• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[25.08.1972] Joseph Rookwood | Sauriel & Victoria

[25.08.1972] Joseph Rookwood | Sauriel & Victoria
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#1
14.01.2025, 18:16  ✶  

Dom, którego adres Victoria znała, był jedną z urokliwych kamieniczek tego miasta. Jedną z tych starszych, które nie ucierpiały przez czas, albo były wystarczająco zadbane, żeby ten ich nie pochłonął. Żeby do niego dotrzeć - można było przejść przez park. Bo właśnie przy parku stała. Ruch był tu ograniczony, ale wcale nie panował wielki spokój. Park ściągał mugoli, tak samo jak okoliczne knajpki. Późny, sierpniowy wieczór nie zachęcał jednak matek z dziećmi do większego wałęsania się pod pochmurnym niebem, które zwiastowało deszcz. Ciężkie chmury kotłowały się, nie pozwalając księżycowi podjąć prób wyjrzenia zza smogu. Nie panował tu jednak taki zgiełk, jak na Pokątnej. W porównaniu do niej można śmiało rzec, że było tutaj spokojnie.

Zapach zieleni i ziemi, świeżo skoszonej trawy, zapach wody - bo znajdowało się tu mały staw. Woń miasta, która była taka charakterystyczna, ale której ani Sauriel, ani Victoria już nie odczuwali. Byli za bardzo do niej przyzwyczajeni. Prostokątna kamienica patrzyła na Victorię, kiedy ta zbliżała się do niej. Cicha, ale nie pusta, nie martwa. Świeciły się światła w domu - jakże wspaniała obietnica tego, że jednak ktoś tak jest! Ktoś - bo przecież Sauriel dumnie dzierżył klucze do tego miejsca, które miało stać się jego. Stało się jego. Marudził na to przenoszenie rzeczy, ale nadal nie było opcji, żeby uwierzył w to, że teleportacja tam i z powrotem było dobrym wyborem. Więc nosił. Nieciekawa pogoda całkiem w tym pomagała.

Pukanie do drzwi tej delikatnej dłoni. Cisza. Ktoś przejechał rowerem za plecami Victorii, wioząc na ramię małą dziewczynkę. Niezainteresowany magicznym światem, o który się ocierał, mugol. Przed Victorią ktoś otworzył te drzwi. Skrzat. Patrzący na kobietę ponurym wzrokiem skrzat, który żadnym gestem nie zapraszał do środka i nie wskazywało nic na to, żeby był skłonny do płaszczenia się przed czarownicą, która się przed nim pokazała.

- Ktoś ty? - Rozbrzmiał burczący głos istoty. Jak to - kto? Przecież to oczywiste! Victoria Lestrange. - Aaa. - Skrzat uśmiechnął się, ale wcale nie był to miły uśmiech. Pokłonił się z elegancją i odsunął z przejścia. - Zapraszam damę. - Gestem zaprosił ją do środka.

Środka, który urządzony był w bardzo staromodnym stylu. W ciężkim duchu gotyku z dodatkiem architektury wiktoriańskiej. Środka całkiem specyficznego, bo korytarz, na którym stała Victoria, nie prowadził w głąb domu. On zakręcał od razu w lewo i prawo - przed sobą miała od razu łukowe przejście prowadzące do czegoś w postaci salonu. Jeśli Victoria miała na sobie cokolwiek z odzieży wierzchniej to skrzat właśnie zaproponował gestem, że jej to weźmie - i odwiesi na stojak, który właśnie sam się nachylał i obracał wolnym miejscem ku nim. Magiczne światła rozjaśniły się w korytarzu, kiedy tylko Victoria przechodziła bokiem, a zasłony od salonu rozsunęły na bok równie zapraszająco. Jakby cały ten dom chciał powiedzieć zostań.

Może zostaniesz tu na dłużej.

- Proszę usiąść. - Zachęcił skrzat, wprowadzając ją do tego salonu. Miejsce bez okien. Niewiele w tym domu było miejsc, które posiadały okna. - Przyprowadzę Pana... - Skrzat złożył ze sobą długie palce, uśmiechając się... tylko że jakoś nie można było powiedzieć, żeby ten uśmiech był miły. Nawet to, jak skrzat spoglądał na czarownicę - nie było w tym niczego czysto sympatycznego. Podobnie patrzył hodowca na bardzo utuczoną świnię, z której w końcu zgarnie pokaźną sumę pieniędzy. Zaraz po tym, jak poderżnie jej gardło.

Skrzat rzeczywiście poszedł - tylko najpierw jeszcze zapytał, czy napije się czegoś. Wina? Burbonu? Ginu? Nie padła w tej wymianie propozycja herbaty czy wody. A jeśli o taką Lestrange poprosiła - to jej nie dostała. Otrzymała jedynie krótkie i zniesmaczone "zaraz przyniosę". Skrzat zniknął. Choć gdyby Victoria też zniknąć próbowała to odkryłaby, że nie może.

Nie dało się teleportować w tym domu, do tego domu, ani z tego domu. Trzeba było najpierw wyjść na zewnątrz.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#2
14.01.2025, 20:37  ✶  

Chwilę trwało od oznajmienia jej o planowanej przeprowadzce, do czynu dokonanego. Sauriel nie mówił zresztą o tym na co dzień, może coś tam napomykał o przenoszeniu rzeczy, ale było to godne pokręcenia głową na upartość wampira w używaniu teleportacji, czy raczej jej braku. Po co się tego uczyć, jeśli się nie chciało używać? Oczywiste było, że umiejętność nie ćwiczona, nie używana, zanika, a to był świetny moment na jej doszlifowanie. Tak jak na ćwiczenie transmutacji – zmniejszyć obiekty, wrzucić je do torby, teleportować się, by skrócić czas działania czarów, wysypać wszystko w nowym domu, powtórzyć. Victoria miała kilka takich błyskotliwych pomysłów na przeprowadzkę… może dlatego, że sama je uskuteczniała jeszcze miesiąc wcześniej i zajęło jej to chwilę nie dlatego, że to był głupi plan, a dlatego, że próbowała sprawiać pozory i wynosić małą ilość rzeczy na raz. Czy było to głupie? Było. Czy było to potrzebne? Ani trochę.

Ale, prawdę mówiąc, ucieszyła się, kiedy w nocy Sauriel w trakcie ogrywania ją w karty zaprosił ją do tego nowego miejsca. Ucieszyła – bo była ciekawa, jak się tam urządził i co to za dom Josepha. Miała nadzieję, że będzie mu tam lepiej z dala od reszty rodziny, która go tak mocno skrzywdziła. Że obecność parku trochę go rozchmurzy. I nieśmiało się ucieszyła również dlatego, ze to oznaczało dla niej… kolejne rozproszenie na wieczór przed pogrzebem, a bardzo tego potrzebowała.

W takie odwiedziny nie można było przyjść z pustymi rękoma. Kupiła whisky dla Sauriela i wzięła jedno z zeszłorocznych win z winiarni Anthonego Shafiqa w prezencie dla pana domu… Ale miała też coś jeszcze. Może to głupie, ale myślała o tym już jakiś czas: by podarować Saurielowi roślinkę, nic wielkiego i nadmiernie trudnego w uprawie, co mogłoby mu trochę „ożywić” otoczenie. Roślinę, która nie lubiła wcale wysokich temperatur, roślinę, która nie lubiła promieni słońca i najlepiej było jej w ciemności. Roślinę urokliwą – i był to swojego rodzaju symbol. Bluszcz z rodzaju Variegata, Hedera helix. Swoje upominki trzymała w torebce i gdy wyszła z publicznego kominka najbliżej podanego jej adresu i spokojnie szła pod wskazane miejsce, cicho i rytmicznie stukając zgrabnymi szpileczkami o chodnik, nic nie wskazywało na to, że miała ze sobą jakikolwiek pakunek. Zwiewna, czarna sukienka, bardzo dobrze podkreślająca wąską talię i pełne kształty, delikatnie ocierała się o jej nogi, a niemal czarne włosy zasłaniały głębokie rozcięcie na plecach, gdzie z pewnością widać byłoby kawałek blizny z maja, zaś jej ręce, w tym blizny na lewej, były widoczne i nijak nie skryte. Victoria zaczynała się uczyć, jak z nimi żyć, jak nie czuć wstydu, nosząc je na skórze. Może nie widoczne bardzo i na pierwszy rzut oka, bo ciągle dzielnie smarowała je maściami, ale na tyle wyraźnie, że nie było to dla niej aż tak łatwe.

– Victoria Lestrange – przedstawiła się nieznanemu skrzatowi, gdy zapukała do drzwi, a ten jej otworzył, mierząc ją nieprzychylnym spojrzeniem. – Przyszłam do Sauriela – odpowiedziała na „aaa”, a potem przekroczyła próg domu, nie zważając na dziwaczny uśmieszek sługi. Skrzaty domowe potrafiły być naprawdę… ekscentryczne, tak jak rodziny, do których należały, i przez lata nauczyła się przynajmniej częściowo ignorować większość ich zachowań.

Rozejrzała się z uwagą po tym przedpokoju; z uwagą, ale nie niegrzecznie czy nachalnie. Spojrzała w lewo, w prawo i na zasłonięte, łukowe przejście. Nie miała na sobie żadnej odzieży, która wymagałaby odwieszenia, a swojej torebki oddawać nie planowała. Zmarszczyła lekko brwi na te grzeczne zasłony i weszła za skrzatem do salonu, po czym usiadła, zapewne na kanapie. Wyprostowana, sztywna – ale nie ze stresu, a z lat surowej musztry Isabelli Lestrange, która bardzo dokładnie wpoiła w Victorię, jak powinna stać, jak powinna siedzieć i jak powinna chodzić: z g-r-a-c-j-ą. A gracji miała w sobie mnóstwo. Ciemna, gustowna torebka spoczęła na jej kolanach, dłonie rozprostowały drogi materiał sukienki… Patrzyła. Brak okien nie uszedł jej uwadze, tak, jak uśmieszek skrzata.

– Może być gin – gorzki, cierpki… Ale nigdy nie podawało się go solo.

Gdy skrzat poszedł, pomyślała sobie, że wzrok, jaki jej rzucał, wyglądał zupełnie, jakby widział w niej posiłek dla wampira. Śliczna buźka, która przyszła tu po to, by pić z niej krew. Aż miała ochotę bardzo nieelegancko przewrócić oczami na ten jakże daleki od prawdy scenariusz. Zniknąć nie próbowała. Nie po to przyszła, by znikać minutę później.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#3
14.01.2025, 23:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.01.2025, 23:30 przez Sauriel Rookwood.)  

Salon - duża kanapa, a po bokach dwie mniejsze. Zmieściłoby się tu sporo osób, które mogłyby bez przeszkód, swobodnie ze sobą rozmawiać. Kominek był wygaszony - w końcu nadal mieliśmy sierpień, nawet jeśli nie cieszył on upalnym słońcem. Nie pachniało tu niczym konkretnym - czuć było to zadbane drewno, ale poza tym w domu panował porządek, który nie pozostawiał po sobie woni środków impregnacyjnych, ani nie było też kurzu, by kręciło w nosie. Znajdował się tu mniejszy barek, z którego magia przyniosła Victorii szklankę i wystawiła na wierzch butelkę ginu, cytrynę i wodę gazowaną. Cisza rządziła tym miejscem. Nie grała żadna muzyka, nie było żadnych zwierząt ją przerywających, dźwięków czyjej bytności. Nic. Dlatego też dźwięki spokojnych kroków męskich stawianych na korytarzu Victoria usłyszała bez problemu.

Sauriel nie zawsze się zakradał. Czasem chciał być słyszany. Czasem - by nie wystraszyć niepotrzebnie Victorii, na ten przykład. Za to czasem chciał ją straszyć celowo. Czasem było go słychać, kiedy koło niej chodził. Czasem... Czy człowiek jest w stanie tak wytężyć zmysły, by rozpoznać kogoś po kroku? Kiedy ten wcale się tak wiele nie różnił, gdy było go słychać. Albo różnił? Był wolniejszy? Jakby nieznośnie wydłużał się czas każdego kolejnego, pokonanego metra. Dłuższy? Niekoniecznie dlatego, że druga osoba była wyższa - specyfika kroku sprawiała, że niektórzy robili je większe, a inni malutkie. To nie Sauriel kroczył schodami.

Joseph nieszczególnie się śpieszył do salonu. Elegancko ubrany, wyprostowany mężczyzna nosił na sobie nonszalancję przeszywaną spokojem. Ciemny granat kamizelki i spodni prasowanych w kant podkreślał biel koszuli pod nią. Stalowe oczy nie namierzyły od razu Victorii, kiedy pojawił się w przejściu. Pierwszym jego punktem był kominek, potem barek, a dopiero w trzeciej sekundzie - Victoria.

- Dobry wieczór, Victorio. - Głos miał równie spokojny co wyraz twarzy. Gdyby śnieg był tą pierzyną otulającą świat, do której go czasem przyrównywano, to może Joseph by nią właśnie był. Jakimś zastojem dla rzeczywistości. Odetchnięciem dla świata. - Miło mi cię gościć w moich skromnych progach. - Przeszedł przez ten pokój, nie zatrzymując się. Przystanął tylko po to, by móc (kiedy Victoria na chwilę wstanie) ucałować jej dłoń. I sam usiadł razem z nią - tylko na innej kanapie. Tak jakby to właśnie do niego przyszła, jakby z nim się miała zobaczyć, jakby wszystko było na swoim miejscu. - Dziwnym trafem przyjęć z okazji zerwanych zaręczyn nie organizują... jaka szkoda. Byłaby sposobność spotkania się wcześniej. - Srebrzyste włosy z ciemniejszymi pasmami (świadectwem po tym, że kiedyś musiały być całe czarne), falowane, ułożone były perfekcyjnie - zaczesane w tył tak, by nie opadały na twarz. Mężczyzna miał na palcu sygnet rodu Rookwood, ale poza tym próżno było szukać u niego jakichkolwiek ozdób. Może to dobrze? Nic nie odwracało wzroku od jego niezwykle jasnych oczu.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#4
15.01.2025, 00:49  ✶  

Nie potrzebowała kominka, bo nic on nie zmieniał w jej obecnym stanie życia prócz wrażenia przytulności. Siedziała więc na jednym końcu krótszej z kanap i w ciszy kontemplowała wystrój salonu – równie staromodny co przedpokój, który miała okazję popodziwiać i zwiedzić. Nie hałasowała, nie wydawała żadnego dźwięku, nie kręciła się i nie kokosiła. Siedziała tam, niczym ta piękna rzeźba wykuta z kamienia a jedynym znakiem, że jest żywa, było miarowe unoszenie się i opadanie klatki piersiowej, gdy nabierała oddechu.

Usłyszała kroki i z początku rzeczywiście myślała, że to może być Sauriel… ale znała rytm jego chodu, wygrywał zdecydowanie inną melodię, nie tak… wyliczoną i równą. Szybszą, nawet jeśli był rozleniwionym Kotem. Tak, ludzi dało się poznać po dziękach kroków i była pewna, że Sauriel tak samo rozpoznałby, czy idzie ona czy Cynthia, gdyby miał spośród nich rozpoznać Victorię. Nie, to nie był Sauriel i w tym momencie naszła ją taka kolejna paskudna myśl, zapewne przywołana przez obraz paskudnego uśmieszku skrzata: że znalazła się w leżu wampirów. Ale jakoś… nie potrafiła się tym przejąć. Mało rzeczy, po Limbo, aż tak ją przejmowało, tym bardziej, ze uparcie nie patrzyła na wampiry jak na potwory, a na ludzi.

– Dobry wieczór – wstała, jak należała etykieta i gdy Joseph wyciągnął do niej dłoń, podała swoją do ucałowania, zimną jak lód – zupełnie inną niż w maju, gdy poznali się na małym przyjęciu zaręczynowym. Leciutko jeszcze się skłoniła, nim ponownie zasiadła na kanapie. – Dziękuję, mi również miło. Proszę mi na moment wybaczyć, nie przyszłam z pustymi rękami – nie wypadało, a Victoria bardzo dobrze znała te wszystkie skomplikowane zasady obracania się w towarzystwie. I gratulowała sobie pomysłu wzięcia prezentu dla pana domu, nawet jeśli nie spodziewała się go dzisiaj spotkać. Bo naprawdę nie spodziewała i byłą trochę zaskoczona, ale ten moment zdziwienia zręcznie zamaskowała – jakby rzeczywiście czekała tutaj na Josepha, a nie na Sauriela. Sięgnęła do swojej torebki, by z jej nieco zaczarowanego wnętrza wydobyć ładnie opakowaną butelkę wina i wręczyć ją starszemu Rookwoodowi. – Zeszłoroczny rocznik, niezwykle udany – z winnicy jej ukochanego wuja. Nawet lekko przy tym uniosła kąciki pełnych warg w górę. – Rzeczywiście, dziwne, że takich jeszcze nie zaczęto organizować – wszak przyjęcia ogłaszano z naprawdę błahych powodów, zaś zerwanie zaręczyn… ha! Toż to miejsce na wyprawienie małej stypy: nic tylko się najeść i napić. Victoria nie dała się zbić z tropu. – Na szczęście teraz jest sposobność spotkać się w znacznie milszych okolicznościach – ciemne oczy Victorii tylko na moment spoczęły na sygnecie, jaki nosił na palcu, bo w większości rzeczywiście to jego jasne oczy przykuwały uwagę, a Lestrange nie nawykła do uciekania wzrokiem. Nie tak nauczyła ją matka. – Mam nadzieję, że przeprowadzka służy? Zdążyłam się odrobinę rozejrzeć, to piękna okolica. Na pewien sposób spokojniejsza od Little Hangleton – nie w poziomie występowania ludzi, a… chodziło o ciężką aurę, która mgłą spowijała miasteczko, w którym znajdowała się rezydencja rodowa Rookwoodów. Nie była za to pewna, jak Joseph zapatrywał się na liczne sąsiedztwo mugoli. – Oraz piękna kamienica – bo nie dało się zaprzeczyć, że miała swój niepowtarzalny styl, wewnątrz oczywiście. Przywodził jej na myśl rodową rezydencję Lestrange.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#5
15.01.2025, 14:43  ✶  

Kiedy intuicja krzyżowała się z rzeczywistością dostawaliśmy dwa wybory: poddać się wrażeniom lub całkowicie je zignorować. Przecież to nie było nic innego ponad leże wampira. Piękna pułapka, w której się znajdowałeś, bo jedyna droga prowadzi do drzwi pozornie w twoim zasięgu rąk. Tylko czy na pewno? Znajoma twarz, ale nieznajoma postać. Opowiedziana tylko muśnięciami słów, które Sauriel z siebie wydobywał, nie wyrażając się w superlatywach o mężczyźnie, do którego budynek należał. Leże wampirów... na pewno już dwóch. Sauriela przecież nie musiała się obawiać. Nie, jego z pewnością nie. A czy powinna obawiać się Josepha Rookwooda..? Intuicja i trzeźwe spojrzenie na świat. Gdzie się klinczowały? Gdzie się wykluczały? I w końcu - gdzie była między nimi zgoda, żeby wycofywać się przed zagrożeniem pragnącym cię pochłonąć.

Nie przerwał ciszy, kiedy Victoria się obróciła i sięgnęła po wino, które przyniosła na tę okazję. Stał w bezruchu - tak, jak tylko wampiry potrafiły. Bez imitacji oddechu, bez konieczności poprawiania się, bo jednak było mu nie wygodnie. Sauriel potrafił dokładnie taką samą posturę przyjmować - rzeźby. Różnica była taka, że czarnowłosy nie stał tak, jak rzeźbiarze swoje twory zamrażali. Wyprostowany, z jedną ręką zgiętą z przodu, drugą schowaną za plecy.

- Ponoć nie ma martwej kultury, są tylko martwe umysły. - Mruknął mężczyzna, odbierając od Victorii butelkę wina. Marszczył brwi w charakterystyczny sposób, kiedy oglądał z zaciekawieniem butelkę, którą otrzymał - w obu dłoniach, jakby była naprawdę cennym podarkiem. W tych gestach przynajmniej na takowy cenny dar się prezentowała. Doceniony - to nie pozostawiało wątpliwości. Obrócił się w kierunku barku i poruszył nadgarstkiem szybkim ruchem. Dwie lampki wina przyleciały do stolika i zawinęły w powietrzu razem zresztą z butelką, która została samoistnie obsłużona przez korkociąg. - Rad jestem, że to prawda. - Że kultura jeszcze nie wymarła i nie wymierała - umierały tylko umysły niektórych ludzi. I to całkiem sporej ilości. Joseph był naprawdę bardzo niezadowolony z tego, jak aktualnie prezentował się stan jego rodziny. Tak to jest - zostaw dzieci na 200 lat i zobaczysz, jak bardzo nabałaganiły... do stopnia, w którym odratowanie tego wydawało się niemożliwe. Było możliwe. Tylko że on sam nie był od tego, by wszystko za te dzieci robić. - Widzę, że została Pani uraczona trunkiem - nie namawiam. - Ponieważ kiedy butelka nalewała wino to zatrzymała się przy drugiej lampce, czekając na zezwolenie Victorii. Bądź jego brak. Lampki wylądowały na stole razem z butelką, a Joseph usiadł na drugiej kanapie. Miał teraz za plecami to jedyne wyjście z tej pułapki. - W istocie. - Odparł na zagadnienie o organizowaniu tych imprez okolicznościowych. Joseph przesunął kciukiem po opuszkach palców, unosząc rękę w górę. Prawą rękę - w lewej trzymał kieliszek i chwilowo przypatrywał się konsystencji, poruszał naczyniem, obserwował refleksy świateł. - Kultura umiera, ale potrzeba biesiadowania rośnie wprost proporcjonalnie. - Powąchał trunek i dopiero wtedy uraczył się łykiem. - Również na szczęście - przy wybornym winie. - Skinął głową w uznaniu.

Uniósł jedną brew z zainteresowaniem, kiedy Victoria wspomniała o "spokojniejszej okolicy niż Little Hangleton".

- Niepokój Little Hangleton przebija aktualnie wyłącznie Dolina Godryka. - Odparł spokojnie, zakładając nogę na nogę. Reflektowała od niego całkowita swoboda. - Czy zaś służy... przenosiny wiążą się z czynnościami oddalającymi od spokoju i ujawnia słabość czarodziejów w przywiązaniu do przedmiotów zbędnych. - Pytanie, co kryło się pod hasłem "zbędne". - To krok ku poprawie. - Ta przeprowadzka. - Pani jest tego dowodem.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#6
15.01.2025, 16:37  ✶  

Niewiele wiedziała o Josephie Rookwoodzie oprócz koniecznych podstaw. Wniosków wyciągniętych z tych półsłówek, jakie udało jej się spić z ust Sauriela w rzadkich momentach, w których o tym wspominał. Doskonale pamiętała o tym, jak zabronił jej się z nim kontaktować po tym jakże nieszczęśliwym “wypadku” na Beltane, a choć mógł być potencjalnym źródłem informacji – to nie robiła na przekór Kotu i rzeczywiście nie szukała kontaktu. Jej myśli ocierały się o starego wampira, kiedy zastanawiała się nad kwestią swojej wampirzej babki, ale i tu tematu nie poruszała, zostawiając to jako totalnie ostateczną deskę ratunku. Widziała za to w Josephie kopalnię wiedzy, z której Sauriel nie korzystał, widziała w głowie, ile od tego mężczyzny można się było nauczyć, ale szanowała decyzję Sauriela. A teraz… była w jego domu i siedziała naprzeciwko niego. Nie było tego w planach, bo naiwnie tego w nich nie uwzględniła – ale teraz… grała tym, co miała. To nie musiało być niemiłe spotkanie i prawdę mówiąc lepiej żeby takie nie było, skoro przyszła odwiedzić Sauriela o zobaczyć, jak mu się tutaj żyje.

Surrealizm bezruchu Josepha byłby może większy, gdyby nie ciągle obcowanie z Saurielem. Nie był on w tym może tak bardzo nieruchomy jak jego stworca, ale zapewne zrobiłoby to na Victorii dużo większe wrażenie, gdyby nie to przyzwyczajenie. Tak samo Joseph z pewnością zauważył, że panna Lestrange nawet nie drgnęła w kontakcie z jego zimną skórą, bo była równie zimna co on…

– Dopóki ktoś kultywuje dane zwyczaje, rzeczywiście nie można mówić o tym, by umarły – odparła mu na to, a ironia rozmowy o śmierci nie uszła jej uwadze. Tak jak to, że on również nie potrzebował różdżki, by czarować. To cenna informacja. Victoria zaczęła się zastanawiać, czy to on nie nauczył Sauriela tej sztuczki. – Zostałam, ale go jeszcze nie tknęłam – nie zdążyła, mogła więc dac mu tę przyjemność i napić się wina wraz z nim. Gin był zdecydowanie mocniejszy od wina, w drugą stronę wolała nie mieszać, ale skoro jeszcze nie zdążyła… – Proszę – ponownie delikatnie wygięła wargi w lekkim uśmiechu. Uniosła kieliszek, gdy ten napełnił się odrobiną wina i upiła łyk dopiero, gdy i Joseph się na to zdecydował.

Zauważyła, że mężczyzna bardzo dobrze bawi się słowami. Używał tego samego zwrotu, mając na myśli różne rzeczy i zmieniając nieco bieg niezobowiązującej rozmowy. Uważne spojrzenie Victorii ani na chwilę go nie opuściło.

– W pewnym sensie to dobrze, inaczej całkowicie tracą połączenie z socjetą czy ogólnie społeczeństwem – to dobrze, że potrzeba biesiadowania nadal w ludziach nie zamarła. Spotkania towarzyskie były potrzebnie, nieważne jak sztuczne – niosły w sobie wiele nauki, nie tylko o plotkach, ale przede wszystkim o nastrojach. Pozwalały skorygować kolejne ruchy.

– No tak – zaśmiała się, chociaż był to raczej gorzki śmiech. Dolina Godryka od maja ciągle obrywała, wichura, dziwne zjawiska, mugole widzący magię, zamknięta knieja, teraz zaginione koty i ciągle widmo… widm. Nie, Dolina Godryka nie była obecnie bezpiecznym miejsce. – Trudno znaleźć obecnie mniej bezpieczne miejsce niż Dolina – trudno było się z tym nie zgodzić. – No tak, jest z tym trochę zachodu – tu też musiała się zgodzić, bo sama na własnej skórze doświadczyła przeprowadzki i to całkiem niedawno. – Nagle odkrywa się przedmioty, o których nawet nie miało się pojęcia, albo o których się zapomniało. A później przychodzi moment spojrzenia prawdzie w oczy, że jest tego trochę za dużo – ten jej uśmieszek nie był już śmiechem przez łzy, raczej był czymś w rodzaju zaintrygowana. Wiekowy wampir zapewne miał dużo takich rzeczy ze sobą. Ale nie zamierzała wypominać mu wieku, którego nawet nie znała. – Ja? Pochlebia mi to, ale nie będę ukrywać, że nie rozumiem – lekko się zdziwiła takiemu stwierdzeniu i nie zamierzała tego kryć, choć miała swoje podejrzenia, że staremu musiało chodzić o Sauriela, skoro została przywołana do tablicy i oboje doskonale wiedzieli na czyje zaproszenie się tutaj zjawiła.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
15.01.2025, 17:06  ✶  

Możliwość obcowania z kimś na poziomie z czarodziejskiej socjety nie była poza zasięgiem Josepha. Co zaś poza nią było to zwyczajowa zdolność nawiązania kontaktu z młodzieżą, która z jakiegoś powodu w tym pokoleniu stała się o wiele bardziej lekkomyślna, jeszcze bardziej skłonna do odchodzenia od starych zasad i reguł. Bogowie wiedzą, jakim trudem było nadążanie za zmieniającym się światem. Szczególnie, że ten przyśpieszał coraz bardziej. Czy Isabella miała okazję rozmawiać ze swoją córką o spotkaniach z Rookwoodami? Jeśli cokolwiek spłynęło z jej mocnych ust na talerzyk Josepha - nie było to pokazane na pierwszy rzut oka. Nie byli tutaj sobie obcy, ale nie byli też sobie znajomi. Ciężar wiedzy... w którą stronę się pochylał? Niesprawiedliwym w końcu było, że własna matka tak wiele milczała na temat rodziny, której postanowiła sprzedać córkę. Dobrze wiedząc, że nie będzie z tego dzieci. A skoro tak - po co była Victoria Rookwoodom? Chodziło tylko o pieniądze? Patrząc po tej kamienicy - Josephowi ich prawdopodobnie nie brakowało. Gdyby ciężar przenieść dalej - do Erika i Anny... czy to nadal tylko pieniądze? Czy za tymi decyzjami i handlami żywym towarem chowało się coś jeszcze..?

- Proste i mądre słowa, panienko Lestrange. - Próżno było szukać jakiejś ironii w tym tonie, w tej wypowiedzi, w jego spojrzeniu. Brzmiało to całkowicie szczerze. Znasz ten moment, w którym rzecz przed tobą staje się tak przejrzyście oczywista, że przestajesz dowierzać nawet oczom? Chwila, gdzie przystajesz, bo przecież to niemożliwe, żeby rozwiązanie i odpowiedź była aż tak prosta? - Mimo to świat się zmienia, a wraz z nim zmieniają się obyczaje. Zmiana uśmierca stare nawyki, by zrobić miejsca nowym. - Chłód doskonale do nich pasował. Do kobiety schowanej za maską oklumencji i istoty, która kiedyś była człowiekiem. Ile teraz człowieka pozostało w tym wampirze? Przyzwyczajenie Victorii ułatwiało ignorowanie pewnych elementów - wiedza pozwalała nie zdradzać zdziwienia, że ciało człowieka może być tak zimne dla Josepha. A tego nawet nie musiał wiedzieć od samego Sauriela. W końcu to było wszem i wobec w gazetach parę miesięcy temu. - W pewnym sensie. - Powtórzył za nią w ten charakterystyczny sposób, który zachęcał do rozwinięcia myśli. To nie był ton czepliwy, który by wytykał coś. Jego spojrzenie również zachęcało do tego, by ten krótki, ale treściwy zwrot, miał swoją kontynuację.

- Na szczęście odrobina komplikacji nie przestraszyła jeszcze dzielnych czarodziei. - Komplikacje Doliny Godryka wybijały naprawdę wysoko. I nie zwalniały. Kumulowały się, nabierały tempa, nabierały rozmachu. Tymczasem Victoria bezpiecznie umknęła, choć z zupełnie innego powodu niż rosnące zagrożenia. - Zdarzyło się pani? Spojrzeć tej prawdzie w oczy? - Uśmiechnął się tutaj nawet delikatnie pod wąsem. - Spoglądała pani ostatatnio wystarczająco uważnie w lustro? Przeprowadzka pani służy - rozkwitła pani.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#8
15.01.2025, 19:45  ✶  

Nawet nie myślała, by mogło to być poza jego zasięgiem i absolutnie tego nie sugerowała. Wręcz przeciwnie: uważała, że zapewne bardzo dobrze się w nią wtapia, pasował tam jak księżyc pasował do nocnego nieba. Podejrzewała, że być może nawet potrzebował tego, by nie stracić poczucia czasu, albo że czasami trudno mu uciąć myśli zawracające ku przeszłości, a takie spotkania były dla niego jak kotwica. Takie spotkanie jak to teraz – rozmowa z kimś mniej upartym i opryskliwym niż wiecznie niezadowolony Sauriel. Ale czy można się było mu dziwić? Zabrano jego życie, jego słońce, jego marzenia i kazano się dostosować do ciemności.

Po co była Victoria Rookwoodom było myślą, która bardzo długo nie dawała jej spokoju już od dawna. Odkąd dowiedziała się, że Sauriel jest wampirem. Do teraz jednak była to dla niej tajemnica, teraz już zresztą mało ważna, skoro zaręczyny zostały zerwane i wszelkie biznesy i układy poszły w piach.

– A jednak nawet wśród młodego pokolenia nie brakuje tych, którzy z chęcią sięgają do starych obyczajów, czerpiąc z historii i odkrywając je na nowo – wszak historia nie tylko lubiła się powtarzać, a cyklicznie miało to miejsce. Stare tradycje, pozornie zapomniane, znowu stawały się modne i wchodziły do mainstreamu, zastępując obecne, i tak dalej. Victoria kontynuowała, rozwijając swoją myśl, którą Joseph tak zręcznie złapał, najwyraźniej chcąc się dowiedzieć, co kryje się za jej słowami.

– Mam wrażenie, że mało jest rzeczy, które by ich wystraszyły. Dla niektórych znaki ostrzegawcze są najwyraźniej skryte pod peleryną niewidką – czy mówiła z własnego doświadczenia…? Być może trochę. Czuła jednak, że chociażby fenomenem Zimnych interesowali się różni ludzie, którzy niekoniecznie bawili się w jakieś środki ostrożności. Zastanawiała się też ilu już pracowników Departamentu Tajemnic próbowało odtworzyć to, co zrobili na Beltane. Zakładała, że kilku i to z marnym skutkiem. – Niektórzy dla rozwikłania zagadki są w stanie zaprzedać własną duszę – a jak było z tobą, Victorio? Wierzyła, że miała jakieś hamulce, że były granice, których by nie przekroczyła. To była teoria. W praktyce… dowiedziałaby się dopiero stojąc przed taką granicą. Prawdą jednak było, że umknęła, dość nieświadomie, przed rosnącym niebezpieczeństwem Doliny, choć to wcale nie przynosiło jej spokoju serca. W końcu w Dolinie Godryka nadal miała rodzinę, rodziców, siostry… Przyjaciół. – Zdarzyło – uśmiechnęła się lekko do własnych myśli. Zdarzyło i to wcale nie tak dawno temu. A potem uniosła wyżej obie brwi, w zaskoczeniu. Joseph dedukował i bardzo celnie strzelał, czy doskonale wiedział? Nie znała na to odpowiedzi, przez co poczuła pewien niepokój. Ile Joseph o niej wiedział? Ile dowiedział się od Sauriela, ile z gazet, a ile… od jeszcze kogoś innego?

Victoria, oczywiście, w lustro spoglądała. Niestety, ale często widziała swoje podkrążone w zmęczeniu oczy, widziała też dużo niepokoju, a ostatnio – smutku. Te uczucia nie miały nic wspólnego z przeprowadzką. Sama jednak rzeczywiście dobrze na nią wpłynęła, chociaż… Uważała, że to nie do końca to. Ten rozkwit, jak to ujął. Uznała, że nie będzie palić głupa i obrażać jego inteligencję, nie zaczęła więc udawać, że nie wie, o czym mówi. – Myślę, że to nie jest kwestia samej przeprowadzki – przyznała więc, potwierdzając fakt zmiany adresu. – A kotów – w końcu adoptowała dwa i to w niedługim czasie. I była całkiem pewna, że to, że sobie radziła, to zasługa tych dwóch mruczków i zajęcia myśli eliksirami. I fakt, że nadal rozmawiała z Saurielem. – Miesiąc temu przygarnęłam jednego, niedługo później drugiego. Bardzo mi… poprawiają humor – spłyciła to, ale taka była prawda: rozświetlały jej czarne dni. One i to, co ze sobą przyniosły, czyli obecność pewnego marudnego wampira.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#9
15.01.2025, 21:48  ✶  

- Nie uważasz, że zmiana posiada cząstkę śmierci. - To nie było pytanie - to było stwierdzenie wysunięte ze słów, jakimi się posłużyła. Tak wcześniej, jak i teraz, kiedy je pociągnęła. W jej ustach to były narodziny, nie śmierć. Negatyw był przysłonięty przez rozkwitającą wiarę w powstanie czegoś nowego. Nowe nie znaczy lepsze, lecz czy stare (z drugiej strony) oznacza lepsze? Aby coś nowego mogło się narodzić, coś musi zginąć. Czy jednak nie? Czy to nie była kradzież życia czegoś starszego, aby nowe mogło spić soki jego pracy i rozłożyć skrzydła? Modliszka, która za bardzo upodobała sobie inteligencję. Zaprzeczenie ze strony mężczyzny się nie pojawiło, ale nie było też potwierdzenia. - Młodych gniewnych stworzono do obalania aktualnego porządku. - A ci zazwyczaj nie przychodzili z pokorą, próbując czerpać z wiedzy tych, którzy już swoje przeżyli, niejedno widzieli i może niekoniecznie wiedzieli od razu lepiej, co należałoby zrobić, ale przynajmniej wiedzieli, czego nie robić. Z drugiej strony starsi powinni odsunąć się w końcu w cień i pozwolić młodym lśnić. Przygotować sobie ten świat, w którym przyjdzie im żyć. A może nie..? - Pani widzi znaki wyraźnie. - Odchylił dłoń w bok, gestem pokazując fakt stwierdzony, jakby nie ulegał on żadnej dyskusji. Nie było jednak rzeczy, których nie można przedyskutować. Tutaj pojawiło się drobne przesunięcie tonu głosu mężczyzny: ze spokoju kroczek w kierunku zaangażowania. Wiec nie tylko gest przywodził na myśl takie stwierdzenie. A jednak to zdanie wcale nie brzmiało do końca jako zamknięte. Nawet teraz sposób, w jaki siedział, z tą odchyloną ręką, wyglądało jak otwarte pytanie, choć znaku zapytania próżno było szukać w zdaniu. - Nie istnieją ludzie bez żądz. Istnieją jedynie ci, którzy dobrze je ukrywają, albo jeszcze ich nie odkryli. - Odparł na stwierdzenie, że niektórzy byli gotowi sprzedać swoją duszę, żeby coś zrobić. Coś... zacznijmy od rzeczy najbardziej banalnych - na przykład wkupno na taką imprezę okolicznościową. Potem możemy przechodzić przez rzeczy większe. Bogactwo? Sława? Miłość! Rzeczy materialne i te całkowicie idylliczne. - Pytanie brzmi: co pani oddałaby za obiekt pożądania. - Cofnął dłoń i wskazał Victorię drobnym gestem. Ułożył rękę na oparciu sofy, upijając łyk wina. Te jasne oczy nie odrywały się od Victorii, ale to nie było nachalne spojrzenie, wymuszanie kontaktu wzrokowego, czy śledzenie najmniejszego gestu. Przynajmniej takim się nie wydawało. - Zdaje się pani kobietą nowoczesną i praktyczną. Proszę zaspokoić ciekawość starca - ta prawda spoglądająca w oczy. Została zapakowana razem z panią, czy może pozostała w tej niespokojnej Dolinie Godryka? - To była przecież niewinna rozmowa, prawda? Właśnie taka, która była jak kotwica, pozwalająca nie zapomnieć, że mimo bycia wiecznym stworzeniem nocy - nadal jest się istotą śmiertelną. Taką, którą można zabić, która może zamienić się w pył. Która potrzebuje kontaktu. Taka rozmowa?

- Koty... - Znów drgnęły mu kąciki ust w uśmiechu. - Potrafią rozjaśnić dzień, to prawda. - Miał ciepły uśmiech. Nawet te jasne oczy wydawały się rozjaśniać przy nim. Łatwo można było zapomnieć, że nie ma się przed sobą człowieka, prawda? Albo i nie. W końcu Victoria miała swoje własne spojrzenie na ten temat. W końcu zadawała się z osobą, w której ciągle doszukiwała się człowieka. - Czy licznik na pewno jest poprawny? - Zapytał od niechcenia.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#10
15.01.2025, 23:05  ✶  

– Nie – może i nie było to pytanie, ale i tak zaprzeczyła. Zmiana to nie była śmierć, może i były to narodziny, ale też nie do końca. Właściwie to wszystko zależało od natury tej zmiany, ale w większości była po prostu… sobą. Zmianą. Niczym mniej, niczym więcej. Ani stare nie oznaczało lepsze, ani nowe nie oznaczało lepsze. Oznaczało inne. Jedno nie mogło istnieć bez drugiego, bo były swoim kontrastem, to jak biel i czerń, światło i mrok. Stare uwydatniało nowe, nowe pokazywało, że coś się zestarzało. – Młodzi i gniewni prędzej czy później stają się starzy i zgorzkniali, i zastanawiają się, gdzie popełniono błąd – nie, nie przychodzili z pokorą. Udawało się zrobić rewolucję, ale nie całkowitą, nigdy nie dało się do góry nogami odwrócić całego świata, chociaż próbowano. Jak skończył Grindelwald? On też był młody i gniewny, pociągnął za sobą ludzi, by ostatecznie się ukorzyć. Historia w końcu lubiła się domagać o atencję. – Taka już moja natura: dostrzegać – analizować, uczyć się i wyciągać wnioski. Wiedza, pogoń za nią, zawsze była jej motywacją. Być może nie należącą całkowicie do niej samej, lecz wpojoną przez matkę i następnie wziętą w objęcia przez malutką Victorię, która wyrosła z tym bakcylem, który mocno się w niej zakorzenił. – Lub tacy, którzy się im nie poddają – dodała i zakołysała trunkiem w kieliszku, pozwalając mu rozwinąć swój bukiet, nim upiła kolejny łyk. – To bardzo intymne pytanie – zauważyła, lecz bez cienia irytacji, ot – stwierdzenie faktu, nic innego. Co sama oddałaby za obiekt pożądania? Wszystko. Nic. Nie znała na to pytanie prawidłowej odpowiedzi, być może dlatego, że nie była wystarczająco pechowa, by stanąć twarzą w twarz z tym pożądaniem, i wystarczająco zdesperowana, by musieć zapłacić. A potem uśmiechnęła się… dość ciepło. Nieco dłużej niż dotychczas. – To, co dla mnie wartościowe, jest razem ze mną – tak, niewinna rozmowa pełna podwójnych, a może nawet i potrójnych den, pomiędzy którymi należało lawirować. Było w tym coś elektryzującego, jak wyzwanie, które pobudza do życia – równie pobudzająca była ta rozmowa, bo trzeba się było mentalnie nagimnastykować, żeby nie okazać się przegranym. Joseph mówił jednocześnie wprost i bardzo naokoło, i to samo robiła teraz Victoria, lawirując pomiędzy dosłownością, a metaforami.

Nie wiedziała, czy Joseph się dobrze bawił. Czy byłą to dla niego kotwica, a może okazja do ocenienia Victorii, skoro pierwszy raz siedzieli sam na sam naprzeciwko siebie i mogli porozmawiać bez świadków w postaci reszty rodziny podczas zaręczyn, na powolnym obiedzie przed rozpoczęciem sabatu.

– Zwłaszcza małe kociaki, które nie mają jeszcze swoich przyzwyczajeń – dodała, a przy kolejnej uwadze mężczyzny lekko wypuściła powietrze przez nos, jakby się śmiała. Po części może trochę tak było, bo zastanawiała się od pewnego czasu, kiedy padnie nawiązanie do osoby, której wciąż tutaj nie było. Nie była przecież głupia, zauważyła to. – Myślę, że to zależy od semantyki – zdecydowała się odpowiedzieć, patrząc spokojnie na wampira. – I być może jest to pytanie skierowane do niewłaściwej osoby – czy licznik był poprawny? Cóż. Teoretycznie tak. Technicznie… Niekoniecznie.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (19407), Sauriel Rookwood (17271)


Strony (7): 1 2 3 4 5 … 7 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa