• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[styczeń 1971] Za jakie grzechy

[styczeń 1971] Za jakie grzechy
Kwintesencja kobiecości
wpisano zdradę w pocałunek
w czułe spojrzenia, w szlachetny trunek
Co widzi się jako pierwsze po zauważeniu Tessy na ulicy? Na pewno to, że jest dosyć wysoka — ma w końcu 178 centymetrów wzrostu — a całe wrażenie potęgują buty na małym, ale wciąż!, obcasie. Po drugie, przenikliwe spojrzenie, które zdaje się równocześnie spoglądać prosto w duszę za twoimi oczami, a także patrzeć prosto przez ciebie. Jakby jednocześnie widziała wszystko i nic. Po trzecie, przy wizytach w mugolskim Londynie ubiera się dosyć stonowanie; świetnie skrojony komplet lub zwyczajna koszula, wciśnięta w dopasowane spodnie garniturowe. Kiedy, jednak, jest w zaciszu własnego domu lub wybiera się z wizytą do rodziny czy przyjaciół, pozwala wyjść na wierzch swojej nieco bardziej kolorowej, czarodziejskiej stronie. Po czwarte, a także, nareszcie, ostatnie, Tessa zawsze trzyma w ręku długą, staromodną lufkę z papierosem, nawet jeśli nie ma w intencji go odpalać.

Quintessa Longbottom
#1
04.07.2024, 00:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.08.2024, 21:51 przez Quintessa Longbottom.)  
Tak to było z tymi zakonami.
Na samym początku mamią ci oczy wielkimi hasłami, ratowaniem ludzkości przed popieprzonymi magami, którzy chcą wymordować połowę populacji, bo nie pasuje im stan czy, jak zwykli to ujmować, czystość krwi. Był już kiedyś taki facet, który chciał, żeby czarodziejom żyło się dobrze, a nazywał się…
— Tessa! — Z rozmyślań brutalnie wyciągnął ją lekko podniesiony, znajomy głos. Kilka sekund później ktoś chwycił ją za ramię i kobieta spojrzała, już wtedy, trzeźwym wzrokiem na jednego z aukcjonerów, trzymających całe to zamieszanie w ryzach. — Kochana, no, w końcu raczyłaś się pojawić. Myślałem już, że przegapisz licytację, ale wtedy przypomniałem sobie, że przecież jak to tak, nie ma opcji, żeby—
— Tak, Teddy, ciebie też miło widzieć — ucięła wypowiedź niższego mężczyzny.
Zaraz potem, delikatnie i bardzo subtelnie, wysupłała bufiasty rękaw kreacji z uścisku faceta. Nie chciała przecież żeby jej coś pogniótł albo, nie daj boże, ktoś mógłby pomyśleć, że przyszli tutaj razem.
Instrukcje były jasne — Nie daj się poznać, działaj szybko i sprawnie.
Tylko to nie było możliwe jej przypadku, bo na każdym cholernym kroku ktoś ją zaczepiał. Za każdym razem cmokała głośno w powietrze obok ich policzków albo ściskała naprędku dłonie. Szeptali jej na ucho pozdrowienia, pytali czy zamierza coś kupić czy może złośliwie podbić cenę, żeby nielubiany czarodziej kupił coś po zawyżonej walucie. I naprawdę chciała odpowiedzieć na to wszystko twierdząco; marzyła o zarzuceniu kilka razy tabliczką w górę i zabraniu ze sobą do domu parę nowych artefaktów, ale zwyczajnie nie mogła.
Tak to było z tymi zakonami.
Wrzucają cię do całodobowego sklepu z alkoholami, wiedząc, że nigdy nie odmówisz szklanki dobrego drinka, kiedy ktoś zapyta czy się z nim napijesz.
Rozejrzała się mimowolnie po pokoju, tuż ponad głową Teddy’ego i zgrabnie udała, że kogoś rozpoznała — machnęła orękawiczkowaną dłonią i uśmiechnęła się ładnie, prosto w stronę jednego z filarów.
— Wybacz, ale widzę właśnie paru moich znajomych — przeprosiła, już nawet na niego nie patrząc. — Nie będę ci już przeszkadzać, musisz się w końcu przygotować, rozgrzać głos! Złapiemy się później, dobrze? Po aukcji.
I nie czekając na jakiekolwiek oznaki sprzeciwu zwyczajnie odeszła, prosto w stronę bufetu po drugiej stronie sali. Tam czekała na nią dobrze znana, nierozłączna drużyna — kelner z butelką szampana w ręku i zgrzewką nieotwartego wina. Nie czuła się w nastroju do świętowania, ale kiedy machnęła na chłopaka ręką, ten zaraz podał jej do ręki kryształowy kieliszek z szampanem.
Westchnęła cicho, poprawiając broszę pośrodku mostka i sznur pereł, zdobiący szyję.


It's such an ancient pitch
But one I wouldn't switch
'Cause there's no nicer witch than you
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#2
10.07.2024, 20:45  ✶  
Wiele, wiele czasu minęło, odkąd ostatni raz Woody pojawił się w takim miejscu. Przez takie miał na myśli wypełnione wymuskanymi bogaczami w drogich futrach oraz szumem ich ugrzecznionych rozmówek. Nie chodziło o wystrój samego lokalu, bo w takim to bywał, a nawet posiadał. Bo gdyby spytać Tarpaulina, z pełnym przekonaniem zapewniłby, że tak, Rejwach to miejsce równie gustowne jak kluby dla elit, tylko bez elit — czyli jeszcze lepiej. Z politowaniem lustrował więc lampioniki, podwieszane girlandy kwiatowe i adamaszkowe obrusy przy stołach dla gości licytacji. Co za obraz nędzy i bezguścia. Jego pub prezentował zaś sobą klasę (w stylu vintage) oraz o niebo lepszą składankę muzyczną.
Nie było to więc miejsce, w jakim Woody Tarpaulin zjawiłby się dla przyjemności, ale przecież i on był swego rodzaju handlarzem. Jego obecność na zamkniętej aukcji na pewno dało się tym właśnie usprawiedliwić? Czyżby w Rejwachu zjawił się ktoś poszukujący jednego z wystawianych tego wieczora antyków? A może to zwykłe rozeznanie rynkowe?
Otóż nie tym razem.
Nie uruchomił swoich kontaktów po to, aby zaproszono go tu dla licytowanych przedmiotów. Antyk, dla którego tu przyszedł, nie był bowiem towarem, a kupcem.
Kupcem, który powinien się skupić na swojej robocie i przyjść tu licytować zaklętą komodę rzeźbioną w goblinie główki, a nie mieć oko na byle mugolaka. Być może był jakiś cień racji w tym, że na takim wydarzeniu Tessa będzie naturalnie wtapiać się w otoczenie, ale co potem? Co jeśli pojawi się zagrożenie, którego tak niestrudzenie wypatruje? Miała stawić mu czoła sama? Nadstawiać karku dla tego wesolutkiego, dzianego matołka, Ebenezera Creightona?
— Wszystko pięknie, panie Creighton, ale ile by mnie taka szafeczka grająca wyniosła? — Obejmujący rzeczonego handlarza Woody wkroczył do bufetu, kierując swoje kroki ku ladzie, za którą wystawiono niewielki barek.
Przy prostym garniturze Tarpa Ebenezer prezentował się jak barwny ptak. Bardzo egzotyczny ptak. Fioletowa szata, podkręcony wąsik, ulizany włos, rachityczne palce ginące pod ciężarem masywnych pierścieni. Mimo że wyglądał w ocenie Tarpa co najmniej jarmarcznie, widać było w jego stroju pieniądze, a w połączeniu z ekstrawertyczno-ekscentryczną manierą nie sposób było domyślić się, czemu mogły krążyć plotki o tym, że przeszkadza czystokrwistym fanom Czarnego Pana.
W ciągu krótkiej rozmowy, w jaką Woody go wciągnął, Creighton zdążył zirytować Longbottoma do tego stopnia, że przeszło mu przez myśl, aby wziąć Tessę pod pachę i zostawić handlarza na pastwę losu i/lub śmierciożerców. Kretynizm i pozerstwo nie wystarczyły jednak, aby go do tego ruchu przekonać, toteż skończył z Ebenezerem przy barku, zamawiając obu im po kolejeczce najmocniejszego, co było w ofercie.
Tuż obok Tessy. Ostentacyjnie.


piw0 to moje paliwo
Kwintesencja kobiecości
wpisano zdradę w pocałunek
w czułe spojrzenia, w szlachetny trunek
Co widzi się jako pierwsze po zauważeniu Tessy na ulicy? Na pewno to, że jest dosyć wysoka — ma w końcu 178 centymetrów wzrostu — a całe wrażenie potęgują buty na małym, ale wciąż!, obcasie. Po drugie, przenikliwe spojrzenie, które zdaje się równocześnie spoglądać prosto w duszę za twoimi oczami, a także patrzeć prosto przez ciebie. Jakby jednocześnie widziała wszystko i nic. Po trzecie, przy wizytach w mugolskim Londynie ubiera się dosyć stonowanie; świetnie skrojony komplet lub zwyczajna koszula, wciśnięta w dopasowane spodnie garniturowe. Kiedy, jednak, jest w zaciszu własnego domu lub wybiera się z wizytą do rodziny czy przyjaciół, pozwala wyjść na wierzch swojej nieco bardziej kolorowej, czarodziejskiej stronie. Po czwarte, a także, nareszcie, ostatnie, Tessa zawsze trzyma w ręku długą, staromodną lufkę z papierosem, nawet jeśli nie ma w intencji go odpalać.

Quintessa Longbottom
#3
30.09.2024, 22:19  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.10.2024, 12:13 przez Quintessa Longbottom.)  
Tessa miała wszystko zaplanowane.
Już od samego początku — to jest, przydzielenia zadania — plan powoli kiełkował w jej głowie. Potem zaczął rosnąć, piąć się w górę, aż nie rozkwitł do pełnoprawnej i ściśle śledzonej agendy.
Doskonale wiedziała o której stawić się na licytacji. Pamiętała też, aby nie wdawać się w wiele rozmów i nie oglądać za dużo eksponatów, żeby nie zatracić się w aukcyjnym rauszu. Widok tabliczek z numerami i miniaturowych tartaletek czasami potrafił zamącić człowiekowi w głowie. A już szczególnie takiemu, który widuje aukcjonera częściej niż swojego własnego ojca.
I tak jak cudowny projekt ruszył z impetem zaraz po tym, jak przekroczyła próg sali, tak równie prędko i spektakularnie runął, gdy Tessa usłyszała z niedaleka bardzo znajomy głos.
Początkowo była święcie przekonana, że się przesłyszała. W końcu nie było najmniejszej możliwości na to, aby Woody pojawił się właśnie tutaj, dokładnie w tym momencie, kiedy to ona była zajęta tak ważną misją! Chyba, że…
— Chyba sobie, cholera, żartujecie… — wymamrotała złowróżbnie pod nosem, a palce prawej dłoni same zadrżały, szukając znajomego ciężaru papierośnicy. Której jak na złość nie miała pod ręką.
Odwróciła powoli głowę na bok i zacisnęła mimowolnie zęby, obserwując starego Longbottoma. Wszedł do bufetu, jak do siebie, a mocno trzymany ramieniem Creighton najprawdopodobniej oddychał ostatkami powietrza, które jeszcze zaległo mu w płucach.
Nadzieja na to, że może przylgną razem — Ebenezer i Woody — do przeciwległej ściany, z dala od niej, skończyła się tylko na wyobrażeniach. Były mąż najwyraźniej postawił sobie za główny cel doprowadzenie jej do szewskiej pasji.
Musiała jednak pozostać spokojna. Nie mogła pozwolić sobie na jakiekolwiek wybuchy emocji czy choćby nawet szydercze docinki w stronę starego Longbottoma, kiedy byli w miejscu publicznym. Choć, warownia chyba się do tego nie zaliczała. Posiadłość rodu może i chroniła wieloma zaklęciami obronnymi, ale chłodne i wręcz okrutne słowa rozwodników raczej się do tego nie zaliczały.
— Panie Creighton! — zagadnęła w końcu, zachodząc mugola z drugiej strony. — Kiedy to ostatnio się widzieliśmy, hm? Chyba kilka miesięcy temu, gdy zgarnął mi pan sprzed nosa ten cudowny, orzechowy sekretarzyk! Dobrze pana znowu widzieć.
Uśmiechnęła się w ten swój specjalny sposób — z delikatnie rozchylonymi wargami i orękawiczkowaną dłonią przy brodzie. Nie patrzyła ani razu na Clemensa, choć gdy wzięła kolejny wdech i pozwoliła sobie ucałować dłoń na powitanie, posłała mu przelotne spojrzenie.
— Przepraszam, mogę pożyczyć na chwilę pana… przyjaciela? Zapewniam, nie zajmie to całego wieczoru.
Subtelna prośba spotkała się z jak najbardziej pozytywną reakcją.
I tak oto, gdy przesunęła się zgrabnie w stronę byłego męża, gdy zaszeleścił szyfon jej kremowej kreacji, i gdy w końcu wzięła go pod rękę, boleśnie zacisnęła palce na jego przedramieniu.
— Co ty sobie wyobrażasz? — zaczęła ostro. Spojrzała na niego z lekko przymrużonymi oczami, iście spod byka. — Myślisz, że możesz od tak przeszkadzać mi w chwili, gdy wypełniam zadanie od…
Wzięła głębszy wdech, mnąc w ustach to, co właśnie prawie powiedziała. Odetchnęła głęboko, palcami sięgając do nasady nosa, jakby powoli łapała ją migrena. 
— Co tutaj robisz, Woodrow?


It's such an ancient pitch
But one I wouldn't switch
'Cause there's no nicer witch than you
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#4
16.10.2024, 12:08  ✶  
Woody z kolei planu nie miał. Przyniósł na licytację jedynie przewagę swojego doświadczenia pracy w terenie oraz moc improwizacji. Oficjalnie dlatego, że w tak dynamicznych sytuacjach niczego nie dało się przewidzieć i trzeba było reagować na gorąco, w zależności od potrzeb sytuacji. Nieoficjalnie dlatego, że nikt mu wcale nie podał żadnych szczegółów, na których mógłby ukuć plan, a o wszystkim dowiedział się przypadkiem, na kilka dni przed licytacją.
Miał na tyle oleju w głowie, aby nie zaczepiać Tessy ani nie wszczynać żadnej sceny, która niechybnie ściągnęłaby na nich uwagę. Wiedział, że ona również nie posunie się tak daleko i właśnie dzięki temu miał ją w garści. Jeśli nie chciała wszystkiego spaprać, musiała podjąć jego grę. Na zmycie głowy przyjdzie czas później.
Zagadany przez Longbottomową Creighton zaczął trajkotać jak katarynka. Samonapędzająca się maszyna do pierdolenia dyrdymałów, doprawdy. W całym swoim entuzjazmie na szczęście przywiązany do Longbottomów był nie bardziej niż do kogokolwiek innego, więc poproszony przez nich o chwilę sam na sam, skłonił się i oddalił, aby maltretować innych znajomych kupców.
Nawet po jego odejściu na twarzy Woody’ego gościł obrzydliwie rozradowany i beztroski uśmiech. Kontynuował picie, jak gdyby nigdy nic. Przelotnie zerknął za Ebenezerem, aby sprawdzić, z kimże to ich ptaszek gawędził teraz. Od baru odciągnęła go dopiero mało delikatna Tessa, lecz i to zdawało się nie niszczyć jego humoru. Poddał się jej żelaznemu uściskowi. Czerpał w zasadzie nawet pewną satysfakcję ze spacerowania z nią, tak blisko, niemal jak za dawnych czasów.
— Pracuję, tak samo jak pani. Szukam czegoś dla klienta, pani szuka czegoś dla klienta. Tyle nas łączy — powiedział niemalże zalotnie. — Często tu czarująca pani przychodzi?
Leniwie pochylił się nad uchem czarownicy, niby to żeby szeptać jej kolejne komplementy, zbyt intymne, nieprzeznaczone dla uszu pozostałych aukcjonerów:
— Uśmiechaj się, jędzo. — Tessę owionął jego gorący, alkoholowy oddech oraz woń doskonale jej znanej wody po goleniu. Tarp nie krył w tym szepcie satysfakcji, jaką miał z pokrzyżowania jej planów. — Wesolutki to teraz nasze zadanie. Nie próbuj sztuczek, ochrony, scen, bo oberwiesz rykoszetem. Działamy razem.
Mężczyzna wyprostował się, zadowolony z siebie, i rozejrzał po bufecie. Próbował prześwietlić spojrzeniem miraże kolorowych kreacji gości zgromadzonych wokół stołów. Odnalezienie Creightona nie powinno być trudne, nie należał do szczególnie niskich, a i fikuśny strój przyciągał uwagę nawet w takim brawnym tłumie. Każdy kolejny rzut oka utwierdzał Tarpa w przekonaniu, że nie dostzega kupca, ponieważ tego już tu nie ma.
— Kurwa, fantastycznie — mruknął pod nosem, wyswobadzając się z uścisku Tessy. Wszyscy jesteśmy winni, jak mawia papież, ale tym razem Tessa ewidentnie winna bardziej. — Zajrzyj na główną salę. Ja zasięgnę języka.
Nastrój do żartów i złośliwości tymczasowo z niego uleciał; skupił się na zadaniu. Namierzył wzrokiem ludzi, z którymi ostatni raz widział Ebenezera, i skierował się ku nim. Szczerzył się co prawda jak głupi do sera, coby nie zmyć pozoru, lecz w środku zaczynało uwierać go coraz gorsze przeczucie.
Rozmowa przebiegła gładko i serdecznie, w miarę krótko, o co zadbał Longbottom, nie dając się aukcjonerom rozgadać. Dowiedziawszy się, czego potrzebował, czarodziej wycofał się i odnalazł Tessę.
— Podobno ktoś z obsługi zaproponował mu oględziny jakiegoś świętego pierdolonego graala na zapleczu. — Równie dobrze oferta mogła opiewać na worek małych kociątek do odebrania w piwnicy. Co za kretyn. — Odeszli tam razem. Wiesz, gdzie to?


piw0 to moje paliwo
Kwintesencja kobiecości
wpisano zdradę w pocałunek
w czułe spojrzenia, w szlachetny trunek
Co widzi się jako pierwsze po zauważeniu Tessy na ulicy? Na pewno to, że jest dosyć wysoka — ma w końcu 178 centymetrów wzrostu — a całe wrażenie potęgują buty na małym, ale wciąż!, obcasie. Po drugie, przenikliwe spojrzenie, które zdaje się równocześnie spoglądać prosto w duszę za twoimi oczami, a także patrzeć prosto przez ciebie. Jakby jednocześnie widziała wszystko i nic. Po trzecie, przy wizytach w mugolskim Londynie ubiera się dosyć stonowanie; świetnie skrojony komplet lub zwyczajna koszula, wciśnięta w dopasowane spodnie garniturowe. Kiedy, jednak, jest w zaciszu własnego domu lub wybiera się z wizytą do rodziny czy przyjaciół, pozwala wyjść na wierzch swojej nieco bardziej kolorowej, czarodziejskiej stronie. Po czwarte, a także, nareszcie, ostatnie, Tessa zawsze trzyma w ręku długą, staromodną lufkę z papierosem, nawet jeśli nie ma w intencji go odpalać.

Quintessa Longbottom
#5
22.10.2024, 23:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.10.2024, 23:38 przez Quintessa Longbottom.)  
Nie mogła, bogowie, nie mogła zaprzeczyć temu, że serce zatrzepotało jej w piersi trochę mocniej, gdy były mąż owinął oddechem jej policzek i szyję. Miała przez to naprawdę wielką ochotę przegryźć kieliszek z mimozą, a potem połknąć szkło ze smakiem. Oby tylko nie spąsowiała jak uczennica piątego roku, bo byłby to zbyt wielki przeskok w przeszłość.
Zostało jej tylko mocniejsze zaciśnięcie palców na ramieniu Longbottoma i przyciśnięcie łokcia do piersi, jakby chciała uniknąć tego, żeby ktokolwiek zwracał uwagę na to, że nie wyglądała na zbyt zadowoloną tą wymianą zdań. Zaśmiała się zatem głośno, ale nie przesadnie, jakby Woody opowiedział jej jakiś filuternie sprośny żarcik. Tuż po tym nachyliła się do jego ucha, aby i ona sama mogła mu wbić gwoździa, ale takiego naprawdę małego. Ledwie poczuł dobicie młotka.
— Jesteś ostatnią osobą jaką chciałam zobaczyć — rzuciła beztrosko, cały czas uśmiechając się. — Nie mogli przysłać Brenny?
Pytanie było czysto retoryczne, bo i tak nie chciała słuchać jego wymówek. Nie miała jednak pojęcia, że wszyscy w Zakonie byli przecież święcie przekonani, że wypełnia to zadanie całkiem sama. Teraz nie mogło się obyć bez zakończenia spotkania i uratowania Creightona bez drugiego Longbottoma, który najwyraźniej zamierzał przez cały czas dyszeć jej nad głową i rzucać te swoje świetne żarciki, a także błyskotliwe, kąsające uwagi.
Doprawdy, nie ma co, to będzie udany wieczór.
Niczym na zawołanie, zaraz po tym wszystko zaczęło się zwyczajnie sypać. Spuściła spojrzenie z Ebenezera ledwie na chwilę, byle tylko spojrzeć byłemu mężowi prosto w oczy, a stary mugol właśnie wtedy postanowił ulotnić się niczym kamfora. Najwyraźniej skusiły go te przysłowiowe kociaki w piwnicy, które zaoferował mu przebrany w strój kelnera Śmierciożerca. Pieprzony idiota. Jakim cudem zgarnął jej wtedy ten cholerny kabinet? Że ten dała się wymanewrować takiemu kretynowi…
Już otwierała usta, żeby zaprotestować i powiedzieć, że przecież to ona była o wiele lepszą osobą do przesłuchania innych aukcjonerów, tak Woody nie pieprzył się w tańcu i zwyczajnie umknął spod jej uścisku, aby zaraz potem zniknąć w tłumie. Pozostało jej tylko przewrócić oczami, co zaraz zrobiła, ale nie zamierzała obrażać się o byle co — byli tutaj w końcu w ważnej sprawie, a nie na przyjęciu, gdzie mogli do woli dogryzać sobie i obrzucać się błotem. Nawet nie tym przysłowiowym.
— Na zaplecze? W dupę jeża i kanclerza… — To ostatnie, oczywiście, wymamrotała kulturalnie pod nosem. Przycisnęła palce do skroni, czując zbliżający się ból głowy, ale zrazu kontynuowała — Tak, to zaraz za trzecim filarem. W tamtą stronę.
Wskazała niezgrabnie, nie otwierając oczu.
Ta wcześniej wyśniona mimoza sama wślizgnęła się w jej w dłonie, a przechodzący obok kelner skinął tylko zaskoczony głową, gdy Tessa wychyliła zawartość na raz i zaraz oddała mu kieliszek. Pokierowała Woody’ego dokładnie tam, gdzie wcześniej widziano ich zbiega, na dziwnie puste tyły sali bankietowej.
— Wątpię, że jest gdzieś tutaj. Pewnie zabrali go na dół, bo tam jest najwięcej prywatności. Mała piwniczka z winem i pewnie od cholery korytarzy, gdzie można zapewnić odrobinę prywatności. Idealne miejsce do przypieprzenia komuś Avadą Kedavrą albo cudownym Cruciatusem — zauważyła z wyraźnym przekąsem.
Nie czekała na żadne jego słowa, bo nie mieli czasu. Szła przed siebie, ale cały czas rozglądała się za potencjalnym zaginionym. Albo kimś podejrzanym.


It's such an ancient pitch
But one I wouldn't switch
'Cause there's no nicer witch than you
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#6
09.12.2024, 18:04  ✶  
Woody mógł osłaniać się dowoli tym, że zjawił się tu w trosce o bezpieczeństwo Tessy — tak zresztą przede wszystkim było — lecz jednocześnie nie mógł zaprzeczyć, że możliwość stanięcia pierwszy raz od lat u jej boku była niebezpiecznie przyjemnym dodatkiem. Gdy czuł zaciśnięte na swoim ramieniu palce, nawet jeśli nieco boleśnie, przepełniało go błogie wrażenie, że wrócił do domu; jakby zatrzaśnięty w jej szponach znalazł się dokładnie tam, gdzie powinien zawsze być.
Wiedział, że tak się to skończy, dlatego latami nie pojawiał się w jej polu widzenia i skrupulatnie ozdabiał Quintessa najgorszymi przymiotnikami, aby zmniejszać pokusy. A teraz wszystkie te starania miały spełznąć na niczym.
— Jacy oni? — Początkowo przyrżnął głupa, lecz nie mógł powstrzymać się od odbicia ociekającej jadem piłeczki: — Nie wszyscy są takimi obibokami jak ty czy ja, mon cheri. Brenna nie ma tyle wolnego czasu, żeby błąkać się bez celu po przyjęciach — dokończył szeptem, w widoczny sposób ubawiony tym, że Tessa dała się wciągnąć w jego odwieczną grę polegającą na przerzucaniu się błotem.
Nie potrzebował jej sympatii. Tak? Nie potrzebował. Nie szukał drogi powrotnej do jej życia, nie mógł tego przyrzeczenia stracić z oczu. Było przecież wręcz przeciwnie: planował zepchnąć ją z obecnej ścieżki, aby nie skrzyżowała się z jego ścieżką. Gdyby bowiem Longbottomowa pozostała w Zakonie Feniksa, do przecięcia ich dróg niechybnie by doszło, a to… to zmusiłoby go do skonfrontowania się z nią oraz z decyzjami podjętymi w przeszłości. I wiedział, to również cholernie dobrze wiedział, że zacznie swoje wybory kwestionować w momencie, w którym nad Quintessą zawiśnie choćby cień niebezpieczeństwa.
Komplikacje z umieszczenia ich dwojga w jednym pomieszczeniu pojawiły się błyskawicznie, potwierdzając tezę, że państwa Longbottom nie powinno się dopuszczać do siebie na odległość stu metrów. Ta krótka, lecz absorbująca wymiana złośliwości kosztowała ich ryzyko porażki, Ebenezera zaś ryzyko zgonu.
Z dobrych wiadomości Woody mimochodem odłowił jedynie fakt, że byli świadkowie, którzy widzieli osobę, z którą odszedł Creighton. Wyciąganie wspomnień ze świadków było zaś specjalnością czarodzieja i nie raz już ani nie dwa pomogło mu to w ujęciu sprawców. Szkoda tylko, że post factum.
Mimo że mężczyzna skupił się na odnalezieniu wzrokiem wspomnianego trzeciego filaru, nie umknęła mu — dojrzana kątem oka — Tessa zerująca kieliszek.
— Patrzcie no, kiedy zamieniłaś się w starą pijaczkę? — rzucił mimochodem z przekąsem, po czym sprawnie ruszył za czarownicą. Szedł bliżej niż to było konieczne, kilka razy w trakcie marszu przez salę jego palce niby to przypadkiem otarły się o wierzch jej rękawiczki. Tylko trochę, tylko na ulotną sekundę. — Nikt nikomu niczym nie przypieprzy, przestań dramatyzować — dodał dla balansu, coby nie zgubić się w swoich własnych postanowieniach.
A o tym, co rzeczywiście działo się z Ebenezerem, nie miał bladego pojęcia. Gadał tak tylko dla podniesienia morale i aby nie siać paniki. Nie podejrzewał co prawda Tessy o utratę zimnej krwi, ale trochę manifestacji nikomu jeszcze nie zaszkodziło.
Longbottomowie pokręcili się chwilę przy filarze. Zupełnie normalna para: czarownica surowym okiem oceniająca barwę łososia ściśniętego na koreczku między cukinią a serem oraz czarodziej analizujący zawartość wazy z ponczem. Gdy w wyniku tych przyczajonych wygibów zyskali pewność, że nikt nie patrzy w ich stronę, wślizgnęli się dyskretnie na zaplecze.
Gdy zamknęły się za nimi cichutko drzwi, znaleźli się sami w niewielkim pomieszczeniu zastawionym regałami magazynowymi. Było tu wszystko, co obsługa sali winna mieć pod ręką: zapasowe serwety i obrusy, lampiony, kompozycje kwiatowe i tym podobne akcesoria. Uwagę przykuwały zaś przede wszystkim drzwi, które odgradzały zwaśnionych kochanków od zejścia do wspomnianych przez Tessę piwnic. Drzwi — można się było tego spodziewać — zabezpieczone i to nie tylko tabliczką: wstęp wyłącznie dla personelu. Tarp mimo to nacisnął kilka razy klamkę, która ani drgnęła. Tak dla pewności.
Warstwę ochronną utrzymywał prosty szyfr numerologiczny, który Woody bez zainteresowania omiótł wzrokiem. Dla niego te cyferki wyryte na framudze znaczyły tyle co nic. Dla doświadczonej szyfrołamaczki jawiły się bez wątpienia jako banalna łamigłówka, ale ex-brygadzista też miał swój plan.
— Rozwalę je — zadeklarował ogniście, wyciągając różdżkę. — Tylko nas osłoń silcencio, żeby na sali nie słyszeli.


piw0 to moje paliwo
Kwintesencja kobiecości
wpisano zdradę w pocałunek
w czułe spojrzenia, w szlachetny trunek
Co widzi się jako pierwsze po zauważeniu Tessy na ulicy? Na pewno to, że jest dosyć wysoka — ma w końcu 178 centymetrów wzrostu — a całe wrażenie potęgują buty na małym, ale wciąż!, obcasie. Po drugie, przenikliwe spojrzenie, które zdaje się równocześnie spoglądać prosto w duszę za twoimi oczami, a także patrzeć prosto przez ciebie. Jakby jednocześnie widziała wszystko i nic. Po trzecie, przy wizytach w mugolskim Londynie ubiera się dosyć stonowanie; świetnie skrojony komplet lub zwyczajna koszula, wciśnięta w dopasowane spodnie garniturowe. Kiedy, jednak, jest w zaciszu własnego domu lub wybiera się z wizytą do rodziny czy przyjaciół, pozwala wyjść na wierzch swojej nieco bardziej kolorowej, czarodziejskiej stronie. Po czwarte, a także, nareszcie, ostatnie, Tessa zawsze trzyma w ręku długą, staromodną lufkę z papierosem, nawet jeśli nie ma w intencji go odpalać.

Quintessa Longbottom
#7
15.12.2024, 02:39  ✶  
Cała ta sytuacja pachniała jej dawnymi czasami. Nostalgia skutecznie podsuwała pod nos znajome zapachy, które przyprawiały ją o zwodniczą suchość w gardle i sztywnienie nadgarstków. Karmiła się wspomnieniami tego, co nie mogło już wrócić i systematycznie stukała wyimaginowaną linijką po palcach Tessy, byle tylko nie zapomniała, że oboje z Woodym mają aktualnie po pięćdziesiąt lat, a nie trzydzieści. Nie pozwalała rozwodzić się nad faktem, że nadal używał podobnej wody kolońskiej i wciąż, jakby intuicyjnie, wyciągał dłoń w stronę jej pleców, gdy przechodziła przed nim w drzwiach.
Nie było jednak rady na prędkie załatanie bruzd i ran, które pozostawił po sobie rozwód. Bo tak, jak Woody pozwolił jej wyjść na prostą — zagoić pod sercem rozżarzone piętno, którym naznaczyli ją rodzice — tak po tym wszystkim czuła, że i on pozostawił po sobie pamiątkę. Tuż obok blizny, powstałej po separacji rodziców, ale jednak gdzieś z boku, bardziej na żebrach, aby w nocy nie mogła aż tak często przewracać się z boku na bok. I za każdym razem, kiedy widziała byłego męża, rana żarzyła się nowym bólem i zmuszała do objęcia się ramionami.
W takich momentach przypominała sobie rozmowy z Morvenem, bratem młodszym jedynie o dwa lata, kiedy to na wakacjach spacerowali po plaży razem z rodzicami. Matka z ojcem szli nieco z tyłu, pozornie utrzymując obraz szczęśliwego małżeństwa, ale tak naprawdę szeptali między sobą na tematy, jakich nie wolno było poruszać w towarzystwie dziatwy. Ostatecznie całość i tak eskalowała w poważną scyzję, kiedy to dorośli oddalali się na linię brzegu, a ich podniesione głosy zagłuszały fale, rozbijające się o pobliskie klify.
— Myślisz, że jak ma się męża to trzeba się z nim kłócić? — Tessa pytała wtedy brata, siedząc na kocu w stroju kąpielowym, przykryta dwoma ręcznikami i przeżuwając lekko rozmemłaną kanapkę.
Morven, który był tuż obok, i grzebał patykiem w piasku, jednocześnie mając oko na młodsze rodzeństwo, patrzył wtedy przez chwilę zarówno na mamę i tatę, i ostatecznie mówił:
— Pewnie tak. Ale ja w ogóle nie chcę mieć męża.
Tuż potem nękało ją wspomnienie, kiedy Woodrow zapewniał ją, że nie skończą tak, jak jej rodzice. Teraz było jednak tylko przeterminowaną kliszą, z której nie sposób było wywołać odpowiednich uczuć. Poczucia zdrady? Złości? A może po prostu rozczarowania.
— Po tym wszystkim to chyba jednak daruję sobie niańczenie starych mugoli — skwitowała, gdy oboje przekroczyli próg zaplecza. — Mam nadzieję, że po zakończeniu tej inicjacji to jednak zajmuje się człowiek czymś innym. Czy też jednak naprawiasz krany i pilnujesz placów zabaw?
Kpiła, owszem, ale tylko z nerwów. I były partner doskonale o tym wiedział. Zawsze to robiła, gdy ciśnienie wychodziło jej ponad normę i skakało pod sam sufit. Dlatego też zachowywała się odrobinę inaczej. Mogła podejść do prośby dokładnie tak, jak zazwyczaj — przewrócić oczami i zignorować mruczenia byłego męża, który deklarował się, że osobiście rozpieprzy drzwi. Niestety tego wieczoru czuła się dziwnie litościwa, jakby wcześniejsza gorycz może lekko zelżała i zrobiła miejsce dla… zrozumienia. Chciał się popisać? To niech miał.
Spełniła również jego prośbę i machnęła różdżką tylko raz, szeptając przy okazji bardzo ciche Silencio — pociągnęła jabłoniową gałązką od własnego łokcia, kręcąc końcówką niezbyt zamaszyste koło. Potem tylko tknęła drugą dłonią nienamacalny i niewidoczny okrąg, by dwójkę czarodziejów mogło odczuć lekką zmianę w atmosferze; coś, jakby mieli nagle lekko zatkane uszy.
Osłoniła tylko oczy, gdy Woody trzasnął zaklęciem w drzwi i zniszczył prosty, cudowny ciąg numeryczny, który ona mogłaby otworzyć jednym ruchem przegubu… i podążyła zaraz za nim. Zeszli głębiej, a ich jedynym, nowym towarzystwem okazał się zapach stęchlizny, gleby i…
— Merlinie, ale tu śmierdzi… — wymamrotała kobieta, przykrywając usta i nos wierzchem dłoni.
Piwnica była całkiem mała, dosyć zapuszczona i zdecydowanie pozbawiona czyjejkolwiek uwagi przez ostatnie miesiące, jak nie lata. Stojaki z winem były jedynym urozmaiceniem zaniedbanej przestrzeni, ale kolejną ozdobą okazały się następne drzwi. Nie było zatem innego wyjścia, jak ruszyć właśnie za nie i gdy pani Longbottom ruszyła pierwsza, wyrywając się przed postać Woody’ego, żeby pokazać inicjatywę i zaangażowanie. Tylko że Tessa nie zwróciła uwagi na coś jeszcze. Na szum.
Popchnęła wrota dalej, a gdy otworzyła je jeszcze szerzej, uderzył ich mocniejszy smród kanalizacji. Tessa już miała intuicyjnie zażartować, że znaleźli się pewnie w kanałach i czeka ich brodzenie przez, dosłownie, gówniane alejki, gdy okazało się, że… No cóż, faktycznie wylądowali w czymś na kształt zalanych katakumb.
Tutaj już nie mogło jej być do śmiechu.
Zastygła w miejscu, czując jak serce boleśnie zaciska się w wyraźnie desperacji i zmusza ją do wzięcia kilku roztrzęsionych wdechów. W głowie huczało jej od wspomnień, od blizn, które sama rozdrapała sobie na nowo, od soli, którą wcierała sobie właśnie w rany, od wody, która powoli wypełniała jej płuca, od—
Głos utknął jej w gardle i czysto machinalnie, instynktownie i oczywiście, wbrew sobie, jej dłoń wystrzeliła do tyłu, aby złapać ramię Tarpa.
Nie da rady.
Nie, nie, nie, nie…


It's such an ancient pitch
But one I wouldn't switch
'Cause there's no nicer witch than you
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#8
12.01.2025, 11:19  ✶  
Nie spodziewał się, że usłyszy tego wieczora tekst o naprawianiu kranów i warowaniu przy placach zabaw. Nie widział jej tak długo, a po tym krótkim humorystycznym zdaniu poczuł się, jakby nigdy nie odstąpili od siebie na krok. Wróciło wspomnienie swobodnych, sympatycznych interakcji, które przed laty popchnęły ich ku sobie. Sytuacja zaczynała niebezpiecznie, bardzo niebezpiecznie mu się podobać. I nie mógł w odpowiedzi powstrzymać się przed… podążeniem za głosem serca.
— Krany? Skąd ten pomysł? Potrzebujesz pomocy ze swoją rurą?
Nie dał jej szansy odpowiedzieć na swój żenujący popis. Zamiast tego różdżka poszła w ruch, huk jego bombardy został z sukcesem stłumiony zaklęciem Quintessy, a drzwi rozleciały się w mak pod siłą zaklęcia. Tarp uniósł ramię, aby osłonić oczy przed odłamkami futryny, a gdy opadł kurz, skłonił się elegancko, puszczając Tessę przodem.
— Madame Longbottom.
Spacer przez podziemne pomieszczenia nie opływał w romantyczne doznania zmysłowe. Mało tego, że śmierdziało piwniczną wilgocią i pleśnią, to jeszcze należało cały czas mieć się na baczności: Tarpaulin starym nawykiem wypatrywał zagrożenia w każdym rogu. Stąpał dość cicho, utkał złośliwą jadaczkę… a przynajmniej do czasu.
— Że niby to śmierdzi? — Prychnął. — Widać, że nie przygruchałaś sobie żadnego nowego absztyfikanta. Nie poznajesz już zapachu mężczyzny.
Weszłaby do Rejwachu, to by się przekonała, czym jest smród. Były takie dni, że człowiek nie wiedział już, czy mdleć, czy wymiotować. Profil zapachowy zatęchłej piwnicy królował w najlepsze na niższych poziomach pubu, na parterze woniło zaś potem, gulaszem i zaduchem. Delicje.
Tarpaulin poczuł zalane katakumby szybciej, niż je zobaczył. Dla Woody’ego małe piwniczne jeziorko nie stanowiło problemu. Wyglądało na to że woda nie sięgnie mu wyżej niż do pasa. Pachniała paskudnym ściekiem, wyglądała jeszcze gorzej: mętnie i gęsto. Dla niego zapowiadało się to na doświadczenie w porywach odrażające, dla przerażonej wodnymi zbiornikami Tessy…
Teleportuj się nad tym, miał powiedzieć, nim przypomniał sobie, że nad domem aukcyjnym rozciągnięto osłonę antyteleportacyjną, aby utrudniać kradzieże.
— Nie musisz iść — powiedział zamiast tego, lecz dodane to zostało raczej dla formalności. Zabrzmiało zaskakująco łagodnie, z pewnością nie tak ofensywnie, jak podczas sprzeczki na górze. Po części dlatego, że nierozsądnym było podnosić raban w sytuacji zagrożenia; po części dlatego, że… cóż, być może tym przylgnięciem do jego ramienia rozpuściła zacietrzewione serduszko.
Znał tę kobietę zbyt długo, aby wierzyć, że da za wygraną z powodu kilkumetrowej przeprawy przez zalewisko. Nie chciał również narażać jej na wyrzuty sumienia, gdyby — nie daj Merlinie — okazało się, że już za późno na pomoc mugolakowi. Zasługiwała na poczucie, że zrobiła wszystko, co w jej mocy.
— Chodź no tu, bo poniszczysz sobie tę kiecę — bąknął, biorąc ją szarmancko na ręce.
Było to pewne utrudnienie. Nie miał w tej sytuacji swobody manewru, gdyby musieli się przed czymś lub przed kimś bronić. Z drugiej strony spokoju piwnicznej ciszy nie mąciło żadne poruszenie poza szelestem ich ubrań i szmerem ich przyciszonych głosów. Tyle musiało mu wystarczyć za gwarancję bezpieczeństwa.
— Pamiętasz, jak przenosiłem cię przez próg tej naszej chatyny? — Pierwszy krok w dół schodków prowadzących do zalanaego pomieszczenia, brzmiał jak wejście w kałużę. — Ślub w październiku. Skąd myśmy to wytrzasnęli? Lało jak z cebra — kolejne kroki odznaczały się już tylko chlupotem coraz głębszej wody — i od razu do nowej chałupy wraz z żoną naniosłem pół bagna z ogródka. — Woda była dziwnie mulasta i lodowata. — Było parszywie. A w środku dość skromnie. — W pewnym momencie czarodziej odniósł wrażenie, że coś wiotkiego i śliskiego otarło mu się o kostki. — Na końcu języka miałem propozycję, żebyśmy wrócili do przytulnej Warowni, ale napaliłem dzielnie w  kominku… — Zadrżał z zimna i odrazy. Przed oczami miał obietnicę końca: suchy, wijący się w górę korytarz, od którego dzielił go jeszcze kawałek. W wyobraźni próbował wrócić do ich domku w Dolinie, do tej deszczowej nocy po weselu. — I dałem się oczarować, gdy zaczęłaś opowiadać, o tym, jak ułożymy tam życie.
Chlupot wody ustał. Byli po drugiej stronie pomieszczenia, na suchym lądzie. Woody odstawił kobietę na ziemię i natychmiast ruszył dalej, aby przerwać ten moment. Zrobił to przecież tylko po to, żeby nie myślała podczas przeprawy o podtopieniu się w tym szambie. Tylko po to.
Był zmarznięty i przemoczony od pasa w dół. Z każdym krokiem plaskało mu w butach i gdy wróci do Rejwachu, chyba jednak będzie to czuć. Poświęcenie nie poszło szczęśliwie na marne: po chwili niezręcznie cichego spaceru przez podziemny labirynt Longbottomowie znaleźli się w niewielkim, półokrągłym pomieszczeniu, w którym ich korytarz się rozwidlał. Pod ścianą zaś czekała nagroda: spętany magiczną pułapką Ebenezer Creighton.


piw0 to moje paliwo
Kwintesencja kobiecości
wpisano zdradę w pocałunek
w czułe spojrzenia, w szlachetny trunek
Co widzi się jako pierwsze po zauważeniu Tessy na ulicy? Na pewno to, że jest dosyć wysoka — ma w końcu 178 centymetrów wzrostu — a całe wrażenie potęgują buty na małym, ale wciąż!, obcasie. Po drugie, przenikliwe spojrzenie, które zdaje się równocześnie spoglądać prosto w duszę za twoimi oczami, a także patrzeć prosto przez ciebie. Jakby jednocześnie widziała wszystko i nic. Po trzecie, przy wizytach w mugolskim Londynie ubiera się dosyć stonowanie; świetnie skrojony komplet lub zwyczajna koszula, wciśnięta w dopasowane spodnie garniturowe. Kiedy, jednak, jest w zaciszu własnego domu lub wybiera się z wizytą do rodziny czy przyjaciół, pozwala wyjść na wierzch swojej nieco bardziej kolorowej, czarodziejskiej stronie. Po czwarte, a także, nareszcie, ostatnie, Tessa zawsze trzyma w ręku długą, staromodną lufkę z papierosem, nawet jeśli nie ma w intencji go odpalać.

Quintessa Longbottom
#9
19.03.2025, 23:22  ✶  
Minęło tyle lat, ale nadal nie potrafiła opanować wypieków na twarzy, które wykwitały na jej policzkach za każdym razem, kiedy Woody był blisko. Nawet w sytuacjach, kiedy goniła ich presja czasu, bo należało przedrzeć się przez kilka metrów wody, bo mugol, który uciekł im sprzed nosa, został porwany przez Śmierciożerców i zaciągnięty do—
No właśnie. Całe ich życie było pełne takich momentów. Może nie chodzi stricte o ratowanie ludzkich żyć i szlajanie się po zalanych piwnicach, ale bardziej o to, że przeszli razem przez naprawdę sporą ilość szamba. Tego teoretycznego, jak i dosłownego.
Woody już od czasów Hogwartu pomagał Tessie zrozumieć czym tak naprawdę może być miłość. I ta romantyczna, jak również ta czysto platoniczna. Rodzinna.
Zapraszano ją do Warowni na każde urodziny, na większość świąt i przy zdecydowanej większości sów, które odwiedzały jej gryfona podczas posiłków, zawsze znajdowało się też coś dla niej.
Woody dostał z powrotem zacerowane skarpety? W paczce dorzucono też dwie nowe pary dla Tessy. Reprymenda odnośnie tego, że zachorował na grypę w środku roku szkolnego? Niech lepiej pilnuje, żeby Skamander ubierała się ciepło. Żeby jadła duże śniadanie i nie omijała podwieczorku i herbaty, bo to przecież dobrze działało na żołądek.
Nawet kiedy Woody opuścił już szkolne mury — listy dalej przychodziły, ale tym razem prosto do niej. Na Yule nie potrzebowała już żadnego piśmiennego zaproszenia, bo Longbottom zwyczajnie odbierał ją z peronu, wiedząc, że tam będzie.
Brakowało jej tego.
Nie chodziło o to, że nie spędzała świąt z rodziną, bo jej pokój w Warowni dalej stał i nikt nie śmiał go zająć. Bardziej o fakt, że nie mogła się tam pojawić z nim. A przynajmniej nie razem. Nie mogła stanąć na progu pod rękę z mężem, tupać butami, na których ostał się śnieg, pomimo przejścia tylko kawałka ulicy. Nie mogli już wymienić szybkiego, ciepłego spojrzenia i ucałować się jeszcze szybko w kącik ust, bo był to ostatni moment, kiedy mogli być sami przez cały wieczór.
Słuchała go zatem ze ściśniętym gardłem.
Chciała mu powiedzieć tak wiele. Szepnąć na ucho wyznanie, które może coś by zmieniło.
Ale czy zwykłe Kocham Cię by tu zadziałało?
Nie mówiła nic przez całą ich podróż. Trzymała się tylko kurczowo jego karku, przyciskając nos do wnętrza szyi — wdychając tanią wodę kolońską i charakterystyczny zapach proszku do prania.
Mimowolnie przesunęła palce na jego szczękę, musnęła opuszkami krótką szczecinę zarostu, układając dłoń w to samo miejsce, w tą samą pozycję, jak zawsze. Już układała słowa na języku, kiedy—
Odstawił ją na wybrukowany chodnik.
Czar prysł.
Wróciła do rzeczywistości.
Stała przez chwilę, patrząc tylko jak Tarp ją wyprzedza. Zaraz jednak otrząsnęła się, zacisnęła dłonie w pięści i podążyła lekko chwiejnym krokiem za byłym mężem.
— Panie Creighton, musi nam pan wybaczyć za zwłokę — zaczęła z marszu, widząc spętanego mugola. Wyciągnęła różdżkę i rozejrzała się najpierw dookoła. Przesunęła powoli trzonem gałązki po betonowej ścianie, zaraz nad głową delikwenta, a potem powiodła nią powoli w dół, zarzucając elegancko nadgarstkiem. — Finite Incantatem.
Zaklęcie trzymające Ebenezera w miejscu powoli zniknęło, a on sam już powoli zaczynał trajkotać i dziękować parze za to, jak dzielnie i heroicznie uratowali go od niebezpieczeństwa.
— Dobrze, panie Creighton, oczywiście, wspaniale — odparła z przekąsem, lekko przewracając oczami. — Woodrow, byłbyś tak miły i zajął się naszym gościem? M… Musimy jeszcze wrócić, tak. Pieprzona osłona antyteleportacyjna.
Wymamrotała jeszcze pod nosem na dokładkę.


It's such an ancient pitch
But one I wouldn't switch
'Cause there's no nicer witch than you
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#10
23.03.2025, 16:47  ✶  
Byłbyś tak miły i zajął się naszym gościem? Oczywiście, jak zawsze. Zajmiesz się tym? Zajmiesz się tamtym? Zrób to, zrób tamto, załatw, zorganizuj. Już miał Woody na końcu języka odcinkę: a sama się zajmij, co ja jestem? Może małżonka by w końcu wzięła sprawy w swoje ręce, a nie tylko dyrygowała i wydawała mu polecenia. Niestety dla jego niewyparzonego języka: byli na akcji. I nie byli małżeństwem, więc od dawna nie obowiązywał ich małżeński podział pracy.
— Wstawaj. — Tarp chwycił Ebenezera za ramię i pociągnął do góry, nie zważając na jego piski i protesty. Przytrzymując delikwenta blisko siebie, otrzepał mu ubranie, coby mugolak wyglądał prezentacyjnie, gdy stąd wyjdą. — Jak to było, że cię tu suchego donieśli, co?
Creighton — mimo że wciąż roztrzęsiony, oglądający się nerwowo przez ramię na pozostałe odnogi korytarza — spojrzał na Tarpaulina jak na skończonego idiotę. Skrzywił się, widząc jego przemoknięte spodnie, po czym pokręcił głową zdegustowany.
— Panu z oczu widać, że nie za bystry, ale pani... — Spojrzał z lekkim rozczarowaniem na swoją znajomą, Tessę, jakby spodziewał się więcej. — Tymi tunelami robią dostawy. Ze zbiornika się, to oczywista, spuszcza wszystko prostym mechanizmem z szyfrem. Żeby robić dostawy — powtórzył, jakby ułomny Woody miał nie zrozumieć tego ciągu przyczyna-skutek. — A niech to, zaraz pokażę, pokażę, ruszajmy, zanim wrócą, zanim wrócą. — Człowieczek pospiesznie ruszył w stronę, z której przyszli Longbottomowie. — Powodzenia panu życzę. Ze szczerego serca, powodzenia. Proszę kupić maści, ja powiem jakie, to może zachowa pan skórę.
Bo jak się okazało, woda w podziemnych magazynach była doprawiona substancją naznaczającą złodzieja. Na nogach dzielnego Woody’ego Tarpaulina przez następny miesiąc widniały zielone, piekące zacieki piętnujące jego występek nieuprawnionego wtargnięcia do magazynów domu aukcyjnego. Skórę zachował.

Koniec sesji


piw0 to moje paliwo
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Woody Tarpaulin (2664), Quintessa Longbottom (2809)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa