• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[21.12.1971] I have a nasty plan for Christmas in London | Sauriel & Maeve

[21.12.1971] I have a nasty plan for Christmas in London | Sauriel & Maeve
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#1
02.01.2025, 21:43  ✶  

Święta! Piękne, lśniące święta, które ludzie tak kochali i uwielbiali. Sauriel ich kurwa nie znosił. Nienawidził. Wypełniały mu mordę jak ta dziwna zupka instant Vifon, co się niedawno pojawiła na dzielnicy. I którą zresztą teraz trzymał w łapie. Dodać by było miło: że oddychał, że para buchała z jego nozdrzy, że temperatura jego ciała kontrastowała z otoczeniem. Lecz nie. Tak samo zimny jak trup, który mógłby sobie leżeć w tym Nokturnowym rynsztoku. Przetoczyliby go parę razy bo pomyliliby go z pierwszą kulką do bałwana. Na szczęście Sauriela nikt z nim ni mylił. Może to dlatego, że najwyraźniej nawet pierdolony Nokturn obchodził te pierdolone święta i nikogo nie było na ulicy. Kurwa - nikogo! Jakiś bezdomny szczur (?) przetoczył się ze swoim grubym brzusskiem po chodniku, spojrzał na niego z pogardą. A Sauriel z pełną dumą równie pogardliwie odpowiedział. Pokazał gryzoniowi faka i uznał, że wygrał z nim dramatyczną walkę na spojrzenia.

To smutne jak kurwa sterczenie na śmierdzącej ulicy, gdzie po bokach kamieniczek żółty śnieg, czy wysikały się tam psy, czy jednak bezdomne szczury (tylko takie już dwunożne) nie było jednak AŻ TAK smętne. Byłoby gorsze, gdyby tkwiła w tym bezcelowość. Posłany list do Mewy zapraszający na whiskey przy wylocie Nokturna nawet miał czas na to, żeby dotrzeć. Za to niekoniecznie miał czas na odpowiedź zwrotną. Być może na biurku u niego pojawiła się właśnie jakaś karteluszka, a może Mewa nic nie odpowiedziała - ale to raczej niekoniecznie była jej dziedzina działania. Więc może napisała tam: spierdalaj. Albo: : ) Gotów był na to, że przyjdzie mu samemu powłóczenie się po ogarniętym śniegiem Londynie. Zamrożony świat całkiem nieźle poradziłby sobie z trajektorią jego myśli. Sunąłby doskonale po tej samej płaszczyźnie - zmarzlinie, na którą spadał czysty śnieg.

Obecność Sauriela w prywatnych spotkaniach na przestrzeni ostatniego roku dopiero z wolna miała miejsce. Wampir zniknął, rozpłynął się z socjety i zaszył w cieniu, z którego wychylał się tylko wtedy, kiedy trzeba było zrobić pieniądze. Z wolna powracał do istnienia. Mało w tym było gwałtowności, jeszcze mniej zabawy. Jak wynurzanie się z betonu, którego ciężar ciągle sprowadzał cię w dół. Ciężko więc powiedzieć, żeby był wybitnie zabawnym towarzystwem do picia czy do czegokolwiek w ostatnich czasach. Ale teraz stał tutaj i trzymał zupkę Vifon. Rozpakowaną, ten zbrylony makaron był nieco nadgryziony. Ale tylko trochę. Komu by to przeszkadzało? Na pewno nie temu szczurowi, który wzgardził kocim towarzystwem, to przecież Maeve też przeszkadzać nie będzie!

Wcale nie chodziło o to, że porównywał tę chińską damę do szczurów. Nigdy by tego nie zrobił, bo gdyby tak zrobił to miałby złamany nos. A miał cały nos, więc rozwiązanie nasuwało się samo. Jak ktoś żył na Podziemnych Ścieżkach to czy nadgryziony kawałek makaronu rodem wyciągnięty ze świata mugoli (prawdziwy rarytas! przybył zza granicy!). Dopiero mogła się dowiedzieć, że był na tyle dżentelmenem, że nie ugryzł - on tylko oderwał kawalątek! I czekało na nią. Nawet z przyprawą. Dumne znalezisko, idealna przekąska wyrwana ze świątecznego stołu Rookwoodów...

- Heej. - Zamruczał, widząc stąpającą uliczką sylwetkę. Ile osób mówiło Maewe, że jest piękna? Egzotycznie ostra w zblazowaniu szarości londyńskich kamienic. Wabiąca do siebie rosiczka czekająca na to, aż zostaniesz pochłonięty - to widziały teraz czarne, jak niebo nad nimi, oczy. - Nie krzycz. Znudziła mi się samotność. - Odbił się plecami od zimnej ściany, żeby stanąć przy kobiecie - i wyciągnąć w jej kierunku zupkę chińską. - Chcesz? Podobno z twoich rodzimych stron. Prezent pod choinkę. - Tylko nie mieli choinki. Ale to nic! Na Pokątnej stała gigantyczna - i zamierzał ją tam zaciągnąć.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#2
07.01.2025, 00:31  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.01.2025, 22:48 przez Maeve Chang.)  
Yule nie obchodziła; nawet jeśli się już zupełnie zasymilowali z tubylcami, Changowie zwyczajnie nie obchodzili lokalnych świąt z wielkim przytupem. Jeden klient przyniósł im jakąś małą śmieszną choinkę, więc stała w rogu na ladzie, ale nie bardzo mieli ją czym przystroić - przecież nikt na niej puszek z opium nie będzie wieszał. Wszyscy w domu czekali na Chiński Nowy Rok, reszta nikogo nie obchodziła. Toteż oczywiście, że nie miała dzisiaj nic lepszego roboty niż wychylenie whiskey z Saurielem, a potem wpadnięcie z nim w jakieś kłopoty. Zwykle te dwie rzeczy szły ze sobą w nierozerwalnej parze.

Maeve dostrzegła go z daleka - jak zwykle wyłaniał się z cieni, doskonale wtapiając się w zimną, nieprzyjazną scenerię Nokturna. Jej spojrzenie przesunęło się po jego sylwetce, zatrzymując się na idiotycznym przedmiocie, który trzymał w rękach. Przez ułamek sekundy zmarszczyła nos, jakby w geście niechętnego uznania. Nie zatrzymała się od razu, pozwalając mu przez chwilę smakować ciszę - zresztą, znała Sauriela wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że jakikolwiek pośpiech byłby tutaj tylko zbędną stratą energii.

- Cześć, Kotku - rzuciła w końcu, zatrzymując się przed nim. W jej głosie brzmiała lekka nuta rozbawienia, ale i dobrze znana nuta cynizmu. Przechyliła głowę, spoglądając na niego z dołu - egzotyczne rysy twarzy faktycznie nabrały ostrzejszego wyrazu w kontrastującym świetle latarni. - Nawet nie planowałam krzyczeć, co najwyżej się zastanawiałam, czy nie dać ci w mordę. Jak widać, to w końcu czas dawania - przewróciła oczami, ale sięgnęła po oferowany prezent, jakby była ciekawa, co właściwie z tego wyniknie. Obwąchała nadgryziony makaron z przerysowaną powagą.

- Rodzime strony, mówisz? - Uśmiechnęła się krzywo, przyglądając się mu spod lekko opuszczonych powiek. Następnie obróciła paczkę makaronu, aby przeczytać skład i kraj pochodzenia. Aha, no jasne. Wietnam. - Czy ty myślisz, że Wietnam to jest jakieś miasto w Chinach? Prowincja może? - Zapytała, patrząc na niego przez moment jak na rasowego debila, widocznie oburzona, po czym podniosła wzrok na śnieg wirujący leniwie nad uliczką. - Dobra, nieważne. Przecież i tak to zjem - przyznała bez bicia, a potem ugryzła suchy makaron. Nie był zły, ale chyba faktycznie poczeka na powrót do domu i spróbuje tego cuda kulinarnego na ciepło.

Przez chwilę milczała, jakby coś analizując. Można byłoby, że to maniery, bo się nie powinno mówić w trakcie jedzenia, ale to nie tak, że kiedykolwiek ta zasada Mewę powstrzymała. W końcu spojrzała na niego ponownie, unosząc lekko brwi.
- Nie obchodzisz Yule z rodziną, czy coś? - Zagaiła, marszcząc brwi nieco. Nawet jeśli nie było u Rookwoodów kolorowo, zwykle takie święta i tak przyciągały wszystkich do jednego stołu. Takie okazje działały jak magnes na toksycznych członków familii.



I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#3
09.01.2025, 22:30  ✶  

O, o! Chiński Nowy Rok! Wspaniałe święto i Sauriela cieszyłoby bardziej, gdyby matrona Changów go lubiła. Niestety (albo i nie?) - nie lubiła. Z wzajemnością zresztą. Nie wchodzili sobie w drogę, na szczęście ich interesy wcale się ze sobą nie pokrywały, bo Sauriel miał w piździe, gdzie latają te chińskie małe nóżki, dopóki nie wchodziły bez porozumienia do jego rewiru, a akurat z tym jakoś nie było problemu. Szczególnie, że teraz może już nie ćpał - ale był okres, gdzie robił to na potęgę. Z naddatkiem nawet. Wszystko po to, by ściszyć ten pieprzony głód. Alkohol był przy tym jak soczek do popijania. No i była Mewa - a jej małe nibynóżki mogły biegać jak dla niego po całym Nokturnie. I jeszcze by wyjebał komuś, kto uważał, że jest inaczej. Na szczęście nie musiał. Ona sama wiedziała, jak komuś przypierdolić.

- Miał. - Zaintonował, niekoniecznie przy tym starając się przy tym zabrzmieć przekonująco. Jeszcze tego by brakowało, żeby brzmiał jak sierściuch, który dokładnie w tym momencie wydarł się w oddali, jakby go żywcem ze skóry obdzierali. I może obdzierali. Ale nie ważne - on swoją wersję kociaka miał właśnie przed sobą, więc tam? Gdzieś w tych ponurych okolicach? Niech się dzieje wola Piekła! Bo chyba nikt nie sądził, że może się dziać ta niebiańska, right? - Kota będziesz bić? Pogryzłbym cię za to po kostkach. - Brakowało w tym zwyczajowej nastrojowości, szelmowskiego uśmiechu tak charakterystycznego dla jego ust. Jedno się nie zmieniło nigdy. A może jednak..? Może jednak bieg czasu sprawiał, że gasło tam światło i ciemność gęstniała, żeby pochłaniać wszystkie światła wokół - nawet te śmieszne lampeczki, które dumnie rozwieszali na największej choince na Pokątnej. Ale przecież to była noc - a nocą każdy cień mógł wydawać się głębszy. - Możesz też dać komuś dupy, ale na tej obsranej ulicy mały wybór. - Rozłożył ramiona, prawie jakby samego siebie oferował. Nierealne - bo wampir zaliczyć to mógł tylko to, co już zostało mu zaproponowane. Złamanie nosa ze strony osoby uważanej za... przyjaciółkę? Tak popierdolone rzeczy, jakie robił z Maeve i Stanleyem, to z nikim nie robił.

- A co? Jesteś z Wietnamu? - Przynajmniej poziom podłogi ciągle zostawał taki sam. Autentycznie był skonsternowany, bo przecież o co chodzi - od kiedy Mewa jest jakimś wietnamcem a nie chinką? Okej, mogła się tutaj urodzić, ale przecież nadal korzenie były gdzieś tam! No było to widać - w tych ostrzejszych rysach, w jej wielkich, ciemnych oczach i małej, okrągłej twarzyczce. Twarzyczce, którą lubił, nawet jeśli obrażanie siebie wzajem uważali za sport. Pytanie brzmiało tylko: kiedy pierwszy sprzeda drugiemu sierpowego w ryj. - To wstępniaczek, proponuje wyżerkę na Pokątnej. Ja stawiam. - Zarzucił rękę na jej ramię - schylając się przy tym na moment, chociaż w każdej chwili nogi tej panny mogły wyrosnąć jak szczudła i jeszcze naplułaby mu na głowę. - Mają tam zajebiście wielką choinkę. Widziałaś? Świeci jak sam skurwysyn. Niby chodzi o to, żeby wieszać tam lampki, ale ja jebie, Mewa... - Spojrzał na nią tak, jakby właściwie ta choinka mu się już odbijała w ślepiach. - Jak ja kurwa chciałbym potykać te ruszające się frędzle i pierdolniki i zobaczyć, jak spadają. - Każdy ma jakieś marzenia. Niekoniecznie wszystkie zaliczały się do standardowego "dzielmy się szczęściem na święta". Chociaż Sauriel poszedł po Mewę - więc chciał się z nią podzielić tą radością! Puścił ją i zamaszystym gestem zaprosił na tę jakże romantyczną randkę mającej na celu spierdalanie bombek z choinki wieszanie bombek na choince.

- Nie są moją rodziną. - Mruknął, spoglądając na ciemną uliczkę, na której śnieg zachrupał pod grubymi podeszwami butów. Równie ciężkie były te cztery krótkie słowa.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#4
18.01.2025, 03:36  ✶  
Maeve zmrużyła oczy, zerkając na Sauriela z tym swoim charakterystycznym, półkpiącym uśmiechem, który sugerował, że zaraz padnie jakaś uszczypliwa uwaga. Było coś niepokojąco znajomego w jego tonie, ale bardziej niż słowa, uwagę przyciągała atmosfera. Nokturn otaczał ich jak stary, podarty płaszcz - ciemny, ciężki i lepkawy od wilgoci, która wdzierała się pod skórę.
- Przestań, bo się podniecę - odparła na obietnicę gryzienia, samej przygryzając wargę. Prawie się nawet oblizała, ale przypomniała sobie, że właśnie sugeruje coś takiego facetowi i kwas żołądkowy podszedł jej do gardła. Poza tym widziała, że Sauriel nie do końca był sobą. Zapamiętywała twarze jak nikt inny, ot, zboczenie zawodowe, więc też czuła, że czegoś znajomego w jego wyrazie brakowało. Jakby błysk w oku na moment przysłoniły ciemniejsze chmury. Dlatego zaśmiała się jedynie, kiedy zaproponował danie dupy, choć mogła powiedzieć, że niestety jego matki nie ma już z nimi, więc świąteczne puszczanie się już nigdy nie będzie takie samo.

Skrzypienie śniegu pod jej butami odbijało się echem w ciasnych zaułkach. Kiedy wampir zapytał, czy jest z Wietnamu, Maeve zmarszczyła brwi i spojrzała na niego jakby chciała niemo zapytać, czy się może szaleju nie najadł. Gdyby miała dostawać galeona za każdy jego zjebany komentarz, dawno mogłaby się wyprowadzić z Nokturnu.

- Czy twojego łba używali do odbijania tłuczka podczas meczów Quidditcha? Jestem z Londynu - wypluła z siebie oczywistość, machając tą zupką gniewnie, jakby chciała mu makaron na czole rozkruszyć. Nie była jednak skora do marnowania jedzenia, więc schowała Vifona za pazuchę kurtki, a rękoma zanurkowała głęboko w kieszaniach. Palce z zimna zaczynały jej świerknąć.

- Wreszcie zaczynasz mówić moim językiem. - Uśmiechnęła się szeroko, słysząc propozycję wyżerki i to na koszt Rookwooda, ale potem od razu kontynuowała, żeby nie zdążył powiedzieć, że przecież nie mówi po chińsku. Albo wietnamsku. - Nie widziałam, bo nie łażę tam bez wyraźnego powodu. Pokątna mnie nieziemsko wkurwia - wzdrygnęła się aż wyznając mu to, przede wszystkim na myśl tych pstrokatych tłumów, które się wleką wzdłuż chodników jak ćmy, spacerując mozolnie i nie dając człowiekowi przejść naprędce, żeby mógł zrobić swoje i zapomnieć o tym koszmarze. Niemniej dla jedzenia poszłaby gdziekolwiek, nawet do piekła i z powrotem. - Możemy się na choineczkę wspiąć, jeśli chcesz. Ścigać się, kto pierwszy ściągnie gwiazdę z góry - zaproponowała, uśmiechając się dziko. Już widziała oczyma wyobraźni, jak skaczą po gałęziach jak małpy, w akompaniamencie przejętych krzyków widowni. Na myśl o tej adrenalinie poczuła, że się jej od razu ciepło robi.

- Czaję, zbieżność nazwisk przypadkowa. - Zaadresowała to krótko, ale urwała temat, bo choć ich rozmowa toczyła się w typowym dla nich, zaczepnym tonie, Maeve zauważyła, że coś w reakcji Sauriela wydawało się inne. Może to była ta noc - ciemniejsza niż zwykle, przesycona czymś nieuchwytnym, jakby nawet powietrze zamarło, oczekując na coś więcej. - Możemy cię adoptować, jak chcesz. Moja matka cię nie polubi, ale ona nikogo nie lubi, więc nic nie tracisz - zaproponowała w żartach, dźgając go lekko łokciem, ale nadal nie wyjmując rąk z kieszeni.



I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#5
21.01.2025, 18:07  ✶  

Uniósł kącik ust ku górze. Może (ale tylko może) gdyby nagle zaczął być kobietką w opresji (i to niekoniecznie potrzebującą być z opresji ratowaną, a tworzącą opresje) to MOŻE wtedy uwierzyłby, że to naprawdę brzmiało w jej uszach podniecająco. W jej mało-wielkim świecie, który... gdzie właściwie drążył korytarze codzienności?

Wsunął dłonie do kieszeni spodni. Para z ust Maeve była najlepszym dowodem na to, że życie mogło kwitnąć nawet o tej porze roku. Dość podłej, ktoś by powiedział, z drugiej strony chyba stanie się ulubioną porą roku Sauriela. Krótkie dni, długie noce, całe miasto nagle do zwiedzania... tylko jakoś ludzie o wiele mniej chętnie się wałęsali po ulicach. Nie brakowało jednak dzieciaków rzucający się śnieżkami i bałwanów z wbitymi marchewami zamiast nosów. A przynajmniej nie brakowało ich poza Nokturnem. Bo tutaj... cóż. Tutaj brakowało wszystkiego. Z drugiej strony to właśnie tu znajdowało się to zejście do Podziemi - jakoby obietnica życia wiecznego, gdzie żaden durny auror nie zapuści swoich macek.

- No kurwa, przecież wiem! - Kłamstwo, nie wiedział. Ale oparcie się na progu i wskoczenie zaraz do rzeki, by popłynąć z flow, było zdecydowanie lepszym wyborem od tkwienia w marazmie. Wystarczyła tylko jedna Maeve - i to nawet nieszczególnie się przy tym starająca. Jeśli metamorfomag mógł zmieniać swój kształt ciała, jego masę, kości nawet, to czy mógł też zmieniać swój mózg? Pytanie na śniadanie. - Ale Changowie są z Chin, to co mówisz o jakimś Wietnamie. - Gdzie to jedno do drugiego! Czasami zapominał, że czarodzieje niekoniecznie byli dedukowani z geografii, więc potrafiło się im to wszystko pierdolić. Czy na mapie świata Maeve szukałaby Wietnamu w Chinach? Tylko jak tu się irytować, kiedy taki piękny pomysł był ci przedstawiany? Sauriel aż obrócił głowę w jej stronę, a w jego oczach wielki szacunek i uznanie. Może jednak potrafiła sobie zmieniać mózg. Albo wymądrzała przez te wszystkie miesiące ograniczonego kontaktu. No, przynajmniej dla Sauriela to było zmądrzenie, bo jednak większość osób uznałaby, że wspinanie się na drzewko na Pokątnej to bardzo chujowy pomysł. Pokiwał baardzo wyraźnie głową, żeby czasem nie przegapiła, jak bardzo akceptował ten pomysł.

- Sauriel Chang. Jak to brzmi? - Gdyby się uprzeć, trochę zmienić pigment jego skóry... czarne włosy i oczy już miał... może make up na oczy? Trochę wielki na chińczyka, ale czego teraz nie robią z tym GMO... - Dobrze wiesz, że mężczyzn darzy szczególną nienawiścią. Na pewno mam w jej serduszku swoje specjalne miejsce. Tak tyci-tyci... - Pokazał palcami jak tyci. - Dobra ta zupka? Bez zupy. - Tylko z samym makaronem, a Sauriel w sumie nie rozpakowywał bardziej, żeby spoglądać, czy tam coś poza makaronem było. W sumie musiało być, dalczego inaczej nawaliby to ZUPKĄ, a nie po prostu "chińskim makaronem".


Drzewko na Pokątnej robiło fenomenalne wrażenie. Teraz ta uliczka była dość pusta. Ludzie pochowali się w domach, świętowali ze swoją rodziną. Pewnie właśnie, według tradycji, siadali do biesiadnego stołu, albo może rozdawali sobie upominki.

- Ciiiichhaaa - hyc! - nooooc... Święęta... - hyc! - noooc.. - Śpiewał dumnie jeden z okolicznych, dumnych reprezentantów tej ulicy, czyli Pan Żul. Przechodził sobie kulturalnie bokiem, z flaszeczką w ręku, pewnie szczęśliwy, że w końcu (choć przez chwilę) nie wyganiają go stąd służby porządkowe. Przechodnie mijali go łukiem, choć większość oglądała się z obrzydzeniem. Jedna czy druga rodzina kręcili się przy drzewku, ustawiając bombki, co przez moment skupiło spojrzenie Sauriela. To jak ojciec podsadzał dziecko na barana, kiedy z jego rąk ulatywała magiczna bombka, która przyjęła formę ołowianego żołnierzyka.

- No? Dojebana, co? - Teraz to on szturchnął łokciem Maeve, w końcu na nią spoglądając, żeby zobaczyć jej reakcję.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#6
26.01.2025, 21:35  ✶  
Maeve westchnęła teatralnie, jakby jego słowa wibrowały w powietrzu tak nieznośnie, że nie mogła tego znieść. Zamiast odpowiedzieć, uniosła brew i utkwiła spojrzenie gdzieś ponad jego ramieniem, jakby patrzyła na coś znacznie bardziej interesującego niż Sauriel we własnej osobie. Tyle że wokół było tylko pustkowie Pokątnej, przynajmniej w ich zakątku tej ulicy.
- Sauriel Chang? - Powtórzyła z powątpiewaniem, marszcząc lekko nos, jakby próbowała oswoić się z tym konceptem. - Nazwisko spoko, imię głupie. - Przewróciła oczami, ale kącik ust uniósł się w lekkim, ledwie zauważalnym uśmiechu. - Wiem, że moja matka nienawidzi mężczyzn, ma słuszne powody. Ale masz rację, ty raczej byś jej nie nawrócił - zaśmiała się, wypuszczając powietrze nosem. Madeleine często narzekała, że Mewa ma więcej kolegów niż koleżanek, a ponadto jeden głupszy od drugiego. Miała przeczucie, że sentyment matki się nie zmienił. - Zupka? Na sucho jest w niezgorsza, ale ma jakiś chemiczny posmak. - Odparła, ale na chwilę się zawahała. - Znaczy, żeby nie było, że wybrzydzam. Nadal smakuje o niebo lepiej niż te fluorescencyjne grzyby ze Ścieżek, ale myślę, że zostawię resztę na potem, spróbuję w domu zalać ją wrzątkiem. Wyślę ci recenzję sową - obiecała, decydując się postąpić zgodnie z instrukcją.

Jej dłoń wsunęła się głęboko do kieszeni kurtki, bo chłód powoli wciskał się pod materiał, przypominając o tym, że zima w tym roku dawała się we znaki. Może dlatego tak niewiele osób kręciło się przy choince, bo widziała ich zaledwie paru, nie zapominając oczywiście o tym przypadkowym menelu od koślawego remiksu Cichej Nocy. Słysząc pierwsze takty pieśni, Maeve parsknęła krótkim śmiechem, który szybko zagłuszył kolejny podmuch wiatru.

Dotarli bliżej choinki, a Mewa mimowolnie zwolniła kroku. Światła mieniły się w magicznej feerii barw, odbijając się od bombek i tworząc na śniegu istny spektakl. Sauriel ją szturchnął, a ona odpowiedziała krótkim spojrzeniem spod przymrużonych powiek.
- Robi wrażenie - przyznała, kiwając głową z niemrawym uznaniem. Oparła się na jednej nodze, lekko przekrzywiając głowę, by lepiej przyjrzeć się drzewku. - Chociaż... - Zmarszczyła brwi, przyglądając się bliżej jednemu z wierzchołków. - Myślisz, że dalibyśmy radę wdrapać się na samą górę i zamienić tę gwiazdę na coś bardziej... interesującego? - Uniosła brodę w jego stronę, wyzywająco, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech, który zdradzał, że nie spodziewała się, że Sauriel się zawaha. Jeśli coś w nim było pewne, to to, że nigdy nie odmawiał wyzwań - szczególnie tych głupich i potencjalnie nielegalnych.
- W ogóle, o co biega z tymi bombkami? - Zagaiła, wskazując na ludzi, którzy jeszcze wieszali ozdoby na drzewku. - Ministerstwa nie stać na ozdoby i zorganizowali ogólnoczarodziejską zrzutę? -


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
29.01.2025, 02:09  ✶  

Nastrój, jakże świąteczny, mógł być najbardziej wisielczy na świecie, ale z Maeve w końcu dotarło do tego - Sauriel się zaśmiał. Słysząc to połączenie imienia i nazwiska w ustach tej małej chinki (która mówiła coś, że jest wietnamką, a jednak że angielką - i weź tu zrozum kobiety) został pokonany własną bronią. A była całkiem potężna, bo nazywała się: głupota. Doraźnie: absurd. W tym wypadku był używany ten ostrzejszy koniec, czyli absurd we własnej osobie.

- No kurwa, jest debilne. - Zgodził się, chociaż nie dlatego, że go nie lubił. Nawet nie dlatego, że nie pasowało do nazwiska. No bo co, bo może MEWA Chang już do siebie pasowało? No nie pasowało! Prawdopodobnie był jednak jeszcze trochę za trzeźwy, żeby to mówić. - Bo jest przekręcone. Uwaga, to pierdolony językołamacz: Saureil. Tak powinno brzmieć moje imię. Ale ktoś dał dupy. - Już po tym, jak przyszedł na ten świat. Ale przedtem też, bo przecież jakoś musiał się narodzić... - Za mało we mnie wierzysz. Jeszcze zostanę bogobojnym kapłanem i podbiję serca wiernych, zobaczysz. Zaproszę cię do mojego klasztoru. Wtedy przyjdę, odmieniony, do Twojej matki. I przekonam ją, że nowe nieżycie - nowy ja. Sauriel Chang. - Wyciągnął rękę przed siebie wolnym, dramatycznie teatralnym gestem. Nie żeby był dobrym aktorem, więc to niekoniecznie wyglądało tak pompatycznie, jakby sam sobie tego życzył, ale hej - ponoć liczy się gest. Jak to, że przynosisz suchy makaron kumpeli do jedzenia. Nawet nie wiedział, że właśnie wypowiedział samospełniającą się przepowiednię. - Czekam na relacje. - Jemu jedzenie czegokolwiek w ogóle nie wychodziło po przemianie. Dobrze wchodziła tylko ruda, która chwilowo czekała w jego kieszeni.


- Dojebana. - Powtórzył, ale był kontent z reakcji swojej towarzyszki, bo znowu gapił się na magiczne drzewko. - Czy ty też masz ochotę potykać te bombki i je pozrzucać, czy to tylko ja? - Straszne uczucie, taka silna potrzeba, żeby... się przyczaić... zapolować na te... ruszające się chujostwa na gałązce. W aktualnym stanie sam czuł się na tyle oświetlony - i oświecony - że ciemne chmury zostały nieco przegnane znad jego głowy. Mógł tutaj przyjść sam, napić się sam, samemu powiesić bombkę i potem sammeu odjebać szajs. Zrzucając bombki innych. Ale wtedy te chmury nadal by tam były. Nic by się nie zmieniło - może tylko poczucie, że naprawdę jest tutaj sam. Tymczasem - nie był. Nigdy nie był pewien, na ile Maeve go lubił, a na ile... chyba się nad nim litowała. Ale to litowanie się trwało już całkiem długo, co? Jakoś... od samego Hogwartu. Choinka więc mogła sobie błyszczeć - ale oczy Sauriel rozbłysły naprawdę, kiedy do jego uszu dotarła propozycja o wyścigach na szczyt choinki. - GENIALNE. - Poziom szacunku, jaki ta kobieta w nim właśnie wzbudziła, wzrósł do bardzo wysokiego poziomu. Chyba odbił się od górnego pułapu maksymalnego szacunku do żywienia. Istniał taki w ogóle?

- Ni chuja nie wiem, o co chodzi z bombkami, ale... wiem, jak taką zawiesić. Cho. - Miał ochotę zapalić, ale skoro zaraz mieli biegać po choince to sobie darował. Zamiast tego wziął ją pod rękę i podprowadził do miejsca, gdzie dumna tabliczka głosiła: złóż życzenie!, tylko w o wiele ładniejszym ujęciu. - Musisz pomyśleć życzenie. Takie dla siebie i dla... dla kogoś innego. Bombka sama zmieni się w twoich rękach. I sama tam podleci. - Wskazał palcem na choinkę, tak, jakby Maeve mogła ją jakimś cudem przegapić. No cóż, jeśli przegapiła, to właśnie Sauriel jej pomógł ją odnaleźć! Miałoby sens, że jednak nie przyuważyła, bo wtedy nie powiedziałaby tylko "ROBI WRAŻENIE". Jak jakiś typiarz z ławki szkolnej, co bardzo chce play it cool. Ech ci chińscy wietnamczycy z londynu...

Sauriel sam złożył dłonie. Czarny kot ukształtował się na nich i przeciągnął leniwie, patrząc na niego teraz oceniająco i z pogardą. Dokładnie tak, jak ponoć nie patrzyli ludzie, którzy mogli przyglądać się tutejszym dziełom. Chcę być wolny. Taki banał jak - chcę być szczęśliwy. Jak - chcę być zdrowy. Tak wiele rzeczy kryło się pod tym jednym słowem - wolność. Rzecz dla niego najważniejsza. Ale kiedy myślał, co mógłby życzyć bliskim... Żeby się Stanley na ten głupi ryj nie wyjebał, a Maeve znalazła swoją Bonnie, dla której będzie Clydem. Kot miałknął i susem pomknął w powietrze, w kierunku samej choinki. Usiadł na jednej z gałązek, ewidentnie ze wzgardą oceniając to, że inne bombki, jak te frajerki, postanowiły zwisać, zamiast wygodnie się położyć.

Zerknął na Maeve i na to, jak jej bombka wyglądała, zanim rzucił:

- To co? Kto pierwszy na szczycie choinki? Trzy, dwa, jeden...

Jak to dobrze, że Ministerstwo przemyślało, by bombki nie obciążały drzewka. Dzięki temu Sauriel Rookwood i Maeve Chang też go zbytnio nie obciązali.


CZY WYGRANA O SZCZYT POKĄTNEJ CHOINKI JEST W KIESZENI?!
Rzut PO 1d100 - 34
Slaby sukces...


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Maeve Chang (1364), Sauriel Rookwood (2562)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa