• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie Hogsmeade 27.08 – Sen Nocy Letniej [Towarzystwo MUZA]

27.08 – Sen Nocy Letniej [Towarzystwo MUZA]
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#81
13.10.2024, 14:06  ✶  
Przechadzam się z Lorraine po sali, docelowo orbitując wokół Fortinbrasa i młodego Burke'a, ale na moment zatrzymując się w bliskiej okolicy ciotej Parkinson.

Pozwoliła bez większego protestu odejść Longbottom, bo czemu miałaby się skarżyć, kiedy sama wprawiła tę machinę w ruch; wiedziała, że wystarczy jedno ostrzeżenie i Brenna wyruszy na łowy, wiedziona instynktem i świętym powołaniem, że nie pozwoli nikomu na wszczęcie kolejnej katastrofy. Tak, Eden zrobiła to z pełną premedytacją, jak zawsze - tym razem różnica była taka, że zrobiła to w dobrej wierze, mając świadomość, że jeśli nie stanie się nic, opinię paranoiczki będzie musiała przyjąć w ramach konsekwencji na siebie.

Nie wiedziała, że Brenna razem z Bulstrodem mają się ku sobie, więc nie czuła się ani trochę winna za przerwanie im rozmowy. Szczerze mówiąc, nawet gdyby była tego świadoma, spłynęłoby to po niej jak po kaczce. Bywały rzeczy ważne i ważniejsze, a w mniemaniu Eden przeczucie narastającego spisku znajdowało się w tej drugiej kategorii. Gdyby mieli przeżyć powtórkę z Beltane podczas tego przyjęcia, i tak nie mieliby z tego dnia dobrych wspomnień.

Sama również ruszyła się z miejsca i zabrała ze sobą Lorraine, biorąc ją pod ramię; rozmawiały ze sobą cicho i trzymały się na uboczu, ale Eden celowo orbitowała wokół zebranych tak, by mieć ojca na oku. Wciąż rozmawiał z Burke'ami, co samo w sobie nie było przestępstwem, ale Lestrange dosłownie nosiło, żeby poznać treść tej wymiany. Naprawdę miała nadzieję, żeby tym razem znowu usłyszeć nudną tyradę o rolnictwie czy wspominki o starych czasach, które na nieszczęście Fortinbrasa już nie wrócą. Zwykle rzygać jej się chciało na dźwięk takich frazesów, ale dzisiaj wręcz marzyła, aby złe przeczucia się nie ziściły i do jej uszu dobiegła ta sama stara śpiewka. Żeby było jak dawniej. 

Kiedy minęły zbite w ciemną plotkarską masę ciotki Parkinson, Eden posłała im oceniające spojrzenie. Nie była pewna, czy wzroczą na nią, czy na Lorraine, czy może ze starości już nabawiły się zeza i współdzielone sztuczne oko im uciekało. Za każdym razem kiedy widziała podczas towarzyskich okazji ichniejsze trio, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że próbują być jakąś groteskową wersją potrójnej bogini - dziewicy, matki, starowiny - która rzekomo miałaby uświetnić swoją obecnością każdą schadzkę. A może próbowały zostać mojrami, tylko zamiast nawijać nić przeznaczenia na wrzeciono, postanowiły nawijać ludziom makaron na uszy? Ewentualnie owijać w bawełnę?

Jeśli mówiły coś na temat jej samej albo Lorraine, Eden bardzo chciałaby, aby powtórzyły jej to w twarz. Pociągnęła więc kuzynkę nieco bliżej ciotek, niby to w kierunku kelnera, by pochwycić dwa kieliszki wina dla nich obydwu, ale tak naprawdę chcąc przysłuchać się przyciszonej rozmowie ciotek. Już dawno nie miała okazji, aby być prawdziwie wyszczekaną, więc gdyby się taka nabawiła, nie mogłaby się posiąść z ekscytacji i nie umiałaby krzywych uwag przemilczeć. W końcu zrobiła już dzisiaj jeden dobry uczynek, drugi byłby zbędny.

Rzut na percepcję, chcę usłyszeć co tam gadają o nas stare prukwy Parkinson
Rzut Z 1d100 - 80
Sukces!


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#82
13.10.2024, 18:31  ✶  
Przechadzam się z Eden, docelowo orbitując wokół Fortinbrasa i młodego Burke'a, ale na moment zatrzymując się w bliskiej okolicy wiedźm Parkinson

Było pewne wyrachowanie w tym, jak zawsze szukała uwagi Eden – w poufałym sposobie, z jakim splotła z nią teraz ręce, szepcząc na ucho im tylko znane tajemnice – było też pewne wyrachowanie w tym, jak powoli stawiała kroki, nieśpiesznie przechadzając się z kuzynką na oczach wszystkich zgromadzonych gości: ostentacyjna demonstracja przynależności, której tak desperacko pragnęła, głęboko przeświadczona, że jej wartość tutaj jest uzależniona nie od talentu, lecz od nazwiska.
Było w tym pewne wyrachowanie, owszem, bo Lorraine celowo pojawiała się w towarzystwie wyłącznie u boku kuzynostwa, solidarnie odmawiając zaproszenia, jeżeli zrobiła to Eden: po trosze dlatego, że nie chciała afiszować się urokiem wili – rozciągając swój czar także na swoją rodzinę – po trosze dlatego, że wiedziała, jakie wywiera to wrażenie na salonach: albo wszyscy, albo nikt.

Ale wreszcie, było też coś rozbrajającego w jej ślepym oddaniu Eden: w tym, jak patrzyła na nią z podziwem, jak wiecznie szukała w oczach kuzynki aprobaty – była szczera w swoich uczuciach i lojalna do bólu. Nawet teraz czuła wyrzuty sumienia, że wykorzystuje Eden, aby udowodnić innym, że rodzina wciąż się z nią liczy... Szybko jednak zdusiła w sobie te wyrzuty. Musiała walczyć o swoją reputację, o swoje miejsce tutaj i w rodzinie. Musiała być wyrachowana.

– Tak jak byłam przygotowana na nieobecność Josephine Avery... – Spojrzenie Lorraine prześlizgnęło się wymownie po Raphaeli, której przewodnicząca "Muzy" powierzyła dzisiaj rolę prowadzącej; ironiczny uśmieszek zadrgał na ustach półwiły, zdradzając, co sądzi na temat występu egzaltowanej młódki, uwieszonej u ramienia artysty mugolskiego pochodzenia. – ...tak nie spodziewałam się zobaczyć tu dzisiaj stryja. – Czy ma w tym jakiś ukryty cel, czy po prostu lubi takie... – Lorraine zacisnęła usta, zamykając w milczeniu to, co czaiło się na końcu jej języka. – ...Przebieranki?

Uniosła pytająco brwi, celowo pozostawiając niewypowiedzianym pytanie, które towarzyszyło jej od początku gali, od momentu, kiedy zobaczyła, jak Fortinbras i Eleonora zajmują honorowe miejsca na widowni. Nie były tutaj przecież same – nie mogły rozmawiać w pełni swobodnie, bo istniało ryzyko, że ktoś z otaczającego je tłumu gości przypadkiem podsłucha tę dyskusję, nieważne, jak cicho by nie szeptały.  Lorraine wierzyła jednak, że Eden zrozumie zawoalowaną aluzję.

– Czy podzielił się z tobą wrażeniami po koncercie? – Czy wiesz cokolwiek?

percepcja (II) – staram się podsłuchać, co knuje stryjaszek Fortinbras
Rzut N 1d100 - 97
Sukces!


Nie patrzyła w stronę Fortinbrasa, nie chcąc zdradzać postronnym, wokół czyjej osoby krążą teraz jej myśli. Spojrzenie niebieskich oczu wiły obojętnie przesunęło się po siostrach Parkinson, kiedy razem z Eden przystanęły na chwilę – zajmując strategiczną pozycję między trzema wiedźmami, a stryjem Fortinbrasem, który trwał pogrążony w dyskusji z synem Theseusa Burke – by zaraz omieść sylwetki reszty gości, nie skupiając się na nikim w szczególności.

Pozory są w końcu wszystkim, pomyślała, przycisnąwszy do piersi bukiet lilii, kiedy z delikatnym uśmiechem przyjmowała kieliszek od kelnera, nie tylko dla Malfoyów. Przyjemny chłód zaczarowanego szkła koił dziwnie rozpaloną dłoń: na jej wnętrzu wciąż odbijały się krwiste półksiężyce paznokci Lorraine, którymi przebiła wcześniej delikatne ciało, zaciskając rękę w pięść. Przeniosła badawcze spojrzenie na twarz Eden.



Yes, I am a master
Little love caster
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#83
13.10.2024, 19:15  ✶  

Rozmawiam nadal z Raphaelą i Jonathanem. Skanuje Hrabiego.

Morpheus ponownie napił się alkoholu. Tym razem w toaście, wzniesionym przez Raphaelę. Niech żyje sztuka. Cóż, ona nie potrzebowała takich toastów, oni za to, już i owszem. Nawet w mrocznych czasach był śpiew i muzyka, po prostu o mrocznych czasach. Oni mogli jednak nie doczekać nawet tego.

— Właściwie miałem na myśli, aby pan ubierał moją czterometrową statuę Ateny. Wyrzeźbiona będzie naga, jedynie z hełmem i włócznią i na każdą porę roku chciałbym dla niej osobne odzienie. I oczywiście osobne na Sabaty. Mnie ciężko się ubiera, jestem wybredny i nieforemny. Ale... — Ton mu spoważniał. — Proszę nie rezygnować z pracy i polegać na zachciankach takich, jak ja. Bywamy bardzo kapryśni.

To było jak głos z zaświatów, jak słowa objawienia, nie płynące z ust pana Longbottoma, lecz kogoś zupełnie innego, o wiele starszego, o wiele mądrzejszego, jakby na chwilę opętał go duch dawnych artystów, którzy ledwie wiązali koniec z końcem przez porzucenie na rzecz nowszych modeli.

Zaraz jednak rozjaśnił się ponownie i popatrzył za Selwynem. W głowie słyszała swoją własną przepowiednię, z filiżanki herbaty, o ślubie i miłości. Dlaczego więc postanowił ubrać się na biało! Miał ochotę walnąć go w głowę i nauczyć rozsądku. Z wróżb się nie drwi! Zresztą, Jonathan musiał sam tego pożałować, widząc hrabiego w podobnym odzieniu. Panna młoda dla wampira, co za klisza.

— A ty, Jonathanie, kogo planujesz wesprzeć swoim patronatem? Tylko nie licytuj obrazów panny Lyssy zbyt entuzjastycznie — mówiąc to, lekko objął ramieniem przyjaciela. Dostatecznie przyzwoicie, aby nie wywołać skandalu, ale przesuwające się po karku palce mocno zaznaczały zażyłość między nimi, a Morpheus jeszcze przybrał ten swój wieloznaczny wyraz twarzy. Poprawił nieistniejący paproszek na ramieniu Selwyna, wykorzystując ten ruch, aby zbadać jeszcze kogoś.

Nad ramieniem Jonathana zalśniło i rozmyło się czarne, jak noc na pustyni, jak szlachetne turmaliny, spojrzenie jasnowidza, który chciał wiedzieć więcej. Czego chciał mężczyzna, który przybył za wcześnie do Anglii. Który wzburzył spokój Selwyna. Morpheus wieszczył kolejny raz tego wieczoru.

Najwyżej przyjaciel będzie go łapać.


Percepcja (IV): Jasnowidzenie na Hrabiego
Rzut PO 1d100 - 60
Sukces!


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
miss goodman
rage, maybe rage would lift me up, make me stand, make me walk—
Wysoka (177 centymetrów) i niekształtna; wąska talia, niemalże płaska klatka piersiowa, szerokie ramiona oraz krzywe, bocianowate nogi zaskarbiły jej w szkolnych latach niechlubne przezwisko - oset. Jej miodowe włosy, jeśli nie potargane, upięte są w niedbały kok, zaś spojrzenie błękitnych oczu kryje w sobie zmęczenie. Poza tym nosi się elegancko, choć mało kobieco, lubując się w idealnie skrojonych garniturach.

Severine Crouch
#84
13.10.2024, 21:53  ✶  
Widownia, gdzieś obok Desmonda i spółki, ale myślami zupełnie gdzie indziej, a potem stalkuję Desmonda i Calanthe przy wystawie

Choć z całych sił skupiała się na wydarzeniach na scenie - oraz od czasu do czasu na siedzącym obok niej Desmondzie - jej uwadze nie uszła obecność matki; jakiś ruch dostrzegany ledwo kątem oka, niczym rzęsa, która wpadła pod powiekę, stale piekąc. Mrugała szybko, jakby w ten sposób miała się pozbyć niechcianych wizji. W końcu jednak się poddała, ostrożnie przechyliła głowę i ujrzała ją. Beatrice Crouch, z wyuczonym uśmiechem i nienagannymi manierami, wyglądająca na znacznie mniej lat niż wskazywała jej metryka, choć nie pozbawiona dojrzałego dostojeństwa. Och, jakże dumna musiała być z Oleandra. Ciekawe, jakby się czuła, gdyby jej ukochanego syna również wyrwano z jej ramion? Gdyby zabrano jej go w zimową zawieruchę i oddano obcym ludziom? Nie mogła na nią patrzeć, a więc odwróciła wzrok, odeszła na bok i skupiła się na płatkach drgających na tafli jeziora. Och, gdyby tylko były tu same, zamknęłaby jej starannie ułożone włosy w żelaznym uścisku własnych palców, a następnie zanurzyła jej twarz pod wodą i trzymała tak długo, aż nie straciłaby sił, a jej ciało nie stało się wiotkie.

Nienawidziła jej, z całego serca nienawidziła za wszystkie upokorzenia, jakie znosiła z jej strony w ciągu minionych lat; nie tylko w kwestii wstydliwej tajemnicy, przez którą zmuszono ją do odejścia z Ministerstwa przed rokiem (żałowała, że nie mogła widzieć twarzy ojca, kiedy dowiedział się, że wróciła do pracy jako podwładna Anthony'ego Shafiqa), lecz każdego dnia, którego burzyła jej kruchą pewność siebie. Jednocześnie, co paradoksalne, to właśnie od niej oczekiwała pocieszenia.

W swych upiornych, ale jakże oczyszczających wizjach, nawet nie zarejestrowała tego, co wokół się działo. To znaczy, wydawało jej się, że gdzieś obok niej mignął Oleander i chyba Baldwin - swoją drogą, musiała zapytać tego drugiego, czy znalazł już swojego patrona. Kiedy wróciła do rzeczywistości, zorientowała się, że stoi przed sceną sama jak palec, w tym idiotycznym przebraniu elfa, który nijak do niej nie pasował, bez możliwości schowania się przed cudzymi spojrzeniami (zakładając, że ktokolwiek chciałby na nią patrzeć), dlatego rozejrzała się pośpiesznie, nieco spanikowana, dopóki jej wzrok nie spoczął na oddalających się Desmondzie i Calanthe. Pośpiesznie też ruszyła za nimi, przeklinając się za założenie tego wieczora butów na płaskim obcasie, przez które sukienka plątała się jej pod nogami, złapała za kieliszek wina z tej samej tacy, z której chwilę wcześniej częstował się Malfoy i chwilę potem znalazła się tuż za tamtą dwójką.

— Podoba wam się? — zwróciła się do Calanthe i Desmonda, gdy znaleźli się w pobliżu tryptyku Baldwina — Ciekawe, czy jest na sprzedaż? Powiesiłabym go w sypialni.

Diva
I felt my heart crack -
slowly like a pomegranate,
spilling its seeds.
Burza czarno-srebrnych loków, blade lico, gwiazdozbiory piegów. Oleander jest młodym mężczyzną o 183 centymetrach wzrostu i nienagannej posturze. Jego oczy zmieniają kolor w zależności od nastroju, dnia, pogody, miesiąca - lawiruje pomiędzy odcieniami z pomocą metamorfomagii. Dłonie ma smukłe, palce długie. Nosi biżuterię i kolczyki, ale zazwyczaj tylko wieczorami bądź na występy. Gustuje w perłach, złocie i szafirach. Na pierwszy rzut oka uśmiechnięty, pełny życia i pasji młody człowiek, który nie stroni od tłumów i rozgłosu.

Oleander Crouch
#85
13.10.2024, 21:59  ✶  
Odchodzą od nas Baldwin, Lorraine, Desmond i Calanthe. Rozmawiam z Hrabią i Camille.

We wszystkich tych nieprzyjemnych i wywyższających się wyrazach twarzy, pamiętał, aby odpowiedzieć na szczerość uśmiechu Desmonda. W oceanie pompatycznych komplementów i szerokich uśmiechów grymas Malfoya był jak limonka wyciskana do ginu - niezastąpiony.

Parsknął beznamiętnie na wypowiedzi Baldwina jakby te były żartem, który powtarzany jest w kółko do znudzenia.

- Dziesięć minut to dla ciebie za długo na namiętności, zrozumiałe - rozciągnął usta w chochliczym uśmiechu ponownie pokazując rządek białych zębów, choćby tylko po to, aby zirytować Baldwina, że nie może ich wybić, przynajmniej nie odpowiednio skutecznie.

Ciężką atmosferę zaognionych komentarzy przecięła sfrancuszczona angielszczyzna. Na jej charakterystycznie rwące słowa, serce Croucha zadygotało; Marokańskie krajobrazy dodały do języka francuskiego głębokości arabskiej nocy i choć wprawionego ucha muzyka nie dało się oszukać, tak na pewno dało się oczarować.

- Jest mi niezmiernie miło, że zdołałem oczarować i przywieść na myśl minione chwile z Paryża - uśmiech, który skierował do Hrabiego był czarujący, choć nie niósł ze sobą głębi. Zdradzał zainteresowanie i ekscytację Croucha, co też łatwo dało się dostrzec w jego, teraz odrobinę pomarańczowawych, oczach. Barwa mandarynek od zawsze kojarzyła się Oleandrowi z przyjemnym ciepłem Włoch, napawała emocjami porównywalnymi do tych, jakie młode dzieci odczuwają przed wyjazdem na wakacje z rodziną.

- Nie mógłbym odmówić słysząc tak przemyślane pochwały - zgodził się odejść na bok z mężczyzną oraz Camille, czekając aż Francuz się przedstawi. Niegrzecznie byłoby sugerować, że nie zna kogoś, kto kojarzy jego grę - przynajmniej w towarzystwie, a nie w cztery (bądź w tym wypadku sześć) oczy.

Po wypowiedzi Delacour, poznał imię nieznajomego.

Zanim reszta grupy odeszła, Oleander przesunął spojrzeniem po Desmondzie, w tymże momencie pomarańcz ściemnił się w tylko dla nich znany brąz, acz szybko został strząśnięty, na dźwięk francuskiej sentencji, jaką obdarzyła ich uszy Camille. Zostali tylko we trójkę, po tym jak bezgłośnie podziękował za słowa pochwały Lorraine.

- Powinienem powiedzieć, że jest Pani zbyt miła, ale wtedy nie pozostałbym wierny swoim utworom. Utwór musi zostawić nas obnażonych, aby z namiętności wykwitła prawdziwa miłość, z klapkami na oczach nie dostrzeżemy nawet najjaśniejszej perły, a nieoszlifowany diament bardzo łatwo może być pominięty jeżeli nie ściągnie się z niego szpecących go warstw - odparł trochę przydługawo.

- Proszę mi wybaczyć tę przydługawą odpowiedź, nie znam francuskiego, ale tygodnie spędzone w Maroku zaznajomiły mnie odrobinę z niektórymi słowami, odświeżyły wiedzę z francuskich recitali. Nie będę już przynudzał, bo o tyle, o ile wiem że mojej muzyki można słuchać godzinami, tak słowa zawsze powinny mieć swój koniec zanim widownia odwróci głowy, by ziewnąć - widać było, że jego wypowiedzi były czystym żywiołem, że nie planował ich wcześniej.

Zamilkł, aby wysłuchać słów, które chciał w jego stronę skierować Hrabia oraz Camille.

W trakcie wypowiedzi starał się skupiać na rozmówcach, acz błądził oczyma za matką. Znalazwszy ją przy obrazach, zdusił ukłucie zazdrości.


“Why can't I try on different lives, like dresses, to see which one fits best?”
♦♦♦
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#86
14.10.2024, 00:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.10.2024, 07:08 przez Dearg Dur.)  
Większość gości i artystów znajduje się obecnie w części: Bankiet., część udała się nad jezioro w kierunku Scena lub Namiot Artystów

  • Ministra z rozmawia z Atreusem Bulstrodem. Odszedł od nich Alexander Bletchey, który w samotności raczy się przystawkami niedaleko wernisażu Lyssy Dolohov.
  • Ciotki Parkinson są zbite w grupie i rozmawiają ze sobą o czymś ściszonymi głosami obserwując mało subtelnie przechadzające się pannę Malfoy i panią Lestrange.
  • Fortinbras Malfoy rozmawia nieprzerwanie z synem Theseusa Burke
  • Thadeus Burke z żoną podchodzą do Oleandra, Camille i Hrabiego.
  • Lauretta Selwyn podchodzi do Beatrice Crouch i Eleonory Malfoy; kobiety rozmawiają.
  • Raphaela Avery po wymianie zdań z Enzo Remingtonem, Morpheusem Longbottomem i Jonathanem Selwynem idzie do Namiotu Artystów.
  • Lorraine Malfoy i Eden Lestrange przechadzają się w kierunku Fortinbrasa i Burke'a juniora.
  • Calanthe, Severine, Desmond i Baldwin są przy wernisażu Baldwina.
  • Camille Delacour i Hrabia rozmawiają z Oleandrem, dołączają do nich państwo Burke
  • Brenna Longbottom rozmawia z jedną z funkcjonariuszek Brygady Uderzeniowej stojącej na granicy namiotu Bankietowego.
  • Rita Kelly, Jessie Kelly z odległości obserwują rozmawiających Oleandra, Camille i Hrabiego.

Brenna


– Jakiś dupek z Francji, wpisany był na ostatnią chwilę... Jean Baptiste... eee... cośtam cośtam, potem nazwisko jakieś de la Rochforcloude de la Montaine? Nie jestem pewna, mogę napisać Ci potem notkę, bo te fracuzy, to wiesz, rekompensują sobie zdecydowanie, a ten w szczególności bo mu nie staje. Serio nie wiem kto normalny zaprasza na imprezę wampira, ale ten, no kim jestem żeby oceniać, skoro naszym dzisiejszym szefem jest... – umilkła. Zmleła słowa w ustach, po czym spojrzała swoimi ciemnymi oczyma, pierwszy raz podczas tej rozmowy, na Brennę –...Twój brat.
 

