Dom, którego adres Victoria znała, był jedną z urokliwych kamieniczek tego miasta. Jedną z tych starszych, które nie ucierpiały przez czas, albo były wystarczająco zadbane, żeby ten ich nie pochłonął. Żeby do niego dotrzeć - można było przejść przez park. Bo właśnie przy parku stała. Ruch był tu ograniczony, ale wcale nie panował wielki spokój. Park ściągał mugoli, tak samo jak okoliczne knajpki. Późny, sierpniowy wieczór nie zachęcał jednak matek z dziećmi do większego wałęsania się pod pochmurnym niebem, które zwiastowało deszcz. Ciężkie chmury kotłowały się, nie pozwalając księżycowi podjąć prób wyjrzenia zza smogu. Nie panował tu jednak taki zgiełk, jak na Pokątnej. W porównaniu do niej można śmiało rzec, że było tutaj spokojnie.
Zapach zieleni i ziemi, świeżo skoszonej trawy, zapach wody - bo znajdowało się tu mały staw. Woń miasta, która była taka charakterystyczna, ale której ani Sauriel, ani Victoria już nie odczuwali. Byli za bardzo do niej przyzwyczajeni. Prostokątna kamienica patrzyła na Victorię, kiedy ta zbliżała się do niej. Cicha, ale nie pusta, nie martwa. Świeciły się światła w domu - jakże wspaniała obietnica tego, że jednak ktoś tak jest! Ktoś - bo przecież Sauriel dumnie dzierżył klucze do tego miejsca, które miało stać się jego. Stało się jego. Marudził na to przenoszenie rzeczy, ale nadal nie było opcji, żeby uwierzył w to, że teleportacja tam i z powrotem było dobrym wyborem. Więc nosił. Nieciekawa pogoda całkiem w tym pomagała.
Pukanie do drzwi tej delikatnej dłoni. Cisza. Ktoś przejechał rowerem za plecami Victorii, wioząc na ramię małą dziewczynkę. Niezainteresowany magicznym światem, o który się ocierał, mugol. Przed Victorią ktoś otworzył te drzwi. Skrzat. Patrzący na kobietę ponurym wzrokiem skrzat, który żadnym gestem nie zapraszał do środka i nie wskazywało nic na to, żeby był skłonny do płaszczenia się przed czarownicą, która się przed nim pokazała.
- Ktoś ty? - Rozbrzmiał burczący głos istoty. Jak to - kto? Przecież to oczywiste! Victoria Lestrange. - Aaa. - Skrzat uśmiechnął się, ale wcale nie był to miły uśmiech. Pokłonił się z elegancją i odsunął z przejścia. - Zapraszam damę. - Gestem zaprosił ją do środka.
Środka, który urządzony był w bardzo staromodnym stylu. W ciężkim duchu gotyku z dodatkiem architektury wiktoriańskiej. Środka całkiem specyficznego, bo korytarz, na którym stała Victoria, nie prowadził w głąb domu. On zakręcał od razu w lewo i prawo - przed sobą miała od razu łukowe przejście prowadzące do czegoś w postaci salonu. Jeśli Victoria miała na sobie cokolwiek z odzieży wierzchniej to skrzat właśnie zaproponował gestem, że jej to weźmie - i odwiesi na stojak, który właśnie sam się nachylał i obracał wolnym miejscem ku nim. Magiczne światła rozjaśniły się w korytarzu, kiedy tylko Victoria przechodziła bokiem, a zasłony od salonu rozsunęły na bok równie zapraszająco. Jakby cały ten dom chciał powiedzieć zostań.
Może zostaniesz tu na dłużej.
- Proszę usiąść. - Zachęcił skrzat, wprowadzając ją do tego salonu. Miejsce bez okien. Niewiele w tym domu było miejsc, które posiadały okna. - Przyprowadzę Pana... - Skrzat złożył ze sobą długie palce, uśmiechając się... tylko że jakoś nie można było powiedzieć, żeby ten uśmiech był miły. Nawet to, jak skrzat spoglądał na czarownicę - nie było w tym niczego czysto sympatycznego. Podobnie patrzył hodowca na bardzo utuczoną świnię, z której w końcu zgarnie pokaźną sumę pieniędzy. Zaraz po tym, jak poderżnie jej gardło.
Skrzat rzeczywiście poszedł - tylko najpierw jeszcze zapytał, czy napije się czegoś. Wina? Burbonu? Ginu? Nie padła w tej wymianie propozycja herbaty czy wody. A jeśli o taką Lestrange poprosiła - to jej nie dostała. Otrzymała jedynie krótkie i zniesmaczone "zaraz przyniosę". Skrzat zniknął. Choć gdyby Victoria też zniknąć próbowała to odkryłaby, że nie może.
Nie dało się teleportować w tym domu, do tego domu, ani z tego domu. Trzeba było najpierw wyjść na zewnątrz.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.