• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[17.08.72] Cała władza w ręce czystej krwi

[17.08.72] Cała władza w ręce czystej krwi
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#11
12.01.2025, 00:36  ✶  

Wolność wolnością, ale sprawiedliwość musi być po ich stronie. Wcale nie chodziło wyzwalanie uciemiężonego ludu magicznego. Przede wszystkim chodziło o oddanie królowi co królewskie, a bogu co boskie. To nie ten rodzaj rewolucji romantycznej z osiemnastowiecznej Francji. Chociaż tutaj również miały runąć więzienia i mury, to wolność miała zostać zwrócona przede wszystkim tym która się im należała z natury. Bo były różne wolności, to prawda. Lepsze i gorsze. Wolność do samostanowienia lepiej urodzonych. Wolność od wyboru dla mugolków. Wolność od tego największego kłamstwa w nowożytnej historii, jakby wszyscy mieli być równi. A prawda była o wiele prostsza, niż te zmyślne egalitarne hasełka. Świat dzielił się na lepszych i gorszych. Lepszy był Czarny Pan i wszyscy którzy mu służyli. Lepszy był Louvain i wszyscy jego bliscy. A gorsi byli wszyscy inni, którzy nie rozumieli tych aksjomatów. Wszyscy którzy nie potrafili przyjąć do wiadomości najprostszego równania i to nawet bez żadnych niewiadomych. Bo społeczeństwo było jak ta karawana wędrująca przez nieprzyjazną Saharę. Karawana posuwa się naprzód tak szybko jak najwolniejsza w niej osoba. Do oazy daleko, a zapasy się kończą. Czy warto marnować zapasy na kogoś kto spowalnia nasz wszystkich? Można sobie wytrzeć ułudę z mordy humanitarnością, co nie zmieni faktu, że wędrówka zakończy się przed planowaną metą. Wszystko dlatego, że zdecydowaliśmy aby nikomu nie zrobiło się przykro.

Bo to wciąż te same kajdany, wciąż ten sam bicz. Jedynie biczownik się zmieniał i osoba w kryzysie zbiczowania. Bez wykluczania kogokolwiek, bo każdy mógł się przecież okazać bezwartościowy. Podrzędny mugolak, czy zbyt ciasno osadzona w wykreowanej rzeczywistości biurwa. Niczego nie tworzyła, niczego nie inicjowała. Jak podzespół maszyny liczącej. Najbardziej efektywny podzespół, możliwe, ale wciąż reprodukujący klasyczne obliczenia. A stawianie w jednym rzędzie Fortinbrasa, Leacha i Voldemorta? Kompletny brak finezji i akt ignorancji przy tym. Gdyby czytała coś więcej, niż paragrafy i ustępy to doczytałaby się relacji jego kuzynki Vitorii o tym jak Czarny Pan zniszczył granicę między śmiercią i życiem, uwalniając wszystkie dusze z zaświatów. Koło przeznaczenia nie istniało. To wielki nieobecny dla wszystkich tych, którzy byli ograniczeni przez własną percepcję i woleli myśleć, że nie da się nic zmienić w tym świecie. To wygodne dla psychiki tak myśleć jeśli jedyną osią po której stąpałeś to Dom-Wizengamot. Silni wobec słabych, słabi wobec silnych.

Operowała niedopowiedzianą pogardą tak zręcznie, jakby miała na tyle czelności by pisać interpelację do manifestu Lorda Voldemorta. Zupełnie jakby między prelekcjami Czarnego Pana przechadzała się po wilgotnych korytarzach Kromlechu i pouczała młodych sympatyków nienawiści jak prawidłowo nazwać kurwę kurwą, tak żeby jeszcze podziękowała. Gdyby nie ta nieprzyzwoita różnica wieku między nimi nie planowałby kolacji z winem, a śniadanie z szampanem. Co za szkoda, że ten nieoceniony chłód marnował się w podziemiach Ministerstwa. I do tego ta niezdrowe i zasadniczo nużące budowanie przejmującego pracoholizmu. Robert musiał być nie tylko słabym mężem, ale i kochankiem skoro biedna Lorien musiał odnajdywać przejmujące wyczerpanie, a zarazem spełnienie w nadgodzinach. Do pewnego stopnia był w stanie zrozumieć, że praca jako wartość sama w sobie była budująca, bo pozwalała budować charakter. Szlifowała wszystkie cechy jakie były niezbędne nowoczesnym drapieżnikom w tej korporacyjnej odsłonie Ministerstwa. Przy okazji potrzeba samorealizacji mogła być spełniona jak nigdy wcześniej, dzięki czemu człowiek czuł się lepszą wersją samego siebie. Wykonana robota dawała spokój. Dobrze wykonana robota przynosiła satysfakcję. A robota zrobiona lepiej od wszystkich i lepiej, niż wczoraj była jak orgazm. Dobrze o tym wiedział. Sam tam miał kiedy jeszcze jedyne na czym mu zależało to być najlepszym szukającym na tym globie. Mordercze treningi i przełamywanie własnych, fizycznych ograniczeń. Nawet bycie najlepszym nie wystarczało, bo na pewnym etapie chodziło o przebicie samego siebie choćby o ten centymetr. Fetyszyzacja przepracowania.

- Zgadzam się. Odrzucił momentalnie, bez namysłu, w pierwszej możliwej pauzie którą zrobiła. Rzucił to tak nienamiętnie, jakby nie było to dla niego niczym zaskakującym. Dokładnie po coś takiego tutaj przyszedł, ale nie zamierzał robić żadnej szopki z tego tytułu. Wiedział, że był dobry w tym co robi i za cokolwiek by się nie wziął też byłby w tym dobry. Ale to też zbieg okoliczności i faktu tego, że Lorien faktycznie była coraz bardziej przybita plecami do muru. Pół roku? Nawet nie wiem czy dożyję połowy września... Rzucił sarkazmem w myślach do samego siebie. Jemu też wskazówki wyliczały coraz głośniej czas. Zimno Limba nie schodziło z jego karku nawet na drobną chwilę, jednak musiał iść dalej w zaparte. Jeśli po coś znosił te chujostwa w Transporcie, bo właśnie dla takiej okazji. Skoro życie dawało ci cytryny, pora zrobić z tego lemoniadę, czyż nie? - Pieniądze już mam, kawy nie pijam, a przełożoną i tak w sobie rozkocham. Z ociupinkę większym entuzjazmem odparł na uspokojenie. Być może niefrasobliwie pozwolił sobie na większy wybryk, ale tą propozycją przeniesienia bliżej Wizengamotu nakarmiła jego ego przynajmniej na parę dobrych godzin. A wiadomo jak to bywa, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Czymkolwiek by go nie zasypała, cokolwiek by mu nie poleciła i tak sobie z tym poradzi. Najważniejsze żeby dowozić rzeczy na czas, w dobrym stylu. No i bycie nieprzyzwoicie przystojnym, nie zapominajmy o tym.

Roztrzaskałby jej głowę o stolik, a te niewyparzone usta nabił na rozbitą butelkę najdroższego wina w Zorzy. Tak perfidnie obracać jego słowa i używać przeciwko niemu? Matka mu świadkiem gdyby tylko mógł odebrałby jej strach przed klątwą, zabijając ją tu na miejscu. I wyłącznie na ten wykreowany przez bujną wyobraźnię obrazek uśmiechnął się serdecznie, wręcz nawet uradowany. Bo oferta którą przyjął była bardzo obfita w perspektywy i kolejne okazje. Jednocześnie już domyślał się ile kolejnych serwisów, podobnych ciosów w jego ego będzie musiał znieść. Szczękościsku dostanie prędzej, niż przyzwolenie klastry prawniczej na samodzielne zasiadanie w sędziowskich ławach. - Z chęcią powiedziałbym, że do zobaczenia jutro w Pani gabinecie, jednak muszę dokończyć sprawunki w Świstoklikach. Od nowego miesiąca jestem do Madam dyspozycji. Zadeklarował się w schludnym stylu, unosząc kieliszek wina w górę w geście wnoszenia toastu. Za kosmiczne pokłady cierpliwości, które musiał dzisiaj znieść. Za hektolitry goryczy które musiał przełknąć przy udawaniu, że nie jest wkurwionym gówniarzem z morderczymi skłonnościami. I za gigantyczne kieszenie do których musiał schować całą swoją dumę, by dobić do tej przystani.

Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#12
14.02.2025, 20:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.02.2025, 20:50 przez Lorien Mulciber.)  
Tu nigdy nie chodziło o zerwanie kajdan i zdjęcie szpilki z karków biednych i uciemiężonych.
Lorien wiedziała, że nie dożyje końca tej wojny, nie dlatego, że planowała złożyć się w ofierze na ołtarzy którejkolwiek ze stron konfliktu - ale dlatego, że prędzej pochłonie ją klątwa lub zagubiony urok. Gdy miało się tak niewiele czasu nagle okazywało się, że to dobry czas do podejmowała bezczelnych, odważnych decyzji. A z jakiegoś powodu, pani Mulciber nadal tego nie robiła. Nie ze strachu przed światem. Absolutnie nie ze strachu przed samą sobą.
Ale tam gdzie cichł głos Crouchówny - budziła się do życia panna Prewett. Nagle okazywało się, że liczy się tylko najwyższa stawka. Czyje splamione krwią i łzami złoto zabłyszczy na jej delikatnych dłoniach jak łup wojenny. Kto zajrzy na tyle głęboko, by dostrzec,że wystarczyło się przejść na mityczny targ w Scarborough i przynieść jej niemożliwy dar, by wilgowron zaczął nucić inną pieśń.
Tu nigdy nie chodziło o to co Czarny Pan mógł ofiarować światu. Zawsze chodziło o to, co mógł ofiarować tej czarnowłosej, drobnej istocie, której koło przeznaczenia zatrzymało się, gdy bogowie wydali wyrok - maledictus.

Manifest Voldemorta nie wymagał interpelacji, bo był oczywisty w swojej prostocie. I żadne dorabianie filozofii nie zmieniało owej prostoty przekazu.
Ot kolejny czarnoksiężnik który sądził, że zniszczenie jednej rasy jest drogą ku chwały drugiej. Martwi mugole to bezużyteczni mugole. Martwe szlamy to bezwartościowe szlamy - luka w państwowym budżecie, dziura gospodarcza na najniższych szczeblach. Jakże łatwo szło zabić takiego bezwartościowego mugolaka, bo śmiał ukraść okruszki z Pańskiego stołu - jakże bolesna okazywała się śmierć głodowa, gdy okazywało się, że nie ma kto Panu chleba już upiec.
Odpowiedź na wszelkie bolączki tkwiła w tym co już na świecie od wieków istniało - w kastach. Ostrym podziale społeczeństwa, w którym nie było miejsca na mieszanie się i psucie krwi. Odgórnie, prawnie narzuconych granicach.

Społeczeństwo nie było karawaną. Społeczeństwo było oazą - małą grupą usilnie lgnącą do źródełka. Gdy pozwalano pić z niego każdemu, wody zaczynało brakować w kilka godzin. Gdy jednak odsuwano od niego kolejne przybywające karawany, gdy pozwalano im wymrzeć - rodził się bunt. Z czasem wystarczyła jedna mała iskra, by bunt przerodzić w pożar. A ten trawił wszystko to co czyniło oazę różną od rozległej pustyni. Dlatego właśnie dopuszczano do źródełka pojedyncze przybłędy, dlatego zasłaniano się humanitaryzmem. Bo trzymanie za pysk każdej jednej karawany i zmuszenie jej do katorżniczej pracy na rzecz oazy było prostsze, gdy równocześnie z plakatów spoglądały na nich uśmiechnięte dzieci ze szklanką wody w dłoniach.
- Pieniądze Pan wkrótce pomnoży, kawę będzie Pan dawkował sobie dożylnie, a przełożona uchodzi za nieszczególnie kochliwą.- Rzuciła z wyraźnym rozbawieniem. A przynajmniej niegustującą w młodzikach mających jeszcze śmietankę pod nosem. Chciało się dodać. Nie przywykła rozmawiać o swoim małżeństwie, a zapytana odpowiadała półsłówkami, zdawałoby się znudzona samą myślą, że musi poruszać ten temat. Tak - miała męża. Niemal bezimiennego, jakby jedyna rola pana Mulcibera sprowadzała się do bycia nieprzeszkadzającym w życiu mężu sędzi Wizengamotu.
Zapewne na myśl jej nie przyszło nawet, że ten podekscytowany uśmiech jest spowodowany barwną wizją tak brutalnego mordu. Może i lepiej? Uniknął dzięki temu wykładu pt. “dlaczego nie mordujemy w sali pełnej ludzi, którzy mogą przeciwko nam złożyć zeznania w BUMie, a co ważniejsze - dlaczego nie mordujemy w ulubionej restauracji, która może nam dać dożywotni zakaz wstępu.”  Nie. Lorien założyła, że Louvain po prostu ucieszył się z szansy na ucieczkę z Departamentu Transportu. I wcale się temu nie dziwiła.
Nawet jeśli miał to przypłacić wrzodami z przełykania goryczy i podduszonym ego. Niektórzy to lubili.

Jako przedstawiciel wiekowego i dumnego rodu Lestrange, Louvain z pewnością był świadomy, że kurwa kurwie łba nie urwie, bo jak urwie to po kurwie. Z ich małym, prawniczym światkiem złożonym w głównej mierze z Crouchów było podobnie. Wizengamot był polem wojny zupełnie innej niż ta, która toczyła się za drzwiami Ministerstwa Magii. Zjednoczenie w wyborach, decyzjach i poglądach było kluczowe, żeby ta dziwaczna hydra pozostała żywa, a jej pazury zaciskały się brutalnie, na tym co najważniejsze - na sądowniczym młotku. Ale jak z nieszczęsną oazą, tak i tu dopuszczano pojedyncze jednostki. Czasem spokrewnione, często spowinowacone, niekiedy kompletnie obce, ale zawsze wybitne. Tu nie wystarczyła selekcja naturalna; przeprowadzono więc też ręczny odsiew.
Wbicie samodzielnie do piaskownicy i liczenie, że nie dostanie się piaskiem w oczy i łopatką w środek czoła było co najmniej naiwne. Ale już przyjście z mamą, która złapie właściciela łopatki za ucho zanim zdąży się załatwić - to już z pewnością brzmiało odrobinę lepiej.
Uniosła nieznacznie kieliszek w geście toastu, skinięciem głowy dając znać, że początek miesiąca brzmi jak najbardziej sensownie.
- Wierzę, że się pan szybko zaaklimatyzuje. Czasem mam wrażenie, że więcej niż o pracy moi koledzy z działu dyskutują o rozgrywkach Quidditcha…- Westchnęła, przewracając przy tym lekko oczami.- Osobiście nigdy do końca nie pojęłam uroku i zasad tej gry, ale...- zamilkła jakby nie chciała dodać “to chyba typowe dla kobiet, prawda?” Takie niezrozumienie, co mogło być ciekawego w oglądaniu jak… nawet nie wiedziała ilu, chłopów lata na miotłach wyrywając sobie jedną piłkę, kiedy dwie (czy trzy?) kolejne mogły cię w każdej chwili zabić, tylko po to by jeden złapał inną jeszcze piłkę i wygrał nieproporcjonalnie dużą ilość punktów (chyba z milion). Zrobiła nieco zagubioną minę, pozwalając mu w razie czego wprowadzić się w tajniki tej dziwacznej gry.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Louvain Lestrange (5987), Lorien Mulciber (4909)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa