—08/09/1972—
Anglia, Londyn
Morpheus Longbottom, Jonathan Selwyn & Anthony Shafiq
![[Obrazek: AOLaWMP.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=AOLaWMP.png)
The people of this world are like the three moths in front of a candle's flame.
The first one went closer and said: I know about love.
The second one touched the flame lightly with his wings and said: I know how love's fire can burn.
The third one threw himself into the heart of the flame and was consumed. He alone knows what true love is.
![[Obrazek: AOLaWMP.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=AOLaWMP.png)
The people of this world are like the three moths in front of a candle's flame.
The first one went closer and said: I know about love.
The second one touched the flame lightly with his wings and said: I know how love's fire can burn.
The third one threw himself into the heart of the flame and was consumed. He alone knows what true love is.
Czy w najgorszych koszmarach widział ten chaos? On nie, ale jego dusza miała dostęp do tych obrazów nim stały się rzeczywistością wszystkich. Jego dusza, której ciało wciąż funkcjonowało, serce wciąż biło. Jego dusza, która właśnie weszła do pieprzonej cukierni, będącej najprawdopodobniej ostatnim miejscem do którego Anthony spodziewałby się pójść.
Oczywiście gdzieś tam łączył kropki, sam przecież śledząc poczynania Erika przez ostatnie lata zdawał sobie sprawę z jego zażyłości z panną Figg. Sam przecież ledwie dwa miesiące temu zamawiał u niej kosze prezentowe wypełnione słodkościami dla brygadzistów i detektywów. Czy jednak spodziewał się, że przyjdą akurat tu?
Nie.
Londyn płonął.
A on stał i podpierał ścianę. Nie wszedł za Morpheusem, uznał, ze poczeka na niego na zewnątrz. Wyglądał... jak wyglądał. Szczerze wątpił, żeby ktokolwiek go teraz rozpoznał: z jego twarzą pokrytą farbą, nadpaloną iskrami szatą utytłaną popiołem, włosami zmierzwionymi tak szarpaniną pod biblioteką, jak potem nerwowym przeczesywaniem palcami, gdy obaj próbowali dostrzec które budynki realnie były celem, które obrywały rykoszetem, jaki był plan, jaki zamysł, bo to, że był w tym przedsięwzięciu wzorzec - tego były bardziej niż pewne ich krukońskie serca... Ostatecznie stał i podpierał ścianę bo nie chciał z nikim rozmawiać, nie chciał wchodzić w cudze tajemnice, . Był tu tylko i wyłącznie dla i przez Morpheusa - powtarzał sobie. Był tu tylko dla niego - zaklinał myśli. A nie wszedł za Morpheusem, bo ten obiecał wyjść tym samym wyjściem, obiecał, że się nie rozdzielą. Obiecał...
Jego lewa ręka pokryta była czarną mazią, którą bezskutecznie próbował zetrzeć kciukiem. Czy farby tak działały, że nie dało się tej warstwy zabrać? Choć interesował się sztuką, ze względu na swoją przypadłość nigdy nie zagłębiał się w malarstwo, mając świadomość, ze nie będzie w stanie go w pełni percypować. Nigdy też nie plugawił swoich rąk pracą rzemieślniczą, a teraz ona dotarła do niego. Miał krew na rękach, a czerń cały czas mu o tym przypominała, dociążając ramiona poczuciem winy. Jakby był żywcem wyciągnięty z jakiegoś dramatu, bodaj Polskiego jak mu się zdawało czytał Francuskie tłumaczenie...
Drzwi skrzypnęły i ktoś przez nie przeszedł.
Somnia? – pomyślał podnosząc głowę, bo więź która ich łączyła, nie dawała jednak żadnych telepatycznych profitów.
Ale to nie był jego Somnia, nie był władca snów, który chyba tej nocy przekroczył bądź rychło przekroczy cienką linię oddzielającą go od szaleństwa. To nie była jego dusza.
To był ktoś inny.
Zamarł w połowie ruchu, zastygł gdy ciało ściągnął mu żal. Myślał, że gdy go odnajdzie, to będzie wściekły, jak u początku ich wczorajszej kłótni. Że rzuci mu w twarz oskarżenia, że to była jego wina, bo gdyby mu się zwierzył dwa lata temu, to nie doszłoby do tej tragedii dzisiaj. Tak myślał gdy opuszczał bezpieczny teren Ministerstwa po raz drugi. Tak myślał gdy gnał go strach o jednego przyjaciela i gniew na drugiego. Tak myślał.
Teraz gardło zacisnął mu smutek. Stalowe oczy zdawały się nienaturalnie jasne w krwistym obramowaniu hańbiącego znaku. Oboje wiedzieli, gdy Anthony mówił, że spotkają się znowu w atrium - oboje wiedzieli, że to nie będzie miało miejsca. Zapach pożogi wżerał się w śluzówkę, wypalał gardło, odbierał ciału wszelką wilgoć. A jednak Shafiq czuł gorycz i był ciekaw czy Jonathan też ją czuje.
– Morpheus powiedział, że musimy iść teraz gdzieś, gdzie domknie się ciąg przyczynowo-skutkowy. – Czasozmieniacz rządził się swoimi prawami, Anthony nie zamierzał się temu sprzeciwiać. Wręcz przeciwnie - trzeba było płynąć z tym nurtem, aby świat nie posypał się im na głowę. Nie posypał bardziej niż... obecnie. W końcu dyplomata oderwał się od ściany, którą podpierał. Jego płytki oddech nie sprzyjał wygłaszaniu czegokolwiek, podobnie jak boleśnie zwinięte w precel serce.
Jebać to – pomyślał w bardzo wielu językach tego świata.
– Masz ochotę do nas dołączyć, czy wiszą nad Tobą inne zobowiązania? – zapytał lekko, niemalże kokieteryjnie. Jakby byli na balu. Jakby to była gra. Och nie wiem mój drogi czy zajmować Ci czas, może wpisałeś się już do czyjegoś karneciku na kolejny taniec? – zdawał się mówić poprawiając mankiety, w absurdzie dbania o wygląd po środku piekła.