• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[5.09.1972] Ribcage | Cynthia, Rodolphus

[5.09.1972] Ribcage | Cynthia, Rodolphus
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#1
01.01.2025, 16:29  ✶  
5 września 1972, południe
Dom Rodolphusa -> Walia, Aberystwyth

Used to be, I had light,
I had fire in my chest,
Oh but now I'm all out,
And I've got nothing left.

Czy czuł się źle z tym, że w liście podał Cynthii Flint najpierw swój własny adres, zamiast spotkać się z nią na miejscu? Być może gdzieś z tyłu mózgu gniotło go nieprzyjemne uczucie, podnoszące głosik, iż skoro zdecydował się zaufać blondynce kilka miesięcy temu, to nie powinien nakładać na ich spotkania dodatkowych środków ostrożności. Lecz jakże miał tego nie robić, skoro Robert nie żył, a to właśnie on polecił Cynthię do współpracy, i wszystko się posypało? W chwili, gdy Mulciberowi zaczęło odwalać, a jego paranoja pochłonęła doszczętnie jego psyche, Lestrange zwątpił. Zwątpił na tyle poważnie, że sam wpadł w tę pułapkę, z której Roberta uratowała jedynie śmierć. Czy i jego to czekało: tego nie wiedział. Mógł podążać wieloma ścieżkami, lecz kresu żadnej z nich nie widział. Wiedział jednak, że w przypadku zarówno Flint, jak i istnienia swojego laboratorium, musiał być bardziej niż ostrożny. Polecił ją Mulciber: należało więc upewnić się, że między nimi nic się nie zmieniło, że wspólne ustalenia zostały takie same. No i skoro powiedział A, wypadałoby powiedzieć B - skusił blondynkę obietnicą wnikliwych, nie do końca legalnych badań. Przyciągnął ją do siebie, kusząc czymś, czego nie mogło dać jej Ministerstwo. Czy to jednak wystarczy, by trzymała język za zębami?

Adres, który Rodolphus podał Cynthii, znajdował się w Little Hangleton. Był to domek, całkiem urokliwy, nie do końca pasujący do aparycji ascetycznego Lestrange'a: to był niewielki, piętrowy budynek, wzniesiony w stylu klasycznym. Fasada budynku pokryta jest delikatnym, pastelowym tynkiem, a dach wykończono ciemniejszą dachówką. Okna ozdobione są białymi ramami, a w niektórych z nich można dostrzec puste doniczki. Z tyłu domku rozciąga się malowniczy ogródek, w którym rosną różnorodne kwiaty i krzewy, a także zioła. Jest to idealne miejsce do relaksu — znajduje się tu drewniany taras z meblami ogrodowymi. Ogród otoczony jest niskim płotem, co zapewnia prywatność i względny spokój. Widać, że dba o niego doświadczony ogrodnik, szczególnie jeżeli wziąć pod uwagę niechęć Lestrange'a do kwiatów. Po obu stronach drzwi znajdowały się kinkiety ze świecami, które rzucały przyjemnie miękkie, ciepłe światło na klamkę. We wrześniu noc zapadała dużo szybciej, niż w sierpniu, z tego też powodu płomień palił się już o tej porze.

Było południe, w Little Hangleton panował spokój. Nikt nie kręcił się między domkami, psy nie szczekały ostrzegawczo, gdy Cynthia pojawiła się na ganku przed drzwiami Rodolphusa. Drewno nie skrzypnęło, gdy postawiła pierwszy krok na deskach. Zupełnie tak, jakby w środku nikogo nie było. Nie widziała mignięć cieni za firankami, nie widziała dymu unoszącego się z komina. Nie widziała nikogo na zewnątrz, lecz mimo tej tajemniczej pustki i ciszy: dom nie wydawał się upiorny i odstręczający. I to na pewno był adres, który podał jej Lestrange.
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#2
06.01.2025, 17:22  ✶  
Rodolphus Lestrange zaoferował jej coś, czego odrzucić zwyczajnie nie mogła. I nie chciała. Możliwość rozwoju i wyjścia poza schemat, co być może było szansą na malutki krok do przodu w sprawie badań nad przypadłością zimna wywleczonego z limbo. Mogła znać całą teorię świata, ale bez doświadczenia, a przede wszystkim odpowiedniego miejsca oraz okoliczności, jej plany i aspiracje nie mogły się spełnić. Zmuszało ją to do wychodzenia poza strefę własnego komfortu. Wiedziała, że przekraczanie granic w nekromancji niosło ze sobą ryzyko bardzo podobne do tego, które stanowiła stosowana w nadmiarze czarna magia, ale działało znacznie brutalniej. Panujący dookoła zamęt i tocząca się wojna pomiędzy umownymi siłami dobra i zła, była jej na rękę, bo nikt nie zwracał uwagi. Trupy zapełniały kostnice, a ona mogła prowadzić badania, których nikt nie kwestionował i nie dopytywał, dlaczego wykorzystała takie, a nie inne metody.
Z czasem zaczynało to przypominać błądzenie we mgle, a w Cynthii rozpalała się mała iskierka zirytowania od zbyt długiego tkwienia w martwym punkcie.

Dlatego też nikomu o ich rozmowie nie wspominała, stawiając się w umówionym miejscu chwilę przed wyznaczoną godziną. Nie lubiła się spóźniać. Ojciec był zbyt pochłonięty własnym biznesem i pomocą udzielaną jednej ze stron, o której myślał, że nie wiedziała. O brata martwić się nie musiała, a inne afery towarzysko-uczuciowe odłożyła na bok, ustalając pewną hierarchię, priorytety. Omiotła spojrzeniem budynek, przed którym się znalazła — niepozrony, właściwie całkiem uroczy, kontrastujący z czernią i stalowym odcieniem błękitu, który z nim kojarzyła. Ludzie mieli swoje dziwactwa lub tworzyli fasady, chcąc, aby społeczeństwo lub rodzina postrzegało ich inaczej, niż malowali się w rzeczywistości. Nie było w tym nic złego. Może Lestrange w obrazie urokliwego domku dostrzegał coś, czego pragnął? A może był to tylko kamuflaż, może dom po babci? Przesunęła placami po pasemku jasnych włosów, ruszając w stronę drzwi. Tkwiąca na ramieniu torebka zakołysała się leniwie, gdy uniosła dłoń, stukając w drzwi. Wiatr przemknął leniwie pod materiałem, zostawiając na skórze orzeźwiający chłód — mieli szczęście, bo początek września wciąż był słoneczny i ładny, chociaż od połowy zapowiadano opady, tak przynajmniej mówiła pracująca na recepcji kobieta, królowa plotek Ministerstwa Magii. Cofnęła się pół kroku, wbijając spojrzenie w klamkę, pozwalając sobie na nieco łagodniejszy wyraz twarzy, bo co, jeśli faktycznie otworzy jakaś babcia? Ich rodzina była naprawdę duża i nawet jeśli spędzała dużo czasu z Tori już od dziecka, to wciąż wiele jej gałęzi pozostawało tajemnicą.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#3
06.01.2025, 22:30  ✶  
Domek był urokliwy, idylliczny wręcz. Zarówno okolica, jak i ogród, wyglądały niezwykle spokojnie i pięknie. Ciepło niemalże. To tak bardzo nie pasowało do Rodolphusa, że wrażenie to wgryzało się w mózg, powodowało nieprzyjemne kłucie i swędzenie. Nie na tyle mocne, by doprowadzać do ostateczności, lecz również nie na tyle słabe, by łatwo je było zignorować. I właśnie o to mu chodziło - bowiem nikt poza kilkoma wyjątkami nie miał pojęcia, że ten uroczy domek zamieszkuje Lestrange. Lestrange, który otworzył Cynthii drzwi w chwili, gdy ta cofała się w pół kroku, by wbić wzrok w klamkę. Na jej widok uśmiechnął się zdawkowo, ledwo unosząc kąciki ust. Wydawało się to być jednak przyjaznym gestem, tak samo jak odsunięcie się z progu i zaproszenie Flintówny ruchem ręki do środka.

W jego oczach nie kryło się zwyczajowe zimno, które widziała wcześniej. Dzisiaj buzowała w nich energia, którą można było przyrównać do podekscytowania. Mimo iż młody mężczyzna doskonale panował nad swoimi odruchami i nie dawał po sobie poznać kolejnych dreszczy podniecenia, spowodowanych tym, co mieli dzisiaj robić, tak emocje te były zbyt silne, by mógł je wymazać z oczu. Nie, nie cieszył się na widok Cynthii Flint: cieszył się na widok koronera, który miał praktyczne i teoretyczne przygotowanie. Cieszył się na współpracownika, który został nie tylko polecony, ale i przewyższał go w niektórych tematach bardziej niż znacznie. W przeciwieństwie do Roberta nie widział żadnego problemu w tym, że miał przed sobą kobietę. Tylko głupcy lekceważyli innych ze względu na płeć.
- Miło cię widzieć, Cynthio - nie zmienił się od czerwca. W zasadzie gdyby Cynthia sięgnęła pamięcią do ich pierwszego spotkania, mogłaby odkryć, że Lestrange wygląda identycznie. Różniły się nieco odrobinę pasma czarnych włosów, zaczesanych do tyłu, lecz ubiór był taki sam. Na pewno były to inne ciuchy, ktoś o takim rodowodzie nie pozwoliłby sobie na chodzenie non stop w tych samych egzemplarzach odzieży, lecz wyraźnie wskazywało to na jego upodobania. Wyrzucał z głowy przymus podejmowania codziennych, trywialnych decyzji, by mógł skupić się na czymś większym. - Nie odkładaj torebki, nie zostaniemy tu długo.
Upewnił się, że jest sama. Że nie wpadną za chwilę Aurorzy, zaalarmowani przez zdrajcę. Czy ją podejrzewał? Nie, ale skoro nie ufał samemu sobie, to jak mógł ufać innym?

Gestem zaprosił kobietę do salonu. Był niewielki, lecz już bardziej pasujący do osobowości Rodolphusa. Urządzony w ciemnej, szmaragdowo-drewnej tonacji, przywodzącej na myśl Slytherin. Meble z ciemnego orzechu był idealnie nowe, a całe pomieszczenie pachniało świeżością. Nie było to miejsce, w którym zamieszkiwał od lat: nowość aż wibrowała w powietrzu. Na Cynthię, wzorem jego mieszkania w Londynie, czekały dwa głębokie fotele obite tapicerką w szmaragdowym kolorze, miękką w dotyku, oraz takaż sama kanapa do kompletu. Oddzielał je niski, kawowy stolik, na którym znajdowała się książka. W pomieszczeniu był też dywan, oczywiście, a także kilka regałów. Nie były jednak zapełnione książkami w całości: dopiero pierwsze półki zaczynały się uginać pod ich ciężarem. To, co jednak było najbardziej interesujące, to niewielki stolik w rogu pomieszczenia, na którym znajdował się wysoki, szklany klosz. W środku zaś widniał miniaturowy budynek w kolorach czerni. Coś poruszało się dookoła niego, mniej więcej w połowie wysokości.
- Chcesz się czegoś napić, zanim przeniesiemy się w bezpieczne miejsce? - zapytał uprzejmie. Cynthia była przyzwyczajona do zimnego, surowego wystroju kostnicy, lecz wciąż domek, który posiadał w Walii, pozostawiał wiele do życzenia. Zabieranie kobiety, szczególnie tak utalentowanej, w takie miejsca było niemalże obrazą, którą starał się zmazać jeszcze przed pokazaniem jej, gdzie pracuje. Zaraz po jego słowach coś pod kloszem zapukało w szkło i uniosło się nieco w górę, lecz Rodolphus to zignorował. Przypominało dryfujący w powietrzu mały, czarny płaszczyk.
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#4
06.01.2025, 23:09  ✶  
Domku nie otworzyła babcia w różowym swetrze, co blondynka przyjęła z ulgą.
Gdy drzwi drgnęły, podniosła spojrzenie i napotkała twarz ciemnowłosego mężczyzny o oczach w kolorze stali. Brew jej nieco drgnęła, dając przejaw zaskoczenia na jego widok w pastelowym, uroczym budynku, jednak zaraz uśmiechnęła się lekko i kiwnęła delikatnie głową na przywitanie, przyjmując zaproszenie i wchodząc do środka. Nie rozejrzała się jednak po wnętrzu, jeszcze nie teraz — skupiając uwagę na gospodarzu, który wyglądał w scenerii na zewnątrz, jakby należał do złej bajki. Tylko jaka była jego bajka? Z trudem powstrzymała chęć zerknięcia na jego przedramię, uświadamiając sobie, że istniały pewne granice. Zdawał się drżeć wewnętrznie w stopniu podobnym do tego, który jej towarzyszył od rana, ale może to była tylko wina wczesnojesiennego powietrza, które zdołało wedrzeć się do wnętrza.
Prawda była taka, że pomimo ciekawości i pasji, starała się zachować ostrożność i nie ekscytować tak, jakby chciała. Nie miała pojęcia o jego umiejętnościach i badania, nie wiedziała też, czego się po nim spodziewać, jako po człowieku, nawet jeśli z jego nazwiskiem miała wieloletnią styczność. Trzeba przyznać — każdy Lestrange był skrajnie różny.
- Ciebie również. Urocza okolica. - zaczęła w odpowiedzi, ale w spokojnym głosie brak było złośliwości czy jadu, ot szczery komentarz na jego lokum, zwłaszcza nawiązując do białych okiennic i donic z kwiatami. Uwielbiała rośliny. Przytaknęła, wracając uwagą do jego spojrzenia, bo chwilę wcześniej mimowolnie, ale i w sposób naturalny, pozbawiony gapienia się, zlustrowała go wzrokiem. - Jak sobie życzysz.
Nie odłożyła torebki, jak prosił, poprawiając ją na ramieniu. Nie tylko ona była powściągliwa i rozsądna, ale nie było w tym absolutnie nic dziwnego, bo każde z nich miało na tyle styczności z zakazanymi rzeczami, że dostaliby cele w Azkabanie. Do tego była z samego serca Ministerstwa, mając bezpośrednią styczność z aurorami i przypadkami nadużyć czarnej magii.

Salon kontrastował z elewacją i przez chwilę zastanawiała się nad tym, czy Rudi miał w sobie tak wiele skrajności i kolorów, czy może wszystko było kwestią przypadku. Tym razem jednak wnętrze omiotła z błyskiem sentymentu w oczach, krótkim uśmiechem. Jak dawno temu była w pokoju wspólnym Slytherinu? Zrobiła kolejny krok do przodu, obcas uderzył o podłogę, a ona odwróciła głowę w stronę regału, zainteresowana księgozbiorem. Na jego pytanie wydała z siebie ciche mruknięcie zamyślenia, bo przez chwilę faktycznie przeszła jej myśl o herbacie, żeby zaraz pokręcić głową i zerknąć na niego przez ramię.
-Nie, dziękuje. Mogłeś uprzedzić, że dopiero zaczynasz uzupełniać bibliotekę. Przyniosłabym Ci mały prezent. - wzruszyła delikatnie ramionami, wracając uwagą do ksiąg, których tytuły wytłoczone na grzbietach pochłaniała wzrokiem. To wiele mówiło o człowieku. Nie sądziła, że trzymał tu te tomiska, które by ją najbardziej interesowały, bo nieodpowiedni gość i mały donos mogłyby sprawić kłopoty, ale liczyła na coś ciekawego. Uniosła dłoń, przeczesując ręką włosy, pozwalając im leniwie opaść na plecy i zakołysać się, gdy odwróciła się w stronę mężczyzny, napotykając jego spojrzenie. Stuknięcie w szkło zwróciło jej uwagę na kilka sekund, ale nie pytała. Nie dała też po sobie poznać tego, jakie myśli przywiodła do niej ów atrapa lub też model budynku, dookoła którego coś w ciemnym kolorze zdawało się niespokojnie dryfować. - To nie jest bezpieczne miejsce?
Niewinne pytanie uciekło spomiędzy jej ust, a ona przekręciła głowę na bok, lustrując go uparcie spojrzeniem. Trudno było o zaufanie w tych czasach, ale skoro potrzebował jej pomocy i sam wspomniał — pobieżnie, ale jednak, o swoich badaniach i jej tematyce, jaki miała wybór? Może mógł jej pomóc, znaleźć klucz. Tylko czy to była kolejna osoba bardziej zamieszana w wojnę, niż by sobie tego życzyła?
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#5
06.01.2025, 23:46  ✶  
Gdyby Cynthia jednak zdecydowała się zerknąć na przedramię Rodolphusa, zobaczyłaby wyłącznie materiał czarnej marynarki, spod którego wyzierał mankiet śnieżnobiałej koszuli. W innych, nieco bardziej intymnych okolicznościach, gdyby mężczyzna zdecydował się odsłonić skórę... Również zobaczyłaby pustkę. Piękny, blady płat czystej skóry. Lestrange był nad wyraz ostrożny, a mroczny znak zawsze ukrywał specjalnymi zaklęciami maskującymi, nawet jeżeli nie było możliwości, by ktokolwiek miał okazję, by zerknąć w tamto miejsce. Ale przecież nie był jedyny, który tak robił, prawda? To bajka, w której wilcy wyszli na ulicę i wtopili się w tłum przy pomocy doskonałego kamuflażu. Każdy mógł być wrogiem, każdy mógł być czarnym charakterem. Każdy mógł stanąć nagle przeciwko przyjaciołom czy rodzinie - świadomie lub nie. Ta niepewność i podejrzliwość mieszała ludziom w głowach. Brat śledził brata, a siostra podejrzewała siostrę. Małżeństwa szpiegowały się nawzajem. Ludzie dzielili się, miast jednoczyć. Powstawała wyrwa, rozkoszna przepaść, której dwa brzegi miał złączyć Voldemort.

Cynthia pochodziła z samego serca Ministerstwa Magii, Rodolphus zaś: z jego głowy. Departament Tajemnic był zbudowany z mniejszych i większych sekretów, które stanowiły małe cegiełki budowli, wzbijającej się ku niebu. Poszczególnym spoiwem byli kolejni Niewymowni, eksperymenty, zachowane artefakty i... przyszłość oraz przeszłość. Kto wie, co kryło się w tym Departamencie? Nawet sami Niewymowni tego nie wiedzieli, ograniczając się wyłącznie do swoich własnych komnat. Wiedzieli jednak dużo, lecz niechętnie dzielili się swoją wiedzą. Strzegli jej niczym Cerber Tartaru, nie dopuszczając nikogo choćby na krok - nie pozwalając nikomu na zanurzenie chociażby małego palca u stopy w wodach Styksu. A teraz on, młody i ambitny, miał się dzielić z równie młodą i równie ambitną kobietą tym, co wiedział. Nie były to sekrety Ministerstwa, lecz jego własne. Jego i Roberta. Wraz ze śmiercią Mulcibera opadły kajdany, które trzymały Rodolphusa. Pękły, rozsypały się w proch i uwolniły bestię, która - spotęgowana wydarzeniami w Mauzoleum - zaczynała działać coraz śmielej. Do tej pory się wstrzymywał, lecz ostrożności nie można było mylić z głupotą. Należało działać, dlatego też nie odpuścił i zaprosił Cynthię do siebie.
- Nie chciałem, żebyś czuła się jakkolwiek zobowiązana. Poza tym dopiero się przenoszę - odpowiedział, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Powiódł spojrzeniem tam, gdzie tkwił wzrok Cynthii: ku regałom. Były boleśnie puste, lecz nie bez powodu nie spieszył się z zapełnianiem ich na cito. Na półkach znajdowały się na ten moment wyłącznie pozycje naukowe, dotyczące anatomii i umysłu człowieka. Specjalistyczne, lecz legalne. Takie, które były na pograniczu, lecz nie zahaczały nawet o to, co powinno zostać ukryte. Cynthia nie dostrzegłaby tu żadnej książki, którą można by było określić mianem beletrystyki - czy posiadał jakąś w swoim domu na Horyzontalnej? Być może, lecz z jakiegoś powodu żadnej tu nie przeniósł.

Na pytanie, tak niewinne i zakończone lekkim przekrzywieniem głowy, uśmiechnął się. Wcześniej już to dostrzegł, lecz teraz miał pewność. Cynthia Flint była cholernie niebezpieczną osobą. Była niezwykle piękna, srebrzyste włosy, które rozsypywały się na jej ramionach, przypominały raczej pierwszogatunkowy jedwab. Nieskazitelna cera i głębokie spojrzenie, którym zdawała się kusić - to wszystko w połączeniu z inteligencją i wyuczonymi manierami oraz oszczędnością słów i gestów sprawiało, że zapewne połowa społeczeństwa z przyjemnością wpadłaby w jej otwarte ramiona, by wyszeptać w kształtne ucho wszystkie swoje sekrety. Podejrzewał, że nie musiała nawet pytać: ludzie sami śpiewali jej serenady płynące prosto z najgłębszych odmętów serca i pamięci. Przyjemnie było chociaż raz spojrzeć w lustro, nawet jeżeli pokazywało małe przekłamanie. Nie podejrzewał bowiem, by Cynthia była chociaż w połowie tak wyrachowana, jak on sam. Lecz może się mylił i sam wpadł w jej pułapkę, oceniając ją właśnie w ten sposób?
- Bezpieczeństwo miejsca zależy od doboru czynności, które się w nim wykonuje - odpowiedział spokojnie, wyciągając w stronę Cynthii rękę. - Pozwolisz?
Nie było innej drogi niż aportacja w docelowe miejsce. Jeżeli Cynthia cierpiała na nieprzyjemności, związane z teleportacją... Mogła czekać ją przykra niespodzianka, lecz przecież ktoś taki jak Rodolphus się nią zajmie, nieprawdaż?
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#6
07.01.2025, 01:05  ✶  
Gdyby zdecydowała się zerknąć, próbowałaby dojrzeć głębiej. Wykorzystać może nabyte umiejętności, spróbować oszacować prawdopodobieństwo. Zaskakująco dużo osób noszących ten tatuaż lub wspierających interesy Czarnoksiężnika tkwiło w jej życiu. Przed ojcem udawała, że nie widzi, a pozostałe sekrety, cóż, te trzymała dla siebie, bo przecież nie należały do niej. Znak ten wzbudzał w niej jednak pewne pytania, usiłował skusić perspektywami, które ofiarował, kosztem nagięcia własnych zasad. Z drugiej jednak strony dla Cynthii było to przecież normalne — być tym, kim chciano ją widzieć. Tak było praktyczniej, zapewniało jej to spokój. Kamuflaż zawsze był rozwiązaniem. Teraz jednak błękitne spojrzenie nie przemykało po materiale marynarki, nie odwracało się od młodej twarzy czarodzieja o stalowym spojrzeniu. Na znalezienie odpowiedzi przyjdzie czas później. Lestrange miał pecha, bo Flint była paskudnie uparta i gdy chciała uzyskać jakieś informacje, trudno było ją zniechęcić. Ciekawość była w jej przypadku czymś więcej niż pierwszym stopniem do piekła.

Niewymowni mieli przewagę ze swoimi sekretami, aurorzy nie mieli prawa w nich grzebać, jeśli nie uzyskali aprobaty któregoś z nich. Często wykraczały one poza podstawowy schemat dobra i zła, były bardziej złożone. O tyle, ile mógł być to fascynujący departament i pełna zagadek, słodka przyszłość — nie było to coś, co ją mogło usatysfakcjonować. Ludzkie ciało, jego możliwości, jak i sama styczność ze śmiercią były uzależniające, nawet jeśli z góry przegrane, bo śmierci nie dało się obedrzeć z sekretów. Im głębiej sięgałeś, tym więcej musiałeś zapłacić. Było to bezpieczniejsze miejsce dla popleczników.
Co mogło wyniknąć z połączenia wiedzy dwójki osób tak silnie zakorzenionych w swoich obowiązkach? Bo nie wątpiła w jego angażowanie, widoczne w spojrzeniu już tamtego dnia w kawiarni. W pozornie tylko jasnych oczach kryło się też niebezpieczeństwo, jakaś ciemność, ale nie w tak oczywistej formie, jak w spojrzeniu Louvaina. Zakamuflowana niczym tatuaże, osłonięta maskami.
Z zamyślenia wyrwały ją słowa Rudiego, na które pokręciła delikatnie głową, porzucając gdybanie na tematy, których poruszyć z nim przecież nie mogła. Jeszcze nie.
- Wezmę następnym razem. - zapewniła go tylko, czując, jak ramiona jej drgają w mimowolnym geście, sugerującym, że nie było to żaden problem. - Tak wiele miejsca na półkach stwarza miejsce na nowe możliwości. Być może odmiennych niż dotychczas autorów.
Ona swoich najlepszych, najmniej legalnych ksiąg też nie trzymała na widoku. Nie ukrywała ich w atlasach. Nie rozumiała nadal tego całego zakazu i nagonki na nekromancję, której stosowanie wystarczyłoby zwyczajnie zamknąć w kilku zasadach. Marnowali cały potencjał płynący z tej sztuki, która, chociaż powiązana ze śmiercią, mogła znacznie więcej niż krzywdzenie. Pozwalała sięgać dalej, niż do prostych prób pokonania śmierci czy też uzyskania młodości. Była niezrozumiała, a ludzie bali się tego, czego nie umieli zrozumieć.

Nawet jeśli kusiło ją zerknięcie w stronę stoliczka i istoty wewnątrz, nie odwracała pytającego spojrzenia od towarzysza, który uśmiechnął się — trudno stwierdzić, czy przez zadane pytanie, czy może z innego powodu, którego Cynthia nie mogła znaleźć. Jej kąciki ust też drgnęły, unosząc się ku górze delikatnie. Uśmiechnęła się niewinnie, trochę słodko, naiwnie, jakby nieświadoma drugiego dna w wypowiedzianych przez nią słowach. Czy on był niebezpieczny? Czy ten dom był pułapką? Czy przychodząc tu, podpisała jakiś pakt? Jej atutem nie było piękno — sprawa umowna, tak odmienną dla każdego, zależna od gustu. Cynthia przywodziła na myśl stworzenie czyste, pozbawione ciemności i skazy. Jasne oczy w połączeniu z równie jasną cerą i mieniącymi się srebrem włosami sprawiały, że wyglądała, jakby wojna i złe rzeczy wcale jej nie dotyczyły. Ludzie potrzebowali takich obrazów w niespokojnych czasach, stąd miała odrobinę łatwiej, gdy chciała coś osiągnąć, wykorzystując do tego wygląd. Bo i tak robiła, gdy było to konieczne. Nie chcieli sięgnąć po niewinną owieczkę rękoma po to, aby ją chronić — częściej po to, aby z tej niewinności ją rozedrzeć. Dostrzec w innych kolorach, zmienić malujący się przed oczami obraz. Wiele kobiet było piękniejszych od niej — Victoria, Brenna czy chociażby Loretta, o oczach głębszych niż jej błękitne, a włosach ciemniejszych niż nocne niebo, ale żadna z nich nie próbowała pielęgnować swojej niewinności.
Jego odpowiedź sprawiła, że wyprostowała głowę, robiąc krok w jego stronę i unosząc dłoń.
- Nie ma bezpiecznych miejsc. Nigdy nie zakładaj, że jesteś bezpieczny. - przerwała na chwilę, przenosząc wzrok na wyciągnięte w jej stronę palce. Nie zawahała się jednak, bo gdy raz Flint się na coś zdecydowała, po prostu przy tym tkwiła, wierząc w słuszność swojej decyzji. W korzyści warte konsekwencji. Chłodna skóra blondynki zetknęła się z cieplejszą dłonią Rodolphusa, gdy zacisnęła na niej palce. Na szczęście, nie miała problemów z teleportacją. Odchyliła nieco podbródek, aby na niego spojrzeć. - Bezpieczeństwo daje niemoc, usypia czujność.
Zakończyła spokojnym i łagodnym tonem, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#7
09.01.2025, 00:09  ✶  
Czyż nie istniało powiedzenie, wedle którego z kim przystajesz takim się stajesz? Mugole i czarodzieje mieli ich naprawdę, naprawdę dużo, nie tylko to. Tutaj, w tej sytuacji, do Cynthii pasowałoby ciągnie swój do swego, bo skoro wokół niej orbitowali Śmierciożercy... To trzeba było się zastanowić, czy jednak nie działo się na odwrót i to Flint nie lawirowała jak satelita. W końcu badała śmierć, taplała się w cielesnej przeszłości zmarłych. Sprawdzała, co można i czego nie można. Potrafiła czytać z ludzkiego ciała tak, jak zwykły człowiek czytał książki. Skalpel w jej dłoni nie był tylko ostrym narzędziem, służącym do przecinania tkanek, by odsłonić wnętrze pełne odpowiedzi - to była broń, bo przecież wiedza była potęgą. Był bronią słabą, lecz Lestrange uważał, że tylko w tej chwili: przecież oferował jej coś, co tę broń wzmocni. Sprawi, że Flint sięgnie po więcej, zgarnie tyle wiedzy, że przewyższy tym nie tylko swoją mentorkę, ale również przełożonego. Nie będzie przecież nikomu zdradzać, skąd wie to, co wie. Jeżeli będzie znała odpowiedzi - łatwiej przyjdzie jej zafałszowanie drogi do nich.
Czy Rodolphus miał pecha, skoro to właśnie ciekawość zaprowadziła Cynthię w jego progi? Gdyby to usłyszał, na pewno by zaprzeczył. To nie był pech, to było prawdziwe zrządzenie losu. Gdyby nie ta upartość, ta pewność siebie i ciekawość, nie staliby teraz naprzeciwko siebie, gotowi przenieść się do Walii, która stała przed nimi otworem.

Piękno fizyczne to było jedno - inną sprawą był całokształt, który wyłaniał się, gdy ktoś miał piękny umysł. Cynthia zaczynała go fascynować nie dlatego, że była ładna i wyglądała niewinnie. Nie dla niego były piękne, niewinne uśmiechy czy powłóczyste spojrzenia. Doskonale je rozpoznawał, bowiem sam je stosował, chociaż nie w ten konkretny sposób. Delikatne muśnięcia dłoni, przypadkowe otarcie ramienia o ramię, położenie dłoni na plecach podczas przepuszczania w drzwiach... Aktywne słuchanie, łagodny wyraz twarzy i pozornie szczere zainteresowanie drugą osobą - to zwykle wystarczało, by zacząć patrzeć na niego zupełnie inaczej, łaskawiej. Wystarczyło dodać do tego przyjemną dla oka aparycję, a w jego przypadku jeszcze pieniądze: i gotowe. Rodolphus Lestrange był fałszywy do szpiku kości, dlatego nauczył się przenikać przez kłamstwo. Nie zawsze mu się to udawało, lecz gdy tylko nakładał własne ambicje i zachowania, z reguły trafiał w punkt. Niewinna aparycja Cynthii nie miała nic wspólnego z tym, czym się zajmowała. To była maska, taka samą którą i on zakładał, bo musiał. Być może odrobinę przyrosła do twarzy, lecz wciąż była maską. Pod nią kryło się prawdziwe piękno: umysł. Umysł ostry jak ten skalpel, który brała między palce. Umysł tak wykręcony, by sięgać po więcej, by dotykać problemu głębiej, mimo że przecież to było zakazane. I ambicja, cholerna ambicja, która niejednego zgubiła, lecz nieliczni potrafili wyłowić z niej to, co przysunie ich bliżej celu bez narażania się na ostracyzm.
- Bardzo dobra odpowiedź - powiedział, kiwając lekko głową z aprobatą. Mieli ze sobą więcej wspólnego, niż początkowo można byłoby sądzić. Uśmiechnął się szerzej na te słowa, lecz nie odpowiedział już nic. Trzask deportacji odbił się od pustych półek regałów, gdy Cynthia i Rodolphus przenieśli się w zupełnie inne miejsce.

Aberystwyth, Walia

Zgodnie z tym, co obiecał listownie, znaleźli się w Walii. Aportowali się przed niewielką chatą, która estetyką zdecydowanie bardziej pasowała do Lestrange'a. Chata stała w niezbyt gęstym lasku, ukryta między drzewami. Bez instrukcji znalezienie jej byłoby trudne, ale nie niemożliwe. Wyglądała... Biednie. Trochę jak rudera, chociaż gdy Cynthia się przyjrzała, to dostrzegła solidne drzwi niepasujące do rudery, a także szczelne okna. Drewno wydawało się przegniłe, ale nie mogło być to prawdą, bo w innym przypadku nie zachowałyby się okna i drzwi w tak dobrym stanie. Chata została magicznie postarzona, by z daleka nie zachęcała do odwiedzin, gdyby komuś udało się przełamać zaklęcia maskujące i zabezpieczające. Być może nawet rzucono na nie zaklęcie, które uniemożliwiało mugolom dostrzeżenie jej.

Rodolphus puścił dłoń Cynthii. Chłód jej skóry był niczym w porównaniu z chłodem wiatru, który wkradł się pomiędzy nich. Tego dnia w Walii wiało, wiatr porwał srebrne kosmyki koronerki i owiał jej sylwetkę pieszczotliwie. Rodolphus wyciągnął różdżkę, podszedł do drzwi i wyszeptał kilka słów. Zamek jakby zamigotał srebrną poświatą, zafalował i zmienił się w mosiężną klamkę. Gestem ręki zaprosił kobietę do środka, żeby nie stała na zimnie.

Wnętrze było surowe, puste, drewniane ale nowe. Trochę zbyt nowe, mocno kontrastowało z zewnętrznym wyglądem rudery. Pachniało tu świeżym drewnem, żywicą i kurzem. Dwa pokoje: ten, w którym stali i ten naprzeciwko, z uchylonymi drzwiami. Jedno biurko, czarna zamykana drewniana szafa, para krzeseł i odznaczająca się klapa w podłodze. Lestrange miał dziwny pociąg do piwnic, o czym Flint jeszcze nie wiedziała. Dodatkowo był tu kominek, do którego teraz podszedł Rodolphus, a obok kanapa i stolik.

Wnętrze było cholernie puste i zimne - i nie chodziło tu nawet o temperaturę. Wszystko tu było bezpłciowe i bezosobowe. Było tu również cicho, chociaż Rodolphus już kierował różdżkę w stronę klapy, by rozproszyć kolejne zaklęcie, tym razem wyciszające. Do uszu Cynthii dobiegło charakterystyczne kapanie, jakby z kolby eliksirów, oraz przelewanie się wody. I coś jeszcze. Jakby jęk?
- Panie przodem - uśmiechnął się nieznacznie w stronę Cynthii, zaklęciem podnosząc klapę i zapalając świece, ustawione wzdłuż schodów. Przynajmniej nie musieli schodzić po drabinie, o tyle dobrze. Wciąż jednak schody były dość strome i zimne, dlatego gotów był zaoferować jej pomocną dłoń, by przypadkiem sobie czegoś nie zrobiła. Przywiódł ją tu, by podzielić się jednym z największych sekretów, a nie by łamać jej długie nogi. Poza tym, można było wierzyć lub też nie, Lestrange nie był brutalem, a w szczególności nie był brutalny do kobiet. Można było powiedzieć o nim naprawdę dużo, lecz nigdy nie uderzył żadnej czystokrwistej czarownicy.
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#8
11.01.2025, 00:51  ✶  
Nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiała. Najbliższe sobie osoby poznała jeszcze w Hogwarcie i chociaż nie z każdym od samego początku wszystko było dobrze, tak z czasem udało się dotrzeć. Jakby się głębiej zastanowić to każdy mógł być Śmierciożercom, bo tworzona przez społeczeństwo paranoja i obawa potęgowała podejrzliwość. Cynthii było to jednak obojętne, wszak Louvain był tylko i aż Louvainem, podobnie jak Stanley, Victoria czy Brenna. Nie miało znaczenia, do której grupy przynależeli, bo wciąż byli w znacznej części tymi samymi ludźmi, z którymi się przyjaźniła. Zdawała sobie sprawę, że każdy się zmieniał i ludzie niczym rzeka, wcale nie byli stali. Wszystko zmieniało się z wiekiem i ze zdobytym doświadczeniem, a każda podjęta decyzja oraz jej konsekwencja, rozwijała w nas coś nowego.
Prawdą jednak było, że zbyt długo przymykała oczy i próbowała stać na neutralnym gruncie, jednocześnie tak intymnie igrając ze śmiercią i zagłębiając tajniki sztuki zakazanej w tym samym stopniu przez społeczeństwo, co poplecznicy Czarnoksiężnika.
Może spotkanie Rodolphusa i ten projekt miały być tym, co pomoże jej zrobić krok w którymś z kierunków i podjąć jakieś decyzje. Tłumaczenie, że zyskiwała czas dla poszerzenia własnej wiedzy, przestawało być wystarczające. Nie było dobrą wymówką. Przyglądała mu się w milczeniu, stojąc blisko i próbując dojrzeć głębiej za stalowoniebieskie tęczówki, które w popularnym powiedzeniu, stanowiły wrota do duszy człowieka. To jednak byłoby zbyt proste, aby było prawdziwe. Była przekonana, że skrywał wiele tajemnic, których nie da się odczytać z oczu, niezależnie, jak głęboko by sięgnęła. Co on chciał osiągnąć swoimi badaniami? Jaka była jego ambicja? Czego pragnął? Wargi kobiety rozchyliły się subtelnie, a ciepłe powietrze uciekło gdzieś w przestrzeń, gdy usłyszała jego odpowiedź.
Czyżby łączyła ich paląca ciekawość, chęć przekroczenia granicy i odkrycie nieznanego? Wszak sukcesy intelektualne uzależniały mocniej niż uniesienia fizyczne. Pozwoliła więc sobie na krótki uśmiech, a jej palce pewniej splotły w uścisku jego dłoń, jakby doskonale wiedziała, że nie było sensu już niczego mówić, bo zaraz będą się teleportować.
Może miejsce, do którego ją zabierze, powie jej więcej o tym, co działo się w jego umyśle.

Świat wirował przez kilka sekund, wywołując nieprzyjemny uścisk w żołądku, a gdy uniosła powieki, byli już daleko poza uroczym domkiem z wnętrzem godnym Salazara Slytherina. Wyuczonym nawykiem wyostrzyła zmysły, krótko rozglądając się po najbliższym otoczeniu — typowo Szkockiej scenerii z mizernie wyglądającą, porzuconą chatą. Iluzji nie można było się dać uwieść, wszak była tylko pułapką dla nieproszonych gości. Doskonale zachował pozory, stwarzając miejsce odpychające wręcz potencjalnego wędrowca. Drzwi były solidne, wyróżniały się na tle ciemnego, muśniętego czasem drewna. Wyprostowała się, opuszczając ręce luźno wzdłuż ciała, przymykając na chwilę powieki, gdy podmuch zimnego wiatru o przepięknym zapachu wdarł się jej nozdrzy i przedarł przez ubranie, zostawiając na jasnej skórze dreszcz. Nie było to uciążliwe, kostnica przyzwyczaiła ją do chłodu. Jasne pasma zakołysały się ze świstem i wiedziała, że okropnie trudno będzie ułożyć je znów w coś eleganckiego, ale nie miało to teraz żadnego znaczenia. Poniekąd przecież powinni zostawić maski pod Londynem, skoro czekała ich współpraca. Zaufanie było trudne, relacje międzyludzkie — te prawdziwe, pokazujący jej prawdziwy obraz, nie przychodziły Flint łatwo. Westchnęła bezgłośnie, wpatrując się w jego plecy, w tańczące na kolejnym podmuchu wiatru, czarne kosmyki. Na gest drgnęła, ruszając zaraz przed siebie i decydując się na podjęcie ryzyka. Wewnątrz wszystko ucichło, a obraz dzikiej Szkocji zniknął za drzwiami, które się za nimi zamknęły.

- Skarby zwykle kryją się pod podłogą. - skomentowała krótko, przenosząc spojrzenie na widniejący w niej kształt. Prawda była taka, że większość rezydencji starych rodów miała tak wysłużone podłogi, że dało się podnieść deskę i zrobić z nich skrytkę. Zrobiła krok w jej stronę, a w jasnych tęczówkach pojawił się błysk zaciekawienia. Co skrywał w tej swojej piwnicy na odludziu? Coś, czym mógł ją zaskoczyć? A może powinna podchodzić do tego z większą ostrożnością. Zdjęte zaklęcie pozwoliło, aby do jej uszu dotarła cała gama nowych dźwięków, jednak twarz blondynki nawet nie drgnęła, jakby jęki, jak i odgłos bulgotania w kociołku nie były dla niej czymś nowym. Jakby doskonale wiedziała, co zastanie pod podłogą, niesiona pewnym doświadczeniem współpracy z ludźmi pałającymi miłością do dziedzin zakazanych. Lub takich, którzy byli obsesyjnie lojalni, chroniąc najbliższych bezwzględnie.
Gdy klapa się uniosła, a płomyki zatańczyły na knotach, zatrzymała spojrzenie na jednym z nich.
- Zaraz obok Pana. - odparła w końcu, podchodząc do niego i wysuwając dłoń w jego stronę tak, aby złapać go pod ramię. Nie chodziło tu o kurtuazję lub maniery, nawet nie o obcasy, które nosiła. O zwykłą ostrożność. Nie podejrzewałaby go o niecne zamiary względem jej osoby, ale nauczona doświadczeniem przez Louvaina, wolała, aby nie miał aż tak łatwego dostępu do rozbrojenia jej — teoretycznie. Prawda była jednak taka, że wprawionego nekromantę bardzo trudno było obezwładnić, zwłaszcza gdy posługiwał się magią niewerbalną, czego musiała się szybko nauczyć w celach naukowych. Schody zaskrzypiały delikatne, a jęk stał się nieco głośniejszy. - Twoi pacjenci są wciąż żywi? - zapytała tonem tak naturalnym, tak spokojnym, jakby rozmawiali o wyborze kawy w pobliskiej kawiarence, nawet nie zerkając w jego kierunku. Głowę miała prosto, wpatrywała się przed siebie, niesiona ciekawością, chęcią przejrzenia folderów i sprawdzenia jego osiągnięć w zakresie badań, o których jej wspominał pół słowem kilka tygodni wcześniej.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#9
11.01.2025, 23:41  ✶  
Ciężko było w obecnych czasach stać na neutralnym gruncie. Balansując na granicy neutralności zawsze przechylało się w jedną lub drugą stronę. Bycie neutralnym do pewnego momentu pozwalało jednak na łapanie równowagi, robienie kroków w tył czy po prostu stanie w miejscu. W życiu każdego człowieka jednak przychodził taki moment, że trzeba było wybrać. Nie między tym, co łatwe a co słuszne - a między tym, co uważał za właściwe. Przecież Śmierciożercy, w całym swoim okrucieństwie i uwielbieniu do bólu, uważali że działają w słusznej sprawie. Dla nich to, co robili, było właściwe. Nie każdy posuwał się do brutalnych metod i przemocy - wśród Śmierciożerców były przecież takie osoby, które działały lżej, mniej gwałtownie. Wśród zwolenników czystości krwi również byli tacy, którzy nie chcieli wymordowania mugolaków, a jedynie odebrania im przywilejów. Ot, łagodne w porównaniu do tego, co głosili niektórzy, prawda? No i, oczywiście, to było słuszne.
Punkt widzenia zawsze zależał od miejsca, w którym się stało. Od korzyści, które można było mieć, opowiadając się za którąś ze stron lub... Nie opowiadając się za żadną. Cynthia prędzej czy później będzie musiała dokonać wyboru - nurzała się w zakazanej magii, z lubością obmywając sobie w niej dłonie i pozwalając, by jej krople spływały po bladej skórze, wnikając przez tkanki i naznaczając jej duszę. Czy gdyby wygrało dobro, dla Cynthii istniałoby miejsce w nowym, lepszym społeczeństwie?

Uśmiechnął się lekko, użyczając Cynthii swojego ramienia. Nie był osobą, którą cisnęłaby jej zaklęciem w plecy, chociaż mogła tego nie wiedzieć: nie znała go przecież. W tej znajomości młody Lestrange widział wyłącznie zysk. Zysk dla samego siebie, oczywiście, chociaż i przy okazji zyska też Cynthia. Nie tknąłby jej, chyba że wyłącznie po to, by zacisnąć dłoń wokół jej kibici, gdyby się zachwiała na stromych schodach, mogąc spaść w ciemność rozświetloną wyłącznie tańczącymi płomieniami. Być może gdyby zagroziła, że to co zobaczyła, wyjdzie poza Walię i poza ich niepodpisaną, cichą umowę, sytuacja by się zmieniła o 180 stopni. Lecz w tej kwestii musiał jej zaufać: przyprowadził ją tutaj wyłącznie dlatego, że została polecona. Poza tym dostrzegał w Cynthii odbicie samego siebie. Jego stalowoszare tęczówki błyszczały taką samą ekscytacją, jak jej błękitne. Jego przypominały dwa kawałki metalu, jej: dwa odłamki lodu. Oboje bladzi, milczący, poruszający się z gracją po pajęczynie utkanej z niedopowiedzeń i nigdy niewypowiedzianych obietnic. Łączyła ich też ambicja. Ogromna ambicja, która popychała ludzi do wykonywania kroków nieostrożnych i nieprzemyślanych. Oni jednak jeszcze utrzymywali się na powierzchni tego, co legalne, ukrywając to, co zakazane, pod płaszczykiem milczenia. Swój jednak zawsze rozpozna swego, chociaż czasem do spotkania mogło dojść wyłącznie wtedy, gdy osoba trzecia popchnie upartą dwójkę, zawieszoną w swoich własnych umysłach i planach.

- Mogłem zapomnieć ich karmić - odpowiedział beznamiętnym tonem, tak jakby mówił o karmieniu żuków, trzymanych w słoiku, a nie o ludziach. Tak jakby trzymał robaki w akwarium i sprawdzał, ile mogą wytrzymać bez jedzenia i wody. Jakby chciał doprowadzić ich na skraj, popchnąć do ostateczności... A przecież to wiązało się ze śmiercią. Śmiercią, z której nic nie mógł wynieść - do dzisiaj. Bo dzisiaj miało się wszystko zmienić. Dzisiaj wkroczyli tu oboje, Lestrange i Flint, jakby mieli zaraz stanąć przed kościanym ołtarzem, otulonym czarnym całunem śmierci. - Ale powinni żyć.
Powinni... Gdy postawili stopy na posadzce, kolejne świece rozbłysły łagodnym, pomarańczowym światłem. Ciepło płomieni nie ocieplało jednak pomieszczenia, które było fizycznie i atmosferycznie lodowate. Wnętrze piwnicy przypominało groteskowe laboratorium szalonego naukowca. Nie było tu ani grama ciepła, ani grama nadziei. Pomieszczenie było kamienne, przestronne i wyposażone w stoły z pasami, regały z dużymi słojami na półkach, w których znajdowały się mózgi i ich poszczególne części, pływające w przezroczystej cieczy. Odczynniki, eliksiry oraz narzędzia zostały pochowane w stalowych szafkach, ukryte przed widokiem z zewnątrz. Aparatura jednak... Ona robiła wrażenie. Była mugolska, lecz udoskonalona przy pomocy magii. Mugolskie narzędzia wymagały elektryczności, lecz Lestrange najwyraźniej znalazł sposób, by przy pomocy magii wprowadzać je w ruch i zmuszać, by działały. Metalowa obręcz na głowę nie zawierała jednak zimnych przyssawek, lecz śruby, pokryte czymś ciemnym. Czyżby to była rdza? Nie... Nie rdza. Nie mogła to być rdza, gdyż wszystko tu było niemalże sterylne. Czy metal mógł przesiąknąć krwią do tego momentu, by nie dało się jej zmyć? A może po prostu nie starczyło mu czasu? W kącie stał stolik, a na nim doskonale znane Cynthii przyrządy alchemiczne. Z długiej, szklanej rurki skapywała ciecz do dużej kolby z płynem w kolorze jadowiciezielonym.

Po drugiej stronie znajdowała się zasłona, która spływała z samego sufitu aż do podłogi. Była stara, czarna, nieprzepuszczająca światła. To z niej dobiegł ich kolejny stłumiony jęk (jakby spod grubej warstwy materiału), na który Lestrange nie zwrócił większej uwagi. Pozwolił Cynthii na ześlizgnięcie palców z jego przedramienia, a sam wskazał dłonią na podłużny kształt, przypominający trochę połączenie trumny i lodówki.
- Czasem nie wytrzymują. A przecież każda śmierć ma znaczenie, prawda? Każdą da się wykorzystać do tego, by pogłębić swoją wiedzę - podszedł do jednej z szafek. Nie miał tony grubych segregatorów, lecz kartonowa, bura teczka, którą wyjął, powiększyła swoją grubość co najmniej trzykrotnie od chwili, gdy był tu z Mulciberem. - Pracuję na żywym organizmie, czas od śmierci pacjenta do śmierci mózgu zostawia mi bardzo małe pole do badań. Możesz wyobrazić sobie frustrację, która pojawia się w chwili, gdy muszę zaczynać od początku, bo obiekt nie nadaje się już do niczego.
Jeżeli chciała, mogła wziąć w dłonie teczkę. Mogła ją otworzyć i zobaczyć, nad czym od wielu, wielu lat pracował Lestrange. Nie były to zwykłe badania nad mózgiem. Rodolphus współpracował z nieżyjącym już Robertem Mulciberem, by wykazać iż mózgi mugoli, charłaków, mugolaków i czarodziejów różnią się od siebie nie tylko pod względem budowy, ale reakcji na brutalne, nagłe bodźce. Z tego co mogła wyczytać, badania dążyły w kierunku tezy, iż układ limbiczny mugolaków zachowywał się inaczej niż układ czarodziejów półkrwi lub czystej krwi. Były tu badania, były tezy, były dowody. Byli też pacjenci - przebadani z każdej z wymienionych grup, chociaż czarodziejów było zdecydowanie mniej, niż mugoli i charłaków.
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#10
09.02.2025, 02:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.02.2025, 02:31 przez Cynthia Flint.)  
Neutralny grunt.
Czy on w ogóle jeszcze dawał możliwość stania? Nie przypominał bagna, które wciągało Cię powoli i sukcesywnie pozbawiało tlenu oraz możliwości ucieczki? Zmniejszające się granice sprawiały, że człowiek mógł zwariować. Cynthia miała wrażenie, że wariuje. Kończyły się jej rozwiązania zadowalające obydwie strony, a chaos rozprzestrzeniał się, niczym choroba. Miała wrażenie, że utknęła. W szczęściu i w nieszczęściu skupiała się na pracy. Punkt widzenia zależał od tego, gdzie się stało — istotnie. Nie wątpiła w czystości wiary popleczników Czarnoksiężnika w to, że postępowali właściwie i walczyli o swoje dziedzictwo, ale argumenty przedstawiane przez Brennę czy Atreusa również nie były błędne. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ona naprawdę gdzieś miała świat, interesowało ją tylko dobro pojedynczych jednostek, a one — niczym niesione złośliwością losu, miały skrajnie różne podejście do spraw, o które toczyła się ta cała wojna. Kostnica zawsze będzie miejscem potrzebnym w obydwu światach, a prawda była taka, że mało kto chciał wykonywać tę pracę. Nie był to dobry moment nad rozmyślaniem nad złem i dobrem i wyjściem z impasu. Nie miała na to czasu, zważywszy zarówno na okoliczności, jak i na przypadłość wyniesioną z Limba.

Zacisnęła palce na materiale koszuli pokrywającej użyczone ramie delikatnie, dziękując jednocześnie skinięciem głowy. Zaproszenie do cudzej piwnicy na końcu świata nie brzmiało na coś bezpiecznego i rozsądnego, podobnie jak propozycja dołączenia do projektu, nad którym pracował. Musiała mieć do niego pewną dozę zaufania, skoro podzielił się z nią takimi informacjami, wiedząc, że pracowała w Ministerstwie. I pewnie też o tym, że jej pozycja podlegała bezpośrednio pod szefa Departamentu Aurorów, w których skrzydle często bywała i miała przyjaciół. To była równowarta wymiana, napędzana podekscytowaniem i ciekawością. Wytwarzała się między nimi iskra zrozumienia, pleciona ciasno ambicją i chęcią poznania tego, czego świat jeszcze zwyczajnie nie umiał docenić. Oni jednak od samego początku widzieli w tym potencjał, możliwość rozwoju nie tylko pod względem pozbywania się cudzej energii życiowej. To było coś więcej. Mieli swoje sekrety, swoje laboratoria i z pewnością, gdyby nie kaprys losu, luźno rzucone słowa — spotykaliby się na salonach, nie wiedząc o podobieństwie swoich zainteresowań. Cóż by to była za zmarnowana okazja! Prawda była taka, że Cynthia potrzebowała kogoś, kto, chociaż odrobinę będzie rozumiał i dzielił z nią pasję. Kogoś równie zaangażowanego, gotowego do poświęceń.

- Oh. Dlatego właśnie praca z trupami jest przyjemniejsza, nie musisz się martwić o utrzymanie obiektów badawczych przy życiu. - odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, tonem wciąż spokojnym i dość łagodnym, pozbawionym ten okrasy, którą zwykle miała w Ministerstwie. Tam wszystko musiało być dopasowane do noszonej przez nią maski i nie mogła być po prostu sobą. O ile w ogóle jeszcze pamiętała, jak być po prostu Cynthią po takim czasie korzystania z zaklęć manipulujących emocjami i gospodarką hormonalną. Pierwszą zasadą prowadzenia badań, zwłaszcza związanych z nekromancją, było uprzedmiotowienie obiektów. Tylko w ten sposób dało się pracować normalnie. Cynthia nigdy nie działała na ludziach żywych, ciężko było więc jej przewidzieć wszystkie swoje reakcje i możliwe scenariusze po zejściu do tej nieszczęsnej piwnicy, ale zawsze mogła sobie pomóc pociąganiem magicznych nitek. Pomimo tego, czym się zajmowała — teoretyczne - to nigdy nie miała na sumieniu drugiego człowieka. Nie licząc oczywiście byłego narzeczonego, ale to nazywała zbiegiem nieszczęśliwych okoliczności. - Nie jesteś pewien.
Zauważyła, nieznacznie odwracając twarz w jego kierunku, a kąciki ust drgnęły jej nieco ku górze.

Powolnie omiotła wzrokiem wnętrze, gdy ten przyzwyczaił się do jaśniejszego świata, które znalazło odbicie w jasnych tęczówkach. Przypominało jej to trochę kostnice, trochę laboratorium, ale trochę też miejsce pracy w kryptach, gdzie druidzi przygotowywali swoich do pochówku przed kilkoma stuleciami. Nie śpieszyła się z zapoznawaniem się z przygotowaną przez niego pracownią, na dłużej zawieszając spojrzenie na sprzętach typowych dla mugoli, które w jakiś sposób udało mu się uruchomić w świecie pełnym magii i pozbawionym tego, czego oni używali do zasilania. Zapach był znajomy, atmosfera i rdzawe ślady krwi wcale jej nie odstraszały, była do nich przyzwyczajona. Jej palce zsunęły się po materiale koszuli z lekkością, podobnie jak pasek torebki z ramienia. Kilka sekund później przedmiot opadł na kamienną posadzkę, a Cynthia zrobiła krok — jeden, drugi, pozwalając, aby echo uderzających obcasów dotarło do ich uszu. Splotła ręce za sobą, przechadzając się po miejscu tak dla niego ważnym, jakby była w sklepie z biżuterią, przyglądając się wystawionym przedmiotom z błyskiem w oczach i ciekawością. Tak, jakby szeptały jakieś zaklęcia, chcąc ją skusić, aby złapała je w palce i zbadała. Pozwoliła mu mówić, zając się teczkami — nawet obdarzyła go krótkim spojrzeniem rzuconym przez ramię, wracając jednak do badania pomieszczenia równie szybko, co on wertował skryte w pudłach kartki.
- Ludzie boją się śmierci, a strach przyśpiesza procesy zachodzące w organizmie chwilę przed ostatnim oddechem. Jakby chciał ulżyć, zsunąć z ramion ciężar.
Ciężko było stwierdzić, czy mówiła do niego, czy bardziej do siebie. Stała przed zasłoną, przyglądając się jej kilka sekund, a potem chwyciła materiał w palce i odsunęła znajdującego się za nią człowieka. Nachyliła się do niego, przyglądając się jego twarzy, którą kilka sekund później ujęła w dłonie, pozwalając sobie na skorzystanie z magii niewerbalnej. Różdżkę miała przy sobie, więc powrót po torebkę nie był konieczny. Oddech jego obiektu badań stawał się spokojniejszy, jęki cichły, a manipulacja jego energią życiową i przelanie odrobiny jej własnej sprawił, że podstawowe potrzeby zostały zaspokojone. Zmorzył go słodki, lekki sen, a Cynthia poruszyła ośrodek w mózgu odpowiadający za śnienie, aby spotkało go coś dobrego. Nie mogłaby się chyba skupić na Rodolphusie i jego teczkach, gdyby tak jęczał. Wyprostowała się, przekręcając głowę na bok, a potem z westchnieniem się obróciła i podeszła do ciemnowłosego mężczyzny, stając zaraz obok i przenosząc spojrzenie na jego teczki, przesunęła wzrokiem po malujących się na stronach literkach.
- Musisz pamiętać o nawodnieniu, to ważniejsze niż jedzenie. Jeśli zaspokoisz pragnienie, organy będą sprawniej działały. - zaczęła w końcu, ignorując jasne pasmo włosów, które spłynęło do przodu, łaskocząc bladą skórę policzka. Robert Mulciber. Ojciec Stanleya brał w tym udział? Gdyby nie chęć zachowania neutralnego wyrazu twarzy, pewnie uniosłaby brwi w zaskoczeniu. - Twoje dotychczasowe projekty jasno pokazują różnice, ale powinieneś zbadać więcej osób ze źródłem magicznym. Czy pomogłoby Ci, gdyby sam mózg pacjenta utrzymać odrobinę dłużej przy życiu, pomimo niewydolności wielonarządowej? Mógłbyś też wprowadzić pacjenta w stan graniczący ze śmiercią kliniczną, gdzie praca narządów spowalnia, ale serce wciąż pompuje krew i mózg jest w pełni sprawny. Chociaż pacjent już nie ma świadomości i ma słabe reakcje. - przerwała, unosząc jedną z dłoni i palcem przesunęła po fragmencie trzymanego przez niego dokumenty, czytając kolejny akapit. - Które bodźce sprawdzałeś, poza bólowymi? Czego ode mnie oczekujesz w tym projekcie?
Odwróciła twarz w jego stronę, podnosząc spojrzenie. Cynthia miała dużą wiedzę, ale mógł dostrzec pewne braki doświadczenia w pracy z żywymi istotami. Nie potrzebowała instrukcji lub wskazówek, potrzebowała poznać jego oczekiwania względem jej udziału w tym, nad czym tak ciężko pracował.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Cynthia Flint (5795), Rodolphus Lestrange (6454)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa