Pozwoliła bez większego protestu odejść Longbottom, bo czemu miałaby się skarżyć, kiedy sama wprawiła tę machinę w ruch; wiedziała, że wystarczy jedno ostrzeżenie i Brenna wyruszy na łowy, wiedziona instynktem i świętym powołaniem, że nie pozwoli nikomu na wszczęcie kolejnej katastrofy. Tak, Eden zrobiła to z pełną premedytacją, jak zawsze - tym razem różnica była taka, że zrobiła to w dobrej wierze, mając świadomość, że jeśli nie stanie się nic, opinię paranoiczki będzie musiała przyjąć w ramach konsekwencji na siebie.
Nie wiedziała, że Brenna razem z Bulstrodem mają się ku sobie, więc nie czuła się ani trochę winna za przerwanie im rozmowy. Szczerze mówiąc, nawet gdyby była tego świadoma, spłynęłoby to po niej jak po kaczce. Bywały rzeczy ważne i ważniejsze, a w mniemaniu Eden przeczucie narastającego spisku znajdowało się w tej drugiej kategorii. Gdyby mieli przeżyć powtórkę z Beltane podczas tego przyjęcia, i tak nie mieliby z tego dnia dobrych wspomnień.
Sama również ruszyła się z miejsca i zabrała ze sobą Lorraine, biorąc ją pod ramię; rozmawiały ze sobą cicho i trzymały się na uboczu, ale Eden celowo orbitowała wokół zebranych tak, by mieć ojca na oku. Wciąż rozmawiał z Burke'ami, co samo w sobie nie było przestępstwem, ale Lestrange dosłownie nosiło, żeby poznać treść tej wymiany. Naprawdę miała nadzieję, żeby tym razem znowu usłyszeć nudną tyradę o rolnictwie czy wspominki o starych czasach, które na nieszczęście Fortinbrasa już nie wrócą. Zwykle rzygać jej się chciało na dźwięk takich frazesów, ale dzisiaj wręcz marzyła, aby złe przeczucia się nie ziściły i do jej uszu dobiegła ta sama stara śpiewka. Żeby było jak dawniej.
Kiedy minęły zbite w ciemną plotkarską masę ciotki Parkinson, Eden posłała im oceniające spojrzenie. Nie była pewna, czy wzroczą na nią, czy na Lorraine, czy może ze starości już nabawiły się zeza i współdzielone sztuczne oko im uciekało. Za każdym razem kiedy widziała podczas towarzyskich okazji ichniejsze trio, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że próbują być jakąś groteskową wersją potrójnej bogini - dziewicy, matki, starowiny - która rzekomo miałaby uświetnić swoją obecnością każdą schadzkę. A może próbowały zostać mojrami, tylko zamiast nawijać nić przeznaczenia na wrzeciono, postanowiły nawijać ludziom makaron na uszy? Ewentualnie owijać w bawełnę?
Jeśli mówiły coś na temat jej samej albo Lorraine, Eden bardzo chciałaby, aby powtórzyły jej to w twarz. Pociągnęła więc kuzynkę nieco bliżej ciotek, niby to w kierunku kelnera, by pochwycić dwa kieliszki wina dla nich obydwu, ale tak naprawdę chcąc przysłuchać się przyciszonej rozmowie ciotek. Już dawno nie miała okazji, aby być prawdziwie wyszczekaną, więc gdyby się taka nabawiła, nie mogłaby się posiąść z ekscytacji i nie umiałaby krzywych uwag przemilczeć. W końcu zrobiła już dzisiaj jeden dobry uczynek, drugi byłby zbędny.
Rzut na percepcję, chcę usłyszeć co tam gadają o nas stare prukwy Parkinson
Sukces!
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show
~♦~