Święta! Piękne, lśniące święta, które ludzie tak kochali i uwielbiali. Sauriel ich kurwa nie znosił. Nienawidził. Wypełniały mu mordę jak ta dziwna zupka instant Vifon, co się niedawno pojawiła na dzielnicy. I którą zresztą teraz trzymał w łapie. Dodać by było miło: że oddychał, że para buchała z jego nozdrzy, że temperatura jego ciała kontrastowała z otoczeniem. Lecz nie. Tak samo zimny jak trup, który mógłby sobie leżeć w tym Nokturnowym rynsztoku. Przetoczyliby go parę razy bo pomyliliby go z pierwszą kulką do bałwana. Na szczęście Sauriela nikt z nim ni mylił. Może to dlatego, że najwyraźniej nawet pierdolony Nokturn obchodził te pierdolone święta i nikogo nie było na ulicy. Kurwa - nikogo! Jakiś bezdomny szczur (?) przetoczył się ze swoim grubym brzusskiem po chodniku, spojrzał na niego z pogardą. A Sauriel z pełną dumą równie pogardliwie odpowiedział. Pokazał gryzoniowi faka i uznał, że wygrał z nim dramatyczną walkę na spojrzenia.
To smutne jak kurwa sterczenie na śmierdzącej ulicy, gdzie po bokach kamieniczek żółty śnieg, czy wysikały się tam psy, czy jednak bezdomne szczury (tylko takie już dwunożne) nie było jednak AŻ TAK smętne. Byłoby gorsze, gdyby tkwiła w tym bezcelowość. Posłany list do Mewy zapraszający na whiskey przy wylocie Nokturna nawet miał czas na to, żeby dotrzeć. Za to niekoniecznie miał czas na odpowiedź zwrotną. Być może na biurku u niego pojawiła się właśnie jakaś karteluszka, a może Mewa nic nie odpowiedziała - ale to raczej niekoniecznie była jej dziedzina działania. Więc może napisała tam: spierdalaj. Albo: : ) Gotów był na to, że przyjdzie mu samemu powłóczenie się po ogarniętym śniegiem Londynie. Zamrożony świat całkiem nieźle poradziłby sobie z trajektorią jego myśli. Sunąłby doskonale po tej samej płaszczyźnie - zmarzlinie, na którą spadał czysty śnieg.
Obecność Sauriela w prywatnych spotkaniach na przestrzeni ostatniego roku dopiero z wolna miała miejsce. Wampir zniknął, rozpłynął się z socjety i zaszył w cieniu, z którego wychylał się tylko wtedy, kiedy trzeba było zrobić pieniądze. Z wolna powracał do istnienia. Mało w tym było gwałtowności, jeszcze mniej zabawy. Jak wynurzanie się z betonu, którego ciężar ciągle sprowadzał cię w dół. Ciężko więc powiedzieć, żeby był wybitnie zabawnym towarzystwem do picia czy do czegokolwiek w ostatnich czasach. Ale teraz stał tutaj i trzymał zupkę Vifon. Rozpakowaną, ten zbrylony makaron był nieco nadgryziony. Ale tylko trochę. Komu by to przeszkadzało? Na pewno nie temu szczurowi, który wzgardził kocim towarzystwem, to przecież Maeve też przeszkadzać nie będzie!
Wcale nie chodziło o to, że porównywał tę chińską damę do szczurów. Nigdy by tego nie zrobił, bo gdyby tak zrobił to miałby złamany nos. A miał cały nos, więc rozwiązanie nasuwało się samo. Jak ktoś żył na Podziemnych Ścieżkach to czy nadgryziony kawałek makaronu rodem wyciągnięty ze świata mugoli (prawdziwy rarytas! przybył zza granicy!). Dopiero mogła się dowiedzieć, że był na tyle dżentelmenem, że nie ugryzł - on tylko oderwał kawalątek! I czekało na nią. Nawet z przyprawą. Dumne znalezisko, idealna przekąska wyrwana ze świątecznego stołu Rookwoodów...
- Heej. - Zamruczał, widząc stąpającą uliczką sylwetkę. Ile osób mówiło Maewe, że jest piękna? Egzotycznie ostra w zblazowaniu szarości londyńskich kamienic. Wabiąca do siebie rosiczka czekająca na to, aż zostaniesz pochłonięty - to widziały teraz czarne, jak niebo nad nimi, oczy. - Nie krzycz. Znudziła mi się samotność. - Odbił się plecami od zimnej ściany, żeby stanąć przy kobiecie - i wyciągnąć w jej kierunku zupkę chińską. - Chcesz? Podobno z twoich rodzimych stron. Prezent pod choinkę. - Tylko nie mieli choinki. Ale to nic! Na Pokątnej stała gigantyczna - i zamierzał ją tam zaciągnąć.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.