Wolność wolnością, ale sprawiedliwość musi być po ich stronie. Wcale nie chodziło wyzwalanie uciemiężonego ludu magicznego. Przede wszystkim chodziło o oddanie królowi co królewskie, a bogu co boskie. To nie ten rodzaj rewolucji romantycznej z osiemnastowiecznej Francji. Chociaż tutaj również miały runąć więzienia i mury, to wolność miała zostać zwrócona przede wszystkim tym która się im należała z natury. Bo były różne wolności, to prawda. Lepsze i gorsze. Wolność do samostanowienia lepiej urodzonych. Wolność od wyboru dla mugolków. Wolność od tego największego kłamstwa w nowożytnej historii, jakby wszyscy mieli być równi. A prawda była o wiele prostsza, niż te zmyślne egalitarne hasełka. Świat dzielił się na lepszych i gorszych. Lepszy był Czarny Pan i wszyscy którzy mu służyli. Lepszy był Louvain i wszyscy jego bliscy. A gorsi byli wszyscy inni, którzy nie rozumieli tych aksjomatów. Wszyscy którzy nie potrafili przyjąć do wiadomości najprostszego równania i to nawet bez żadnych niewiadomych. Bo społeczeństwo było jak ta karawana wędrująca przez nieprzyjazną Saharę. Karawana posuwa się naprzód tak szybko jak najwolniejsza w niej osoba. Do oazy daleko, a zapasy się kończą. Czy warto marnować zapasy na kogoś kto spowalnia nasz wszystkich? Można sobie wytrzeć ułudę z mordy humanitarnością, co nie zmieni faktu, że wędrówka zakończy się przed planowaną metą. Wszystko dlatego, że zdecydowaliśmy aby nikomu nie zrobiło się przykro.
Bo to wciąż te same kajdany, wciąż ten sam bicz. Jedynie biczownik się zmieniał i osoba w kryzysie zbiczowania. Bez wykluczania kogokolwiek, bo każdy mógł się przecież okazać bezwartościowy. Podrzędny mugolak, czy zbyt ciasno osadzona w wykreowanej rzeczywistości biurwa. Niczego nie tworzyła, niczego nie inicjowała. Jak podzespół maszyny liczącej. Najbardziej efektywny podzespół, możliwe, ale wciąż reprodukujący klasyczne obliczenia. A stawianie w jednym rzędzie Fortinbrasa, Leacha i Voldemorta? Kompletny brak finezji i akt ignorancji przy tym. Gdyby czytała coś więcej, niż paragrafy i ustępy to doczytałaby się relacji jego kuzynki Vitorii o tym jak Czarny Pan zniszczył granicę między śmiercią i życiem, uwalniając wszystkie dusze z zaświatów. Koło przeznaczenia nie istniało. To wielki nieobecny dla wszystkich tych, którzy byli ograniczeni przez własną percepcję i woleli myśleć, że nie da się nic zmienić w tym świecie. To wygodne dla psychiki tak myśleć jeśli jedyną osią po której stąpałeś to Dom-Wizengamot. Silni wobec słabych, słabi wobec silnych.
Operowała niedopowiedzianą pogardą tak zręcznie, jakby miała na tyle czelności by pisać interpelację do manifestu Lorda Voldemorta. Zupełnie jakby między prelekcjami Czarnego Pana przechadzała się po wilgotnych korytarzach Kromlechu i pouczała młodych sympatyków nienawiści jak prawidłowo nazwać kurwę kurwą, tak żeby jeszcze podziękowała. Gdyby nie ta nieprzyzwoita różnica wieku między nimi nie planowałby kolacji z winem, a śniadanie z szampanem. Co za szkoda, że ten nieoceniony chłód marnował się w podziemiach Ministerstwa. I do tego ta niezdrowe i zasadniczo nużące budowanie przejmującego pracoholizmu. Robert musiał być nie tylko słabym mężem, ale i kochankiem skoro biedna Lorien musiał odnajdywać przejmujące wyczerpanie, a zarazem spełnienie w nadgodzinach. Do pewnego stopnia był w stanie zrozumieć, że praca jako wartość sama w sobie była budująca, bo pozwalała budować charakter. Szlifowała wszystkie cechy jakie były niezbędne nowoczesnym drapieżnikom w tej korporacyjnej odsłonie Ministerstwa. Przy okazji potrzeba samorealizacji mogła być spełniona jak nigdy wcześniej, dzięki czemu człowiek czuł się lepszą wersją samego siebie. Wykonana robota dawała spokój. Dobrze wykonana robota przynosiła satysfakcję. A robota zrobiona lepiej od wszystkich i lepiej, niż wczoraj była jak orgazm. Dobrze o tym wiedział. Sam tam miał kiedy jeszcze jedyne na czym mu zależało to być najlepszym szukającym na tym globie. Mordercze treningi i przełamywanie własnych, fizycznych ograniczeń. Nawet bycie najlepszym nie wystarczało, bo na pewnym etapie chodziło o przebicie samego siebie choćby o ten centymetr. Fetyszyzacja przepracowania.
- Zgadzam się. Odrzucił momentalnie, bez namysłu, w pierwszej możliwej pauzie którą zrobiła. Rzucił to tak nienamiętnie, jakby nie było to dla niego niczym zaskakującym. Dokładnie po coś takiego tutaj przyszedł, ale nie zamierzał robić żadnej szopki z tego tytułu. Wiedział, że był dobry w tym co robi i za cokolwiek by się nie wziął też byłby w tym dobry. Ale to też zbieg okoliczności i faktu tego, że Lorien faktycznie była coraz bardziej przybita plecami do muru. Pół roku? Nawet nie wiem czy dożyję połowy września... Rzucił sarkazmem w myślach do samego siebie. Jemu też wskazówki wyliczały coraz głośniej czas. Zimno Limba nie schodziło z jego karku nawet na drobną chwilę, jednak musiał iść dalej w zaparte. Jeśli po coś znosił te chujostwa w Transporcie, bo właśnie dla takiej okazji. Skoro życie dawało ci cytryny, pora zrobić z tego lemoniadę, czyż nie? - Pieniądze już mam, kawy nie pijam, a przełożoną i tak w sobie rozkocham. Z ociupinkę większym entuzjazmem odparł na uspokojenie. Być może niefrasobliwie pozwolił sobie na większy wybryk, ale tą propozycją przeniesienia bliżej Wizengamotu nakarmiła jego ego przynajmniej na parę dobrych godzin. A wiadomo jak to bywa, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Czymkolwiek by go nie zasypała, cokolwiek by mu nie poleciła i tak sobie z tym poradzi. Najważniejsze żeby dowozić rzeczy na czas, w dobrym stylu. No i bycie nieprzyzwoicie przystojnym, nie zapominajmy o tym.
Roztrzaskałby jej głowę o stolik, a te niewyparzone usta nabił na rozbitą butelkę najdroższego wina w Zorzy. Tak perfidnie obracać jego słowa i używać przeciwko niemu? Matka mu świadkiem gdyby tylko mógł odebrałby jej strach przed klątwą, zabijając ją tu na miejscu. I wyłącznie na ten wykreowany przez bujną wyobraźnię obrazek uśmiechnął się serdecznie, wręcz nawet uradowany. Bo oferta którą przyjął była bardzo obfita w perspektywy i kolejne okazje. Jednocześnie już domyślał się ile kolejnych serwisów, podobnych ciosów w jego ego będzie musiał znieść. Szczękościsku dostanie prędzej, niż przyzwolenie klastry prawniczej na samodzielne zasiadanie w sędziowskich ławach. - Z chęcią powiedziałbym, że do zobaczenia jutro w Pani gabinecie, jednak muszę dokończyć sprawunki w Świstoklikach. Od nowego miesiąca jestem do Madam dyspozycji. Zadeklarował się w schludnym stylu, unosząc kieliszek wina w górę w geście wnoszenia toastu. Za kosmiczne pokłady cierpliwości, które musiał dzisiaj znieść. Za hektolitry goryczy które musiał przełknąć przy udawaniu, że nie jest wkurwionym gówniarzem z morderczymi skłonnościami. I za gigantyczne kieszenie do których musiał schować całą swoją dumę, by dobić do tej przystani.