
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III

Chodniki i źdźbła trawy wciąż były przyozdobione wilgocią wczorajszego deszczu, mimo że dzisiejszy brzask zapowiadał ciepły i słoneczny dzień. Krople rosy pląsały na płatkach pierwszych, wiosennych kwiatów co rusz strącane wiatrem wsiąkały w glebę, zapomniane, nieobecne.
Rozsypane pomiędzy drzewami nagrobki, były oddzielone od reszty świata grubym, wysokim murem, tak samo jak reszta cmentarza i sam grobowiec rodzinny. Ciepło wczesnowiosennego dnia dopiero co wzbierało w ciężkim, porannym powietrzu, ale wspomnienie wczorajszej ulewy nie ustępowało szybko i obniżało temperaturę, mimo starań słońca, przyprawiając tych mniej przygotowanych na warunki pogodowe o zaczerwienienia na skórze dłoni. Niewielka, wyrastająca z rozwidlenia ścieżki kaplica rzucała cień na grunty cmentarza. Sama krypta, której drzwi były teraz otwarte, zdawała się stać z boku, jej ozdobne gzymsy ukrywały się w zieleni mchu.
Elliott pozwalał, aby wiatr opływał jego sylwetkę nurtem chłodu i zostawiał na policzkach charakterystycznie wilgotny pocałunek przeradzajacego się w ciepły dzień, wilgotnego poranka. Jego cień nachodził na stojącą na ozdobnym podwyższeniu ołtarza urnę. Stał w niewielkiej odległości od reszty zgromadzonej rodziny. Nie trząsł się, nawet niespecjalnie ruszał z każdą, kolejną sekundą przypominając bardziej jeden z pomników, jakie wyrastały gdzieniegdzie przy samotnych grobach czy większych grobowcach z drzwiami zamkniętymi na cztery spusty.
Wiedział, że im szybciej zaczną, tym szybciej skończą. Chciał mieć z głowy cały ten pogrzeb jak i żałobę, widok współczucia na twarzach rozmówców i wszystko, co się z tym wiązało.
- Chciałbym powitać serdecznie wszystkich zgromadzonych na dzisiejszej uroczystości. Rodzinę, przyjaciół, bliższych i dalszych znajomych moich oraz Simone. Dziękuję, że zgromadziliście się tutaj tak licznie, by towarzyszyć mojej żonie w tej ostatniej drodze. - spojrzał po wszystkich, odwracając twarz od urny, nie skupiając go na żadnej konkretnej grupie, ani osobie. Zawiesił oczy na granicy między głowami, a tym, co było ponad nimi, aby prościej było mu wygłaszać kolejne słowa. Robił odpowiednie pauzy modelując głos tak, jakby bardzo trudno było mu zebrać jakiekolwiek słowa przez wzbierający smutek.
- Z Simone znaliśmy się wiele lat, nasza przyjaźń miała swoje korzenie jeszcze w czasach szkolnych, chociaż tak naprawdę połączyła nas chęć pomocy innym istnieniom. Bardzo chętnie pomagała potrzebującym i udzielała się charytatywnie, krzywda nigdy nie była jej obojętna. Była czarownicą ambitną, zorganizowaną i pełną energii do działania. Jej dobroć i niezwykłość przejawiała się każdego dnia, w najdrobniejszych nawet gestach. Zanim połączyła nas miłość współpracowaliśmy zapewniając lepsze życie wielu zwierzętom, w większości koniom. Dzięki uprzejmości, jaką zawsze w sobie nosiła i pogodzie ducha, którą zarażała świat i ludzi wokół siebie udaje mi się nasze wspólne działania charytatywne kontynuować. Jej pamięć będzie mi przyświecać w kolejnych przedsięwzięciach, bo to ona była, i wciąż jest oraz zawsze będzie, dla mnie ogromną inspiracją. Jej odejście to nieodżałowana strata. Simone, będę Cię nosić w swoim sercu oraz pamięci na zawsze, każdy z twoich ciepłych uśmiechów, i każde z wspierających, przepełnionych miłością słów. - zrobił krótką przerwę, przy ostatnich słowach kierując spojrzenie na urnę z prochami. Wziąwszy głębszy oddech skierował wzrok znów ku tłumowi, zupełnie jakby każde kolejne zdanie miało sprawiać mu fizyczny ból.
- Bardzo dziękuję wszystkim zgromadzonym, za to, że biorą udział w tej uroczystości pogrzebowej. Proszę, byście mieli w pamięci moją… naszą ukochaną Simone, w taki sposób jaki, by sobie tego życzyła. Silną, ambitną i wrażliwą na cierpienie innych. - zakończył swoją mowę, nie chcąc przedłużać uroczystości. Ustąpił miejsca Hesperii, która stała, przez całą przemowę, tuż za nim. Odszedł w stronę rodziny, stając przy Eunice i Eden, w pewnej odległości od rodziców.

INFO, PROSZE PRZECZYTAC, wiadomosc pozafabularna:

Theme pogrzebu, również pierwsze słowa pieśni Hesperii... UWAGA SMUTNE - linkinpark.mp3


Wasze postacie, przed wejściem na tę część cmentarza dostały niewielką mapkę w jaki sposób dotrzeć do posiadłości, w której będzie się odbywać druga część uroczystości. Na ozdobnym papierze były też słowa piosenki, jaką żegnać miała Simone kapłanka, jeżeli ktoś byłby zainteresowany śpiewaniem.

Tutaj proszę, aby każdy napisał posta - obgadałem z Bezą, że każda osoba, która opisze w swoim poście wspomnienie z Simone (lub Simone i Elliottem) dostanie pod koniec sesji 10 PD. (jeżeli napiszecie takie wspomnienie, proszę dać znać tutaj >link<)

Mniej oficjalna konkurencja, którą przeprowadzimy sobie na discordzie to ‘konkurs na najsmutniejszego posta’. Pod koniec tej tury i jak będziemy już przechodzić do sali balowej zrobię listę tych, którzy chcą brać udział (proszę mi sie zgłaszać tutaj >link<) i będziemy głosować.

Kolejny post planuję na 24/01. Jeżeli ktoś nie zdąży do tego czasu napisać swojego posta, to nie ma się co bać, może go też napisać dopiero w drugiej części eventu, ale wtedy wiadomo, omija go możliwość dostania 10 PD.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
Widmo
Wit Beyond Measure Is Man's Greatest Treasure.
Czarownica czystej krwi; jedna z czworga legendarnych założycieli Hogwartu. Posiadaczka słynnego diademu, obdarzającego niezwykłą mądrością.

Rowena Ravenclaw
#2
18.01.2023, 02:00  ✶  
Isztar, Astarte, Diana, Hekate, Demeter, Kali, Izyda, Lilith.
W swych modlitwach wzywała imiona Matki tak długo, aż głos odmówił jej posłuszeństwa, domagając się od niej odpowiedzi, dlaczego odebrała światu kobietę tak młodą - niewiele przecież starszą od Hesperii - która sama została matką. Dlaczego skazała Elliotta na przedwczesne wdowieństwo, zaś małego Nicholasa na wychowywanie się bez ciepłej bliskości rodzicielki? Dlaczego zesłała na Simone delirium, tak, jak pozbawiła ją daru widzenia? Dlaczego, och, dlaczego w tak okrutny sposób wystawiała kapłankę na próbę?
Bogini jednak nie odpowiedziała.
Teraz Hesperia miała poprowadzić nieszczęsną samobójczynię w jej ostatniej drodze. Wraz z kilkoma innymi kapłanami z kowenu przybyła do kaplicy Malfoyów znacznie wcześniej niż pozostali żałobnicy, aby przygotować ołtarz, na którym miało odbyć się nabożeństwo. Sama jednak uparcie przez ten czas milczała; gdy jeden z kuzynów poprosił służbę o wskazanie miejsca, w którym spoczywała trumna Simone, okazało się, że kobieta została skremowana. Nie była przekonana co do tego rodzaju pochówku; jej zdaniem palenie ciał na stosie pod gołym niebem, aby stały się jednością z naturą, nigdy nie mogło równać się z wrzucaniem do metalowego pieca, jednakże z szacunku do młodego wdowca nie wyraziła swych myśli.
W kaplicy było duszno; zapach kadzideł mieszał się z zapachem kwiatów oraz perfum stale przybywających gości, aż zaczęło kręcić się jej w głowie. Wreszcie Elliott zakończył swoje przemówienie, a prowadzona przez jednego ze swych kuzynów Hesperia wkroczyła na podwyższenie, by rozpocząć rytuał.
— Tak mocno się starała i tak daleko zaszedła, lecz przed obliczem Matki to i tak nie ma znaczenia… Simone Malfoy musiała upaść w otchłań i stracić najcenniejszy dar, dar życia, aby zjednoczyć się ze Stwórczynią… — rzekła kapłanka, patrząc przed siebie zasnutymi bielmem oczyma — Dziś żegnamy naszą siostrę Simone, lecz nie jest to ostateczne pożegnanie… Będzie wciąż obecna w naszych serca, będzie jaskółką zwiastującą wiosnę i szumem strumienia, będzie letnią burzą i wiatrem poruszającym korony drzew. Albowiem wszystkie dzieci Matki, stają się z Nią jednością.
Po tym Hesperia zaczęła śpiewać modlitewne pieśni w unisonie z innymi kapłanami. Kaplica wypełniła się dymem kadzideł, szczypiących w oczy i drapiących w gardło; w takiej scenerii urna z prochami Simone została złożona w rodzinnej krypcie Malfoyów. Macmillianówna wniosła jeszcze jeden hymn ku czci Matki, zanim drzwi prowadzące do miejsca spoczynku zmarłej zostały całkowicie zamknięte.
Po wszystkim wraz z innymi przybyszami z kowenu opuściła kaplicę, pozostawiając żałobników z własnymi refleksjami.
Tłumacz
These scars don’t lie,
I’m living in an empty time
Falling through space,
I’m living in an empty place.
Ubrany na czarno. Z bliznami na twarzy. Puste spojrzenie. 180cm.

Martin Crouch
#3
18.01.2023, 17:53  ✶  

Opadnięte serca, czerniejsze niż zwykle szaty, smętne spojrzenia rojące się wokół jakby wcale nie był wśród ludzi, lecz w pomieszczeniu pełnym luster. Jeszcze sam tak niedawno obleczony był wieczną żałobą. Utrata brata nie pozwoliła na wylewanie łez po śmierci małżonki.

Śmierć małżonki.

Podobne okazje, a jednak tak inne okoliczności. Elliot był centralną postacią tego pogrzebu. Osobiste słowa spowiły się wokół szczątków ukochanej przez niego osoby. Na pogrzebie Kordelii Martin praktycznie nie istniał. Związek był zbyt świeży, nikt nie kojarzył ich jako małżeństwa. Kondolencje spływały niemal wyłącznie do jej rodziny.

Martin wraz z rodzicami i rodzeństwem stali przy rodzinie. Pani Crouch była bliską kuzynką matki Elliotta, a teraz połączyły ich zbliżone tragedie synów. Młodzi mężczyźni, w sile wieku. Ozdobieni najlepszymi niewiastami, którymi nie dane im było cieszyć się długo. Martin nie podzielał tych podobieństw. Kordelia była mu całkiem obca, Simone i Elliotta zdawało się łączyć coś rzeczywistego.

Crouch wpatrywał się w urnę. Nasłuchiwał śpiewu kapłanów. Przesycone smutkiem otoczenie nie udzielało mu się jednak nastrojem. To wszystko wydawało mu się wręcz... estetycznie piękne. To nie był pierwszy pogrzeb w jego życiu, lecz tym razem okoliczność była mu na tyle obojętna, że zamiast przygniatać się bagażem emocjonalnym, mógł się po prostu rozejrzeć. Simone znał z widzenia, nigdy chyba nawet nie zamienili słowa. Żałobę kuzyna szanował, lecz w sobie nie miał grama szczerego smutku.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#4
18.01.2023, 20:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.01.2023, 20:44 przez Erik Longbottom.)  

Śmierć Simone była szokująca, co do tego Erik nie miał żadnych złudzeń. Wątpił, aby ktokolwiek spodziewał się, że kobieta dokona żywota w tak młodym wieku, a już zwłaszcza mając na uwadze to, że stosunkowo niedawno doczekała się syna. Miał nadzieję, że ten nie zapamięta wiele z tego okresu. Wystarczy, że Elliott musiał nosić na swoich barkach ciężar żałoby. Nawet sobie nie wyobrażam, jak się czuje, pomyślał zmartwiony, znajdując sobie i Brennie miejsce pośród zebranych gości. Niezbyt blisko pierwszych rzędów, ale też nie na tyle w tyle, aby zniknąć w tłumie. To wydarzenie nie mogło być komfortowe, a pierwsze zalążki tejże kwestii zauważył już podczas balu charytatywnego.

Już wtedy wiele osób wiedziało o tym, że małżonki Malfoya nie było już na tym świecie, a on i tak postanowił się zjawić. W dużej mierze zapewne z obowiązku i potrzebie uczczenia pamięci żony niż chęci rozerwania się w posiadłości Longbottomów. Bądź co bądź, przeżywanie żałoby na oczach śmietanki towarzyskiej świata czarodziejów oraz mediów raczej nie było szczytem marzeń. Dodać do tego jeszcze Ostarę, która dosłownie odbyła się poprzedniego dnia, a można było wręcz odnieść wrażenie, że Simone po prostu czekała, aż inne celebracje przeminą i zostanie pożegnana po raz ostatni przez rodzinę i przyjaciół. Zarówno ona, jak i Elliott tkwili w swoistym zawieszeniu, czekając, aż świat pozwoli im się należycie pożegnać.

— Mam wrażenie, jakby minęły wieki, odkąd się dowiedzieliśmy aż do teraz — szepnął do siostry, nachylając się nad jej uchem, co by nie musieć podnosić głosu. Szczerze mówiąc, czuł lekką ulgą, nie ze względu na własne odczucia, a ze względu na wszystkich krewnych Elliotta, którzy zostali wplątani w to wszystko. Wolał nawet nie myśleć, czy prasa ich nie nachodziła w tym okresie. Gdyby tak było, to na ich miejscu miałby problem z zachowaniem zimnej krwi.

Wysłuchując przemowy pogrzebowej w wykonaniu swego przyjaciela, obserwował go bacznie, jednak jego wzrok prędzej czy później opadł na miejsce, gdzie stała urna z prochami. W ostatnich latach jego relacje z Malfoyami uległy poprawie lub raczej ponownie wróciły do życia, ale nie mógł powiedzieć, że znał Simone wyjątkowo dobrze. Nie byli jednak sobie kompletnie obcy. Z uwagi na jej zainteresowania względem pomocy charytatywnej, siłą rzeczy wiedzieli o sobie, rozmawiali parę razy.

Możliwe, że nawet wymienili kilka listów w ramach jakiegoś większego projektu, w który była zaangażowana większa ilość osób. Zawsze wydawała się... zainteresowana, przynajmniej z perspektywy Erika. Znał ludzi, którzy pomagali tylko ze względu na to, że mogli dzięki temu lepiej wypaść w towarzystwie, ale Simone się raczej do nich nie zaliczała. W jego mniemaniu Simone miała w sobie dobrotliwe odruchy i aż żal było myśleć o tym, w jaki sposób zostały ukrócone przez siły wyższe.

Z prawdziwą pasją, kochającym mężem i własnym samozaparciem mogłaby daleko zajść. Mogłaby pomóc wielu ludziom. To była strata dla ich społeczności, ale może istniała szansa, że ta tragiczna śmierć przyniesie także coś dobrego. Może ktoś kiedyś sobie o niej przypomni i uzmysłowi sobie, jak kruche jest ludzkie życie, a to z kolei sprawi, że w kluczowym momencie nie podejmie brzemiennej w skutkach decyzji? Ciężko było stwierdzić, ale potencjał zawsze istniał.

Nawet nie zauważył, kiedy Hesperia Macmillan wkroczyła na podwyższenie, aby wygłosić swoją część przemowy. W końcu parę słów od lokalnego kowenu również się liczyło, a już przede wszystkim przy pogrzebie. Głos kapłanki wybrzmiewający od strony mównicy, sprawił, że Erikowi zrobiło się lżej na sercu. Kobieta zdecydowanie miał talent do przemów i wiedziała, w jakie tony uderzyć, aby przynieść ukojenie zebranym tu czarodziejom i czarownicom. Niedługo później kapłani rozpoczęli swe śpiewy, a Longbottom opuścił spojrzenie w dół, wbijając spojrzenie w bliżej nieokreślony punkt, chłonąc każde słowo pieśni.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Widmo
The bodies in my floor all trusted someone.
Now I walk on them to tea.

Eunice Malfoy
#5
18.01.2023, 21:02  ✶  
Życie i śmierć nieodłącznie splatały się w jedno.
  Było to szczególnie widoczne w chwilach gdy jedno życie gasło, aby rozbłysło nowe. Lub w takich jak teraz – ledwie wczoraj świętowali Ostarę, celebrowali budzące się życie, dziś zaś… żegnali Simone. Pani Malfoy nie była tylko żoną jej brata oraz po prostu matką jej bratanka, nie. Miała imię, głos, kształt, swój charakter, och, wymieniać można długo. W każdym razie: istniała.
  I z którejkolwiek by strony nie spojrzeć, nie dało się zaprzeczyć stwierdzeniu, iż Eunice szwagierkę najzwyczajniej w świecie lubiła. Plotki, ploteczki, mniej lub bardziej poważne sprawy – niejedną godzinę spędziła z Simone na rozmowach.
  A potem, po urodzeniu Nicholasa, zniknęła. Lecznica Dusz to jednak nie Azkaban, z niej się w teorii wychodziło, będąc w mniejszym lub większym stopniu poskładanym przez magipsychiatrów. W teorii. Bo oto się okazało, iż Simone zniknęła znów – w innym, bardziej trwałym sensie. Kryła się za tym pewna ostateczność, przed którą umysł się w jakimś stopniu bronił. Jednakże teraz stojąc tu i teraz, na terenach posiadłości rodowej, wpatrując się w urnę…
  … przed tym obrony już nie było.
  Nie płakała, długie lata spędzone w Wiltshire nauczyły sztuki skrywania łez, tłamszenia w sobie wszystkiego, co ostatnimi czasy stało się niezwykle trudne, co spotykało się z frustracją młodej kobiety. Niemniej uczucia Eunice – w przeciwieństwie do co niektórych tu zebranych – były szczere: naprawdę żałowała Simone.
  Żałowała, że nie było dane jej wyjść z Lecznicy.
  Żałowała, że już nigdy z nią nie porozmawia.
  Żałowała wielu innych rzeczy.
  Czerń otulała sylwetkę Eunice, podkreślając bladość jej cery, co tylko dopełniało obrazu stonowanego, powściągliwego smutku, jaki sobą reprezentowała. Słuchała słów brata w skupieniu, aczkolwiek jej spojrzenie wcale a wcale nie spoczywało na blondwłosym mężczyźnie, tylko na urnie. Tyle że naczynie w jej oczach się rozmyło, nawet nie zauważyła, kiedy myślami cofnęła się do przeszłości.
  Do momentu, kiedy ostatni raz rozmawiała ze szwagierką; było to niedługo po narodzinach Nicholasa; wydawała się być… szczęśliwa. Tuliła dziecko do piersi, dość żywo przy tym opowiadając, jak cudowny jest jej maleńki synek (mimo że tak naprawdę był brzydki niczym kupa błota. Te niemowlaki…), na ławie parowały filiżanki herbaty. Wydawało się wtedy, że wszystko było w jak największym porządku; dlaczego więc kobietę tak nagle spotkał tak smutny los?
  Nigdy nie wiadomo, co los przyniesie.
  Ocknęła się z zamyślenia, gdy brat skończył przemowę i stanął obok. Dotknęła ramienia Elliotta, krótko; zdawało się, iż tym milczącym gestem przekazywała Elliottowi, że ma jej wsparcie.
  Och, gdyby tylko wiedziała.
  Gdyby tylko wiedziała…
  W swoim życiu miała dwóch ważnych mężczyzn – każdy miał znaczenie na inny sposób – nie licząc ojca. Obaj stali obok niej.
  Obaj byli winni śmierci Simone.

429
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
19.01.2023, 01:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.01.2023, 13:20 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna nawet nie podejrzewała, jak jest szczęśliwym człowiekiem - bo krew babki nie objawiła się tak, jak u tejże babki właśnie, czyli pod postacią aurowidzenia. Tylko dzięki temu mogła zachować w życiu nieco złudzeń i nie stać się zgryźliwym, zgorzkniałym wrakiem, w jaki szybko przemieniłyby ją wydarzenia takie, jak to.
Podczas których mogłaby odkryć, że śmierć Simone nie smuci większości żałobników, w tym zapewne świeżo upieczonego wdowca. W niej samej tragiczny zgon kobiety wzbudzał szczery żal i to mimo tego, że nie znały się szczególnie dobrze. Pani Malfoy była młoda, piękna, utalentowana. Miała po co i dla kogo żyć. Zdawała się... jeśli nie szczęśliwa, to przynajmniej zadowolona ze swojego życia, a przynajmniej tak zapamiętała ją Brygadzistka, z tych nielicznych przyjęć charytatywnych, na których widywała kobietę z mężem. Brennę przepełniało też współczucie wobec Elliotta, który został sam z małym synkiem i przede wszystkim wobec tego synka, któremu przyjdzie wychowywać się bez matki - i który zapewne nie zdoła nawet zapamiętać jej twarzy. Współczucie, którego on tak bardzo nie chciał.
Na całe szczęście, nie miała szans przejrzeć masek otaczających ją ludzi.
Na słowa Erika kiwnęła tylko głową, ledwo zauważalnie, odruchowo. Nie odpowiedziała, nie chcąc zakłócać ceremonii, ciągnąc rozmowę, choćby najcichszą. Stała więc u boku brata w milczeniu. Nie mogła oprzeć się myśli, że pewnie przyjdzie im uczestniczyć w najbliższych latach jeszcze nie w jednym pogrzebie: może dlatego, że czekał ją udział w ceremoniach żałobnych młodej Brygadzistki, Christie. I że bardzo prawdopodobne, że prędzej czy później któreś z nich wystąpi… jako gość honorowy.
Jak na siebie wyglądała bardzo porządnie. Twarz Brenny wprawdzie nie nosiła choćby śladu makijażu, ale zwykle nieposłuszne włosy zostały starannie uczesane, miała na sobie swój najlepszy, czarny płaszcz, wyciągany wyłącznie na ważniejsze wyjścia, a pod nim kryła się ciemna sukienka, elegancka, ale skromna, pozbawiona dekoltu, z długimi rękawami, sięgająca za kolana. Wyraz twarzy miała może nie smutny, jednak poważny, a zwykły uśmiech Brenny nie zaigrał na wargach ani na moment, przynajmniej na razie.
Wyjątkowo też nie rozglądała się. Nie szukała twarzy znajomych, nie próbowała zapamiętywać nieznanych oblicz, sprawdzać, gdzie są wejście i wyjścia z kaplicy, którędy najłatwiej lawiarować cmentarnymi alejkami. Wsłuchiwała się najpierw w przemowę Eliotta, a potem w śpiew kapłanek. I żal z powodu śmierci Simone zaczął mieszać się w niej z ogólnym przygnębieniem, na chwilę barwiąc jaskrawą aurę odcieniami szarości.
W takich chwilach ciężko było pamiętać, że życie potrafiło być piękne.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#7
19.01.2023, 13:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.01.2023, 10:37 przez Geraldine Yaxley.)  

Nie do końca przepadała za takimi spędami. Dostali jednak zaproszenie, wypadało się pokazać, robiła to ze względu na rodziców. Wiedziała, że mają wobec niej pewne oczekiwania, a kiedy realizowała te mniejsze na moment zapominali o całej reszcie. Postanowiła więc udać się na pogrzeb, miała nadzieję, że Theon również się tu pojawi, choć nie mogła od niego zbyt wiele oczekiwać. Oddalali się od siebie bardzo. Tak bardzo, że wczoraj postanowił zignorować ich bliźniaczy rytuał i nie pojawił się na Ostarze, gdzie od zawsze razem wybierali się na poszukiwania czekoladowych jaj. Gerry była rozczarowana, w końcu zawiódł ją w jej urodziny, tak właściwie to w ich wspólne. Z tego powodu upiła się wczoraj niemalże do nieprzytomności, wyśpiewała swoje gorzkie żale Theseusowi, za co nawet było jej nieco głupio.

Dzisiaj żal gdzieś zniknął, a pojawiła się złość. Wkurzyła się na niego, że nie raczył jej poinformować o tym, że nie przyjdzie. Nie miał do niej szacunku, powinna to wiedzieć. Do tego całego zdenerwowania dochodził jeszcze ogromny ból głowy spowodowany wlanym w siebie alkoholem. Nie był to zdecydowanie najlepszy dzień w życiu panny Yaxley. Na całe szczęście ten spęd nie należał do wesołych spotkań, nikt nie powinien się przyczepić do jej naburmuszonej miny. Geraldine wyglądała zwyczajnie, ubrała czarne spodnie, czarny golf i długi, skórzany płaszcz, na stopach miała ciężkie buty, okazja jak każda inna.

Poczekała na brata przed rezydencją Malfoyów, nie chciała wchodzić tam sama, z nim pewnie jeszcze bardziej, chociaż mieli do pogadania. Nie zamierzała udawać, że jej nie rozczarował. Kiedy Theon pojawił się przed rezydencją mruknęła do niego z przekąsem.- Wszystkiego najlepszego bracie- Po czym ruszyła za tłumem, wyglądało na to, że Malfoyowie mają swój własny cmentarz - mało kogo było na to stać. Przystanęła gdzieś z tyłu, czekała aż brat stanie obok niej. Wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni płaszcza srebrną piersiówkę i upiła z niej spory łyk, przyjemne ciepło zaczęło rozchodzić się po jej ciele, tego potrzebowała, wyznawała zasadę, że najbezpieczniej jest nie dopuszczać do kaca, a odrobina alkoholu powinna ułatwić jej komunikację z uczestnikami tego pogrzebu.

Zastanawiała się, czy było dane jej poznać byłą panią Malfoy, wydawało jej się że nie, albo po prostu jej nie pamiętała. Na pewno dostała zaproszenie na ich ślub. Nie pamiętała jednak, czy udało się jej w nim uczestniczyć. Może po prostu jej wyobraźnia podsuwała jej teraz jedynie wizję Simone jako panny młodej w białej sukni? Zdecydowanie to Eden była jedyną osobą z tej rodziny z którą udało jej się nawiązać bliższą znajomość, powinna później do niej podejść i złożyć kondolencje z powodu śmierci bratowej, chyba tak wypada?

Widmo
Brązowowłosy i niebieskooki mężczyzna, wyróżniający się z tłumu przede wszystkim za sprawą swojego wzrostu. Niewielka domieszka krwi olbrzymów sprawiła, że osiągnął nieco ponad 2 metry wzrostu. Łatwo z niego czytać, w przypadku Theona emocje praktycznie zawsze są wypisane na twarzy. Nie stara się z nimi kryć. Często można go spotkać z papierosem w ręku bądź wyczuć specyficzny zapach, niekiedy lekko dominujący nad pozostałymi.

Theon Travers
#8
19.01.2023, 19:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.01.2023, 11:47 przez Theon Travers.)  

Ojciec mówi, Theon słucha.

Podobnie wyglądało to w przypadku matki...

Choć nie pozostawał w bliskich stosunkach z żadnym przedstawicielem rodziny Malfoy, pojawił się na pogrzebie. Nie miał w tym przypadku większego wyboru. Podobnie zresztą jak w wielu innych. Inaczej niż Geraldine, od zawsze wypełniał polecenia rodziców, co w znaczący sposób wpływało na to, jak wyglądało jego życie. Było ono dalekie od tego, jakim widział je jeszcze w czasach szkolnych, a także w pierwszych latach po ukończeniu Hogwartu. Otaczająca Theona rzeczywistość, z każdym kolejnym rokiem zdawała się go coraz bardziej dusić. Stopniowo pozbawiać własnej tożsamości.

Tego kim był.

Nie jest to jednak dobry moment na wylewanie żali.

Ubrany w prosty płaszcz, ciemne spodnie od garnituru, zdecydował się nawet na prezentujące się całkiem nieźle buty. Porządne, ostatnim razem ubrane z okazji ślubu Elliotta i Simone. Zabawny zbieg okoliczności. Może też nieco smutny. No ale co na to poradzić, skoro niewiele tego typu rzeczy trzymał we własnej szafie. Z reguły ich nie potrzebował. Niezbyt często bywał na przyjęciach, oficjalnych uroczystościach, o pogrzebach już nie wspominając. Wolny czas wolał przeznaczać na inne atrakcje. Wielka szkoda, że tym razem nie był w stanie znaleźć odpowiednio dobrej wymówki.

Zatrzymując się przed bramą rezydencji, przystanął przy młodej skrzatce, odbierając od niej przygotowane dla gości mapy. Niewielkiej kartce papieru nie poświęcił jednak zbyt wiele uwagi, zaraz wciskając do kieszeni. Zatrzymał się nieco z boku, nie chcąc blokować przejścia. Nie śpieszył się. Choć cała ta uroczystość - jak to dziwnie brzmi w kontekście pogrzebu - już się zaczęła, on został na zewnątrz, pozwalając sobie na sięgnięcie po papierosa oraz zapalniczkę. Nie tyle potrzebne, co niezbędne w kontekście psychicznego przygotowania się na to, co miało nastąpić za ledwie kilka minut.

Nie odmówił, kiedy obok niego przystanął jakiś nieznajomy mężczyzna. Poczęstował go papierosem. Użyczył też zapalniczki.

- Rodzina? - padło pytanie.

- Nie. - odpowiedź, której towarzyszyło kręcenie głową. - A Ty?

- Przyjaciel rodziny, że tak powiem. - przyznał, zaraz zaciągając się papierosem.

- W takim razie moje kondolencje. - powiedziane tuż po tym, jak z ust wydobył się kolejny obłoczek dymu.

- Za bardzo jej nie znałem. Na pogrzebie jednak wypadało się pojawić. - pozwolił sobie na trochę więcej szczerości.

Theonowi ona nie przeszkadzała. Nawet trochę tę sytuację rozumiał.

- Sam widziałem ją może z kilka razy. Na pewno przy okazji ślubu. - przyznał się. Przy okazji nie mógł nie przywołać w pamięci samego wydarzenia. Nie miało to miejsca szczególnie dawno temu. Może... byłoby z pięć lat? A pięć lat to nadal prawie jakby wczoraj. Relatywnie niewiele. - A przynajmniej więcej nie pamiętam.

Bo i pamiętać jej wcale nie musiał. Na co dzień nie obracali się w tych samych kręgach. Podobnie zresztą było z Malfoyami. Dla Theona było to trochę jak wypłynięcie na nieznane wody. Geraldine znała się z Eden, ale on... on zawsze znajomej siostry unikał. Ona przy wizytach w Walii postępowała tak samo. Elliotta czasem mijał w Ministerstwie, ale nie miał pewności czy kiedyś zamienili ze sobą choćby ze dwa słowa.

Rzucił pozostałości papierosa na ziemię, przydeptując czarnym butem.

- No nic, chyba pozostaje mi podziękować za chwilowe towarzystwo. - pożegnał się, nie tracąc czasu na więcej uprzejmości. Nie wymienili się imionami. Nie nastąpiło pomiędzy nimi żadne uściśnięcie dłoni.

Ruszył za innymi uczestnikami pogrzebu, kierując się - taką przynajmniej miał nadzieję - we właściwe miejsce. Rozglądał się w poszukiwaniu znajomych twarzy, kogoś obok kogo mógłby się zatrzymać. Przed rezydencją, zanim przyszło mu wreszcie skierować się na cmentarz, trafił na Geraldine.

- Naj... - chciał jej odpowiedzieć, ale zamiast tego musiał przyśpieszyć, żeby za siostrą nadążyć. Nie trzeba było być aurowidzem, żeby zorientować się w tym, iż  Ger nie dopisywał humor. Szczególnie dobrym obserwatorem również. Chwilowo nie zamierzał sobie jednak zawracać tym głowy. Okazja nie wydawała się najlepsza.

Zapach kadzideł nie był szczególnie przyjemny. Modlitewne pieśni również nie wywoływały tego rodzaju skojarzeń. Dobrze, że nie musiał wchodzić dalej; że mógł zatrzymać się zaraz przy wejściu. Inaczej niż bliscy zmarłej. Stanął obok Geraldine, która pomimo swojej postawy, nadal była dla niego złem znanym.

Czyli takim, na które mógł się zdecydować świadomie.

- Kac? - zapytał cicho, nie skupiając się zanadto na tym, co właśnie się działo. Nie czekając na odpowiedź siostry, wyciągnął rękę w kierunku przemyconej przez nią piersiówki. Pozwolił sobie założyć, że w trakcie uroczystości, ta nie zdecyduje się walczyć o alkohol niczym o swój największy skarb. Nie bardzo przejmując się innymi, nie kryjąc z piersiówką, pierw powąchał starając się określił zawartość, a następnie wlał w siebie nie za dużą, ale też nieszczególnie małą ilość procentów. - Nawet niezła. Powiesz mi skąd taki kiepski humor? - skomentował, następnie zadał pytanie. Możliwe, że mówił nieco zbyt głośno. Jakaś kobieta posłała w ich kierunku karcące spojrzenie. Widać już zaczęli przeszkadzać. Albo raczej on zaczął. 

prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#9
19.01.2023, 23:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.01.2023, 23:11 przez Eden Lestrange.)  
Moja droga, nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę.
Słowa przemknęły przez myśli Eden, która wpatrywała się tępym wzrokiem w urnę, ewidentnie niebywale żałując, że brat nie zdecydował się na tradycyjny pochówek. Wszakże gdyby zamiast kremacji wykopali dół na trumnę, mogłaby do niego wskoczyć. A jeśli nie ona, to może ktoś przypadkiem by się potknął i wpadł tam ku uciesze zebranych.
Zaplotła ramiona na piersi i westchnęła ciężko, jakby nieudolnie próbowała zrzucić ze swoich barków ciężar tajemnicy stojącej za śmiercią Simone. Spojrzała pokątnie na bliźniaka - kata i żałobnika w jednym - zastanawiając się szczerze, co właściwie myśli na temat całego tego ambarasu. Wydawał się dość wstrząśnięty, kiedy zalany (dosłownie i w przenośni) leżał na szezlongu w jej sypialni. Przywołała wtedy go do rozsądku, ale nie była pewna, czy efekt gwałtownego zderzenia się z rzeczywistością był u niego permanentny. Nie wiedziała, prawdę mówiąc, czy nie prześladują go wyrzuty sumienia i koszmary spędzające sen z powiek. O takich rzeczach w tej rodzinie się nie rozmawiało. Zamiatało się je pod dywan, razem ze zbrodnią, która je wywoływała.
Eden źle sypiała od czasu śmierci Simone. Nie chciała nazywać tego żałobą i żalem spowodowaną stratą bliskiej osoby, bo uważała, że czyniłaby hańbę tym terminom. To, co czuła, nie miało nic wspólnego z Simone jako osobą, bo nigdy nie zbliżyła się do bratowej. Od dnia ich ślubu przeczuwała, że ta rodzina ją albo złamie, albo zabije - po prostu spełniła się druga część samoistnej przepowiedni. Jedyne czego Lestrange w tym momencie żałowała, było to, w jak niesprawiedliwy sposób odeszła. Z jak błahego powodu. Coś gotowało się w trzewiach Eden na samą myśl, że Nicholas stracił matkę z powodu pychy swojego własnego ojca. Było tak wiele lepszych rozwiązań tego problemu, ale czego innego można było się spodziewać, kiedy sprawy w swoje ręce wziął spanikowany idiota?
Czy tak się czuła rodzina Nerona, kiedy podpalał Rzym?
Odchrząknęła, próbując stłumić narastający w gardle śmiech. Nie mogła powstrzymać rozbawienia, kiedy Elliott prawił peany na cześć swojej zmarłej żony, rozprawiał o ich wspólnej chęci pomocy utrapionym. Cudem powstrzymała się od rzucenia pod nosem "nie róbmy sobie jaj z pogrzebu", ale to tylko dlatego, że nieopodal stali rodzice i niechybnie któreś by to podsłyszało. Wyjęła z kieszeni marynarki chusteczkę, przytknęła ją sobie do ust, próbując ukryć głupi uśmieszek rozkwitający pod nosem, kiedy bliźniak kończył swoją przemowę.
Dopilnuję, żeby cię nosił w tej pamięci, Simone. Z dziką chęcią.
Obserwowała go bacznie, spod byka wręcz, kiedy zaczął się zbliżać do niej. Milczała, kiedy stanął tuż przy jej boku, nie będąc pewna, czy powinna coś powiedzieć. Rozejrzała się po zebranych, westchnęła w irytacji, odejmując chusteczkę od swoich ust i z wolna wkładając ją z powrotem do kieszeni.
A następnie przytuliła do siebie Elliotta, chyba po raz pierwszy w ich wspólnym życiu.
Objęła go ramionami szczelnie, opierając jedną dłoń z tyłu jego głowy. Oparła brodę na jego prawym ramieniu, zbliżając usta do jego ucha. Z perspektywy osoby trzeciej, był to czuły gest pomiędzy bratem i siostrą.
Natomiast z perspektywy bliźniąt...
- Koniec końców dobrze, że ją skremowałeś. Przynajmniej nie przewracała się w grobie, słysząc twoją przemowę - wyszeptała prosto do ucha Elliotta, poklepała go pokrzepiająco po plecach, po czym odsunęła się na odległość jednego kroku. Uśmiechnęła się kwaśno, ale w oczach miała jedynie politowanie.
Nie była w stanie mu współczuć.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#10
20.01.2023, 00:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.01.2023, 02:06 przez Elliott Malfoy.)  
Mowę zaczął układać już dzień po śmierci żony, później jedynie wykreślał niepotrzebne wersy, dopisywał te, które pasowały lepiej i zmiękczały brzmienie. W momencie wypowiadania słów odseparował się od nich emocjonalnie, jak tylko mógł, jednocześnie wypowiadając każde słowo tak, jakby miało pęknąć mu serce - potraktował to wystąpienie, jak każde inne. Od jego codziennych różniło się tylko tym, że musiał pokazać po sobie inne emocje i nacechować słowa innymi odczuciami. Przy fragmencie o dobrotliwości Simone miał ochotę się zakrztusić i wypluć wypowiedziane słowo, jakby było najgorszą obelgą. Nie zrobił tego jednak, nie pokazał też, że opis wzbudził w nim odrazę, kontynuował grę, chcąc doprowadzić tę farsę do końca.
Nie mógł jednak zaprzeczyć, że z każdym kolejnym dniem czuł coraz mniej wyrzutów sumienia.
Nie był pewien czy z powodu butelkowania uczuć, co robił jeszcze zanim nauczył się porządnie czytać, czy tak naprawdę odejście Simone było tym, czego podskórnie pragnął. Nie bycie szczerym ze swoim wnętrzem miało, pozornie, wiele plusów. Pozwalało o wiele naturalniej nad sobą panować, nie dawać ponosić się emocjom nazbyt często czy zachować zimną krew, gdy sytuacja tego wymagała. Niestety, po tylu latach braku szczerości na linii umysł - serce komunikacja po prostu zanikała, gubiła się w korytarzach myśli - niektóre z nich gniły w zakamarkach, zapomniane. Elliott nie wiedział i nie potrafil określić w jaki sposób się czuje po odejściu żony. Z jednej strony już conajmniej od roku jej z nim nie było, istniała jedynie jako linijka w kalendarzu, czekająca do odhaczenia czynność. Jej puste, zagubione spojrzenie i drobne, chudnące z miesiąca na miesiąc ciało wydawało się wpasowywać w przygnębiające korytarze i pokoje Lecznicy.
Należało jej się.
Podpowiadał głosik w głowie, gdy Malfoyem zaczynały targać wątpliwości; wracał myślami do swojej reakcji w wieczór śmierci Simone, wypijając zbyt dużą ilość alkoholu i pozwalając każdemu minimetrowi ciała jak i ubrania zmoknąć w wiosennym, angielskim deszczu jakby ten miał zmyć z niego winy za podniesienie ręki na niewinną istotę.
Nie była niewinna.
Wewnętrzna rozmowa toczyła się dalej, a jakakolwiek miał być jej rezultat Elliott wiedział jedno - co się stało, to się nie odstanie, musiał żyć z kolejną tajemnicą, tym razem na własne życzenie. Z drugiej strony, czuł ulgę, gdy myślał o samotnym życiu, nawet jeżeli miał w pojedynkę nosić na barkach odpowiedzialność wychowania Nicholasa. Było wiele rzeczy, nad którymi musiał się zastanowić, ale nie chciał tego robić teraz, nie w momencie śpiewu kapłanki, nie gdy urna z prochami Simone miała zaraz zniknąć z ich oczu, aby czekać na niego, cierpliwie w duchocie rodzinnego grobowca.
Zastanawiał się, co czuł ojciec, gdy zamykał go w Lecznicy te wiele lat temu, czy było to dla niego tak samo ciężkie?
Na pewno nie.
Czy czuł ulgę?
A może, jedynie stres związany z logicznym rozwiązaniem tej sprawy w kontekście nieobecności dziecka w szkole?
Nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie, choć zerknął kątem oka na Fortinbrasa, teraz wpatrzonego w dal, nawet nie w stronę odprawianego przez kowen pogrzebu. Jego chłodne oczy skupione były na koronach pobliskiego lasu - tego, który rozciągał się dookoła posiadłości.
Nim zdażył przesmyknąć przez umysł następną myśl poczuł jak czyjeś ręce przyciągają go do siebie; zamykany jest w ramionach. Z początku się spiął, chcial zaprotestować. Nie lubił tak nagłego dotyku, w rodzinie nie mieli raczej zwyczaju okazywania uczuć w publicznych miejscach.
Z początku pomyślał, że przytulającą go osoba to Eunice, ale szybko musiał odrzucić tę opcję, bo pamiętał, że młodsza siostra stała po jego drugiej stronie. Sparaliżował go fakt, że wykonującą pocieszający gest kobietą była Eden - mógłby przysiąc, że najbardziej odebrała mu dech nielogiczna myśl, że bliźniaczka postanowiła wepchnąć go, razem z urną żony, w egipskie ciemności rodowej krypty.
- Zatroszczyłem się o to, aby już nigdy nie musiała mnie słuchać, pewnie jej zazdrościsz? - dopytał tylko, korzystając z faktu, że jego usta były zasłonięte przez kosmyki włosów siostry oraz jej i swoje własne ramiona, którymi, delikatnie ją objął. Pozwolił sobie wtedy na lekkie uniesienie warg, ale tylko na krótką sekundę, bo gdy odsunęli się od siebie jego twarz wróciła szybko do neutralnie zbolałego wyrazu.
Tak jak jeszcze te siedem lat temu byłby pewien, że gdyby to był pogrzeb Eden, do którego sam by doprowadził, gdyby nie ingerencja ojca, to nie mógłby się posiąść z radości, tak w tym momencie nie postawiłby na to swojej głowy, ręki ani nawet małego palca. Odejście Simone, mimo wszystko, zmieniło jego perspektywę na śmierć, ale o tym nie chciał myśleć, bo nie miał w zwyczaju analizowania emocji, po prostu je ignorował, dopóki nie wybuchały.
Sprowadzenie na kogoś takiego losu było jednym, wysłuchiwanie kondolencji i kłamanie prosto w twarz najbliższym - to już trudniejsza sztuka.
Spojrzał przed siebie nie chcąc spotykać spojrzenia bliźniaczki, wiedząc, co by wyrażało. Napotkał wzrokiem inną osobę, tez znajomą i zaraz pożałował, bo szczere współczucie, które płynęło z wyrazu twarzy Erika sprawiało, że czuł się niekomfortowo. Już wolałby, aby przycisnęło go znajome politowanie ze strony Eden, z którym mierzył się od ponad trzydziestu lat i zdążył uodpornić na jego działanie, jak kaczka na wodę.
Wziął głęboki oddech.
Za niedługo będzie mógł się napić szampana.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości
Podsumowanie aktywności: Vakel Dolohov (496), Eunice Malfoy (1066), Theon Travers (1385), Eden Lestrange (544), Brenna Longbottom (2077), Erik Longbottom (2483), Geraldine Yaxley (1234), Elliott Malfoy (3190), Perseus Black (392), Martin Crouch (959), Annaleigh Dolohov (1023), Stella Avery (397), Bard Beedle (272), Robert Mulciber (1288), William Fletcher (720), Micah Bagshot (521), Rowena Ravenclaw (391), Victoria Lestrange (813), Henrietta Mulciber-Slughorn (1114)


Strony (5): 1 2 3 4 5 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa