– Nauczenie się Lumos jest trudne? – zaszczebiotał głos dwunastoletniej dziewczynki, rozłożonej na kanapie obok Victorii. Pomiędzy nimi i na stole rozłożone były pootwierane książki wymagane na drugim roku nauki w Hogwarcie.
Victoria dzisiejszego dnia zabrała Olivię na zakupy na Pokątną. Isabella miała co do tego wyraźnie mieszaną opinię, ale ostatecznie ojciec przekonał matkę, że to dobry pomysł – najstarsza z córek tej gałęzi rodziny Lestrange kupiła więc swojej najmłodszej siostrze wszystko, co było potrzebne, poszły też do Madame Malkin, żeby kupić jej nowe mundurki, w końcu z tych z pierwszego roku już trochę wyrosła, dostała też nową parę butów, a potem wybrały się na obiad do restauracji, zaś na koniec Victoria zabrała siostrę do sławnej lodziarni Floriana Fortescue. To był całkiem długi dzień, obfity we wrażenia dla młodej Livii – niedługo będzie pora odstawić młodą do domu, ale póki co siostry cieszyły się swoim towarzystwem w salonie Victorii – a koty cieszyły się poruszeniem, zaciekawione towarzystwem młodej osóbki.
Olivia na pierwszy rzut oka mogła się wydawać niezbyt podobna do siostry – choć włosy miała długie, bo do połowy pleców, to były one w jaśniejszym odcieniu niż niemalże hebanowe Victorii, po prostu brązowe, a gdzieniegdzie widać było nawet rudawe refleksy, zaś oczy miała niebieskie. Uroda dziewczynki ewidentnie szła gdzieś po rodzinie Parkinsonów, ale nie bezpośrednio po matce, bardziej po dziadkach, a może jeszcze innych przodkach. Jednak skupienie, jakim obdarzała książkę, którą trzymała na kolanach i oglądała, było zbieżne do tego, jakie często można było zobaczyć u Victorii. Ale też rysy twarzy miały na pewien sposób podobne – poza oczywistymi różnicami w kolorach.
– Nie, nie jest – odparła jej, na moment oderwawszy spojrzenie od książki, którą ona przeglądała – podręcznik do obrony przed czarną magią, „Ciemne moce: poradnik samoobrony”. – Jest o tyle bardziej skomplikowane od tego, co się do tej pory uczyłaś na zaklęciach, że zaczniesz ćwiczyć tworzenie czegoś, co technicznie nie istnieje – dodała, kartkując podręcznik. Były w nim tak zaklęcia jaki i opisane potwory. Wiedźmy, wilkołaki, zombie, wampiry… Z ciekawości otworzyła rozdział właśnie na nich, całkiem pewna, że nie przeczyta tam absolutnie nic nowego, ani odkrywczego.
– W jakim sensie nie?
– Do tej pory ćwiczyliście manipulację z czymś co już było, prawda? Podnoszenie piórka i innych cięższych obiektów, ucinanie czegoś, naprawianie zepsutych obiektów, zamykanie kłódek i tak dalej. Miałaś coś i musiałaś na to wpłynąć. A w Lumos próbujesz stworzyć światło, nie masz go, robisz go tak jakby od zera – tłumaczyła cierpliwie, ale po chwili jej wzrok znowu padł na tekst podręcznika. Nieco głośniej wypuściła powietrze przez nos, kiedy zobaczyła jedną z rycin przypominających wampira, ale Olivia chyba tego nie usłyszała, albo nie zwróciła uwagi, kiedy z jej ust wydobyło się ciche „Hmm!”, gdy mieliła w głowie słowa, jakie usłyszała od starszej siostry.
– Luna, nie! – niemal krzyknęła, kiedy małe czarne rozrabiające kocię (które ewidentnie wdało się charakterem w… ojca) właśnie próbowało przeskoczyć ze stolika na kanapę obok Livii i skończyło się to w dość żałosny sposób, bo nie żadnym skokiem, a przełożeniem przednich łapek na kanapę i… to było tyle, bo tylne nóżki były za krótkie, by wejść całym ciałkiem na mebel i nie umiała też cofnąć tego swojego ruchu, więc tak… została.
Victoria ponownie uniosła spojrzenie, a potem brwi, widząc, co ta Luna próbuje właśnie zrobić i w tej chwili drgnęła, bo po domu poniosło się pukanie do drzwi na dole.
A trzy sekundy później nastąpiło przekręcenie klucza i otworzenie drzwi.
Kwiatuszek zerwał się ze swojego fotela, zeskoczył i pobiegł na klatkę schodową, a Luna zaczęła żałośnie miauczeć, tak głośno, że na pewno było ją słychać na dole. Ciemnowłosa spojrzała w sufit, cicho parsknęła, odłożyła podręcznik na stolik i wstała.
– Zaraz wrócę – powiedziała do siostry i poszła w ślad za Kwiatuszkiem, by zobaczyć w przedpokoju Sauriela. O tak, wszedł jak do siebie – a błękitny kot już kręcił mu się wokół nóg. – Hej – rzuciła, schodząc pomału po schodach.
– Luna! – nastąpił krzyk, a potem śmiech i kolejny żałosny miauk.