• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[17.08.72] Cała władza w ręce czystej krwi

[17.08.72] Cała władza w ręce czystej krwi
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#1
19.10.2024, 15:32  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.10.2024, 17:58 przez Louvain Lestrange.)  

Restauracja Zorza



Zwykle jeśli rezerwował stolik w Zorzy, prosił o miejsca w Sali Nocnej, tam gdzie kameralna atmosfera o wiele bardziej sprzyjała dyskretnym flirtom. Jeszcze kiedy był szeroko rozpoznawalnym sportowce, bardzo upodobał sobie to miejsce. Tu gdzie błysk fleszy z aparatów paparazzi był nieobecny, pozwalał na chwilę wytchnienia przy towarzystwie ślicznych koleżanek. Krótkie rozmowy, intensywne znajomości, wyborne jedzenie i drogie alkohole. W sam raz, na raz. Jednak dzisiaj potrzebował czegoś innego, bowiem intencje spotkania były nieco odmienne, niż zwykle. Przynajmniej w teorii. Koneksje i dojścia do kierowników sal ze sportowej kariery na szczęście wciąż działały, dlatego nie było problemem zarezerwowanie stolika jeszcze tego samego dnia. W Białej Sali jeszcze się nie stołował, więc można powiedzieć że była ona dla niego "terra incognita". Ta przestrzeń wydawała mu się idealna wręcz do spotkania z sędziną po godzinach pracy, mimo wszystko jednak z naciskiem na pracę.

Potrzebował dojścia do kogoś wpływowego w Wizengamocie. Kogoś kto będzie dla niego wystarczająco decyzyjny, by pomóc mu jeśli zajdzie taka potrzeba. Od ataku na Baltane miał wrażenie, że cały czas dzielą go tylko dwa oddechy od pocałunku z dementorem. Poza tym sprawa Stanleya również nie poprawiał sytuacji. Że też ten kretyn nie potrafił zwalić winy na kogoś innego, albo wymyślić cokolwiek innego, co zrzuci z niego podejrzenia. Niestety jednak Borgin był gamoniem i skończyło się jak skończyło. Tak więc wtyczka w sądownictwie Ministerstwa mogła okazać się kluczowa, jeśli wybije ta najczarniejsza godzina.

Dlatego kiedy tylko do Biura Świstoklików trafił list z poleceniem oddelegowania kogoś kompetentnego do udzielenia fachowej porady w ciągnącej się rozprawie, postanowił wykorzystać okazję. Pismo zamiast przekazać przełożonym, zgiął w pół i schował we wewnętrznej kieszeni marynarki z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Tym samym przekreślił szanse wszystkich innych swoich kolegów i koleżanek urzędników. Co według Louvaina nie było zbyt dużym nadużyciem, bo przecież i tak był najlepszym urzędnikiem w swoim wydziale, i tak trafiłby do niej. O ile go pamięć nie myliła to nawet usłyszał kiedyś coś w stylu "Powinieneś aplikować na asystenta Mulciber, dogadalibyście się...", co było odpowiedzią na jego narzekania nacechowane odrobinę magirasizmem, kiedy zdawał jakiś czas temu do dyspozytorni Wizengamotu, opisane i zabezpieczone świstokliki z kontrabandy. Wiedział o Lorien to, oraz że była żoną Roberta. Pewnie jeszcze kilka miesięcy temu nie odważyłby się zapraszać żony Lewej Ręki Voldemorta(nawet jeśli nie wiedział, że on to on), na kolację(nawet jeśli miała być tylko w charakterze biznesowym). Ale teraz, kiedy Robert był na dnie, publicznie upokorzony przez samego Czarnego Pana na oczach pozostałych śmierciożerców, nie miał już żadnych obaw. Być może w tej kolacji było coś próżnego, jakaś część Lestranga miała ochotę pokopać leżącego i popastwić się nad jego organizacyjnym truchłem. Tym bardziej, że to on zajął jego miejsce, a teraz zamierzał pić wino w towarzystwie jego żony.

Bo dokładnie taki miał plan. Nie zgrywał rozpłaszczonego pomagiera z polecenia, który nie odzywał się nie pytany, a jeśli już to pytał o pozwolenia na wszystko, co właściwie takim wypadałoby mu być przed tak poważną czarownicą na poważnym stanowisku. Zamiast tego, z już gotowymi i wypełnionymi zaświadczeniami, oraz pozwoleniami na wydanie dodatkowych akt oraz zeznań do sprawy, powściągliwie, ale wciąż pewny swego przedstawił się jako jej "biegły do spraw świstoklików". Na koniec dodał, że szczegóły jego ekspertyzy będą do wglądu dzisiaj wieczorem w restauracji Zorza, w Białej Sali przy stoliku numer 17. Restauracja również nie była przypadkowa, bo oprócz tego, że była gustowna oraz droga, to posiadała wiele włoskich akcentów, które powinny się komponować z samą panią sędziną. Tyle i aż tyle. Nie musiała się niczym kłopotać, a tylko jedno jej spojrzenie wystarczyło, by wiedział że przystała na taką propozycję.

Jeszcze przed wyjściem upewnił się kilka razy, czy wypił swoją porcję eliksiru imitującego ciepło ludzkiego ciała, by przypadkiem nie dać się wykryć jako ten cholerny Zimny. No i ukrył swoje gówniarskie tatuaże, oraz ten na lewym przedramieniu, by nie kuły zbyt przesadnie Lorien w oczy. Na miejscu oczywiście zachował się jak należało na paniczyka. Czekał przed wejściem, bo nie zamierzał siadać, zanim się z nią nie przywita. Przepuścił w drzwiach, odsunął krzesło, odwiesił płaszczyk czy cokolwiek trzeba było. Skarbczyk pełen manier jak stary maleńki. Kiedy kelner przyniósł im kartę win, nawet jej nie otwierał tylko od razu poprosił o półwytrawny Château Pétrus, dwa razy, a potem uśmiechnął się lekko zadziornie do Lorien.

- Produkcja, przechowywanie oraz udzielanie nielegalnych świstoklików to jedna rzecz. Bardziej skupiłbym się na aspekcie zagrożenia porządku publicznego przez wydawanie świstoklików mugolom oraz szla... - urwał nagle, w porę orientując się co miało zaraz paść z jego ust. Nie to, że się sam się zgorszył tak słownictwem, po prostu nie wypadało mu używać takiego języka w obecności pani sędziny. Być może zrobił to nawet celowo, bo urywając zdanie od razu spojrzał w jej kierunku, obserwując jej reakcję na jego mini gapę. - osobom nieupoważnionym... - dokończył ubierając myśl w bardziej zgrabne słowa. Swój przebiegły uśmiech starał się schować za kieliszkiem rubinowego wina, ale ciężko było mu ukrywać niesforne zadowolenie. Jak duży chłopiec, który wie że zrobił coś czego mu nie wolno, ale mimo tego bardzo się z tego cieszył.


wiadomość pozafabularna
Miesiąc równości prompt 17 "Władza i przywileje powinny pozostać w rękach rodzin czystokrwistych, które są na to przygotowane od pokoleń."
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#2
30.10.2024, 10:54  ✶  
Nie byłby to pierwszy raz, gdy o tematach zawodowych przyszło jej rozmawiać w… nieco innym środowisku. To nie było żadną nowością, gdy młodzi, może nieco zbyt ambitni chłopcy, gdzieś tam jeszcze na początku swojej kariery próbowali wkupić się w łaski dużo bardziej doświadczonych pracowników. Dla wpływów. Dla uznania. Dla awansu, którego nie byliby w stanie osiągnąć inną drogą niż tylko podlizywanie się? Ciężko stwierdzić.
Zapraszali w różne miejsca, licząc po cichu na wsparcie czy dobre słowo do przełożonego, a ona lubiła być w owe miejsca zapraszana, nie szczędząc w kluczowej chwili pochwał i rekomendacji. Takie to już było to życie - bardzo niesprawiedliwe. Ale tak długo jak nikt nie przegrywał, Lorien nie poczuwała się w obowiązku do grania z nimi fair.
Zwykle już od progu była w stanie ich zaszufladkować.
Pierwszy typ był uroczy (może odrobinkę żałosny), gdy uciekał spojrzeniem i niepewnie dukał, to blednąc to czerwieniąc się na przemian i panicznie zerkając co chwilę czy nie uraził ptasiej sędzi. Mały, ministrialny piesek, dobry tylko do podawania kawy i przedkładania papierów.
Drugi typ był dokładnie przeciwieństwem pierwszego. Dumny, niepokorny i butny, przychodził do niej i miał czelność od progu żądać. Przysłaniał swoją niekompetencję arogancją, licząc, że drobną kobietę zadusi. Tacy mieli większą szansę przetrwać w urzędniczym piekle - ale byli wierni tylko i wyłącznie sobie, co czyniło ich w ostatecznym rozrachunku równie bezużytecznymi trybikami.
Trzeci typ był najbardziej… interesujący. Odpowiednio wyważona mieszanka swoich poprzedników. Wiedział po co tu jest i co może osiągnąć jeśli pociągnie za odpowiednie sznurki. Niewielu się takich trafiało, ale gdy wreszcie przetrwali katorżniczą pracę na pierwszych szczeblach i zdołali przełknąć dumę jak gorycz w gardle - szybko stawali przed okazją do stania się kimś wielkim.
I może tylko to, że Lestrange miał dużą szansę okazać się tym trzecim typem sprawiło, że czarownica zgodziła się na współpracę. Na kolację w Zorzy. Z czysto profesjonalną intencją zajęcia się problemem, który ciążył Wizengamotowi od pewnego czasu.
Były sprawy, o których rozmawiało się tylko za szczelnie zamkniętymi drzwiami gabinetów sędziowskich na drugim piętrze. Pod osłoną zaklęć wyciszających, z dala od ciekawskich oczu i uszu sekretarek. Sprawy okrutne, jednoznacznie złe i niemoralne. Ta… była nieco inna w swojej naturze. Dużo bardziej złożona, bo choć wyrok z punktu widzenia czystej teorii i suchych faktów wydawał się oczywisty, to jednak wszyscy sędziowie stali przed tym samym moralnym dylematem. Czy nie zrobiłbym tego samego, gdybym miał okazję?
O samym Louvainie wiedziała niewiele. Nie interesowała ją żadna szalona kariera w jakiejś tam jednej czy drugiej lidze Quidditcha. Coś słyszała o kontuzji i wypadku, pewnie byłaby w stanie rzucić parę współczujących słów, ale nic więcej. Jak dla niej rolę upadłej gwiazdy sportu powinien schować bardzo głęboko do kieszeni i skupić się na prawdziwej pracy. Jak ta w Biurze.

A jednak odpowiedź na zaproszenie nie padła oficjalnie z jej ust od razu, choć niewątpliwie spojrzenie zdradziło jej aprobatę szybciej niż by tego chciała sama czarownica. Przyszła za to parę godzin później - w formie podbitych pieczęcią zaświadczeń, stosu akt i papierologii sądowej dostarczonej koło południa na biurko Lestrange’a i samej Lorien Mulciber, która o umówionej popołudniowej godzinie pojawiła się pod Zorzą.
Pozwalała przepuścić się w drzwiach, zabrać swoje rzeczy, odsunąć krzesło, ucałować w grzbiet dłoni na przywitanie, zamówić dla siebie - na całą tą staroświecką kurtuazję, z którą tak zaciekle walczyło młode pokolenie niezależnych feministek. Głupia, niepotrzebna nikomu walka jeśli ją zapytać.

Rozmawiali o tym, o czym rozmawiać mieli - o sprawie, o nielegalnym przemycie mugolskich imigrantów i produkcji świstoklików. O wartościach i kwestiach dużo bardziej delikatnych niż surowe paragrafy. Skinęła delikatnie głową, gdy Louvain poruszył kwestię zagrożenia porządku publicznego. Chciała wtrącić, że właśnie o takie niefrasobliwe wykorzystywanie ich technologii chodzi, gdy usłyszała pewne wyjątkowo brzydkie słowo.
Szlamom?
Nie przesłyszała się to pewne, a jedno spojrzenie na ten cwany uśmieszek upewniło ją, że tak - właśnie to Lestrange chciał powiedzieć. W tak publicznym miejscu jak Zorza!
Uniosła minimalnie brwi, niemal w dobrodusznym akcie cichej dezaprobaty.
Równie dobrze mogłaby z typowo matczynym tonem stwierdzić, że “oj, ale to nie ładnie tak obrażać niemagicznie urodzonych kolegów. Może im być przykro, Louvainie.” a następnie dodać z rozbrajającym uśmiechem “ach chłopcy zawsze będą chłopcami, prawda?”
- Nie można zaprzeczyć, że zatrważająco duża część naszego społeczeństwa posiada pewne… predyspozycje… do tego typu aktów.- Powiedziała powoli. Ostrożnie. Smakowała każde słowo jakby te miały zostać użyte przeciwko niej. Przesunęła opuszką palca po cienkiej nóżce od wina, nie mogąc powstrzymać się przed myślą, że ich mała ojczyzna nie różni się od niej zbyt mocno - równie krucha, podatna na ataki, a pochwycona zbyt mocno przez nieodpowiednią rękę mogła z łatwością się rozsypać.- Niestety.- Ciche, niemal rozżalone westchnięcie uciekło z jej płuc.- Ci… ludzie… pokładają zbyt głębokie zaufanie w środowisku, w którym zostali wychowani. Środowisku, które posiadając znacznie większe ograniczenia, jest, i zapewniam mówię to z pełnym żalem i współczuciem, wręcz ubogie i barbarzyńskie. Stąd zachłyśnięci oferowanymi możliwościami starają się je “naprawić”. Kosztem naszego bezpieczeństwa. - Na jej twarzy pojawił się nieco zbolały, wręcz zawiedziony uśmiech.- Tak nie powinno być, prawda? A jednak mamy ich sądzić za głęboką chęć pomocy swoim braciom.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#3
12.11.2024, 14:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.11.2024, 02:01 przez Louvain Lestrange.)  

Dobrze wiedział, że jeśli chce zdobyć jej zainteresowanie, to najpierw musiał zdobyć jej uwagę. Może i często okazywał się tylko dużym chłopcem, ale za to przebiegłym i z wyobraźnią. Oprócz tego pochodził z dobrze usytuowanego domu. Może nawet znakomicie usytuowanego domu, dlatego odpowiednie maniery dla osób z adekwatną kulturą, wyciągał niczym z przedniej kieszeni marynarki. Bo jeśli chciał mieć w tej kieszeni coś więcej, niż dobre maniery, a może nawet kogoś to jasnym było, iż musiał Lorien czymś zaimponować.

Podszedł do tego z rozwagą, szukając odpowiedniej metody gdzieś po środku, unikając skrajności między żałosnym pomagierem, a roszczeniowym krzykaczem. Jeśli już to osobiście było mu bliżej do kogoś kto ma zdecydowanie przesadzone ego, jednak potrafił ukrócić swój dupkowaty temperament, jeśli wymagała tego sytuacja. Różnica między nim, a poprzednimi młodzikami, którzy próbowali chwytać się spódnicy Lorien była taka, że miał zupełnie inną motywację. Jemu nie zależało na załatwieniu sobie wpływowego kontaktu, czy nawet na jakimś tam awansie. Jego ambicje mierzyły zdecydowanie dalej i wyżej, niż nowe biurko i większe wynagrodzenie. Pracę w Ministerstwie traktował instrumentalnie, co nie oznacza, że się do niej nie przykładał. W obliczu światowej rewolucji, praca nad świstoklikami brzmiała jak zabawa w piaskownicy. Mimo wszystko zdawał sobie sprawę, że nawet na tak organicznym poziomie, jak codzienne wypełnianie tych samych druków w szerszej perspektywie mogło przynieść wymierne korzyści dla jego sprawy. Dalej zachowywał profesjonalizm, wciąż przykładał się do obowiązków, nawet jeśli w porze lunchowej marzył o czarnej magii i kolejnych mrocznych podbojach.

Doskonałym przykładem była dzisiejsza kolacja z panią sędziną. Chociaż gdzieś podskórnie czuł pewien rodzaj ekscytacji na myśl, że przychodzi mu zmierzyć się z osobowością bezdyskusyjnie, tak poważnego formatu, to wciąż jednak potrafił zachowywać się swobodnie i naturalnie. Może mało skromnie, ale ostatnimi czasy przychodziło mu coraz częściej spotykać się z postaciami o wiele bardziej wpływowymi, niż jeszcze rok temu on sam. Toteż zaczął się powoli oswajać z tym poziomem dostojności, jakie nosiły choćby pani Lorien Mulciber, czy madam Cassandra Fawley. A po tamtym chłopaczku o najbardziej stereotypowym usposobieniu piłkarzyka, nie było już prawie ani śladu. Dopiero kiedy nagły koniec kariery sportowca zafundował mu życiowy zimny prysznic, zaczął bardziej świadomie stąpać po ziemi. Dopiero kiedy mroczny znak na przedramieniu ozdobił jego skórę, zrozumiał że przez całe życie grał w zupełnie złej lidze. Wciąż jednak miał przerośnięte ego, to fakt. Nadal był zadufanym i zakochanym w sobie paniczykiem, zupełna racja. Jednak cały swój potencjał postawił na posługę Czarnego Pana. Do pewnych rzeczy po prostu trzeba samemu dojrzeć.

Nie obruszyła się zbyt gwałtownie na jego celowe, drobne przejęzyczenie. Dostrzegł to pobłażliwe spojrzenie w swoją stronę, jednak dowiedział się tego czego potrzebował. Szlama. Zrozumiał, że bardziej niż znaczenie, przeszkadzała jej grubiańskość tego słowa. To znaczyło, że wektor podejścia do sprawy mieli raczej podobny, być może on miał zbyt wysoki kąt nachylenia nad brudnymi szlamami. Pozwolił jej mówić dalej, po swoim krótkim wstępie. Słuchał uważnie, starając się wychwycić jak najwięcej z tego co chciała mu przekazać. Przytakiwał powściągliwie od czasu do czasu, dając znać, że rozumie to co do niego mówi, choć nie do końca się ze wszystkim zgadzał.

Madam wybaczy, ale uważam że jest pani zbyt wyrozumiała. - wyrzucił, kiedy Lorien dobiła do brzegu ze swoją wypowiedzią. Zaczął tonem dość zachowawczym, jednak uśmiechnął się zadziornie akcentując w ten sposób, że ma odmienną ocenę tej sytuacji. - To nie żadna pomoc, tylko najniższa możliwa pobudka, czyli chęć zysku. Na miejscu zabezpieczyliśmy sporą ilość gotówki w kilku różnych walutach. Uważam, że sprawca kierował się w pierwszej i ostatniej kolejności motywem zarobkowym. Ściągnął brwi wchodząc już na nieco bardziej poważny ton. Kiedy odnosił się do swojej części wkładu w tę sprawę, czyli ekspertyzę z miejsca zdarzenia, mówił o tym konstruktywnie i rzetelnie. Być może było to splamione osobistą nienawiścią do mugolaków, ale fakty mówiły w podobnym tonie co on teraz. - W mojej ocenie delikt był w pełni zawiniony. Oskarżony z pełną świadomością wykorzystywał wyższość i efektywność jednego systemu nad drugim, implikując narzędzia z naszego świata do tego drugiego. W tym momencie pozwolił sobie na drobną wibrację złowrogiego oskarżyciela, bo jak nie trudno się domyśleć miał osobiste, zgorzkniałe przekonania co do takich występków. Dopił swój kieliszek, a potem chwycił za butelkę, uzupełniając najpierw sędzinie, co by nieco rozwiązać jej język, a potem sobie. Być może na rozpęd w rozmowie. - Zgadzam się z tym co pani powiedziała i słusznie zauważyła, że jest to wręcz problem systemowy. Nie można być beneficjantem obu rzeczywistości naraz, to prowadzi do zbyt wielu szkód dla obu społeczności. Właściwie to nam obrywa się najbardziej, bo to nasze struktury muszą włożyć dodatkowe nakłady pracy, aby posprzątać ten bałagan po nich. A jednocześnie zapominamy, skąd pozwany pochodzi, skąd się tak właściwie między nami pojawił... Urwał sugestywnie, dając miejsce na domyślenie się na jakiej stronie pokłada najwięcej winy w tym przedstawieniu. W dłuższej wypowiedzi dookreślił swoje stanowisko. Bardzo karcące i stanowcze, jak jego maniery kiedy mówił o sprawie. Chciał nieco podkręcić temperaturę rozmowy, licząc że w ten sposób zachęci panią Mulciber do nieco bardziej ostrych osądów. Być może jeszcze się ograniczała, ale z chęcią przysłucha się jej gniewnym tonom, jeśli w ogóle takie posiadała.[/a]
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#4
16.11.2024, 17:18  ✶  
Lorien nosiła się z godnością kogoś kto musiał szybko, może zbyt szybko dorosnąć do przeznaczonej mu przez Fortunę roli. Pomimo drobnej postury, karykaturalnie wręcz niskiego wzrostu i wrodzonej delikatności – jej ruchy częściej przypominały wyuczoną choreografię niż ludzkie zachowanie.  Dziecko wepchnięte w zbyt duże szaty, które szybko odkryło, że na jej miejsce jest pięciu innych. Przetrwała w strukturach, bo pośród wszystkich innych – wydawała się najbardziej uczciwa w swoich przekonaniach. Okrutnych, owszem. Ale szczerych. Tak po prawdzie, wśród wielu plotek jakie zdawały się lgnąć do pani Mulciber, niewiele było bardziej prawdziwych, niż te, które szeptano w przestrachu na korytarzach Ministerstwa Magii.
Suka bez serca. Dementor w szacie od Rosierów. Biurwa.
Siedząc przy eleganckim stoliku w Zorzy, Louvain musiał doskonale zdawać sobie sprawę, że jest oceniany. Pewnie nawet bardziej niż byłby, gdyby przyszło im spotkać się w Sali Wizengamotu. Od kolacji może i nie zależała przyszła kariera chłopaka, ale podobno w tym świecie nie było wyższej wartości nad zawarte znajomości.

Zerknęła kątem oka na wino, które ponownie wypełniło kieliszek. Nie upiła z niego. Jeszcze nie. Więc jeśli natychmiast oczekiwał od niej głębokich i emocjonalnych wyznań, to powinien ponownie przejrzeć instrukcję obsługi pracowników Wizengamotu. Czasem sędziowie bywali równie enigmatyczni co Niewymowni.
Taka mogła wydać się w tej chwili i Lorien – przysłuchująca się mu z uwagą, kolekcjonująca myśli i opinie chłopaka. Może i nawet widziała w tej młodocianej manierze samą siebie z przeszłości? Gdy ostro punktowała każdy błąd Ministerstwa, każde uchybienie, którego dało się uniknąć, gdyby byli choć trochę bardziej brutalni.
- Ignorancja jest źródłem i korzeniem wszelkiego zła.- Słowa starego filozofa opuściły gładko jej usta. – To nie wyrozumiałość panie Lestrange, zapewniam. Wyrozumiałość zakładałaby, że jestem skłonna takiemu zachowaniu pobłażać. Tolerować je.- Pokręciła powoli głową jakby sama myśl wydała jej się irracjonalna.- Moja rola polega na zrozumieniu szerszego obrazu sytuacji. Jak mówiłam – problemem nie jest jeden głupiec, który chciał szybko zarobić. Problemem jest – co jeśli ktoś pójdzie w jego ślady z bardziej „szlachetnych pobudek”.
Westchnęła głęboko. Jak często widziała na Sali, że uraczeni ckliwą opowiastką czy wyciskającą łzy z oczu historyjką poważni sędziowie ulegali własnym ludzkim odruchom. Żałosne.
Przewinienie tego nieszczęsnego mugolaka było oczywiste. Magia dawała możliwości – a te przeradzały się w nagłe poczucie władzy; bezkarności. Pożądania nad którymi niemagicznie urodzeni zdawali sobie radzić gorzej niż ci, w których żyłach płynęła czysta krew.

- Ale dobrze. Załóżmy, że przestępstwo popełniono w pełni świadomie na tle finansowych, znając grożące konsekwencje złamania Kodeksu Tajności. Mówimy tu o pozbawieniu wolności w wymiarze nie krótszym niż dziesięć lat w więzieniu Azkaban.- W jej niemalże martwych oczach na krótką chwilę błysnęła odrobina emocji. Rzeczy, którą pani Mulciber skrzętnie ukrywała przed światem. Przed samą sobą i swoją klątwą. A jednak wspomnienie przeklętej wyspy sprawiało, że na jej twarzy odbijał się cień dziwacznego rozmarzenia.
- Czy taką samą karę powinien ponieść czystokrwisty mag, pochodzący przecież z naszego środowiska? Będący jednym z nas. A może nie dziesięć, a piętnaście lat. Dożywocie? Pocałunek? Jeśli nie będziemy równi wobec prawa – to w którą stronę mamy przechylić szalę?
Nie musiała nawet komentować jego słów i oskarżeń, a jednak robiła to. Drążyła. Pytała. Wnikała w głębię problemu, dzieląc włos na czworo. Rozcinając go z makabryczną wręcz precyzją. Chciała wiedzieć na ile siedzący przed nią czarodziej myśli samodzielnie, a na ile powtarza tylko zaszczepione przekonania.
Nie interesowało jej co sądzi Lestrange.
Interesowało ją co uważa Louvain.

Tajemnice prawa choć dla wielu zdawały się nudne i przestarzałe, przypominały Lorien zawsze splątane nici. Gdy rozwiązywało się jeden supełek, pojawiały się trzy kolejne, zaciskając się i mącąc. Dlatego po części rozumiała też i samych ekstremistów (jak to zaczęła sama sobie określać wszystkich, którzy skłaniali się przed postulatami wydanymi w 1970 roku). O ileż prościej byłoby ten supeł najzwyczajniej w świecie przeciąć – doprowadzić do całkowitej separacji, odzyskać to co odebrano, zemścić się za grzechy przeszłe i przyszłe.
Ale prawo tak nie działało. Prawo potrzebowało czasu i balansu. Choć musiała przyznać, że się z młodzikiem zgadzała jak rzadko kiedy – odkąd Nobby Leach doprowadził do pewnego… rozprężenia systemu, ich nakład pracy rósł. Kontrola starała się coraz trudniejsza, gdy sięgały po nią brudne łapska niemagicznie urodzonych. Zganiła się w myślach. Nie. Nie powinna była tak nawet myśleć.
Ale uczucie niechęci pozostawało szczere – powoli i nieubłaganie tracili swój własny świat na rzecz „kooperacji”. Ale na razie tylko oni byli skłonni jakkolwiek współpracować. Upiła łyk wina.
Cierpki smak ostudził wszelkie niechciane zapędy.
- Zapewniam, że nie zapominamy skąd oskarżony pochodzi. Ale... - Zamilkła na moment. Odstawiła ostrożnie kieliszek, by przenieść smukłe palce na stół. Postukać czerwonymi paznokciami o elegancki obrus.- Zna pan przypadek Christine Akins panie Lestrange?- Zapytała nagle. Nie była to jakoś wyjątkowo znana sprawa. Jedna z tych, które Wizengamot starał się zręcznie zamieść pod dywan, nie dopuszczając aby historia rozniosła się echem wśród dziennikarzy i innych publicystów.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#5
22.11.2024, 17:11  ✶  

Z kolei Louvain na własne sztandary od zawsze wnosił butę. Święcie przekonany o swojej ponadprzeciętności, odkąd tylko głowa zaczęła wystawać mu ponad stół w jadalni. Nawet w najdalszych wspomnieniach pamiętał jak papa Lestrange powtarzał mu, że jest stworzony po to by zdobywać najwyższe osiągnięcia. Jak miałby stać się kimś innym skoro całe te eliciarskie grono przekonywało go, że jest urodzony po to by wygrywać? Tak pewny siebie i swojej wyższości nad niżej urodzonymi, jak pewne jest to że woda jest mokra, albo że na Nokturnie w tym momencie śmierdzi uryną.

To stwarzało tyle samo szans co przeszkód. Przerośnięta do granic możliwości ambicja momentami aż nie mieściła się w jego chłopackiej posturze, więc często czuł się zmuszony do tego żeby przekonać o swoich racjach pozostałych. Nierzadko w ten sposób przypominał tego osła który chciał przebić mur swoją pustą głową. Nigdy jednak nie zraził się żadną porażką, bo choć dotkliwe i bolesne dodawały mu tylko determinacji. W dążeniu do perfekcji nie odpuszczał tak długo, aż nie osiągnął tego co zamierzał. Przez większą część życia były to tylko, albo aż, kolejne tytuły sportowe. Nagroda za nagrodą, wyróżnienie za wyróżnieniem. Maszynka do wygrywania, napędzana próżnym ego, arogancją i wyuzdaniem. Statuetki i medale były całkiem fajne, przez pierwsze kilka minut kiedy wręczali mu je przed publicznością. Wszystkie te wyróżnienia i dystynkcje zbierał tylko po to, żeby potem mógł zatrudnić kogoś do ścierania z nich kurzu, jak się w praktyce okazywało. Bardziej cieszyły go cudze porażki, a najsmaczniejsze były te od mugolaków, albo innych szlamolubnych. Ci sami ludzie którzy nienawidzili go za to w jaki sposób o nich mówił, czy odnosił się do nich. Ich gorycz była jak najsłodszy nektar.

Jednak wszystkie historyjki mają kiedyś swoje zakończenie. Wzleciał tak wysoko, że zejście na ziemię na wskutek choroby było gorsze, niż cios w samo serce. Ciężko się pozbierać po czymś takim, ale jeszcze ciężej było mu dźwigać ciężar tej niespełnionej ambicji po korytarzach Ministerstwa. Chociaż zaczynał od zera, jak jakaś szlama wypluta z błota, to przynajmniej nauczony był ciężkiej i systematycznej pracy. Bo kiedy jedni opuszczali Ministerstwo niczym obrażalskie dzieciaczki, on postawił na pracę organiczną. W końcu był dzieckiem idealnym, musiał udowodnić że nawet praca przeciętnego urzędasa to kaszka z mleczkiem. Potem dał się porwać w objęcia mrocznych sług. To na nowo rozpaliło w nim wolę zwycięzcy. Znowu mógł realizować swoją starą i wyświechtaną agendę wyższości czystej krwi, ale na zupełnie innym poziomie. Stał się dokładnie tym samym, owianym złą sławą ekstremistą.

Oczywiście, że wiedział, iż oprócz tego służbowego spotkania przy winie, w tle przy okazji odbywa pewnego rodzaju casting. Taki nie do końca dopowiedziany w prost, ale wciąż konkurs. Konkurs o przychylność Lorien. I ten właśnie konkurs miał zamiar nawet nie tyle co wygrać, ale rozpierdolić w drobny mak. Tak żeby nie wyszła nawet kolejna edycja zmagań o aprobatę pani sędziny.

Niespecjalnie podobała mu się jej optyka co do szerszego patrzenia na całą sprawę. Rozumiał jednak, że wynika ona z całej charakterystyki pracy w Wizengamocie. Im dalszy punkt widzenia tym więcej aspektów, a im więcej takich, tym większa możliwość dotarcia do sedna problemu. Jeśli motywacją była sprawiedliwość, naturalnym była chęć poznania całego konspektu całej sprawy. Zdawał sobie z tego sprawę doskonale, niekoniecznie jednak musiał się z tym zgadzać. Głównie dlatego, że miał z goła nieco inne poczucie sprawiedliwości.

- Skoro zachodzi obawa o powielanie deliktu, należy już teraz temu zapobiegać. Być może warto zacząć wyciągać korzyści z naszej władzy skonsolidowanej w jednym, wspólnym organie? Wtrącił, odnosząc się do pierwszej części wypowiedzi Lorien. Sugestywnie podsuwał jej propozycję stworzenia precedensu, wobec którego późniejsze wyroki będą mogły się adekwatnie odnosić. Dla surowego podejścia Louvaina takie pomysły jak wysoki wymiar kary dla przestrogi hipotetycznych naśladowców omawianego czynu, był dobrym punktem wyjścia do kolejnych kroków. Przy okazji delikatnie napomknął o ukrytych możliwościach Wizengamotu, o których co po niektórzy woleliby raczej nie słyszeć. Kiedy w mugolskim świecie popularyzował się model organizacji państwa na podział władzy na osobne ciała, wśród magicznej społeczności nadal panował Wizengamot, który jednocześnie wydawał wyroki, tworzył prawo, a nawet je wykonywał. Duży potencjał na zachowania autorytarne, które gdyby pojawiałyby się częściej Louvain wcale by się tym nie martwił. O ile byłyby wycelowane w tych, których on sam uważał za zagrożenie.

- Wydaje mi się, że koncept z czarodziejem czystej krwi jest o wiele bardziej abstrakcyjny w tej sprawie. Magowie od początku do końca wychowani w naszym świecie, nie mający styczności z mugolami mają mniejsze możliwości, a nawet predyspozycje do stworzenia takiej siatki połączeń... - nakreślał motyw naprędce, marszcząc przy tym brwi. Taki scenariusz wydawał mu się o wiele mniej prawdopodobny, czystokrwiści zazwyczaj byli dobrze usytuowani, więc motyw zarobkowy grał tutaj niewielką rolę. Trochę wydawało mu się to niedorzeczne. Z drugiej jednak strony sala przesłuchań w Ministerstwie zapewne była świadkiem o wiele bardziej niewiarygodnych spraw, więc i ta mogłaby się również wydarzyć. - Ale zakładając hipotetycznie, że coś takiego miałoby miejsce, cóż... - ciągnął dalej, na moment wbijając wzrok w ociekające po szkle kieliszka czerwone wino- rozsądek podopowiada mi, że prawo przewiduje te same widełki dla każdego, jednak serce moje naprawdę nienawidzi zdrajców. Dookreślił się w końcu, podsumowując to wszystko zadziornym uśmieszkiem. Szybko jednak przebił go, popijając kilka łyków ze swojego kieliszka. Od mugolaków i mieszańców nie oczekiwał zbyt wiele, właściwie to spodziewał się najgorszego postępowania. Czyli bezrefleksyjnego traktowania poszczególnych aspektów magi i czarodziejstwa w sposób partykularny. W imię szkodliwych ideałów, mrzonek o świecie bez podziałów, gotowi roztrwonić cały kapitał kulturowy zbierany przez setki pokoleń prawdziwych czarodziejów. Dla nich nie miały znaczenia takie wartości właśnie jak kultura, tradycja, obyczaje czy po prosto szeroko pojęty etos. Nie posiadający własnej tożsamości, żyjący w nuklearnych rodzinach.

Zaś od czarodziei z korzeniami w świecie magii, mocno osadzonych w ich rzeczywistości oczekiwał większej roztropności w swoim podejściu do życia. Bo życie to nie tylko prokrastynacja i odkładanie galeonów na nową miotłę, albo na nowe mieszkanie na Pokątnej. Liczył na większą świadomość i chociaż odrobinę myślenia wspólnotowego na temat tego co ich łączyło poprzez historię i kulturę. Dlatego wszystkie działania promugolskie były dla niego blisko skorelowane z zasadniczo działaniami antyczarodziejskimi. Szczególnie jeśli przyczyniali się do tego osoby czystej krwi. Nie dość, że cios wymierzony w magiczną społeczność to zdrada. Podwójna strata. Obok czegoś takiego, ciężko było mu przejść ze spokojem, więc z chęcią zobaczyłby jak każdy zdrajca krwi, albo chociaż sprawy cierpi odrobinę bardziej, niż szlamy. Potomkowie tych oprawców, którzy palili jego przodków na stosie.

- Pierwsze słyszę. Chętnie wysłucham. Odrzucił po krótkiej chwili zastanowienia. Imię i nazwisko nic mu nie mówiło, ale skoro przytacza je pani Mulciber, musiała być z tym powiązana interesująca historia, albo chociaż anegdota. Wyprostował się na krześle, a nawet pochylił się bardziej w stronę sędziny, gotów wysłuchać tego co chciała mu powiedzieć.

Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#6
29.11.2024, 11:43  ✶  
Prawdę powiedziawszy Lorien lubiła obserwować młodzieńczy bunt, który wyrażał się w słowach, gestach czy nawet błysku w oku chłopców pokroju Louvain'a. Przypominał jej czasy, gdy po raz pierwszy przekroczyła próg Ministerstwa Magii - młoda trzpiotka z głową pełną pomysłów i głębokiego przekonania, że zmiana tego paskudnego, zepsutego świata jest jej misją. Podobna buta gotowała się w jej żyłach.
A potem pisklę dorosło i zrozumiało, że pośpiech jest złym doradcą. Nauczyła się cierpliwie czekać, obserwować uciekający przez palce piasek czasu.
- Być może.- Odparła nieco lakonicznie na sugestię wyłożoną przed nią na srebrnej tacy. Uniosła kieliszek do ust, starając się w ten sposób ukryć uśmieszek. Mówił o procesie, który od lat był systematycznie wdrażany. Na tyle powoli by nie wzbudzić rewolucji i pozwolić Brytyjczykom przyzwyczaić się do zwierzchności ich Sądu.- Świat zbudowany jest na precedensach panie Lestrange. Czasem wystarczy jedna mała iskra, by odmienić skostniałe prawo.
Władza Wizengamotu zdawała się być tak silna jak silni byli jego przedstawiciele. Zbudowana na przestarzałych podwalinach i kruszejących fundamentach, które w niebezpieczne drgania wprawiała najmniejsza zawierucha historii. A jednak - trwało to nieprzerwanie od wieków. Trzymane w kościstych szponach niewielkiego odsetka znawców prawa, dziwnym przypadkiem w większości wywodzących się z jednej rodziny. Czy patrząc na “szerszy obraz sytuacji” nie wypadałoby zapytać gdzie kończyło się prawo czarodziejów, a zaczynało prawo Crouchów?
Zwłaszcza, że jedna taka siedziała właśnie naprzeciwko Lestrange’a. Ciężko powiedzieć czy nić porozumienia była wystarczająco silna, by pogodzić tak skrajne charaktery jak ich.

Louvain grał niebezpieczną, znaczoną talią kart w grę, której zasady nie były im do końca znane. Zyskanie aprobaty Lorien pomimo kuszących profitów miało swoją cenę. Jak wysoką? To wiedziała pewnie jedynie pani Mulciber. Nie czekała specjalnie długo z podzieleniem się jedną z ulubionych spraw ostatniego stulecia.
- To dość stara sprawa. Akins urodziła się w niemagicznej rodzinie. Brytyjka, ale wyemigrowali do USA w latach 20. Przesiąkła ideologią wyższości czystej krwi.- Lorien wsparła łokcie na stole, splotła palce i oparła o nie podbródek.- Akta mówią, że miała siedemnaście lat, gdy zamordowała swoich rodziców, ale liczba ofiar na mugolach mogła być znacznie większa. Dziesiątki nierozwiązanych spraw i nieoznaczonych grobów. Z racji obywatelstwa deportowano ją i postawiono przed Wizengamotem. Na rozprawie tłumaczyła, że chciała zostać akolitą Nowego Porządku i udowodnić swoją wartość. Zesłano ją do Azkabanu, gdzie spędziła dwa lata. Co ciekawe - ktoś pociągnął za sznurki i Akins została przeniesiona do Lecznicy Dusz, z której uciekła. Wyjechała z kraju, przyjęła czystokrwiste nazwisko udając jakąś daleką, zubożałą kuzynkę. Wyszła za mąż, została panią Avery. Wie pan co się stało później? - Pytanie było czysto retoryczne. Zadane tylko i wyłącznie po to, by przerwać monotonię opowieści sprzed lat.- Została zabita przez własnego męża, który odkrył jej niemagiczne pochodzenie. Dopadła ją idea dla której walczyła całe życie. Paskudna ironia losu, prawda?
Nie musiał podzielać jej podejścia do dzielenia każdego jednego drobiazgu jak się dzieli włos na czworo. Nie musiało mu się ono podobać, bo nie tego poszukiwała. Wystarczyło tylko by zrozumiał dlaczego tak ważne było dostrzeżenie niuansów - nie po to by zrozumieć czy utożsamić się z człowiekiem. Po to by nie dać się zaskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie. Rzeczy abstrakcyjne wydają się bowiem takimi tak długo, jak się nie urzeczywistnią.
- Nienawiść to mocne uczucie panie Lestrange.- W jej głosie nie kryła się nagana. Może dało się wyczuć lekkie rozbawienie, ale nic poza tym. Zupełnie jakby rozumiała, że do supresji pewnych bezużytecznych, gwałtownych emocji należy wpierw dorosnąć. Przepracować samego siebie. - Możemy czuć wewnętrzną odrazę wobec zdrajców krwi - nie zawahała się nawet na moment, gdy użyła liczby mnogiej. Poglądy pani Mulciber nigdy nie były wielkim tabu, choć w ogólnym rozrachunku ludzie zdawali się o nich zapominać zbyt przejęci jej przerażającymi, pozbawionym namiastki człowieczeństwa tezami dotyczącymi Azkabanu.- ale nienawiść zaślepia. I co gorsza, straszliwie ogłupia. Zastanów się czy rzeczywiście warto go zamknąć na wyspie więziennej. Nie teraz. Prześpij się z tą myślą. Spójrz na szerszy obraz sytuacji.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#7
01.12.2024, 11:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.12.2024, 13:32 przez Louvain Lestrange.)  

Chociaż on tego tak nie nazywał, to ten cały młodzieńczy zapał wiele dobrego dla niego zrobił. Pewnie z zewnątrz wyglądało to bardziej typowo dla jego wieku, jednak on lubił myśleć że za każdym ruchem stoi jego sprawczość. Być może nawet trochę to romantyzował, w duchu klepiąc się samemu po własnych plecach. Ale czy w związku z tym spoczywał na laurach? Bynajmniej. Każdy nowy dzień to nowa okazja na wciągnięcie w struktury organizacji. Każdy miał jakąś swoją cenę, swoje problemy do rozwiązania, czy osobiste powody by stanąć po tej właściwej, mrocznej stronie. Dla jednych miał galeony, dla innych władzę, lub okazję do rewanżu. Wystarczyło tylko pociągnąć za odpowiednie struny. Akceptował nawet to, że niektórym zwyczajnie było tak wygodniej. Sprzymierzyć się z sługami Czarnego Pana, w drodze do realizacji własnych interesów. To brudna gra, a Louvain potrzebował uzbierać jak najsilniejszą rękę, zanim zacznie wystawiać karty na stół.

Nie umknął mu jej chytry uśmieszek, kiedy napomknął o konsolidacji władzy Wizengamotu. Właściwie nie było to całkiem ciężkie do zgadnięcia. Bo nawet jeśli obok jej imienia było zapisane Mulciber, to pod tą warstwą balansu, wyważonej powściągliwości w jaką się ubierała, wciąż była Crouchówną. A on już zdążył takie poznać. Z jedną miał nawet dziecko, ale to zupełnie odrębny temat. Wiedział, że jeśli nawet z pozoru zdystansowana to wciąż głodna władzy. Klika prawników, która paragrafami cięła głębiej niż noże. Chyba powoli zaczynał rozumieć jakie skryte intencje przyświecały tej przebiegłej jurystce.

- Zgrabnie powiedziane. - odparł na jej ładną sentencję o iskrze. Czyli jednak chodziło o jakiś ogień, być może nawet o pożar. Z chęcią zobaczyłby co takiego mógłby strawić płomień zakrzesany przez Lorien. Miał przeczucie, że te niedopowiedziane zmiany które dyskretnie sugerowała, w jej głowie były już zarysowane grubą kreską. Być może tylko nie chciała zbyt wcześnie odkrywać się ze swoich kart. Być może mieli z goła odmienne charaktery, jednak niewykluczone że grali do tej samej bramki. - Za coś takiego warto się napić. Dorzucił po krótkiej chwili i powtórzył za sędziną ruch z kieliszkiem, unosząc szkło w górę w geście toastu i upijając uroczystych kilka łyków.

Potem zamilkł na dłuższą chwilę, pozwalając Lorien na dłuższą wypowiedź. Słuchał uważnie, jedynie co jakiś czas wydawał z siebie krótkie pomruki, przytakując w ten sposób na jej kolejne zdania. Aktywny słuchacz chciało by się rzecz. Kiedy zmierzała już do meritum, na jego twarzy malował się powoli uradowany uśmiech. - Romantyczna historia. Urocze. - podsumował ironicznie, rozbawiony krótką historyjką. Domyślał się do czego zmierzała. Avery kierowała się nienawiścią, to jasne. Mugolskie pochodzenie tylko dodawało tragizmu jej postaci. Na koniec umierała od oręża, którym sama zadawała ciosy swoim ofiarom. Jednak Avery od początku nie mogła niczego zmienić. Bo choć nie brakowało jej narzędzi to nie potrafiła się nim posługiwać.

- Nienawiść o której pani mówi, faktycznie jest głupia i ślepa. Przyznał jej rację, dodając do tego gest otwartej dłoni skierowaną w jej stronę. Z tak ułożoną definicją popartą tak ładnie dobraną laurką do niej, ciężko było dyskutować. - Ale wie madam co jeszcze jest głupie i ślepe? Miłość. Tak samo silna emocja, tylko z nadanym odwrotnym wektorem. Teraz to on uśmiechnął się zadziornie, być może nawet cwaniacko. - To tylko narzędzie. Jeśli dzięki miłości jesteśmy w stanie chronić to co dla nas cenne i najważniejsze, to dzięki nienawiści zdobędziemy siłę zdolną pokonać to co staje nam na drodze do wolności. A wolności nie można dostać. Wolność należy sobie wywalczyć. Wcielając się odrobinę w postać adwokata diabła, stanął w pewien sposób w obronie tej zniesławionej nienawiści. - Oczywiście wszystko w odpowiednich proporcjach. I faktycznie tak uważał. Nie bez powodu najpierw zaczął od wymieniania tego co podpowiada mu rozum, a co podpowiada mu serce. Ważne było, żeby nie dać się zbyt bardzo pochłonąć tym skrajnym emocjom. Z nienawiści, tak samo jak z miłości ludzie robili i nadal będą robić wiele głupstw. Należało to wszystko przełamywać zdrowym rozsądkiem, by nie dać się niczemu omamić. Nawet zbyt dużo rozsądku niespecjalnie mogło pomagać na dłuższą metę. Być może w pracy sędziny, rozsądek był jak najbardziej wskazany. Lestranga jednak nie było zawsze na niego stać, bo gdyby zawsze miał być taki jak Lorien pewnie nie podjąłby żadnej poważnej decyzji z obawy przed ryzykiem. Bo gdyby miał być rozsądnym chłopcem skupiłby się na pracy urzędnika, a nie dolewał oliwy pod płomienie rewolucji.

- Ale w porządku. Pani doświadczenie to coś z czym nie mam zamiaru dyskutować... Oddał jej w końcu pola. Miał swoje rację, ale w żadnym wypadku nie zamierzał wychodzić na jajko mądrzejsze od kury. Nawet jeśli butny, to wciąż zdolny do autorefleksji. Raczej nie z dojrzałości, a własnej przebiegłości. Odchylił się od stolika, opierając plecy na swoim krześle. Przerzucił na chwilę swój wzrok gdzieś w bok, myśląc nad innym, bardziej roztropnym rozwiązaniem sprawy przemytnika mugolów, wytwórcy nielegalnych świstoklików. - Skoro nasz system penitencjarny przekłada resocjalizację nad ukaraniem, zostańmy przy tym. Zaczął dość spokojnie, splatając palce obu dłoni, by oprzeć je na swoich ustach w geście zamyślenia. - Odizolowany na długi czas posłuży wyłącznie mojej satysfakcji, a przecież mógłby się przydać czemuś więcej. Wyrwał w końcu, jakby nieco olśniony. Przy okazji delikatnie wypunktował samemu sobie swoje wady, by cwaniackim ruchem zyskać na własnej wiarygodności. - Wyrokiem administracyjnym zmuszony do obowiązkowych prac społecznych w postaci warsztatów behawioralnych. Niech poopowiada reszcie jak groźne i niebezpieczne w skutkach są wszelkie próby łamania kodeksu tajności. W ten sposób damy mu szansę na naprawę, a nawet jeśli nie będzie chciał się przyznać do winy na rozprawie, będzie musiał to zrobić przed kolegami, przed podobnymi szumowinami do niego. Oj tak, ten pomysł spodobał mu się bardzo. Aż coś zaiskrzyło mu w oczach. Poprawił się w swoim siedzisku i sięgnął po butelkę wina, kolejny raz uzupełniając obojgu porcji przyjemnej goryczy. Wbił w panią sędzinę swój wzrok, oczekując jej reakcji i podzielenia się swoją opinią.

Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#8
08.12.2024, 16:51  ✶  
Wpatrywała się w czarodzieja uważnie, próbując wybadać ile kryje się w tym cwaniakowatym uśmieszku i wysublimowanych gestach. Czy nie było dziwnym zrządzeniem losu, że każdy kto śmiał się jakoby konkurs na aprobatę pani Mulciber wygrywało się umiejętnością powstrzymania ziewania, gdy snuła swoje często pozornie pozbawione sensu opowieści i anegdotki, odpadał na starcie? Podobnie było z tymi, którzy uciekali spojrzeniem od jej martwych oczu, mamrocząc, że wody Morza Północnego muszą być cieplejsze.
Uwagę Lorien zdobywało się zrozumieniem jej metod. Tego bezdusznego, skrytego za łagodnym uśmiechem, dążeniem do celu. Choćby i po trupach, ale zawsze w śnieżnobiałych rękawiczkach.
Nienawiść i miłość były najpodlejszymi z uczuć.
Morderczymi dla kogoś takiego jak ona. Oczywiście, że przyjmowała do świadomości ich istnienie; fakt, że stawały się motorem napędowym do działania. Ale obdarcie spraw z emocjonalnej otoczki pozwalało na widzenie rzeczy takimi jakie były naprawdę.
Uniosła kąciki ust, gdy wspomniał o odpowiednich proporcjach, jakby to urzekło ją bardziej niż wszystkie poprzednie gesty i pomruki. Nie potrzebowała potakiwania, od tego miała uroczą figurkę kotka przywiezioną jej niegdyś przez Anthony’ego z Chin czy innego orientalnego kraju, która wprawiona w ruch machała porcelanową główką i łapką.
- Miłość i nienawiść są nieistotne w obliczu prawa krwi.- Powiedziała łagodnie.- Atkins zginęła, bo pretendowała do ligi, w której nie miała szansy zabłysnąć. Na koniec nie miało znaczenia jakimi kierowała się emocjami, bo dyshonor jaki poniósł lord Avery był wystarczający, by oczyszczono go ze wszystkich zarzutów.
Może był jeszcze zbyt młody, zbyt ambitny i zapalczywy, by zrozumieć, że rozsądek był jedyną drogą do przejęcia kontroli bez niepotrzebnego rozlewu krwi i tłumów na ulicach. Ale nad tym dało się popracować; stłumić płomyczek młodości na tyle by mógł rozbłysnąć, gdy rzeczywiście będzie taka potrzeba. Na co jej dogasający młodzik, gdy tyle lat czekała cierpliwie na iskrę? Jedną małą iskierkę, która spopieli istniejący skostniały system, zmuszając wszystkich do zmian. Politycy byli leniwi i blokowani niezmiennym prawem - dobrym na czas pokoju; żałośnie nieprzystosowanym do czasów wojny.

Czy pomysł z resocjalizacją mugolaka jej się spodobał? Możliwe, choć nie dała po sobie poznać ekscytacji. Bardziej na jej twarzy pojawiła się cicha aprobata. Ta sprawa nie była warta zniszczenia systemu, który znali. Zbyt mały kaliber na wielką wojnę. Za parę tygodni wszyscy o tym zapomną.
- To jest właśnie szerszy obraz panie Lestrange. Nie musi mówić na rozprawie, ale zapewniam, że zechce po kilku tygodniach czy miesiącach w więzieniu. Azkaban rozwiązuje język nawet tym najbardziej upartym. Przypomina nazwiska i fakty, które zdają się umykać oskarżonym. Chcę wiedzieć czy działał sam. - W monotonii jej głosu po raz pierwszy dało się usłyszeć pewną… dziwnie ciepłą nutę.- Damy mu czas na… przemyślenie swojego zachowania. Zaoferujemy możliwość naprawy błędów i niech tłumaczy nie nam, a społeczeństwu zagrożenie, które stworzył.- Rozszarpanie dumy na strzępy ponad uczciwą karę.- A jeśli nie zechce z nami współpracować… - Westchnęła głęboko, pozwalając zapaść między nimi ciszy na parę chwil.- No cóż, ludzie lubią znikać w murach tego więzienia. Nikt za nim nie zapłacze.

“Jesteś na wyciągnięcie ręki od wolności, którą mogę Ci dać. Tak blisko.” szeptała do swojego męża jeszcze parę dni wcześniej, bliższa diablim podszeptom niż kiedykolwiek wcześniej. Ale to nie była wolność, bo ta zdawała się być tylko tworem wyobraźni. Tam gdzie pojawiała się pani Mulciber - tam pojawiały się i kajdany. Więzy umów i przyrzeczeń tak ciasnych, że nawet słodki pocałunek jaki składała na czole głupców, którzy jej ulegli, nie koił bólu.
-Wolność należy sobie wywalczyć. - Stwierdził z kolei Louvain, a Lorien nawet nie próbowała się powstrzymać od cichego, rozbawionego parsknięcia. Przypominał jej teraz Roberta. Z tymi samymi, utartymi frazesami.
A przecież każdy miał swoją cenę, prawda? Jedni płacili lojalnością, inni złotem, niektórzy wpływami czy znajomościami. Tylko po to by ich piękna klatka była choć troszkę wygodniejsza, a ciężar na barkach odrobinę lżejszy.
- Niech mi pan powie Panie Lestrange, dlaczego ktoś taki jak Pan marnuje się w Biurze Świstoklików?- Nie ukrywała swojej ciekawości. Nie bawiła się w udawanie, że ma jakiś większy szacunek do pomniejszych oddziałów, nawet jeśli powierzchownie starała się uchodzić za ich wielką przyjaciółkę. To, że członkowie Wizengamotu mieli się za lepszych od całego świata nie było ani żadną nowością ani tajemnicą. Byli mieszanką wielkich idealistów próbujących naprawić świat, posępnych prawników z fetyszem do kruczków prawnych, którzy w łóżku cytowali kodeksy i despotów spragnionych kontroli i miłego czeku z wypłatą. Brutalnym prawem samym w sobie, nakładali kaganiec i luzowali smycz, gdy ta zdawała się być przykrótka dla wiernych psów. Władza, która nigdy nie zbrudziła sobie dłoni niczym innym jak tuszem.
A jednak można było odnieść wrażenie, że pod tym grzecznym, absurdalnie wścibskim pytaniem kryło się coś więcej - jakaś propozycja. Taka, której nie wypowiada się na głos, tylko w poniedziałek o siódmej rano czeka się niecierpliwie na spóźnionego delikwenta pod własnym gabinetem.
Wolności nie można dostać.
Nie. Ale można ją było komuś zadziwiająco łatwo wyszarpnąć jeśli miało się do tego odpowiednie narzędzia. Takie, które Lorien mogła Lestrange’owi wręczyć jeśli tylko tego chciał.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#9
15.12.2024, 03:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.12.2024, 13:37 przez Louvain Lestrange.)  

Słuchał i analizował. Słuchał, bo potrafił słuchać, choć pewnie wiele przemawiałoby za tym, że z niego to raczej marny słuchacz. Lecz wbrew obiegowym opiniom, był bardziej przebiegły, niż w istocie nawet starał się za takiego uchodzić. I zrozumiał sens przytoczonej przez Lorien historyjki. I nawet jeśli oparta na faktach, to wciąż był to jedynie argument anegdotyczny. Ku prawdzie, to świat byłby o te kilka trupów bliższy ideałowi, gdyby stąpało po nich więcej takich jak Akins. To fakt, jej upór był bezcelowy. Skazany na porażkę, bez nadziei na jakąkolwiek gratyfikację. Nawet dzisiaj nie dostąpiłaby zaszczytów mrocznego znaku. Jednak czasy się zmieniają. Bogatsi o kolejną wojnę, o doświadczenia Grindewalda, może byłby dla niej cień szansy. Oblicze Czarnego Pana to nie wyłącznie terror, przynosiło też wyniesienie dla zasłużonych. Sam Louvain przekonał się o tym. I to nawet dwukrotnie.

Rozumiał jej metody. A z każdym jej zdaniem coraz lepiej, coraz bardziej. Przemilczał już wątek Akins-Avery, puentując to ze swojej strony jedynie płaskim uśmiechem. Oboje wykonali swoje powinności z odpowiednią dozą uporu. Kobieta wykonała sporo brudnej roboty, której nie powstydziliby się dzisiejsi Śmierciożercy. Lord Avery po prostu dokonał symbolicznego oczyszczenia i skoro prawda o pochodzeniu jego małżonki wyszła na jaw, nie pozostawiła mu innego wyboru. Mogła po prostu siedzieć cicho pod piecem i nie wychylać się, aż nadto. Potem obserwował jak jego propozycja rozwiązania sprawy pana przemytnika kiełkuje wewnątrz Lorien. Przyjął aprobatę z godnością, w powściągliwym geście przykładając dłoń do piersi i chyląc delikatnie czoło w bok. Choć kobieta wydawała się nie być zbyt podekscytowana w głosie i gestach, to domyślał się że trafił swoją oceną w odpowiednie wibracje. Szybko pociągnęła temat dalej i właściwie w moment przedstawiła całą symulację tego jak będzie wyglądał dalszy rozwój tej sprawy. Nie ukrywał swojego zaskoczenia, ku jej uciesze, by połechtać odrobinę ego pani sędziny. Uniósł brwi do góry i wykrzywił usta w drobnym geście uznania z jej umiejętnościami wybiegania ze sprawą do przodu. - Resocjalizacja przez recykling, albo utylizacja. Marny wybór, ale przynajmniej dość prosty do podjęcia. - spuentował krótko, bo pani sędzina wyczerpała dostatecznie temat. Potem jeszcze gestem otwartych dłoni, delikatnie odwróconych w jej stronę, zasygnalizował jakby oddawał jej całą rację. Miło, że w tym punkcie znaleźli wspólne rozwiązanie, z korzyścią nie tylko dla jego, czy jej ego, ale z korzyścią dla ogółu społeczeństwa. Nawet przez moment chyba poczuł to czym te wszystkie biurokratyczne wałkonie się tak podniecały. Zwykły wyrok skazujący byłby zapewne tylko kolejną, wtórną, czyli nudną i nieatrakcyjną rozprawą. A tak przynajmniej dodali do tego pewien twist i zagrali sobie partyjkę szachów kosztem jego wolności. Teraz zrozumiał czemu w kuluarach tak o niej mówili. W jedną chwilę ze stonowanej pani paragraf, zamieniła się w żądnej krwawego rewanżu kobiety-kat. Bo jaka była różnica między wieloletnią odsiadką w Azkabanie, a aresztem wydobywczym z perspektywą wieloletniej odsiadki w Azkabanie? Wyłącznie kosmetyczna, bo koniec końców i tak chciała zniszczyć mu życie, odebrać mu wolność. Louvain również tego chciał, ale w pierwszym odruchu nie zamierzał bawić się jego "godnością". Fetyszyzacja prawem. Tak to właśnie odbierał w tym momencie.

A potem zaśmiała się. Zaśmiała się z jego ideału, co bardzo nie przypadło mu do gustu. Zaśmiała się tak cynicznie, co najmniej jakby opowiedział jej żart o kromce chleba w Sarajewie. Nie stać go było teraz, by zareagować odpowiednio do tego jak się poczuł. Poczuł jak nienawiść szepcze mu co powinien teraz zrobić do ucha, po jednej stronie ramienia, a z drugiej miłość podpowiada zupełnie coś innego. Nie posłuchał żadnej strony wybierając ten kompletnie nieseksowny rozsądek. Jedynie wbił mocno paznokcie we wnętrzach obu dłoni pod stołem. Na twarzy nie dał po sobie poznać nic, poza płaskim uśmiechem i lekkim przymrużeniem oczu. Zapamięta jednak ten śmiech, do końca życia.

Nie ceniła sobie wolności. Jak mogła ją cenić skoro bawiła się cudzą, robiąc sobie z czyiś praw i przywilejów papierowe samoloty. Codziennie każdego dnia, odkąd tylko zasiadła w Wizengamocie. Święcie przekonana o słuszności swojej postawy, bezwzględnego rozsądku. Zdartego z każdej zbędnej emocji, jakby uczucie czegokolwiek poza głodem i pragnieniem, oddalało ją od celu, od władzy. Znał ten rodzaj postępowania. W podobny sposób działał Lordy Voldemort, widział to w nim podczas podróży po Limbo. Widział kiedy pomagał mu zrozumieć czym się stał po powrocie z zaświatów. Oboje dzierżyli ten oręż zobojętnienia na świat zewnętrzny, jednak dla Czarnego Pana to nie była jedyna broń. Bo nie był tylko biurwą. Walczył o coś więcej, a Louvain stał przy jego boku w roli mrocznej sługi. To uwielbienie do zdrowego rozsądku było zrozumiałe, kiedy głównym zajęciem w czyimś życiu było prawo i papierologia. Prawda jednak była o wiele bardziej przykra i bezlitosna dla wszystkich prawników i biurokratów tego świata. Każdy leksykon, każdy kodeks i każde prawo truchleje w obliczu tego najstarszego ze wszystkich praw. Prawo dżungli. Silniejszy zjadał słabszego.

I to właśnie oni najbardziej bali się tej wojny. Nie taki zwykły mag, przeciętny czarodziej z Doliny, czy z Little Hangleton, tylko biurwy. Bo gdzie wojna tam bezprawie, a bez niego byli nadzy, bezsilni. Dzięki swojej ukochanej broni zawartej w paragrafach, mogli rozstawiać wszystkich obywateli po kątach jak im się tylko podobało. Ale to działało tak długo jak wszyscy umawialiśmy się, że ma to tak działać. Mógł tylko życzyć Lorien, że znajdzie się po właściwej stronie barykady kiedy bezprawie zapuka i do jej drzwi.

Zaśmiał się. Zaśmiał się tak ironicznie, jakby opowiedziała mu żart o szkielecie który zamawia w barze piwo i szmatę. W porządku, to ona teraz połechtała odrobinę jego ego. - To pytanie jest bardzo nie na miejscu. Urząd Świstoklików jak z resztą cały Departament Transportu to bardzo istotny tryb w machinie Ministerstwa. Odparł w pierwszej reakcji z ewidentnym przekąsem w tonacji. Pozwolił sobie na odrobinę sarkazmu, bo bądź co bądź, ale o swój zespół należało dbać. Nawet jeśli podzielał zdanie Mulciber i niespecjalnie uważał pracę w swoim przydziale za szczyt własnych ambicji, to na jakiego pracownika by wyszedł gdyby nawet nie zamierzał bronić swojego miejsca pracy? Przynajmniej za śliskiego i dwulicowego. A takiego nikt nie potrzebował w swoim zespole, racja?

- Ale uznam to za komplement i puszczę w niepamięć... - dodał naprędce, powoli zmierzając do odpowiedzi na jej pytanie. Pod skórą wiedział już do czego pomału to dąży. Pytanie tylko czy był zdecydowany na konkretną deklarację teraz i w tym momencie. - Świstokliki to tylko przystanek, będąc szczerym. W końcu przyznał jej rację, bez owijania w bawełnę. Odchylił się lekko na krześle, odstawiając kieliszek wina nieco dalej od siebie. - Właściwie to mój niespełna trzeci rok w ministerstwie, a zaczynałem od Zarządu Miotlarskiego, bo ktoś kto rozdawał przydziały uznał to dobry żart w odniesieniu do mojej wcześniejszej sportowej kariery. Podzielił się swoim pierwszym zawodowym rozczarowaniem tą instytucją już na samym początku dołączania do niej. Teraz patrzył na to już bardziej ze śmiechem, niż z urazem. Z właściwym dla siebie chytrym i cwanym uśmieszkiem zawiesił dłużej wzrok na Lorien, na jej ustach. - Mam predyspozycję do translokacji to prawda, ale dałem radę, wysiedziałem swoje z papierami. Potem było Biuro Fiuu, tam było trochę ciekawiej, zwłaszcza kiedy przychodziło do zabezpieczania i odłączania od sieci tych nieautoryzowanych kominków, używanych przez szmuglerów. Mówił dalej, sięgając wspomnieniami do jeszcze nie tak odległej przeszłości, jednak wydawało mu się to tak dawno temu. Kiedy człowiek jeszcze mógł trzymać właściwą temperaturę, żeby nie mówić że był ciepły, a nie Zimnym jak trup. - A dlaczego Madam pyta? Odbił w końcu w jej stronę, wracając do prawidłowej, wyprostowanej pozy. Bo kiedy mówił o niej, mówił wyuczoną w skarbczyku dobrych manier, odpowiednią postawą.

Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#10
28.12.2024, 14:31  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.03.2025, 08:48 przez Lorien Mulciber.)  
Strach był naturalną konsekwencją wojny; terroru mrożącego krew w żyłach i braku pewności czy jutro nastanie nowy dzień. Wierność samemu sobie umierała pierwsza, gdy w nocy rozlegało się ciche pukanie do drzwi – nieważne kto stał po drugiej stronie. Śmierciożercy bywali równie brutalni co bojówki Ministerstwa. Tak zachwalane wszędzie bezprawie było tylko jedną stroną monety leżącej w przydrożnym kanale. Deptanej każdego dnia przez ślepych przechodniów, błyszczące nieśmiało upragnioną wolnością. Wolnością do wszystkiego. Wolnością od wszystkiego. Zupełnie jakby bezprawie miało ściągać kajdany, wyzwolić ludzkość spod uciążliwego ucisku ministerialnego buta na karku.
Ale ile czasu potrzeba było by bezprawie stało się nowym prawem? Zmieniał się but. Zmieniał właściciel kluczyka do kajdan, a ludzie tkwili w nieprzerwanym cyklu gwałtu na ciele i duszy. Zniewolenie było zniewoleniem, nieważne kto trzymał w dłoniach bat.
Lorien nauczyła się, że koła przeznaczenia nie da się zniszczyć. Nie zniszczył go Fortinbras Malfoy. Ani Nobby Leach. A już na pewno nie zrobi tego żaden samozwańczy Lord. Ludzie mogli go kochać, mogli go nienawidzić – w każdym z tych uczuć pozostawali żałośni i zależni od innych. Ślepi na prawdę, że gdy on kosztował wieczności - oni byli trzymani na smyczy.

Prawo pozwalało smakować tej najwyższej formy kontroli – władzy nad życiem i śmiercią tych, których uważało się za zagrożenie dla społeczeństwo. I szczerze powiedziawszy Lorien od dawna przestała zastanawiać się czyja krew spływa po jej dłoniach. Dziś – wysyłała na wyspę morderców i przemytników; Jutro – mugolaków? Śmierciożerców? Ktoś kto za nic miał ludzkie ideę cudzej wolności był zachwycająco łatwy do kupienia, gdyby się nad tym dłużej zastanowić.
Nie bez powodu małe dzieci uczy się, by nie bawiły się jedzeniem, siedziały grzecznie przy stole, nie odzywały się niepytane z wzrokiem utkwionym w talerzu. W zabawie padliną było coś odzwierzęcego. Brutalność niepasująca przykładnym członkom socjety. Organowi władzy, który powinien być przede wszystkim uczciwy.  W tej chwili nie różniła się w niczym od osiemnastoletniej panny Crouch, która z fascynacją przyglądała się torturowaniu legilimencją skazanych na dożywocie w Azkabanie. Zmieniły się tylko środki i możliwości.

- Osobiście wybrałabym Azkaban. Lepiej nakarmić duszą dementora niż pozwolić sobie na utratę godności.- Powiedziała cicho, ewidentnie znudzona już tematem całej rozprawy. Los człowieka był praktycznie przesądzony, lalka została wyrzucona w kąt, a zabawa skończona. Po co miała poświęcać mu choćby cień swojej uwagi? Wolała się skupić na czymś innym.
Lestrange zyskiwał w jej oczach. Każdym drobnym gestem, cynicznym uśmieszkiem, faktem, że nie dawał się sprowokować. Nie zareagowała początkowo na jego śmiech – przecież wiedziała, że myśli tak jak ona. Problem leżał w tym, że najwyraźniej nie czuł się w pozycji tego przyznać. Wierny jak pies do samego końca Departamentowi, na wypadek, gdyby domysły okazały się błędne.
- Moja wina.- Powiedziała niemal z beztroską nonszalancją, przykładając dłoń do serca, z odpowiednią dramaturgią prezentując przy tym skruchę wobec wszelkich obrażonych pracowników Biura Świstoklików. Nie przerywała mu dalej, pozwalając kontynuować opowieść o ostatnich trzech latach. Zajebiście zmarnowanych, gdyby ktoś chciał poznać jej opinię na ten temat, ale skoro tak nie było – to sprawy nie skomentowała.
Skoro musisz pytać, może się nie nadajesz. Przemknęło jej przez myśl, ale pozwoliła wątpliwości uciec tak szybko jak się pojawiła. Potrzebowała kogoś kto wytrzyma presję, a w odpowiednim czasie zdoła wyszarpnąć to co mu się należy. Ostatnia niedyspozycja, przeciągający się urlop zdrowotny, niechętnie wypowiadane przez Prewetta prognozy – wszystko to pozostawiło głęboką rysę na umyśle sędzi. Przez lata bulwersowała się i wyśmiewała nawet wspomnienie o przyjęciu kogoś na swojego asystenta. Kogoś kogo mogłaby po swojemu ukształtować i przyuczyć. Teraz nie mogła już tego odwlekać, a przyjęcie pierwszego lepszego idioty z kursów doszkalających mijało się z celem.
- Mam dla pana propozycję panie Lestrange. A raczej…- Zawahała się. Z kolejnymi słowami zdawała się być już bardziej poważna, wyważona. Może nieco przesadnie wręcz ostrożna.- Mam dla pana pół roku. Może trochę więcej, może trochę mniej. I myślę, że moglibyśmy sobie nawzajem pomóc.- Smakowała przez moment tak sztucznie brzmiące we własnych ustach słowo.- Pan dołączy do mnie w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, a w zamian zaoferuję Panu katorżniczą pracę w nieboskich godzinach przy sprawach, które spędzają sen z oczu. Ilość papierologii przez którą będzie Pan musiał się przedrzeć i wiedzy jaką przez to pół roku przyswoić będzie przytłaczająca. O wszelkim work-life balance może Pan zapomnieć. Okropna przełożona, kiepska kawa w socjalnym i żadnych dodatkowych benefitów. Pensja może odrobinę przyjemniejsza niż w Departamencie Transportu, ale przecież żadne z nas nie pracuje dla pieniędzy. Tu chodzi tylko o ideę, prawda?- Nie odrywała wzroku od twarzy Louvaina, kompletnie niewzruszona jego opowieścią o wyjątkowo nieśmiesznym żarcie jakim było umieszczenie dawnej gwiazdki Quidditch’a w Zarządzie Miotlarskim. Biuro Fiuu, Świstokliki… W jej odczuciu były równie degradujące co choćby Trolli Patrol czy Zarząd Klubu Gargulków. Godne pożałowania miejsca pracy dla mniej szczęśliwie urodzonych.- Pół roku na wykazanie się i udowodnienie, że może być Pan moim głosem w Wizengamocie, gdy klątwa sprawi, że co najwyżej będę mogła się przysłuchiwać. Z drugiej strony może Pan nadal zostać w Departamencie Transportu – szepnę Wylonowi Carrow na uszko, żeby o Panu pamiętał przy rozdawaniu premii z okazji Yule.
Westchnęła cicho, odchylając się na krześle, gdy uświadomiła sobie, że cały ten czas siedziała przechylona w stronę Lestrange’a, z lekko przechyloną na bok głową, w wyjątkowo ptasim, pełnym zainteresowania geście. Niektóre odruchy przychodziły jej naturalnie, niektóre dźwięki jej towarzyszące były mniej ludzkie. Zezwierzęcenie przyjmowało zupełnie inną postać, gdy chodziło o panią Mulciber. Wciąż jednak pozostawało wyraźnie widoczne dla każdego kto przyglądał się wystarczająco długo.
- Marny wybór, ale przynajmniej dość prosty do podjęcia.- Powtórzyła powoli słowa Louvaina, dopiero teraz uciekając od niego spojrzeniem. Nie oczekiwała odpowiedzi tu i teraz. I tak przez następne kilka tygodni mieli współpracować nad tą sprawą, wciąż jeszcze daleką od przesądzenia. W dodatku to byłoby wysoce nieuprzejme zabierać pracownika z departamentu tak w samym środku miesiąca.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Louvain Lestrange (5987), Lorien Mulciber (4909)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa