Może nie wszystkie kobiety, ale ta jedna zdecydowanie była jebną zdzirą. Odkąd tylko zobaczył ten jej zblazowany wyraz twarzy, kiedy zakładali jej tiarę przydziału, wiedział że urobi się po łokcie, żeby uświadomić jej gdzie znajduje się miejsce dla takich jak ona. Najgorsze było to jej spojrzenie. Patrzyła na niego tak jak on zwykle patrzył na wszystkich dookoła, szydząc. Miała w sobie kompletny zestaw wszystkich cech, których on nienawidził. Zaczynając od tego, że była zwyczajnym mieszańcem, a kończąc na tym, że dzieli wspólny dom, choć tak bardzo jej nie lubił. Ale raczej nie powinno nikogo to dziwić, Louvain był najbardziej chłopackim chłopakiem jakim tylko można było być. Do tego zgrywał takie panisko, że dla zabawy rzucał jej pod nogi stare, pordzewiałe knuty, żeby jeszcze bardziej podkreślić dzielące ich różnice. No i była strasznie dziwna jak na dziewczynę, ale to zrozumiał dopiero po kilku latach, kiedy nieco bardziej rozumiał jak działają relacje damsko-męskie. Zauważył, że w zupełnie inny sposób patrzy na koleżanki, niż kolegów, co samo w sobie nie było niczym dziwnym, ale ona jednak odstawała w tym, niż reszta. Nie żeby jakoś specjalnie był tutaj uprzedzony, sam przyjaźnił się z Severine, która również wolała kobiety od mężczyzn i w sumie jakoś przesadnie niczego to nie zmieniało. To jednak nie przeszkadzało mu, żeby z tego tytułu dorzucić kolejne inwektywy w stronę Maeve. No bo czemu by nie? Jak kogoś nie lubił, to nie miały znaczenia granice przyzwoitości, mógłby wytknąć wszystko każdemu, byle naobrażać najbardziej jak się dało.
A Changówna, bo srał ją pies, jak na domiar złego była tą pieprzoną metamorfożką, co było dla niego jak skaranie boskie. On po szkole zrobił się sławny, a ona wykorzystywała to jak tylko mogła, żeby odegrać się za te wszystkie pociski. Jego sztab od wizerunku w mediach i tak miał kłopoty przez to jaki był Louvain sam w sobie, ale dzięki temu skosowi mieli roboty jak na dwa etaty. Skośnopizda sucz, za każdym razem przebijała samą w siebie w tym w jak wymyślny sposób jeszcze bardziej wpakować Lestranga w kłopoty. Tym bardziej, że Louvain uwielbiał otwierać rachunki na własną gębę i spłacać należności dopiero już po imprezie. Do wielu miejsc stracił też dostęp, bo Chang potrafiła przekraczać granicę tak jak on, a może nawet i lepiej. Skoro nakręcała problemów nie na swój ryj, to co właściwie miało ją ograniczać?
Nie odpuszczała, nawet po tylu latach. Czasem dawała mu chwilę, żeby uśpić jego czujność, ale w końcu i tak uderzała. Tak było i tym razem. Już od paru weekendów dochodziły go głosy, a nawet przychodziły listy ze skargami na jego zachowanie. A to napluł komuś do zupy w jakimś lokalu na Pokątnej, a to zamówił najdroższą butelkę i wyszedł bez płacenia. To oznaczało zawsze tylko jedno, psychiczna psychofanka znowu sobie o nim przypomniała. Jednak tym razem zamierzał przyłapać ją na gorącym uczynku. Zawczasu porozsyłał po swoich ulubionych miejscówkach listy, że gdyby tak się zdarzyło, że przyszedłby niby we własnej osobie, to użyje specjalnego hasła na potwierdzenie swojej tożsamości. W każdym innym przypadku mieli go po prostu obsłużyć, ale przy okazji czym prędzej wysłać po niego.
No i tak się stało, że jednego lipcowego wieczoru, jeden z klubów, gdzie młode dziewczyny rozbierały się za pieniądze przyszedł Lestrange, tylko kurwa nie do końca. Mała chińska szmaciura, nie wiedziała jednak, że odkąd stał się tym cholernym Zimnym to skończył z kurwami, bo było to dla niego zbyt niebezpieczne. Każdy przecież wiedział, albo przynajmniej słyszał, że ci którzy wrócili z Limbo, wrócili nieco odmienieni. Kompletnie nie potrzebował się pakować w takie tarapaty, skoro i jemu przytrafiło się to samo.
Wparował do środka na pełnej. Nie zamierzał przebierać w środkach, i tak był już podminowany zanim dostał wiadomość, że jego ulubiona azjatka znowu próbuje poruchać na jego fakturę. Kiedy podszedł do stolika, przy którym rozsiadł się on, ale jednak nie on, a wokół nie-jego siedziała gromadka panienek, a ich sztuczne uśmiechy na sztucznych ustach szybko zamieniły się w konsternację, kiedy Lestrangów było już dwóch. I wcale to nie oznaczało, że teraz jest dwóch napalonych frajerów do naciągnięcia na galeony. - Daj spokój, siadajcie, rozgośćcie się... - rzucił głośno, sarkastycznym tonem w kierunku zbiorowiska. - Może jak w końcu jakiś facet cię porządnie wyrucha, to wrócisz do ustawień fabrycznych, Chang! Już z ewidentnym gniewnym grymasem na twarzy, dokończył uroczy żarcik. Nie czekał na reakcję, tylko wymierzył w nie-siebie różdżkę z zamiarem rzucenia zaklęcia rozpraszającego, które powinno zmyć z niej ten cały fortel.
Sukces!
Sukces!