Restauracja Zorza
Zwykle jeśli rezerwował stolik w Zorzy, prosił o miejsca w Sali Nocnej, tam gdzie kameralna atmosfera o wiele bardziej sprzyjała dyskretnym flirtom. Jeszcze kiedy był szeroko rozpoznawalnym sportowce, bardzo upodobał sobie to miejsce. Tu gdzie błysk fleszy z aparatów paparazzi był nieobecny, pozwalał na chwilę wytchnienia przy towarzystwie ślicznych koleżanek. Krótkie rozmowy, intensywne znajomości, wyborne jedzenie i drogie alkohole. W sam raz, na raz. Jednak dzisiaj potrzebował czegoś innego, bowiem intencje spotkania były nieco odmienne, niż zwykle. Przynajmniej w teorii. Koneksje i dojścia do kierowników sal ze sportowej kariery na szczęście wciąż działały, dlatego nie było problemem zarezerwowanie stolika jeszcze tego samego dnia. W Białej Sali jeszcze się nie stołował, więc można powiedzieć że była ona dla niego "terra incognita". Ta przestrzeń wydawała mu się idealna wręcz do spotkania z sędziną po godzinach pracy, mimo wszystko jednak z naciskiem na pracę.
Potrzebował dojścia do kogoś wpływowego w Wizengamocie. Kogoś kto będzie dla niego wystarczająco decyzyjny, by pomóc mu jeśli zajdzie taka potrzeba. Od ataku na Baltane miał wrażenie, że cały czas dzielą go tylko dwa oddechy od pocałunku z dementorem. Poza tym sprawa Stanleya również nie poprawiał sytuacji. Że też ten kretyn nie potrafił zwalić winy na kogoś innego, albo wymyślić cokolwiek innego, co zrzuci z niego podejrzenia. Niestety jednak Borgin był gamoniem i skończyło się jak skończyło. Tak więc wtyczka w sądownictwie Ministerstwa mogła okazać się kluczowa, jeśli wybije ta najczarniejsza godzina.
Dlatego kiedy tylko do Biura Świstoklików trafił list z poleceniem oddelegowania kogoś kompetentnego do udzielenia fachowej porady w ciągnącej się rozprawie, postanowił wykorzystać okazję. Pismo zamiast przekazać przełożonym, zgiął w pół i schował we wewnętrznej kieszeni marynarki z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Tym samym przekreślił szanse wszystkich innych swoich kolegów i koleżanek urzędników. Co według Louvaina nie było zbyt dużym nadużyciem, bo przecież i tak był najlepszym urzędnikiem w swoim wydziale, i tak trafiłby do niej. O ile go pamięć nie myliła to nawet usłyszał kiedyś coś w stylu "Powinieneś aplikować na asystenta Mulciber, dogadalibyście się...", co było odpowiedzią na jego narzekania nacechowane odrobinę magirasizmem, kiedy zdawał jakiś czas temu do dyspozytorni Wizengamotu, opisane i zabezpieczone świstokliki z kontrabandy. Wiedział o Lorien to, oraz że była żoną Roberta. Pewnie jeszcze kilka miesięcy temu nie odważyłby się zapraszać żony Lewej Ręki Voldemorta(nawet jeśli nie wiedział, że on to on), na kolację(nawet jeśli miała być tylko w charakterze biznesowym). Ale teraz, kiedy Robert był na dnie, publicznie upokorzony przez samego Czarnego Pana na oczach pozostałych śmierciożerców, nie miał już żadnych obaw. Być może w tej kolacji było coś próżnego, jakaś część Lestranga miała ochotę pokopać leżącego i popastwić się nad jego organizacyjnym truchłem. Tym bardziej, że to on zajął jego miejsce, a teraz zamierzał pić wino w towarzystwie jego żony.
Bo dokładnie taki miał plan. Nie zgrywał rozpłaszczonego pomagiera z polecenia, który nie odzywał się nie pytany, a jeśli już to pytał o pozwolenia na wszystko, co właściwie takim wypadałoby mu być przed tak poważną czarownicą na poważnym stanowisku. Zamiast tego, z już gotowymi i wypełnionymi zaświadczeniami, oraz pozwoleniami na wydanie dodatkowych akt oraz zeznań do sprawy, powściągliwie, ale wciąż pewny swego przedstawił się jako jej "biegły do spraw świstoklików". Na koniec dodał, że szczegóły jego ekspertyzy będą do wglądu dzisiaj wieczorem w restauracji Zorza, w Białej Sali przy stoliku numer 17. Restauracja również nie była przypadkowa, bo oprócz tego, że była gustowna oraz droga, to posiadała wiele włoskich akcentów, które powinny się komponować z samą panią sędziną. Tyle i aż tyle. Nie musiała się niczym kłopotać, a tylko jedno jej spojrzenie wystarczyło, by wiedział że przystała na taką propozycję.
Jeszcze przed wyjściem upewnił się kilka razy, czy wypił swoją porcję eliksiru imitującego ciepło ludzkiego ciała, by przypadkiem nie dać się wykryć jako ten cholerny Zimny. No i ukrył swoje gówniarskie tatuaże, oraz ten na lewym przedramieniu, by nie kuły zbyt przesadnie Lorien w oczy. Na miejscu oczywiście zachował się jak należało na paniczyka. Czekał przed wejściem, bo nie zamierzał siadać, zanim się z nią nie przywita. Przepuścił w drzwiach, odsunął krzesło, odwiesił płaszczyk czy cokolwiek trzeba było. Skarbczyk pełen manier jak stary maleńki. Kiedy kelner przyniósł im kartę win, nawet jej nie otwierał tylko od razu poprosił o półwytrawny Château Pétrus, dwa razy, a potem uśmiechnął się lekko zadziornie do Lorien.
- Produkcja, przechowywanie oraz udzielanie nielegalnych świstoklików to jedna rzecz. Bardziej skupiłbym się na aspekcie zagrożenia porządku publicznego przez wydawanie świstoklików mugolom oraz szla... - urwał nagle, w porę orientując się co miało zaraz paść z jego ust. Nie to, że się sam się zgorszył tak słownictwem, po prostu nie wypadało mu używać takiego języka w obecności pani sędziny. Być może zrobił to nawet celowo, bo urywając zdanie od razu spojrzał w jej kierunku, obserwując jej reakcję na jego mini gapę. - osobom nieupoważnionym... - dokończył ubierając myśl w bardziej zgrabne słowa. Swój przebiegły uśmiech starał się schować za kieliszkiem rubinowego wina, ale ciężko było mu ukrywać niesforne zadowolenie. Jak duży chłopiec, który wie że zrobił coś czego mu nie wolno, ale mimo tego bardzo się z tego cieszył.