Enzo, Morpheus i Jonathan


– Absolutnie się zgadzam z tym postulatem! Potrzebujemy Departamentu, albo chociaż biura dla siebie! Ale jakaż to jest wielka potwarz, że zaproponowano nam współudział w Departamencie Sportu i Rozrywek Dla Plebsu. – zmarszczyła zgrabny nosek w niezadowoleniu, jakby coś mocno jej zaśmierdziało. Gest podobny do nieobecnej ciotki.  – Dobrze, dobrze, pierwszy laur, jestem taka dumna. – z trudem powstrzymała się przed tym, aby nie wspiąć się na palce i nie ucałować Enzo raz jeszcze. Trzeba było jednak zachować profesjonalizm. – Wybaczcie proszę, jeszcze muszę iść bo zapomniałam swojego notesu z namiotu, ja muszę wszystko zapisywać, bo pamięć dobra ale hahaha, stanowczo zbyt krótka. Zaraz wrócę... panie Remington, bryluj, tak do twarzy Ci w złocie! – rozentuzjazmowana, wysunęła rękę spod jego ręki, odwróciła się na pięcie i niemalże w pląsach podążyła na powrót w kierunku jeziora, do namiotu Artystów. Również Jonathan i Morpheus odsunęli się, jakby zamierzali podejść do Oleandra i grupy fanów kłębiących się w jego okolicy

Issac


Lauretta umknęła ku rozmawiającym Eleonorze Malfoy i Beatrice Crouch. Z tego co mogłeś usłyszeć, rozpoczęła przed nimi podobny taniec, jaki od lat stosowany był przez artystów wobec bogatych patronów. W tym przypadku tylko jedna nosiła elfi laur, ale wciąż pozostawał on w zasięgu. Baletnica zdecydowanie nie była świadoma, że za jej plecami pierwszym, który otrzymał finansowe wsparcie był Enzo. Osoba, której ubrania tak szybko zdjęła. Swoją drogą Isaac miał szansę się przekonać, że jego kompan chwilę później został sam na placu boju.

Oleander, Camille
(też Rita i Jessie, jeśli patrzą)


Hrabia przysłuchiwał się temu wywodowi z ukontentowanym uśmiechem. Zdjął ze swojej głowy laur i podał go w ręce Camille, wyswobadzając ją tym samym ze swojego chłodnego uścisku.
– To chyba Brahms powtarzał, że wybitny muzyk tyleż samo powinien spędzać na ćwiczeniu, co na czytaniu, aby nie tylko miał jak grać, ale i o czym grać. – Jego francuski akcent ciążył i kaleczył angielską mowę, ale głos miał przyjemny dla ucha aksamit i głębię. – Przyjmij ten wieniec z rąk kobiety, której duszę Twoja gra dziś mi skradła. Niech służy Ci wsparciem w kolejnych krokach do mistrzostwa. – Szerszy uśmiech odsłonił i zęby, nieco zbyt przydługie kły w pewnym sensie pasowały do całokształtu zagranicznego gościa. Ktoś mógłby się szczerze zdziwić, gdyby ich tam nie było.

A potem powoli odwrócił głowę w bok, wstrzymując oddech, niemal w tym samym momencie, kiedy dołączali do nich Theseus Burke z małżonką. Mężczyzna w okolicach pięćdziesiątki, raczej niski i tęgi z trudem stopował rozanieloną małżonkę, która kuksańcami pospieszała go do tego, by i jej dał laur, który najwidoczniej zamierzała wręczyć Oleandrowi.

–Pardonne-moi, belle fleur, ce vin était un peu traître, je dois y aller seul un moment, mais je reviendrai vers toi bientôt. Je vous laisse entre de bonnes mains. – szepnął do Camille pospiesznie, po czym ucałował jej dłoń i skinąwszy głową na pożegnanie Oleandrowi odszedł od nich w kierunku Selwyna i Longbottoma. Zatrzymał przy nich kroku tylko na moment, po to by pójść dalej, w stronę pustych krzeseł Publiczności.

[+]Erik
Wiele lat w Brygadzie nauczyło Cię patrzeć przed siebie tak, by mieć jak najszerszy kąt widzenia. Przekazałeś rozkazy, zająłeś strategiczną pozycję i oczy miałeś skierowane w żaden konkretny punkt, gdy tak na prawdę widziałeś bardzo dużo. Jak choćby to, że od początku bankietu, Ministra nie obdarzała jakąkolwiek uwagą swojego towarzysza, skupiając się na rozmówcy Bletchey'u. Widziałeś też, że rozmawiają o czymś i patrzą się co rusz w Twoją stronę, szef Departamentu nawet wskazał Cię ruchem głowy. Potem ów uwaga została rozproszona przez Atreusa, który "wszedł" im w słowo. Widziałeś, że Brenna bierze na spytki Alice Burke, że gdzieś w tle namiotu Bankietowego Fortinbras Malfoy rozmawia z chłopcem, kuzynem Burke. Widziałeś rozmawiające w grupkach kobiety, Jonathana i Morpheusa, którzy na moment oblegali pannę Avery i Remingtona. Widziałeś w końcu francuskiego hrabiego, który po krótkim tańcu z panią Delacour przemieścił się do grupki Malfoyów, by rozbić ją na części. Miałeś poczucie, że widzisz wszystko, że nic Ci nie umknie, choć goście jak robaki, po zaspokojeniu pierwszego pragnienia zaczęli się rozłazić.

Jeden z Twoich ludzi podążył za młodym Yaxleyem w stronę Sceny, drugi pozostał na posterunku czujnie obserwując otoczenie Ministry. Pozostali byli porozstawiani tam gdzie im kazałeś, choć wydawało Ci się, że młody Porter, mający w swojej jurysdykcji okolice Namiotu Artystów i tamtejsze Krzaki, bardziej skory jest do rozmawiania z gośćmi niż obserwowania ich z należytą uwagą.
[+]Jonathan I
Wiedziałeś, że jest oklumentą. Słyszałeś w uszach jego serdeczny śmiech, gdy nigdy nie opuścił dla Ciebie bariery. Tu ne peux pas dépouiller la romance de cette pincée d'incertitude – zwykł wtedy mawiać. A jednak pokusa by spróbować była silniejsza. Podszedłeś kilka kroków, skupiłeś się na tym, by sięgnąć w osnowę rzeczywistości, by dojrzeć grube na cal struny, by choć podjąć próbę poznania prawdy... Jak bardzo byłeś zaskoczony, gdy linie ukazały się przed Tobą w pełni okazałości? Soczysta, pulsująca czerwień przetkana tak rzadko widzianym przez Ciebie fioletem nie podążała do jego towarzyszki wieczoru, z którą łączyła go ledwie nić powierzchownej znajomości, z pełną wzajemnością choć w przypadku damy dobarwiona lekką niechęcią. O nie, ta gruba burgundowa nić biegła wprost do Ciebie. Czy pamiętałeś, że w tej mocnej, utrwalanej latami nici, miałeś szansę od połowy biegnącej ku Tobie dostrzec również prawdziwą barwę własnych uczuć?

To był moment, mgnienie, gdy poczułeś na sobie jego wzrok. Robiliście to wiele razy, na francuskich przyjęciach. Znał na wylot wyraz twarzy, gdy sięgałeś po swój dar. W kilku słowach skierowanych do Camille wymigał się od towarzystwa i podszedł do Ciebie, jakby chciał coś powiedzieć, wyszeptać wręcz w intymnym pochyleniu do Twojej głowy. Jego krótki rzut oka na towarzyszącego Ci Morpheusa najwidoczniej zmienił ten plan. Wampir kiwnął głową w stronę jasnowidza, po czym wyminął Was i poszedł nad brzeg jeziora.
[+]Morpheus
Spodziewałeś się ochrony, a wszedłeś w trupio chłodny umysł z łatwością. Momentalnie zatopiłeś się w ciężkim aromacie kwitnących róż. Apartament o oknach zamiast ścian wypełniony był pięknym, dorodnym kwieciem, krzewami niemalże obrastającymi przestrzeń. Opuszkami palców badałeś ich miękkość, badałeś ostrość kolców. Na moment spojrzałeś w szybę, mignęły Ci mugolskie zabytki, a potem zdałeś sobie sprawę że widzisz twarz w odbiciu. Swoją twarz. Twarz Morpheusa Longbottoma, z którego oczu lecą krwawe łzy. Dotknąłeś policzka i rozmazałeś karminową smugę. Zakręciło Ci się w głowie, w chwiejności wsparłeś się o ścianę, kłując sobie ręce. Nie. Była zbyt miękka, aby być ścianą. Zbyt ciepła. Była różą. Ciepłą i wielką. Przytulną. Zazdrosną. Śmiercionośną. W głowie Ci dudniło, nie byłeś pewien, pośród jakich kwiatów się znajdujesz. Wiedziałeś, że przesadziłeś, że za dużo, zbyt często. Znałeś to uczucie. Ciało domagało się odpoczynku.
[+]Jonathan II
Morpheus chwieje się, jakby wypił zdecydowanie za dużo wina. Wspiera się na Twoim ramieniu, masz wrażenie, że jeśli teraz od niego odejdziesz, to upadnie na podłogę prowizorycznej przestrzeni bankietowej.
[+]Eden
Trzy cioteczki Parkinson stały w miejscu, które z samego początku wybrały sobie na bazę. Mimo, że jedna z nich zdecydowanie odstawała wiekiem, zdawały się być trójgłownią tego samego potwora. Ciemno-butelkowa zieleń, jednakowa u wszystkich trzech, w tym oświetleniu wyglądała na czerń. Laury, które zdobiły ich głowę zdawały się wybrakowane, ale przyszło Ci na myśl, że po połączeniu stanowiłyby jedno wsparcie dla wybranego artysty. Cioteczki rozmawiały cały czas.
– Może damy jej, choć krew zdradziecka?
– Niedoczekanie! Niech zdycha ta linia wybrakowana, prędzej klątwę jej dać, żeby dzieci z tego nie było! – obruszyła się najstarsza.
– A ja słyszałam, że tam inny ojciec wchodzi w grę. Liczyłam i czas się zgadza – najmłodsza zabrzmiała cwanie i skupiła momentalnie na sobie uwagę pozostałych. Szkoda tylko, że przy ruchu głowy nestorka zauważyła najwidoczniej skupienie na Twojej twarzy w tym podsłuchiwaniu, bo pociągnęła pozostałe do siebie i zbiwszy się w ciasny krąg szeptały już tak, że nic nie dało się z tego wychwycić.
[+]Lorraine
Podsłuchiwanie nigdy nie było Twoją domeną. Z Twoimi zmysłami nigdy nie było jakoś źle, ale nie był to poziom zadowalający. Tego wieczoru jednak pchała Cię determinacja. Poczucie misji? Obowiązku? A może wściekłość słów, które już udało Ci się wyłapać? Przechadzałyście się, jak przystało na damy z dobrego domu, a wszystkie swoje możliwości skalibrowałaś na możliwość usłyszenia, wyczytania z ruchu warg, wręcz wyczucia myśli byłego Ministra Magii, rozmawiającego z synem Theseusa Burke'a.
– Trzeba wziąć sprawy w swoje ręce, bo inaczej środowisko samo się nie oczyści. Ty Eusebiusie, Ty jesteś przyszłością tego narodu. Nie potrzeba wiele. Czasem wystarczy jasno okazać niezadowolenie, żeby głupcy zrozumieli swój błąd. Czasem wystarczy kosmyk włosów...– cedził, pozostając ślepym na zbliżające się do nich kobiety. W oko Lorraine wpadło coś jeszcze. Młodzik z pełnym skupieniem słuchał go i kiwał głową zachłyśnięty najwidoczniej bezpośrednimi naukami płynącymi od Ministra Magii.
[+]Oleander
Ludzie tłoczyli się przy Tobie, a Ty uciekałeś wzrokiem ku Beatrice Crouch, rozmawiającej obecnie z Eleonorą Malfoy i tancerką Laurettą Selwyn, która towarzyszyła Wam w występach. Wasze spojrzenia na moment się skrzyżowały, i wyłapałeś to, cień uśmiechu, na poważnej twarzy i uniesiony w Twoją stronę kieliszek w geście toastu. W geście subtelnego zaproszenia.
[+]Rita i Jessie
Wcale nie patrzyliście, ale patrzyliście. Wujkowie jakby chcieli podejść do tajemniczego hrabiego, a on wyszedł im na przeciw. Nie zamienili ani słowa, lecz Morpheus zachwiał się lekko i wsparł na ramieniu Jonathana, a nieznajomy wyminął ich i przeszedł obok Was w kierunku plaży, nie zdradzając po sobie, czy wie, czy też nie jest świadom ciekawskich spojrzeń. Jeśli patrzyliście za nim dalej, mogliście zobaczyć, że podchodzi do jednego z brygadzistów. Tego samego, który niedawno rozmawiał z Wami. Do Cedrica, który najwidoczniej wrócił do patrolowania, ale zbyt łatwo dawał wciągać się w rozmowy z tymi, na których miał tylko patrzeć. Z resztą w okolicach jeziora pojawiło się kilka innych sylwetek, w tym pląsająca do Namiotu Artystów Avery.

Tura trwa do 18.10 (piątek) godz. 23:59. Najbliższy post od NPC 15.10.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#87
15.10.2024, 11:12  ✶  
Odchodzę od Alice i staję sobie na boku, obserwując gości

Francuski wampir, dopisany nagle na listę gości na zabawie – Brenna może nie nienawidziła wampirów wieczną nienawiścią, ale wobec osób, które napędzał wieczny głód krwi, pozostawała trochę nieufna. Kolejna rzecz do przegródki „podejrzane” po dzisiejszym wieczorze.
Uśmiechnęła się tylko do Burke, całkiem normalnie, bez śladu chłodu w oczach, chociaż wychwyciła tę przerwę, słowo zmielone w ustach, „wilkołak” albo jakaś wariacja na ten temat, może niekoniecznie zbyt przyjemna. Czy to czasem bolało? Trochę, ale to nie tak, że Brenna nie rozumiała strachu – nawet jeżeli sama lubiła mawiać, że jej brat ma mały, futerkowy problem, nijak nie potrafiąc zobaczyć w Eriku potwora.
– Dzięki, gdybyście czegoś potrzebowali, dawaj znać. Tata by się mnie wyparł, jakbym powiedziała, że nie jestem na służbie, bo nie mam na sobie munduru – rzuciła, zanim przemieściła się, rozglądając pośród gości. Może ruszyłaby za młodym Yaxleyem, skoro sam odchodził od reszty, ale Erik już o tym chyba pomyślał, bo jeden z Brygadzistów ruszył za nim jak cień. Pilnowała, by na nikim nie zawieszać wzroku na dłużej, chociaż postarała się namierzyć Eden, najwyraźniej trzymającą się w pobliżu ojca, a potem niby to po drinka przeszła i w pobliżu Malfoya i Burke’a, ale nie zatrzymała się, nie spojrzała na nich nawet, nie chcąc przypadkiem ich alarmować. Stanęła potem gdzieś na skraju namiotu, udając że popija tego nieszczęsnego drinka (w istocie nie miała zamiaru go wypijać), i robiła dokładnie to, co robiłaby gdyby faktycznie była na służbie – ot zajęła się obserwowaniem, zwłaszcza że Atreus chwilowo zaczepił samą Ministrę Magii. Patrząc po tym, jak zachowywała się wobec Yaxleya na widowni, to pewnie przyciągnąłby jej uwagę skuteczniej, jakby był ze cztery lata młodszy…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Ministra Magii
rozczarowania należy spopielić
a nie balsamować
Przepiękna kobieta strojąca się w dość nietypowe jak na pełnioną funkcję szaty. Nadrabia to „mądrymi oczami”. To Ministra Magii. Znasz ją z pierwszych stron czarodziejskich gazet.

Eugenia Jenkins
#88
15.10.2024, 14:10  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.10.2024, 21:21 przez Eugenia Jenkins.)  
Szeroki uśmiech nie schodził z pięknej twarzy. Z tej odległości było widać pełnię detali magicznych specyfików, robiących wszystko by królowa prezentowała się oszałamiająco. Drobinki srebra w pudrze, idealnie dopasowany do stroju makijaż podkreślający toń ciemno-fiołkowych tęczówek. Słowa Atruesa wyraźnie jej schlebiały. Część kwitowała tylko śmiechem i odpychającym ruchem dłoni, mówiącym pozornie tylko "przestań", gdy cała jej postawa domagała się więcej.

– Osobiście zadbałam, żeby to wydarzenie nie zostało odwołane, – powiedziała nieco ciszej – w pewnym sensie więc, jestem patronką wszystkich tych młodych, utalentowanych dusz, które w ten sposób mają najlepszą okazję, by zalśnić, by osadzić się mocniej na gwiezdnym firmamencie. Nie miałam serca odebrać tych środków Muziee, o cóż bowiem walczyć, jeśli nie o kulturę? – zapytała retorycznie, kręcą kieliszkiem w powietrzu. Widać, że to miejsce i cała aura wydarzenia sprawiały jej przyjemność i trudno było oprzeć się wrażeniu, że zdecydowała się wesprzeć Muzę nie dla społeczeństwa, ale głównie dla siebie.

– Selwynowa była doskonała. Bardzo liczę, że w następnym sezonie dostanie rolę Odette, uważam, że pięknie prezentowałaby się jako Czarny Łabędź – przyznała, upijając musującego napoju.

Tymczasem Alexander Bletchey odszedł od nich z pojedynczym cichym pomrukiem, oddając pola tej konwersacji w całości Atreusowi.

[+]Atreus
Na nic Ci Twój dar. Sylwetka odchodzącego pozbawiona była widocznej aury, a percepcja rozbiła się o oklumencką barierę oddzielającą świat od umysłu dyplomaty, który łatwo nie zamierzał zdradzać swoich tajemnic.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#89
15.10.2024, 14:36  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.10.2024, 02:20 przez Atreus Bulstrode.)  
koło namiotu bankietowego z jenkins

Wyglądała... ładnie. Nie mógł jej tego odmówić, ale gdyby tylko odjąć jej tych parę lat to wyglądałaby wręcz przepięknie. Od czasu kiedy Brenna obrzydliwie wytknęła mu fakt, że Flosie najpewniej siedziała w szkolnej ławce z jego babcią, jakoś tak odrobinę krytyczniej podchodził do tego wszystkiego, nawet jeśli rola Yaxleya kręcącego się przy ministrze absolutnie go nie interesowała. Teraz uśmiechał się do niej ni to grzecznie ni to z tym swoim szelmowskim zacięciem, doskonale rozumiejąc te jej drobne gesty którymi niby to go odpychała, a z drugiej strony przyciągała do siebie, byleby tylko obsypał ją jeszcze jakimś komplementem, tak jakby Bletchey nie wyrabiał się do tej pory wystarczająco.

Było mu go trochę szkoda, bo facetowi ewidentnie nie podobało się, że Bulstrode postanowił ich zaczepić, ale nie zamierzał przecież odwrócić się na pięcie i stąd zabrać, szczególnie że Alexander postanowił poddać się i ruszyć w swoja stronę. Ale znając życie wróci do adorowania Jenkins sekundę po tym, jak Atreus wróci do swoich spraw. Widać to było po jego wąsie.

- To byłaby faktycznie ogromna strata, gdyby do tego doszło i niezmiernie cieszę się, że udało się temu pani zapobiec, ale tego można było się spodziewać po kimś, kto sam wygląda dzisiejszego dnia jak dzieło sztuki - również ściszył głos, dostosowując się się nim do tego jak sama wypowiadała słowa. - Ale nie mogę oprzeć się ciekawości, co takiego dokładnie strapiło panią Avery? Panna Raphaela niewątpliwie dała sobie radę i wydaje się dawać radę wśród gości, ale wydaje mi się, że brakuje jej odrobinę... wyczucia. - żeby nie powiedzieć, że najwyraźniej nie liczyła się ze swoimi słowami, zapominając chyba o problemach normalnych ludzi.

- Odile? Może coś być na rzeczy. Odnoszę nawet wrażenie, że w tej odsłonie będzie jej bardziej do twarzy niż w barwach Odette. Ale zawsze byłem pełen podziwu dla tancerek, które są w stanie zaprezentować niezwykły dualizm podczas tych występów. Pokazać dwie, tak różne od siebie postacie i to nawet w najdrobniejszych gestach? Coś niesłychanego. A pani? Gdyby mogła się znaleźć na deskach teatru, w jakiej roli widziałaby siebie najchętniej? Pomijając oczywiście królową elfów, którą dzisiaj pani uosabia - uśmiechnął się do niej w ten subtelny sposób, jakby za tym wyrazem kryło się coś więcej, ale zaraz ukrył go za kieliszkiem, upijając kilka łyków.

Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#90
15.10.2024, 16:38  ✶  
Czego tak naprawdę się spodziewał? Nie miał zielonego pojęcia, ale chyba nie tego, co brzmiało nieco paradoksalnie w tej sytuacji, że przed oczami zabłyśnie mi krwsita linia z żyłkami fioletu. Zdecydowanie nie udało mu ukryć do końca tej mieszaniny szoku i pewnego zniesmaczenia, które nie potrafił całkowicie zamaskować nawet wtedy, gdy Jean zaczął zbliżać się do nich, a potem... Odszedł.
Aha.
Eh, czemu Szekspir, w tym całym swoim geniuszu, nigdy nie wymyślił słowa, które jedynie za pomocą kilku sylab byłoby w stanie określić to co właśnie teraz przeżywał?
– To jest jakieś szaleństwo Morphy... Morphy? – Szybko przytrzymał Morpheusa, tak aby ten na pewno nie upadł i jeszcze szybciej zerknął za Jeana, aby upewnić się, że ten nic nie planuje. – Ziemia do Morheusa? Żyjesz? Co się stało?
Rozejrzał się za jakimś krzesłem, bo przecież na tym bankiecie musiało być chociaż jedno krzesło, gotowy zrzucić z niego nawet jakąś staruszkę (o ile była odpowiednio wredna, aby zrzucić ją z krzesła), ale najwyraźniej wypatrzony przedmiot jakby czekał na nich. Jonathan ostrożnie podprowadził do niego przyjaciela, gadając o wszystkim i niczym, tak by nie alarmować innych, że coś się wydarzyło i posadził na nim ich drużynowego Tejrezjasza.
– Proszę nie mów, że byłeś tak samo głupi jak ja i użyłeś na nim trzeciego oka, bo jeden z nas dzisiaj musi być tym mądrzejszym i jeśli ty nim nie będziesz, to ja będę musiał nim być, a bardzo nie chcę dzisiaj nim być.
Nić była czerwienią, w której pływał fiolet. Mylił się. Czerwień dalej tam była.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Eden Lestrange (4515), Brenna Longbottom (6414), Erik Longbottom (2672), Atreus Bulstrode (5337), Bard Beedle (2515), Eugenia Jenkins (1038), Severine Crouch (722), Desmond Malfoy (1444), Oleander Crouch (2651), Lorraine Malfoy (6836), Morpheus Longbottom (2454), Isaac Bagshot (1489), Jonathan Selwyn (3317), Rita Kelly (3856), Jessie Kelly (3736), Baldwin Malfoy (4470), Enzo Remington (2776), Dearg Dur (13434), Calanthe Malfoy (942)


Strony (17): « Wstecz 1 … 7 8 9 10 11 … 17 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa